Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Irydy, Tamary, Waldemara , 5 maja 2024

Podróż do środka ziemi

2014-03-26, Na szlaku

Dla wyznawców trzech wielkich religii monoteistycznych to miejsce jest środkiem świata, centrum i wymarzonym miejscem pobytu.

medium_news_header_6911.jpg

Dla tych, co lubią egzotykę i chwilkę zadumy też to jest centrum kosmosu. Ten środek świata wyznacza specjalny wskaźnik w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie.

 

W wielką podróż życia z naszego Gorzowa wyjeżdżam z lotniska Katowice-Pyrzowice. W niebo uniósł mnie samolot Boenig 737-800 na 189 miejsc. Jestem w grupie pielgrzymkowej z Kustodii Ziemi Świętej w Krakowie, czyli z franciszkanami, a przewodzi nam fantastyczny przewodnik ojciec dr Feliks Rachwalik.

 

Cały czas w chmurach

Wylatujemy w deszczu i chmurach i praktycznie całe trzy i pół godziny przyjdzie nam spędzić tuż nad nimi lub też w nich. Krajobraz tylko na chwilę się ukazuje w tym czasie, kiedy jesteśmy nad pustynną Turcją. Pofałdowana brunatna ziemia rozciąga się, jak daleko spojrzysz. Aż w końcu z kokpitu pilotów słychać informację, że zaczynamy procedurę hamowania i obniżania lotu. I po chwili jest… Błękitne Morze Śródziemne i piaskowe z pojedynczymi wieżowcami miasto. W końcu! Tel Awiw pod nami. Lądowanie bez problemów, odprawa też, chwała Bogu bagaż też jest i wychodzimy. I uderza w nas fala upału, jedynego, jaki będzie podczas całej wycieczki-pielgrzymki. Widok jest niesamowity. Palmy, kolorowe rośliny i wszędzie biało-niebieskie flagi z Gwiazdą Dawida. Jestem w Izraelu. Szema Israel – podróż mego życia właśnie się zaczyna.

 

Akwedukt na początek

Wyjeżdżamy na wygodną autostradę, jedną z kilku i kierujemy się na północny zachód. I na początek bonus. Zjeżdżamy z głównej drogi tylko po to, aby zobaczyć stary rzymski akwedukt w Cezarei Nadmorskiej. Widok już jest wart całego zachodu i czekania miesiącami na wyjazd. Akurat w Izraelu kończy się szabat. Na plaży sporo ludzi, jedzą, kąpią się, piknikują.

Zanurzam ręce w Morzu Śródziemnym. Ciepła jest. Ktoś trochę brodzi, wszyscy zbierają muszelki. Zachwyt pełen. Po kwadransie znów do autokaru i jedziemy tuż nad morzem do Hajfy. To największy port Izraela i jednocześnie największe zagłębie hi-tech. Przeszklone wieżowce na skraju miasta mają wszystkie znane loga. Jest Google, jest…, no jednym słowem wszystko jest. A nasz przewodnik mówi, że w tym kraju jest takie powiedzenie – W Jerozolimie się modlą, w Tel Awiwie bawią, a w Hajfie pracują.

Podjeżdżamy pod zbocza góry Karmel, w istocie długiego na ponad 20 km łańcucha i już jesteśmy przy pierwszym zabytku, kościele Stella Maris. Króciutkie zwiedzanie, rzut oka na piękny przykościelny ogród i spacer na punkt widokowy na port. Wrażenie jest jedyne – przepiękny widok na rozłożone nad brzegiem morza, wiecznie się spieszące miasto. Statki, port, rafineria. Ciepło jest, ale lekko mgliście, więc Akki już nie widać. Ale co tam. A przewodnik tylko tłumaczy, że w Hajfie doszło do mordu karmelitów bosych, których w pień wycięli Beduini. I to pierwszy sygnał, że jesteśmy w kraju o bardzo powikłanej historii, gdzie przemoc i zagrożenie ciągle trwa.

