Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy , 18 kwietnia 2024

Bieszczady za rogatkami miasta

2013-08-29, Na szlaku

Cudnej urody wzgórza poprzecinane wąwozami wabią urokiem. Po drodze można zobaczyć śliczną gliniankę – najwyżej położone jeziorko w lesie oraz trochę dzikich zwierząt.

medium_news_header_4723.jpg

Tym razem szlak wiedzie z Bogdańca do Kolonii Marwice i ma dokładnie 15 km. A jego uroda zapiera miejscami dech w piersiach. I jedna ważna uwaga, jak będziecie planować spacer po tych terenach, to wybierzcie się o takiej porze, jak teraz, czyli końcóweczka sierpnia, początek września. Bo po drodze są bonusy w postaci alei obrośniętych śliwkami. Na szlaku smakują nader wybornie.

I ostro pod górę

Zaczynamy drogę tuż za siedzibą Nadleśnictwa w Bogdańcu. To przepięknie wyremontowany budynek, który stoi na drodze do Muzeum Techniki w Bogdańcu. Ale zanim wyjdziemy w drogę, warto wiedzieć, że znajdujemy się w Dolinie Trzech Młynów. Jeden, to rzeczone muzeum techniki, dwa są w rękach prywatnych, ale popatrzeć na nie warto, bo są świadectwem rolniczych tradycji tych terenów, a także zamożności byłych mieszkańców.

Ale pora ruszać na szlak. Wyznacza go tablica z napisem, że znajdujemy się na obszarze chronionym Natura 2000. Oznacza to, że jesteśmy na obszarze szczególnej troski dla jego walorów przyrodniczych i praktycznie nic tu nie można robić. Idziemy drogą wyznaczoną przez czerwony szlak kijkowy. Dobrze oznakowany trakt zaczyna się na wysokości 23 m n.p.m. Warto o tym pamiętać, bo droga, która idzie ślicznymi wzgórzami porośniętymi bukami wyprowadzi nas na wysokość nawet 100 m n.p.m., więc deniwelacja jest spora, i zresztą da się odczuć, bo miejscami jest autentycznie jak w górach. A ponieważ krajobrazy po drodze przypominają Bieszczady, zwłaszcza te niższe, więc fani bogdanieckich wzgórz nazywają je Gorzowskimi Bieszczadami. Droga się wije, znaki prowadzą, aż dochodzimy do takiego miejsca, gdzie łączą się z niebieskim kijkowym i tu uwaga, za chwilkę czerwone pójdą w lewo, my za niebieskimi w prawo. I cały czas po pagórkowatym terenie, który de facto jest czołem moreny III zlodowacenia. Jedyny w sobie krajobraz zawdzięczamy temu zjawisku.

Czerwony pieszy

W końcu dochodzimy do czerwonego szlaku pieszego – pamiętacie trzy paski, dwa białe na górze i na dole, a w środku czerwony. I ten szlak naprawdę ostro wyprowadza nas do góry, wspinamy się na ponad 80 m n.p.m. I na tej wąskiej ścieżce można zobaczyć przemykającego lisa, albo sarenki. Zwierzęta umykają jednak tak szybko, że zdjęcia się nie da zrobić. I kiedy jesteśmy na górze, szlak się nagle kończy. Ale jest leśny dukt, którym trzeba iść prosto i się nie bać, że zabłądzimy. Bo po kilkunastu minutach wychodzi się na bruk i znów pokazują się czerwone znaki.

I one po jakichś kolejnych kilkunastu minutach wyprowadzają do glinianki, leśnego jeziorka, które jakieś oszołomy zabrudziły plastikowymi butelkami. Jeśli jednak nie zwracać na nie uwagi, to zakątek jest zwyczajnie piękny i uwaga – jesteśmy na wysokości 98 m n.p.m. czyli 60 m w linii prostej, to duża deniwelacja, możemy sobie pogratulować. Szlak prowadzi dalej i po kolejnych kilkuset metrach dochodzimy do biwakowiska przy drodze z Jenina do Racławia. Miejsce jest czyste i zadbane, stoją nawet systematycznie opróżniane kosze na odpadki, można więc zrobić sobie piknik.

Po krótkiej, lub dłuższej przerwie – od nas samych zależy, jak długo, znów ruszamy. Przekraczamy asfaltową drogę i po 200 m w kierunku do Jenina znów idziemy w las. Prowadzi nas rowerowy niebieski. Tu jeszcze trochę ślicznych wzgórków – pagórków, ale po jakimś czasie wychodzimy na płaski teren. Właśnie pożegnaliśmy się z Gorzowskimi Bieszczadami i wchodzimy na nizinę – no fakt, przecież jesteśmy na terenie Pradoliny Toruńsko-Eberswaldzkiej, olbrzymim wypłaszczonym obniżeniu także sprokurowanym przez III zlodowacenie. I zmieniają się lasy. Zamiast buków mamy głównie monokulturę sosnową, tylko miejscami przerwaną majestatycznymi dębami albo innymi drzewami. I po chwili ukazuje nam się potoczek – leśna rzeczka meandrująca wśród lasów. Być może ma jakąś nazwę, ale przewodniki nie podają. Rzeczka jest na tyle śliczna, że warto się na chwilę zatrzymać i zwyczajnie pozachwycać.

