Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Miśnia, Moritzburg i Drezno

2013-10-22, Na szlaku

Do Miśni autokarem jedzie się z Gorzowa cztery i pół godziny, ale warto wcześnie wstać, żeby przed południem być w tym miasteczku położonym w pobliżu Drezna. 

medium_news_header_5321.jpg

Słynie ono z miśnieńskiej porcelany, czyli tzw. białego złota, bo tak cenna jest ta odmiana ceramiki.

Dwa razy w roku manufaktur miśnieńska organizuje Dni Otwarte, a wtedy można za darmo wejść na teren wytwórni i zobaczyć poszczególne fazy powstawania ceramicznych wyrobów oraz kolekcję najpiękniejszych prac. Właśnie w takim dniu wycieczkę do Miśni, Moritzburga i Drezna zorganizowało Koło Zakładowe PTTK „Stilon”.

Cudeńka z dwoma mieczami

Porcelanę wynaleziono w Chinach, ale Chińczycy długo utrzymywali w tajemnicy sposób jej wytwarzania. A robi się ją z mieszanki glinki kaolinowej ze skaleniem i kwarcem poprzez wypalanie uformowanych wyrobów w wysokiej temperaturze. Król August Mocny (także król Polski) potrzebował złota, bo prowadził kosztowne wojny,  zatrudnił więc alchemików, którzy mieli mu to złoto wyprodukować. Co prawda akurat złoto im nie wyszło, ale Johann Friedrich Böttger wynalazł piec umożliwiający wypalanie do temperatury 1400 stopni, a Ehrenfried Walther von Tschirnhaus z kaolinowej glinki z okolic Miśni wypalił taką porcelaną, jaką robiono w Chinach. Zakład w Miśni pracuje od 1710 roku. Wytwarzane są tu naczynia stołowe oraz przepiękne wyroby artystyczne, najczęściej figury, a ich wartość niejednokrotnie przewyższa złoto.

W kilku budynkach kompleksu manufaktury oglądamy poszczególne etapy wytwarzanych tu cudeniek. Zapraszają gości piękne panie w strojach z XVIII wieku, także wskazują gdzie co można zobaczyć, a nawet pomogą przy… zamówieniu piwa, bo jak przy każdej fieście tu także dużo miejsc, gdzie można coś zjeść i się napić.

Biorę do ręki odrobinkę glinki, z której panie w modelarni tworzą modele figurek. Jest aksamitnie gładka i świetnie się układa pod palcami. Robię pierwszy malutki listek. Mnie się podoba. Ale drugi wcale nie jest taki sam jak pierwszy. W każdym następnym sympatyczna pani modelarka także odnajduje uchybienia. A ona takich identycznych listków wyrabia tysiące. Wszystkie artystyczne przedmioty są tu wykonywane ręcznie. Tylko jakieś np. talerzyki lub wazoniki robi się mechanicznie, ale nawet te ozdabia się ręcznie. Do wypalania już są gotowe te typowe jak i nietypowe.

Drugim z zainteresowaniem oglądanym oddziałem jest malarnia. Przy dobrze oświetlonych stanowiskach panie (przeważnie, choć panowie też się zdarzają) odtwarzają na powierzchni ceramicznego przedmiotu wzory, które mają rozrysowane na papierze. Jedne proste w liniach i kolorystyce, ale zdecydowana większość utrzymana w tradycyjnych wzorach z drobiazgowym wypełnieniem motywów. Prosty talerz maluje się tylko przez jeden dzień, duży, zdobny wazon będzie malowany przez miesiąc. A nie jest to najdłuższy termin. W tym dziale też mogę spróbować sił i w specjalnej szkółce nauczyć się malowania na porcelanie. Po tym, co zobaczyłam, nie mam odwagi. Ale chętni są.

Atmosfera starej fabryki – tu nadal obowiązuje nazwa „manufaktura” – ale miejsca pracy przestronne, dobrze oświetlone, transport mechaniczny, wszędzie windy. Nawet komputery, ale po to tylko, żeby zachować lub wydrukować wzór. Cała praca wykonywana jest ręcznie.

Na zakończenie wizyta w salonie sprzedaży. Oczy mogą wyjść na wierzch nie tylko z powodu wyrobów prześlicznej urody. Także z powodu cen. Podobno dziś wszystkie wyroby o 30% tańsze, ale widziałam tylko trzy naczynka (np. malutką popielniczkę) w cenie niższej niż 30 euro. Cena figurek zaczyna się od 500 euro. Przepraszamy, nie kupujemy. Na każdym wyrobie z miśnieńskiej porcelany widnieją dwa skrzyżowane mieczy z zakrzywioną gardą w kolorze błękitnym. Sprawdźcie, może macie jakiś drobiazg z takim logo. Zaraz poczujecie się bogaci.

Moritzburg i zwierzęta

August II Mocny, ten saksońsko-polski król, kazał przerobić wcześniej stojący tu pałacyk w letnią rezydencję myśliwską w stylu barokowym. Powstał przepiękny pałac na wodzie. Świętowane tu były największe dworskie fety, a sam pałac oraz jego otoczenie nawet dziś sprawiają wrażenie jakby były przeniesione z bajki. Najpierw oglądamy legendarny „moritzburski pokój z piór”, w którym dwa miliony kolorowych piór tworzą oryginalne kompozycje na  ścianach oraz misterne szerokie bordiury baldachimu nad królewskim łożem i narzuty na łożu. Obok ekspozycja ukazująca proces konserwacji i ponownego układania piór. W 2004 r. pałac za pieczę nad tym pokojem otrzymał Nagrodę  Europejskiego Dziedzictwa Kulturowego.

