Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

Wokół Gorzowa pieszo i z przyjemnością

2013-07-26, Na szlaku

Dla tych, co nie wiedzą. Tuż za ostatnimi przystankami autobusów miejskich zaczyna się cudny kawałek rzeczywistości.

medium_news_header_4427.jpg

Przyjemny spacer, czasami niestety przez cywilizację, czyli po asfalcie i przez wioskę. Ale wioska historyczna jest, więc nie ma co marudzić, tylko w drogę.

Tym razem startujemy z przystanku autobusowego przy ul. Adama Czartoryskiego, to ten w kierunku na szpital wojewódzki za Castoramą. Dla przykładu zatrzymuje się tam linia 126. Idziemy prosto, przekraczamy ul. Dekerta i wchodzimy na gruntową drogę. Po kilkudziesięciu metrach trakt odbija pod kątem prostym w lewo i my też idziemy. Mijamy ładne domy i dochodzimy do miejsca, gdzie trakt napotyka las i widać drogę wiodącą w prawo. I my się na nią kierujemy.

Srebrna w chaszczach

No i po chwili już wiadomo, idziemy wzdłuż przepięknej rzeczki Srebrnej, bo przewodnik zżyma się na określnie rzeka. Śliczny strumień meandruje i jak go już w chaszczach widać, zachwyca po prostu urodą. Rzeczka początek swój bierze w jeziorze Ostrowite, między Kłodawą a Srebrną Górą, po malowniczym przebiegu wpływa do Kłodawki, albo rzeki Kłodawy, jak chcą historycy Edward Rymar i Dariusz Aleksander Rymar (ojciec i syn, nota bene). Nas nazewnictwo raczej nie epatuje. Idziemy cudną drogą, dość uczęszczaną, mijamy po lewej wyrobisko żwirowe ze stawem po nim. Jak jest lato, to tam zawsze  jakiś namiocik stoi (od jakiegoś czasu nie ma śmieci, więc przyjemność znacznie większa). Dochodzimy do wyraźnego rozdroża i tu skręcamy ostro w lewo, pod kątem 90 stopni. I po jakichś 200 m widzimy cywilizację – znaczy zabudowania, och tam zabudowania, wille Kłodawy. Idziemy po asfalcie, czyli ulicą Poziomkową jakieś 200 – 250 m i kiedy ona skręca ostro w prawo, znów kąt 90 stopni, my wchodzimy w lewo, w taką ścieżkę, brukowany dukt jakby i dość stromo wychodzimy w dół. Na końcu w prawo i już cały czas prosto, po lewej ręce jezioro Kłodawskie. I tak sobie idziemy, spokojnym krokiem, patrzymy na pałace – bo willami raczej te budynki trudno nazwać, aż dochodzimy do plaży miejskiej w Kłodawie. I tu przystanek. Bo jest cień, od piasku jesteśmy odsunięci. Odpoczywamy.

Trochę cywilizacji, trochę pól

Na  nas czas. Ruszamy więc dalej, prosto. Mijamy zatłoczoną latem, zapomnianą zimą plażę, przekraczamy ruchliwą drogę łączącą Gorzów z Barlinkiem i dalej idziemy prosto. Potem znów ostro, pod katem 90 stopni wywijamy w prawo w ul. Leśną. I tak sobie nieśpiesznie, bo i po co się spieszyć, idziemy. Szlak nas prowadzi. I kiedy dochodzimy do wyraźnego rozdroża, to skręcamy w lewo i znów idziemy drogą pomiędzy polem a lasem. Droga w pierwszej części piękna, bo wiedzie mieszanym lasem. Jest bowiem i sosna, widać dęby, są i inne drzewa. Ale skoro za bardzo się na nich nie znamy, to tylko je podziwiamy. Szlak wyprowadza nas w końcu do asfaltu. No cóż, powiedziane było, trochę natury, trochę cywilizacji. No i na tym asfalcie wywijamy w prawo. Mijamy wskaźniki do Azylu Małgosi i Roberta Rossowskich oraz do łowiska Kabatki (ach, czemuż nie tam idziemy) i dalej po asfalcie przez Mironice.