Cały czas wiedzie nas niebieski szlak rowerowy. I sobie spokojnie i niespiesznie idziemy. Niespiesznie, bo las jest śliczny, pachnie balsamicznie, rzecz warta spaceru. Po jakimś czasie ukażą nam się znaki zielonego szlaku rowerowego. Potem zielony odbija w lewo i my razem z nim. Teraz drogę otaczają jeżyniska. Jak pójdziecie o tej porze w drogę, czyli na przełomie sierpnia i września, to można się najeść do woli smacznych leśnych owoców, jagód jak kto chce. Palce będą grantowe od soku, ale smak – niebiański.

Z klasycystycznym dworem

I wolniutko zbliżamy się do wsi Racław. I tu obiecany bonusik – aleja śliwkowa. Owoce są smaczne, ale uwaga, mogą być i często są robaczywe. Tak jedna zdrowa śliwka na pięć trefnych. Ale co to za przeszkoda dla nas, zaprawionych traperów, którzy pokonali najwyższe wzgórza Gorzowskich Bieszczadów?! Trefne się odrzuca, zdrowe się je i jest ślicznie.

Po chwili widać wieżę kościoła w Racławiu, bardzo urokliwej wsi z pięknym dworem. Warto pamiętać, że Racław to wieś wzmiankowana już w 1300 r. Wieś, najpierw domena kołbackich cystersów, potem długo była domeną państwową, a w XIX wieku stała się domeną prywatną i właśnie wówczas powstał dwór – śliczny neoklasycystyczny budynek wybudowany został w 1901 r., o czym zaświadcza dobrze widoczna data w tympanonie na głównej elewacji, dziś własność prywatna i to dobrze zadbana, i tylko chwała właścicielom dokładającym starań, aby budowla stawała się coraz piękniejsza (możemy go zobaczyć, jeśli na chwilę porzucimy szlak i udamy się do wsi, to zaledwie 200 m od naszego traktu).

Jednak nasz szlak wiedzie tuż obok byłego ewangelickiego cmentarza, idziemy już po asfalcie. Cmentarza już nie ma, ale jakaś przyjazna dłoń zebrała kilka nagrobnych tablic i urządziła maleńkie lapidarium. Stoi tam kamień pamiątkowy z przepięknym cytatem z Horacego „Wszystkich nas czeka ta sama noc”. Napis jest po polsku i niemiecku. I warto wiedzieć, że akurat racławski kamień tą inskrypcją wyróżnia się bardzo na korzyść wśród innych miejsc, jakie po przełomie demokratycznym 1989 roku powstały na naszych ziemiach. Właśnie za sprawą tego urzekającego, wielce wymownego, niezmiernie poetyckiego i bardzo trafnego, a przy okazji lapidarnego cytatu. W słoneczny dzień, aby go odczytać, trzeba stanąć pod dość ostrym kątem obok. Ale jest czytelny i zwyczajnie wzrusza (przynajmniej piszącą te słowa).

Na końskim trakcie

No i dalej w drogę. Trzeba przekroczyć asfalt, czyli drogę z Racławia do Wysokiej i pójść jakieś 200 m w kierunku na Wysoką właśnie. Po chwili w lewo odbija polna droga i od razu widać oznaczenie końskiego szlaku. To znak główki konia na białym tle z pomarańczowym punktem. Koński, bo w zamyśle twórców przeznaczony dla turystów uprawiających hippikę. I trzeba też wiedzieć, że to międzynarodowy trakt wiodący z Niemiec do kraju nad Wisłą. No cóż, turystów na koniach raczej trudno uświadczyć, ale na rowerach i pieszych łazików, jak my, znacznie częściej. I tu znów śliwkowy bonusik. Poza tym jest sporo krzaków czarnego bzu, to informacja dla tych, co prokurują nalewki albo inne lecznicze specyfiki. Szlak zagłębia się w monokulturę sosnową, po jakimś czasie mijamy wielki krzyż zrobiony z drewna. Tu warto popatrzeć na pasyjkę, która z niewiadomych powodów umieszczona jest dość nisko. Pasyjka, czyli postać Chrystusa Ukrzyżowanego, nie ma żadnej inskrypcji. Może to zwykły krzyż przydrożny, może czyjaś prywatna fundacja. W polskich (obecnie) lasach można od czasu do czasu natknąć się na takie krzyże, nigdy jednak z tak umieszczoną pasyjką.

Droga prowadzi dalej i za chwilę docieramy do miejsca tajemniczego. To rezerwat Bogdanieckie Cisy. Miejsce jest czarowne, bo na niewielkim spłachetku monokultury sosnowej wyrastają cisy, rzadkiej urody drzewa iglaste, które zachwycająco pachną i mają miękkie igły. I tak na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, skąd się one tutaj wzięły. Ktoś kiedyś musiał tu zawlec ten gatunek – zawlec, czyli posadzić, a potem one same metodą naturalnego wysiewu zaczęły wyrastać i do dziś zauroczają i zastanawiają.

I tu kończy się nasza droga. W trasę poprowadził mecenas Stanisław Żytkowski, szło doborowe towarzystwo z klubu Nasza Chata. Objedzone śliwkami i własnymi kanapkami spędziło kolejną udaną niedzielę. Jak wspomniano na początku – równe 15 km.

Droga jest o tyle dostępna niezmotoryzowanym, że dojechać do Bogdańca nie jest żadnym problemem, a z Kolonii Marwice kursują podmiejskie autobusy, rzadko, bo rzadko, ale są, nawet w niedzielę. Jakby było mało drogi, to można asfaltem przejść jeszcze z 2 km do Baczyny, a stąd już naprawdę dostać się do Gorzowa nie jest problemem.

Renata Ochwat

0.abiwakowisko.jpg
1.abuki2.jpg
2.adab.jpg
3.ajeziorko.jpg
4.aracalaw-lapidarium.jpg
0
01234

 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x