Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Ilony, Jerzego, Wojciecha , 23 kwietnia 2024

Magiczny Dolny Śląsk

2013-10-11, Na szlaku

Mówi się o tej krainie, że gdzie nie rzucisz kamieniem, tam w coś trafisz.

medium_news_header_5208.jpg

A to w pałac, a to w dworek ważnej osoby, a to w śliczne miejsce, lub też w intrygującą historię. A przy okazji jeszcze można znaleźć amonity lub nawet półszlachetne kamienie.

Dolny Śląsk, kraina geograficzna sąsiadująca z Ziemią Lubuską zaczyna się już na Odrze przed Zieloną Górą. W ciągu wieków kraina ta należała do Słowian, Polaków, Czechów, Cesarstwa Austro-Węgierskiego i od 1742 roku, od II wojny śląskiej do Prus. Podbił ją i na długie lata do swojego państwa wcielił Fryderyk II Wielki. Na dobre do Polski wróciła po II wojnie światowej.

I choć nosi nazwę Dolny Śląsk, to dzieli się na wiele mniejszych podregionów, z których każde ma swoje własne opowieści, zabytki i miejsca intrygujące, które warto zobaczyć.

Do Jeleniej…

My wybieramy Karkonosze wraz ze stolicą Jelenią Górą. To o tym mieście już w 1800 roku pisał szósty prezydent Stanów Zjednoczonych John Quincy Adams w swoich „Listach z Karkonoszy”, że jest czarowne, bo z czterech stron otoczone górami. Na północy leżą Kaczawy, na wschodzie Rudawy Janowickie, na zachodzie Izery, a na południu Karkonosze. I rzeczywiście są takie miejsca w mieście, że świetnie widać Śnieżkę (1602 m n.pm.) z charakterystycznymi spodkami schroniska, które znów wróciło do swojej świetności.

Miasto założył w 1108 roku książę Bolesław Krzywousty, który zresztą dwa lata później, jako pierwszy przeszedł grań Karkonoszy, wytyczając drogę do Czech.

Miasto, jako jedno z nielicznych w obecnej Polsce, z zawieruchy II wojny światowej wyszło bez szwanku. Nie było o nie walk, Niemcy wyszli z miasta po 8 maja 1945 r. następnego dnia powstała pierwsza administracja, co ciekawe, złożona z niemieckich urzędników. Dopiero chwilę później zastąpiła ją polska władza. Warto też wiedzieć, że Jelenia Góra rozciąga się od Kaczaw aż po granicę państwa, stało się tak, z chwilą przyłączenia do organizmu miejskiego wsi Jagniątków, przed wojną Agnesedorf. I jest na tyle ogromne, że należy sobie wytyczyć jeden szlak spacerowy.

Starówka musi być

My wybieramy Stare Miasto. Nasz szlak zaczyna się przy ul. 1 Maja od Kościoła Łaski, czyli Podwyższenia Krzyża Świętego lub garnizonowego, bo i tak jeleniogórzanie na niego mówią. To jeden z sześciu kościołów, jakie po wojnach religijnych pozwolił śląskim ewangelikom wybudować katolicki cesarz Austro-Węgier. Wnętrze zachwyca przepięknymi freskami i trzema kondygnacjami empor – swoistych balkonów. Od wejścia oczy cieszy przepyszny barokowy ołtarz. Za nim widoczne są organy liczące prawie 5 tys. piszczałek Warto wiedzieć, że to unikat na skalę europejską, bowiem niezmiernie rzadko się zdarza, aby prospekt organowy znajdował się właśnie za ołtarzem, a nie na chórze.

Do świątyni wchodzi się przez punkt pielgrzymkowy, znajdujący się na polskiej Drodze św. Jakuba. Tu można się zaopatrzyć w tzw. kredencialkę, czyli specjalny pielgrzymi paszport, który stemplowany w kolejnych punktach daje nam prawo do otrzymanie specjalnego pielgrzymiego certyfikatu. Ale po niego trzeba się wybrać, bagatela, do Santiago de Compostella w Hiszpanii i przejść przynajmniej 200 km pieszo. Ale to wyprawa na inny termin.