 

Z zawodzeniem muezzina

Zjeżdżamy krętymi ulicami portowej Hajfy, aby ruszyć ku Nazaretowi. Pierwsze spostrzeżenie jest takie, że wszystkie miasta i osiedla mijane po drodze są takie same. To znaczy prostokątne piaskowe domki lub domy z bateriami słonecznymi na dachach i bańkami na wodę. Generalnie nie jest pięknie, bo wszechogarniający bałagan, ale co tam, jesteśmy wszak w Azji, co prawda tej Mniejszej, ale jednak w Azji. W mroku dojeżdżamy do Nazaretu. To tu Matka Boża usłyszała, że została wybrana na Matkę Jezusa Chrystusa. Zaświadcza o tym wyniosła, przepiękna Bazylika Zwiastowania, dwupiętrowy kościół z grotą zwiastowania, do której można podejść i poczuć pierwsze skurcze wzruszenia. Wszak o tym miejscu pisze jedna z najważniejszych książek świata – Biblia. Jakiś czas potem kolejna chwila wzruszenia, kiedy idziemy na procesję światła, czyli na takie spotkanie, podczas którego modlą się wszyscy pielgrzymi. Każdy z lampionem, każdy we własnym języku. Słychać polski, arabski, hebrajski, włoski, angielski, niemiecki.

A w nocy budzi mnie czysty, głośny i chrapliwy zaśpiew muezzina. No tak, jestem w Azji.

 

Kana i żołnierze

Na drugi dzień jedziemy do Kany Galilejskiej. To tam Chrystus zamienił wodę w wino. Miasteczko poraża brzydotą, kręte zaułki, wszędzie jakieś kramy z pamiątkami. Oglądamy kościół, tam też pary małżeńskie odnawiają swoje przysięgi małżeńskie. Jeszcze chwilka niewielka na zakup pamiątek, głównie słynnego wina w butelce ze specjalną etykietą i rzut oka na wirydarz i znów jedziemy do kolejnego świętego miejsca. Po drodze mijamy kibuc Bet Rimmon, jeden z najstarszych i jeden z niewielu, który się ostał. I pierwsze ważne skrzyżowanie w Izraelu, gdzie widzę żołnierzy i żołnierki z długą bronią. No tak, wszak to kraj, gdzie zagrożenie jest namacalne. Ale z drugiej strony, na wysepce stoi pierwszy Żyd, młody chłopak w ubiorze Żydów ortodoksyjnych – kapelusz, czarny chałat, spod którego wystają troki modlitewnego fartucha. No i pejsy. Teraz już wiem na pewno, że jestem w Izraelu.

Nasz przewodnik, nieoceniony ojciec Feliks, opowiada historię tej ziemi. Ale aby ją poznać albo sobie przypomnieć, trzeba sięgnąć do Starego Testamentu. Bo w szczegółach można się zagubić.

 

Jezioro i Tiberias

Kolejny dzień to wyprawa nad Jezioro Genezaret zwane także Tyberiadzkim lub Galilejskim. To tu Chrystus Pan chodził po falach oraz pouczał św. Piotra, jak ma łowić ryby, aby sieci nie były puste. Tu warto zobaczyć Kafarnaum, czyli zabytkowe miasto zachowane do poziomu ścian z zabytkową synagogą. To tu właśnie Chrystus uzdrowił paralityka. Miejscem opiekują się franciszkanie, więc jest utrzymane w porządku i ładzie. Różni się od innych tym, że domy budowane były z czarnego bazaltowego kamienia, co jest rzadkością w tym niezwykłym kraju. Po drodze jeszcze Góra Błogosławieństw z klasztorem w przepięknym ogrodzie, który choć wiosna i pora deszczowa, bo marzec, to pachnie oszałamiająco. Jeszcze tylko trzeba wyłowić z jeziora kilka kamyków dla znajomych i pora ruszać dalej. Aż w końcu podjeżdżamy do przystani, tu ładujemy się na barkę. Najpierw na maszt idzie flaga Izraela, potem pada komenda do hymnu i na maszt idzie flaga polska, a cała barka śpiewa, mocno zresztą wzruszona, Mazurka Dąbrowskiego. Wrażenie jedyne w sobie. Rejs trwa około 40 minut. Mamy szczęście. Jest piękna pogoda, widać Tiberias, czyli Tyberiadę, Na horyzoncie majaczą Wzgórza Golan, tak, tak, te same, gdzie przez lata stacjonowały nasze Niebieskie Hełmy. Widać nawet ujście rzeki Jordan, która przez jezioro przepływa.

