Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

Samochodem, rowerem i łodzią po Spreewaldzie

2013-09-17, Na szlaku

Jest grupa ludzi połączona więzami przyjaźni i sympatii, lubiąca wspólnie spędzać czas, ciekawa świata i poszukująca nowych wrażeń. Często skrzykujemy się na wycieczki rowerowe, dzięki którym dosyć dokładnie spenetrowaliśmy okolice Gorzowa.

medium_news_header_4892.jpg

Zakończenie sezonu rowerowego to zwykle jakaś dłuższa wyprawa w jakieś atrakcyjne dla wszystkich miejsce. Tym razem wymyśliliśmy Spreewald jako cel naszej eskapady, miejsce wcale nie tak odległe od Gorzowa, a fascynujące swoją wyjątkowością i sprzyjające wszystkim tym, którzy lubią aktywnie wypoczywać.

Drogi równe jak stół

Gorzów od Luebbenau, jednego z głównych miasteczek Spreewaldu, dzieli około 170 kilometrów, musieliśmy więc nasze rowery załadować na przyczepę samochodową. Podróż na miejsce z postojem na kawę i krótki odpoczynek zajęła nam ledwie trzy godziny. Przy tej okazji przekonaliśmy się, jak wiele do zrobienia mamy, by dorównać naszym sąsiadom pod względem poziomu i jakości dróg. I nie chodzi tu o autostrady, bo pod tym względem dzielą nas lata świetlne, ale o drogi lokalne, tak zwane „landówki”, którymi podróżuje się na co dzień z miasteczka do miasteczka. Są one równe jak stół, wygodne, świetnie oznakowane, jeżeli jest taka potrzeba, to odpowiednio poszerzone o dodatkowy pas jezdni.

Naturalnie i tu nie brakuje fotoradarów, ale posadowionych jakby bardziej sensownie, sporo ograniczeń prędkości, których należy przestrzegać, bo niemiecka policja potrafi egzekwować mandaty z wyjątkową konsekwencją, a pamiątkowe fotki z radaru są skutecznie wykorzystywane także wobec obcokrajowców. Ot, taka przykra przypadłość wynikająca z przynależności do Unii. Te wszystkie uwagi w żadnym stopniu nas nie dotyczyły, bo nasi kierowcy w sposób wyjątkowy przestrzegają zasad ruchu drogowego i bezpiecznie, bez żadnych przykrych przygód dowieźli nas do celu.

Z samochodu na rowery

Było nim wspomniane wcześniej siedemnastotysięczne miasto Luebbenau, jedna z popularniejszych miejscowości turystycznych regionu. Spreewald w języku dolnołużyckim nazywany jest Błota i nazwa ta oddaje w pełni specyfikę i wyjątkowość tego miejsca zamieszkiwanego przez Serbołużyczan posiadających status mniejszości narodowej i korzystających ze związanych z tym przywilejów. Najbardziej widocznym, wręcz rzucającym się w oczy przejawem tych przywilejów są dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości i urzędów.

Zresztą na trasie swej wycieczki spotkaliśmy jedną sympatyczną Serbołużyczankę, z którą nie dzieliła nas żadna bariera językowa. Kultura łużyckich Serbów jest powszechnie kultywowana, jej przejawy są widoczne nie tylko w skansenach i muzeach, ale także w strojach osób zatrudnionych przy obsłudze turystów (sklepy, restauracje, sternicy łodzi itp.).

W mieście nie brakuje parkingów (niestety płatnych), choć można znaleźć i dzikie miejsca postojowe. My jednak skorzystaliśmy z parkingu położonego tuż przy głównym porcie spreewaldzkich łodzi. Kosztowało nas to całe 4 euro od auta za cały dzień postoju. Było i bezpiecznie i po europejsku. Zresztą przy odrobinie wysiłku można znaleźć i tańsze parkingi, których cena jest niższa mniej więcej o połowę.

Po wyładowaniu rowerów ruszyliśmy w drogę. Rower jest tu jednym z najpopularniejszych środków komunikacji. Konkurują z nimi tylko kajaki i łodzie (ich wypożyczalnie są wszechobecne), jako że łączna długość wodnych szlaków w Spreewaldzie to prawie 1000 kilometrów.

Już po kilkuset metrach jazdy znaleźliśmy się w kompletnie innej rzeczywistości niczym nieskażonej natury, niesamowitego spokoju i poczucia pełnego bezpieczeństwa. Udało się tu stworzyć niemal idealną symbiozę turystycznego przemysłu z przyrodą w swej pierwotnej postaci.