Do krzyży pokutnych

Po zwiedzeniu świątyni idziemy dalej prosto tą samą ulicą, aby po jakichś 70 metrach dojść do cerkwi prawosławnej pw. św. Piotra i Pawła. I tu uwaga, w mur świątyni wbudowane są dwa krzyże pokutne. To średniowieczny zwyczaj, który nakazywał przestępcom fundowanie takich kamiennych krzyży na znak skruchy po popełnionym czynie. Na niektórych z nich widać jeszcze płaskorzeźby z uwidocznioną zbrodnią popełnioną przez ukaranego. To prawdziwa dziś rzadkość, na naszych terenach takich krzyży nie ma wcale. Zachwycamy się więc. I dalej. Wnętrze ma typowy wygląd cerkwi. Jest ikonostas, wiszą ikony, palą się cieniutkie świeczuszki wotywne. A nad ołtarzem urzekają przepiękne freski autorstwa prof. Adama Stalony-Dobrzańskiego i jego najzdolniejszego ucznia – prof. Jerzego Nowosielskiego. Moje ulubienie. Ale niech tam.

Do jelonka i tramwaju

Idziemy dalej prosto, aby po chwili dojść do lubianej zwłaszcza przez dzieci rzeźby jelonka, jednego z symboli Jeleniej Góry. I dalej prosto droga przez bramę Wojnowską i kaplicę św. Anny wyprowadza na urzekający Stary Rynek z klasycystycznym ratuszem, oraz dołączonymi do niego Siedmioma Domami. Łącznik między budynkami wiedzie na poziomie II piętra. Pod nim widać szyny tramwajowe – to na pamiątkę tego, że do 1969 r. po mieście kursowały tramwaje. Zresztą tuż obok stoi wagon, dziś punkt informacji turystycznej, gdzie można kupić mapki, widokówki, magnesy i inne pamiątki z miasta.

Tu warto się zatrzymać na dłużej, przejść się spokojnie, podziwiać piękne kamienic. Na chwilę zatrzymać się przy Neptunie, albo oryginalnej rzeźbie Arlekina – znaku tego, że w mieście od lat odbywa się najsłynniejszy festiwal teatrów ulicznych.

Z rynku warto przejść się jeszcze do bazyliki mniejszej, czyli kościoła pw. św. Erazma i Pankracego, patronów miasta, do wieży widokowej oraz do teatru im. Cypriana Kamila Norwida, także też poszukać ulicy Bankowej po to, aby kolejny raz zachwycić się urzekającą architekturą starych kamienic.

Zresztą miejsc czarownych w mieście jest znacznie więcej.

Do Jeleniej Góry i okolic wybrali się członkowie Klubu Turystyki Pieszej Nasza Chata. Wycieczkę poprowadziły Elżbieta Brudnicka i Joanna Wojciechowicz. A pisząca te słowa jak zwykle robiła dużo zamieszania i się wymądrzała, za co przeprasza. 

Renata Ochwat

0.dolny1.jpg
1.dolny10.jpg
2.dolny2.jpg
3.dolny3.jpg
4.dolny4.jpg
5.dolny5.jpg
6.dolny6.jpg
7.dolny7.jpg
8.dolny8.jpg
9.dolny9.jpg
0
0123456789

 

Warto wiedzieć:

- Dzielnicą Jeleniej Góry są Cieplice, czyli miasteczko zdrojowe z wodami, które od XIII wieku przyciągały kuracjuszy. W tym mieście-dzielnicy warto pójść do Parku Zdrojowego i popatrzeć na piękny pałac Schaffgotschów, dobroczyńców okolic. Pałac został zbudowany w XVII wieku, kiedy to spaliła się rodowa posiadłość właścicieli – zamek Chojnik, zresztą bardzo dobrze widziany z obwodnicy miasta w kierunku na Szklarską Porębę. Schaffgotschowie byli właścicielami między innymi Karkonoszy a także byli fundatorami wielu innych obiektów w okolicy.

- W Szklarskiej Porębie warto, a nawet trzeba się wybrać do wodospadu Kamieńczyka. Przepiękna siklawa spada z progu skalnego i ma wysokość ponad 20 m. Krętymi schodami schodzi się na specjalną platformę widokową, tak że niemal na wyciągnięcie dłoni jest ten cud natury. Oczywiście nie warto przegapić wodospadu Szklarki, który przypomina trójkąt. Dojście jest łatwiejsze, niż do Kamieńczyka, bo nie trzeba pokonywać stromej i bardzo kamienistej drogi.

W samym mieście w drodze do muzeum minerałów można zobaczyć całe stado Śfinsterów, czyli metalowych kolosów, jaki jeden stoi w naszym mieście. To galeria pod chmurką Zbigniewa Frączkiewicza, autora niepokojących rzeźb, który mieszka w niegdyś urokliwym górskim miasteczku.

No i jeszcze jedną ciekawostką Szklarskiej jest słynny Zakręt Śmierci, ale aby nim przejechać, trzeba się udać w kierunku na Świeradów Zdrój, czyli w Góry Izerskie.