Aż w końcu cumujemy. Jesteśmy w kibucu Ein-Gev. Tu zwyczajowy posiłek. Jemy Rybę św. Piotra. Przysmak. A jak ktoś zdąży, to warto się napić dobrej kawy w kafejce prowadzonej przez pewnego Żyda. Jest miły i godzi się pokazać szekle. Izraelską walutę. Daje mi nawet na szczęście 10 centów izraelskich i tłumaczy, jak się nie dać nabrać, bo 10 centów wygląda niemal identycznie jak 10 szekli. Żegnamy się serdecznie i za chwilę już Tyberiada. Przepiękny kurort ze starym kościołem św. Piotra Rybaka z czasów krzyżowców. Aby do niego wejść, trzeba w bulwarze nadmorskim znaleźć wąskie przejście. Warto zobaczyć. Bo świątyńka kamienna i utrzymana w czystości. No tak, wszak opiekują się nią franciszkanie. Warto też rzucić okiem na wzruszający monument – symbol rzezi Żydów, do jakiej doszło w latach 30. XX wieku oraz na resztki żydowskiej dzielnicy. A jak szczęście sprzyja, to się dostrzeże tradycyjną żydowską rodzinę podążającą do synagogi w dość brzydkim budynku. I nic nam nie przeszkadza, że ortodoksi wysiedli z nowiuteńkiego auta. No cóż, postęp też ich dotyka. Przewodnik, ojciec Feliks wspomina o historii, przypomina postać Egerii, jednej z pierwszych pątniczek, która nawiedził te ziemie. Warto zapamiętać i poszukać informacji o niej i jej zapiskach. Intrygująca lektura.

 

Jordan, Morze Martwe i Qumran

Kolejny dzień to już droga do Betlejem. Ale po drodze Jerycho, czyli najstarsze miasto świata. Takie typowo arabskie, gdzie można zobaczyć starych Arabów w chustach określanych przez nas jako arafatki. Siedzą przed jakimiś sklepikami, piją kawę, gadają ze znajomymi. Po drodze przepiękny błękitny meczet. I samochody mają już inną rejestrację. Zielone cyfry i arabskie zawijasy świadczą, że jesteśmy na Zachodnim Brzegu, czyli terenach dość spornych, a za chwilę wjedziemy do Autonomii Palestyńskiej. Ale za dobrą chwilę.

Z Jerycha wyjeżdżamy znów na wygodną autostradę. Najpierw widzimy palmowe gaje, po chwili pustynny krajobraz. Po naszej lewej ręce pojawiają się zasieki z drutu kolczastego z tabliczkami w trzech językach. Po angielsku stoi jak wół – Miny. To teren z granicą jordańską. Przewodnik poważni tłumaczy, że to rzeczywiście sporna ziemia. Więc na wszelki wypadek nie warto ryzykować.

Dojeżdżamy do Betanii nad Jordanem. Jak wspomniałam, jest pora deszczowa, więc największa rzeka Izraela wygląda jak błotniste bajoro. Nie ma nic z zachwycającej krystalicznej wody znanej z folderów. Ale to nic. Po drugiej stronie posterunek jordański. Tu spędzamy tylko chwilkę i dalej nad Morze Martwe. Nieruchoma tafla wielkiego jeziora, w której taplają się ci, co mogą do niej wejść. Ja z różnych przyczyn nie, ale z zazdrością patrzę na ludzi, którzy unoszą się jak korki na wodzie i zmywają z siebie lecznicze błoto.

Nie ma żadnych solnych wykwitów, ale trudno się dziwić. Pora deszczowa jest i wody więcej niż zwykle. Po kąpieli i posiłku jedziemy do skał Qumran. To tu odnaleziono słynne zwoje, które do dziś można zobaczyć w Muzeum Izraela w Jerozolimie. Robimy zdjęcia i już znów w autokarze.