Wewnątrz pałacu dominuje myślistwo: setki poroży podkreślają główne zajęcia gości tego pałacu - polowanie. W jednej z głównych sal pokazano kolekcję 39 zniekształconych, a więc unikalnych poroży. Część mieszkalna zawiera wspaniałe meble i srebrną zastawę wykonane w Augsburgu na wzór wersalskich mebli Ludwika XVI. Większość komnat obita jest skórzaną tapetą. Pomieszczenia są dość ciemne, ale misternie zdobione. W jednej z sal można dotknąć tej tapety. Natychmiast to robię. Skóra jest delikatna, a łączenia różnych jej odmian niemal niezauważalne w dotyku. Jak dawni rzemieślnicy tworzyli całe kompozycje z różnych typów i kolorów skór? To sztuka podobna do intarsji, z tym że drewno wydaje mi się łatwiejsze w obróbce niż delikatna skóra. A tu mamy wielkie ściany obite taką skórzaną tapetą.

Dużo obrazów. Przede wszystkim portrety królewskie, dynastyczne i innych zasłużonych, ale naszą uwagę zwracają obrazy przedstawiające polowanie. Toż to były mordy zwierząt, a nie polowania w dzisiejszym znaczeniu, gdy zwierzęciu pozostawia się szansę ucieczki. Dawniej terenem polowania był plac otoczony szczelnym ogrodzeniem, na środku którego stał pawilon. Na balkonie parteru czekali mężczyźni ze strzelbami, a na piętrze siedziały kobiety. Na plac wpuszczano zwierzynę. Piękne jelenie nie miały najmniejszej szansy uchronienia życia. Okropieństwo.

Dla zmiany nastroju – tu też dużo cudeniek z niezwykle delikatnej porcelany miśnieńskiej, ale także chińskiej i japońskiej.

Z wielkiego tarasu rozciąga się szeroki widok na ogromny park. Na końcu głównej osi ogrodu usytuowana jest wspaniała bażanciarnia, nieco bliżej zagroda dla dzikich zwierząt, nieco z boku – na brzegu jeziora – oryginalna latarnia morska, wszędzie ciekawe drzewa i krzewy. Nie mamy czasu ani siły na obejście tych atrakcji, ale ogromnie mi szkoda, że ich nie zobaczę z bliska. Może kiedyś. Do dziś mam w uszach charakterystyczne piski bażantów.

Drezno Sasów i Kremperera

Najpierw dwie godziny zwiedzania starówki z przewodnikiem, Witoldem Horochem, który tu jeszcze studiuje, a jednocześnie jest organistą w katolickim kościele stojącym w centrum Starego Miasta. Bardzo interesująco opowiada o saskiej przeszłości, a także o całkowitym zniszczeniu centrum Drezna w nalocie z 13 na 14 lutego 1945 roku. Użyto wtedy przede wszystkim bomb zapalających, a pożary wywołały burzę ogniową, która całkowicie zniszczyła ok. 39 km² miasta i zabiła blisko 25 000 ludzi.

Nie powiedział o gorzowskim wątku tego nalotu, ciekawym, bo nalot ten nie zabił, a ocalił życie pochodzącego z Landsberga Wiktora Kremperera. A było to tak:

Kremperer był synem rabina, skończył wysoko notowaną szkołę średnią w naszym mieście, potem był profesorem romanistyki. Odsunięty od uczelni i studentów w 1933 roku osiadł w Dreźnie. Przed prześladowaniami z powodu żydowskiego pochodzenia bardzo broniła go żona Aryjka, która odmówiła rozwodu, choć prawo niemieckie ją do tego obligowało. Także zamieszkała z nim, gdy został zmuszony do przeniesienia się do tzw. domu żydowskiego. Choć Niemcy na pewno wyczuwali już swoją klęskę, zapadła decyzja o wywózce mieszkańców domu żydowskiego do obozu śmierci. Termin tej wywózki ustalono na noc 13 lutego 1945 roku. Tymczasem nocny nalot z 13 na 14 lutego na centrum Drezna i zagłada miasta spowodowały, że Klempererowie uciekli z domu żydowskiego i zdołali dotrwać do końca wojny. Tak to jednym naloty przyniosły śmierć, innym życie. Po wojnie Kremperer wydał traktat naukowy  „LTI. (Lingua Tertii Imperii - Język Trzeciej Rzeszy). Notatnik filologa”, w której dokonał analizy metod totalitarnych Hitlera poprzez przeminę języka. Metody te dają się także stosować do języków we wszystkich państwach totalitarnych, co było zauważalne w polskiej nowo-mowie lat socjalistycznych. Druga jego książka to „Chcę dawać świadectwo aż do końca. Dzienniki 1933-1945”.

Wracamy do wycieczki. Dwie godziny w Zwingerze, gdzie oglądamy Galerię Starych Mistrzów, Galerię Porcelany i najnowszy Gabinet Fizyczno-Matematyczny z dawnymi urządzeniami do badania świata.  Są to miejsca najczęściej odwiedzane w trakcie wycieczek do Drezna, więc nie będę o nich pisać

Po krótkim odpoczynku i nareszcie zjedzeniu czegoś ciepłego wracamy do Gorzowa. Dojeżdżamy tuż przed północą. Długa i trudna wycieczka, ale warto było. Zresztą, nie dla mięczaków. Jechali wszakże doświadczeni turyści z zasłużonego koła PTTK „Stilon” i ich przyjaciele. Całą wycieczkę przygotowała i naszym przewodnikiem była pani Maria Karbowska, także niezwykle zasłużona w szerzeniu turystyki i przygotowywaniu gorzowianom różnych atrakcji.

Tekst i foto: Krystyna Kamińska  

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x