Smutną pamiątką przeszłości są natomiast popadające w coraz większą ruinę zabudowania po byłej hucie szkła kryształowego, marzenia ludzi z epoki PRL, które widać w drodze do wodospadu Kamieńczyka.

- W Karpaczu nie wolno pominąć świątyni Vang, czyli cudnego drewnianego kościłóka z XII wieku, który przyjechał tu w XIX wieku z Norwegii za sprawą hrabiny Fryderyki von Reden. To zachwycająca budowla ze smokami i innymi ornamentami odnoszącymi się do tradycji wikingów. Wybudowana bez jednego gwoździa, dziś osłonięta jest XIX-wieczną kamienną dzwonnicą, która jest jej parawanem przed silnymi wiatrami od Śnieżki.

Warto pamiętać, że to do dziś czynna świątynia dla wspólnoty dolnośląskich ewangelików. Tchnie spokojem, zmusza do zadumy i przywodzi o drżenie serca. Niegdyś mówiło się, że kościółek stoi w Bierutowicach, ale po zmianach w granicach miejscowości, dziś to Karpacz Górny.

- Karpacz, Muzeum zabawek. Jedyne takie miejsce, gdzie można zobaczyć zabawki z całego świata. Muzeum powstało dzięki legatowi Henryka Tomaszewskiego, twórcy i długoletniego dyrektora Pantomimy Wrocławskiej, zresztą mieszkańca Karpacza, który z podróży po globie ze swoim świetnym teatrem przywoził lalki właśnie. Oczywiście, jest to uproszczenie, bo nie tylko lalki. Śliczne eksponaty wystawione są w odnowionym na ten cel dawnym dworcu. Nie warto ominąć. Pominąć natomiast się nie da hotelu Gołębiewski, współczesnej fanfaronady, paskudnego gmaszyska widocznego z grani Karkonoszy i psującego krajobraz. Kary nie ma dla tego, co się zgodził na takie paskudztwo. Ale jak mawiają ci wrażliwsi, duch Karkonoszy jeszcze ostatniego słowa w tej sprawie nie powiedział…

- Kowary, niegdyś siedziba fabryki dywanów, też obiektu westchnień w czasach PRL. Dziś przede wszystkim to miejsce muzeum miniatur. Na niedużej przestrzeni właściciele obiektu ustawili najsłynniejsze miniatury znakomitych dolnośląskich zabytków, jak choćby wrocławskiego ratusza, zamku Książ, kościoła w Lubomierzu – centrum Pawlaków i Karguli, tych od „Samych Swoich”, jak też kościoła w Pławnej, gdzie dziś mieszka coś koło 1 tys. ludzi, a świątynia może pomieścić ich 5 tys. Jest także miniatura cudownej świątyni w Krzeszowie, monumentalnego sanktuarium Matki Bożej. I tu przy tej miniaturze można posłuchać jednej z kantat Jana Sebastiana Bacha.

-Kowary – sztolnie. To była tajemnica PRL, Rosjanie w latach 40. i 50. szukali tu uranu i zatrudniali polskich górników, którym dobrze płacili. Fajna turystyczna trasa warta polecenia, bo i przewodnicy są mili i kompetentni, zresztą chodzą ubrani w stroje Walończyków, też dobrodziejów tych ziem, którzy od wczesnego średniowiecza tu zjeżdżali z Holandii i Niemiec, w poszukiwaniu dostatku i dobrobytu. Zwiedzanie sztolni kończy urokliwy, choć mocno złowrogi pokaz laserów, który przypomina (znaczy głosem z offu o śmiercionośnym przeznaczeniu uranu)  -  mówi bowiem o ataku jądrowym na Hiroszimę, kiedy to Enola Gay spuściła na japońskie miasto pierwszą bombę atomową, a piloci, którzy siedzieli za sterami Enola na widok tego, co zrobili powiedzieli jedno słynne zdanie – Na litość Boga, cośmy najlepszego zrobili.

Trzeba dodać, że polityczni więźniowie epoki ancient regime’u pracowali i często nie wracali w kopalni uranu w Kletnie.