Centrum świata w średniowieczu

To bardzo ważne miejsce. Wieś wzmiankowana jest ok. 1300 roku, gdy została nadana cystersom kołbackim. Fundatorem klasztoru był margrabia Albrecht III z dynastii Askańczyków. Przekazał on mnichom 15 innych wsi  oraz złoża złota, srebra, żelaza i soli, a także szereg przywilejów. Ale Mironice powstały od początku. Najpierw były lasy i pola, potem dopiero domena zakonna. Klasztor o nazwie Locus coeli (miejsce nieba) założono tu w połowie XIV wieku, a po 1368 roku wzniesiono gotycki kościół. Dobra zakonne zostały splądrowane w czasie wojny polsko-krzyżackiej w 1433 roku i polsko-czeskiej (Sierotki i polscy pomagierzy) wyprawy do Nowej Marchii. W 1539 roku, po sekularyzacji klasztoru, powstała tu domena państwowa. Zabudowania klasztorne przetrwały do pożaru w 1875 roku. Od XIX wieku wieś była dzierżawiona przez rodzinę von Bayer, która wybudowała na terenie założenia klasztornego dwór i duży folwark.

W 1515 r. podczas wizytacji klasztoru, opat Walentyn Ludovici stwierdził całkowity upadek życia zakonnego. W wydanej ordynacji nakazano oddalić z klasztoru kobiety, wprowadzono zakaz opuszczania klasztoru nocą, późnego wstawania i upijania się po karczmach. Margrabia Jan z Kostrzyna po przejściu na luteranizm starał się utworzyć własną domenę. Odbywało się to kosztem własności kościelnej. Ostatni opat mironicki Jan Kuna, sprzyjał poczynaniom margrabiego i przekazał mu w 1539 r. wsie zakonne za odszkodowanie i posadę pastora luterańskiego w Baczynie.

Dziś to niewielka wioska z dobrym hotelem i restauracją powstałym na bazie księżowskiej obory, jak chce legenda.

Po bezdrożach, albo nam się tak wydaje

Mijamy zabudowania, pieczołowicie podniesione do wysokiego stanu użytkowania i idziemy dalej. Trochę po zaniedbanym polbruku a potem niestety, cały czas asfaltem. To około 2 km. Mijamy pierwszy szlak w lewo, przy linii wysokiego napięcia, idziemy jeszcze około 100 m dalej i zakręcamy, no znowu pod kątem 90 stopni w lewo. Wchodzimy w leśną drogę, która jest najpierw dobrze widoczna, potem coraz słabiej. Idziemy między polem a lasem. Jak chcemy przeżyć przygodę, czyli plątanie się po chaszczach, to zawsze możemy odbić w prawo, połazić po wysokich trawach, jeżyniskach i małych sosnach, ale cały czas trzeba pamiętać, że po lewej ręce jest szlak, zarośnięty i trudno widoczny, ale jest.

Szlak nas nagle wyprowadza na miejsce, gdzie łyska jezioro Leśne po lewej i dziwne skupisko drzew – suchych i martwych, ale zachwycających. Potem jeszcze kilka kroków i nad polami widać wieże kościoła w Santocku. Ale my idziemy dalej i po chwili wygodna droga doprowadza do jeziora Leśnego, przez niektórych zwanego Mironickim.

Tu postój. Latem, coby się wykąpać, zimą – może ognisko.

Wśród łąk i pól

Po przewie ruszamy. Wygodny trakt nas wiedzie w lewo od kąpieliska. I tak sobie idziemy. Wiemy, że znów jesteśmy w Kłodawie. Idziemy, mijamy pierwszy skręt w prawo, my dalej prosto. Dochodzimy do wyraźnej krzyżówki i znów prawo pod kątem prostym i dalej duktem, do asfaltu i dalej prosto, aż dochodzimy do Chwalęcic. I mamy taki wybór – albo autobusem miejskim do miasta, albo na własnych nogach. Latem – autobus, zimą – własne nogi. Licznik – około 15 km. W drogę prowadzili Stanisław Żytkowski i Danuta Szeligowska, szli chatosowcy i przyjaciele, członkowie Klubu Turystyki Pieszej Nasza Chata i tacy, co zamierzają się do nas przyłączyć.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x