Idealne ścieżki rowerowe są wytyczone na utwardzonych powierzchniach naturalnych, czytelnie oznakowane, co praktycznie uniemożliwia jakiekolwiek błądzenie. Krótkie, płaskie odcinki kończą się miejscami odpoczynku, gdzie można nie tylko skorzystać z bogatej oferty gastronomicznej, ale i zobaczyć coś ciekawego, a to muzeum, a to skansen, tradycyjne rękodzielnictwo, jakiś zabytkowy młyn lub spacerującego żurawia.

Kraina ogórka

Odwiedziliśmy Muzeum Ogórka (wstęp 2 euro), jako że ogórek to symbol Spreewaldu (pamiętacie „Good bye, Lenin”?) Występuje tu w rozmaitych konfiguracjach smakowych, kiszone i marynowane z dodatkiem musztardy, miodu, chili, papryki, chrzanu, cytryny itd.

Beczki z ogórkami zanurzane są w wodzie, a specjalne studzienki przeznaczone do tego celu spotykaliśmy na każdym kroku. Jakoś nie udało się nam znaleźć reklamowanego w Internecie suszonego ogórka o rekordowej długości 130 centymetrów. Za to mogliśmy bez ograniczeń próbować różnych smaków marynowanych ogórków i podziwiać portrety corocznie koronowanych Królowych Ogórka. Przekonaliśmy się przy tej okazji o mnogości festynów organizowanych w różnych miejscach regionu niemal przez rok cały.

W dalszej części trasy natknęliśmy się na restauracyjkę urządzoną w starym młynie, z której wabiły nas dźwięki skocznej polki. Na dziedzińcu restauracji koncertowała orkiestra dęta ubrana w skórzane, krótkie spodnie, tyrolskie kapelusze. Świetnie się tego słucha przy piwie i miejscowych naleśnikach z musem jabłkowym, ale my tylko zakręciliśmy kilka tanecznych pas i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Dotarliśmy aż do miejscowości Raddusch znanej przede wszystkim z tego, że znajduje się tam replika słowiańskiego grodu, w którym znajdują się multimedialne ekspozycje, doskonale edukujące zwiedzających i dokumentujące przeszłość tych ziem.

Łodzią w towarzystwie kaczek

Po powrocie do Luebbenau postanowiliśmy naszą wyprawę zwieńczyć największą atrakcją turystyczną – przejażdżką miejscową łodzią. Te łodzie spełniały kiedyś wszelkie możliwe funkcje transportowe, przewożono nim między innymi płody rolne, jako że do wielu pól uprawnych można było dotrzeć wyłącznie łodziami.

Udało się nam wynająć łódź do naszej wyłącznej dyspozycji za 120 euro. Na dwie godziny zagłębiliśmy się w labirynt wodnych ścieżek. Po drodze towarzyszyły nam tylko kaczki, kajakarze i inne łodzie. To były dwie godziny idealnego spokoju, pełnego wyciszenia emocji. Sternik oferował nam legendarnego Radebergera, miejscowe ziołowe i owocowe sznapsy, a jeśli ktoś zgłodniał, to mógł w każdej chwili skorzystać z licznych przywodnych bufetów oferujących chleb ze smalcem i jakżeby inaczej - ogórki we wszystkich smakach.

Jeszcze tylko półgodzinny postój w leśnej restauracji, gdzie nie tylko naleśniki, ale i solanka, tradycyjna zupa kartoflana i wiele innych kulinarnych atrakcji.

Pomyłka diabła

Na koniec jeszcze godzinny spacer po mieście, w rynku akurat trwa kilkudniowy konkurs rzeźbiarzy w pocie czoła wycinających za pomocą pił spalinowych różne postaci, rzut oka na piękną fontannę ozdobioną figurami bohaterów spreewaldzkich podań i baśni.

 

To była piękna i pełna wrażeń wycieczka, nie wymagająca wielkiego wysiłku fizycznego, czego dowodem jest to, że jako pierwszy na jej mecie zameldował się sześcioletni Szymek.

Przekonaliśmy się, że rację mają ci, którzy mówią o Spreewaldzie jako pomyłce diabła. Diabeł bowiem chciał popsuć dzieło Stwórcy i uczynić ze Spreewaldu miejsce nie nadające się do życia. Jednak jego działania przyniosły całkiem odwrotny skutek od zamierzonego, nadmiar wody, błota, dzikość natury stały się wielkim atutem regionu i ogromną turystyczną atrakcją.

Jerzy Kułaczkowski

0.10lubbenau.jpg
1.2lubbenau.jpg
2.3lubbenau.jpg
3.4lubbenau.jpg
4.5lubbenau.jpg
5.8lubbenau.jpg
6.9lubbenau.jpg
0
0123456

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x