- Siedlęcin, wieś na północ od Jeleniej Góry. Grzechem jest pominąć, bo to miejscowość, gdzie jest średniowieczna wieża mieszkalna, znakomicie zachowana z rzadkiej urody i rzadkiego tematu freskami. Otóż w Sali Paradnej na II piętrze uwieczniona została legenda o rycerzu króla Artura, sir Lancelocie z Jeziora i jego miłości do królowej Ginewry. Fantastycznie zachowane freski ściągają do wioseczki zwłaszcza angielskich naukowców, których zastanawia, skąd w tym zapomnianym przez Boga miejscu takie skarby są. No i warto tu dodać, że freski o tematyce niesakralanej z czasów średniowiecza, wczesnego, trzeba zaznaczyć, to rzadkość na miarę całej Europy. A piszącą te słowa dodatkowo się zastanawia, skąd one, bo legendy arturiańskie, zresztą świecki apokryf, a mówiąc zrozumialej, po prostu literacka blaga i fantasmagoria, stały się sławne na przełomie XVII i XVIII wieku, a niezwykle popularne i eksploatowane przez różnych twórców dopiero w w XX. Ot dziw i zagadka.

- Zapora pilchowicka na Bobrze. Druga co do wielkości i druga wybudowana po zaporze w Solinie. Wysoka na 62 m i długa na 2900 m solidna budowla budzi szacunek dla myśli technicznej początków XX wieku. Powstawała w latach 1904-1912 i miała za zadanie jedno – ochronić ludzi mieszkających w dolinie Bobru – pięknej, acz nieobliczalnej rzeki – przed powodziami. I się udało. Warto zwrócić uwagę na schodkową – no jak dla wielkoludów konstrukcję. To miejsce, gdzie w chwilach dramatycznych, kiedy rzeka jest tak wysoka, że grozi przelaniem, jej wody znajdują ujście. Ostatni raz tak się stało w pamiętnym 1997 r. podczas powodzi tysiąclecia, kiedy tylko centymetrów brakowało, aby nadeszła ostateczna katastrofa. Jednak zapora dała radę, tysiące ludzi bytu nie straciły. Ale Bóbr i tak schodami dla wielkoludów popłynął.

- Inne fajne rzeczy po drodze na Dolny Śląsk od Gorzowa:

Kirkut żydowski w Skwierzynie – największy cmentarz i dobrze zachowany w zachodnim pasie Polski.

Zamek piastowski w Międzyrzeczu i rzadki kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela

Klasztor pocysterski a dziś Wyższe Seminarium Duchowne w Paradyżu, cudo barokowej architektury, po renowacji bolą oczy patrzeć na te barwy i złocenia, zachwyt pełen.

Całe miasto Zielona Góra z jej zabytkami i fajnymi miejscami do odpoczynku, że o knajpkach czarownych nie wspomnę.

Kożuchów – mury miejskie zachowane tak, że aż żal. Średniowieczna budowla okalająca całe zachowane stare miasto. Nawet z samochodu wychodzić nie trzeba, a warto.

Szprotawa – miejsce spotkania księcia (wówczas jeszcze) Bolesława Chrobrego z cesarzem Ottonem III dziś świętym (dokładnie w dzielnicy Iława) i przepiękny kościół pod wezwaniem św. Andrzeja z cudnym portykiem (dla zainteresowanych dodam – ksiądz proboszcz przyjazny niezwykle i otwiera świątyńkę dla chętnych, a jak już otworzy, to serce zamiera na widok tych cudów – dzięki memu niezwykle miłemu znajomemu to oglądałam i każdemu polecam).

W samej Szprotawie jeszcze kościoły – i katolickie – w całości i ewangelickie w ruinie, za miastem jeden z największych dębów w Polsce i Wały Śląskie, rzadki przykład średniowiecznej sztuki militarnej opisany bardzo dobrze przez pana Macieja Borynę (no nie, nie tego z „Chłopów” Władysława Stanisława Reymonta. Ot taka zbieżność nazwisk).

Lwówek Śląski – znakomicie zachowane dawne założenie miasta. Warto wjechać.

Bolesławiec – stolica fajansu, ale i muzeum hrabiego Michała Kutuzowa, wielkiego dowódcy, obdarzonego fantastycznym talentem taktycznym. Umarł tu w 1813 r. podczas kolejnej, ostatecznie już nieudanej rajzy Napoleona Bonapartego na wschodnią Europę. Przez lata muzeum opiekowali się Rosjanie (cokolwiek to znaczy) aby w nowym rozdaniu pałeczkę przejęli Polacy. Warto do muzeum, domu, gdzie wielki Kutuzow umarł, wejść, i zachwycić się… nie dziwnymi zbiorami, czy też wystawami czasowymi. Otóż w zielonym salonie – jak nazywają ten pokój jest rzeźbka, maleńka, trzy jamniki ją tworzą. No ostateczny majstersztyk, XIX-wieczna szkoła, wykonanie trochę późniejsze, ależ jakie śliczne. No cóż, być może tylko ja się jamnikami zaklętymi w kamień zachwycam. Mówię o nich – sznurówki. No bo jak jamnik, to sznurówka.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x