 

Kierunek Betlejem, ale przez sanktuarium

Wygodna autostrad łącząca Jordanię, a właściwie Amman i Jerozolimę, wiedzie wśród skalistych wzgórz pustyni Judzkiej. I tu znów bonusik. W pewnej chwili po lewej stronie widać jakieś zbudowania. A nasz przewodnik, nieoceniony ojciec Feliks z zagadkową mina oznajmia – To pojedziemy w jedno miejsce. I nasz autokar skręca w lewo w dość wyboistą drożynę, aby po pięciu minutach dowieźć nas do meczetu. A przewodnik nas objaśnia, że właśnie jesteśmy w miejscu, gdzie znajduje się jeden z domniemanych grobów proroka Mojżesza, ale świętego w obrządku islamskim. Miejsce jest przepiękne. Zamknięta budowla w kwadracie, ale po dziedzińcu podejść można do okna, gdzie widać trumnę przykrytą zieloną kapą ze złotymi wyhaftowanymi literami po arabsku a nad nią otwarty koran. No zachwyt pełen. Bo franciszkanie i do takiego miejsca przywiedli? Ale to światły zakon, więc tylko dziękować wypada.

Po chwili w dalszą drogę. Oglądamy jeszcze jakiś punkt widokowy, gdzie Beduini sprzedają pamiątki i dalej wygodną autostradą do Betlejem. Droga się wspina ostro do góry, a kiedy tam jesteśmy, otwiera się wspaniały widok na Jerozolimę, ten środek świata. Nikt i nic mnie nie uprzedził, że w tej samej chwili zobaczę najbardziej znany zabytek Jerozolimy, najbardziej charakterystyczny – Błękitny Meczet na Skale z jego złotą kopułą, której z niczym innym na ziemi pomylić nie można. Choć niektórzy mylą go z Meczetem Al-Aksa, ale to Kopuła na Skale jest.

Na chwilę zamiera mi głos w gardle. Patrzę na Stare Miasto Jerozolim i wiem, że za jakiś czas tam będę. Tam, w tym styku trzech wielkich religii monoteistycznych naszego świata. Moja droga po Jeziorze Genezaret nabiera coraz większego sensu i spełnienia.

 

Najważniejsze kościoły chrześcijańskiego świata

Są dwa. Jeden to Bazylika Narodzenia Pańskiego w Betlejem, a drugi to Bazylika Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Oddalone od siebie o zaledwie 9 km leżą w różnych światach. Bo Betlejem to Autonomia Palestyńska odgrodzona od Izraela wysokim murem, ale i płotem z zasiekami oraz posterunkiem granicznym, a druga leży w sercu Jerozolimy, tej nieuznawanej przez współczesny świat faktycznej stolicy Państwa Izrael, bo tak się ten kraj nazywa. W jednej Zbawiciel się urodził, w drugiej, która jest znakiem Jego ostatecznego męczeństwa i śmierci, skonał i został pochowany. W tym momencie warto znów poczytać Biblię, bo żadne słowa tej historii nie opowiedzą lepiej.

Ale wróćmy do rzeczywistości. Oba kościoły, obie bazyliki wołają o pomstę do nieba. Bo obie brudne są, zarażone jakby trądem rozpadu. W obu kręcą się dziesiątki pątników, wiernych, spragnionych wrażeń turystów? W obu brakuje tej powagi, jaką mają choćby nasze polskie sanktuaria. Niedaleko szukać, wystarczy pomyśleć o Rokitnie. Przecież nikomu z nas nie przyszłoby do głowy wejść do bazyliki w kapeluszu, z kawą w ręce, czy też produkować relikwie, jak się określa zachowanie Rosjan. To głównie oni okupują kamień, na którym złożono ciało Chrystusa po śmierci w dzisiejszej Bazylice Grobu Pańskiego i rozkładają na nim ikony, jakieś szale. No zachowują się cokolwiek dziwnie. A nasz przewodnik tłumaczy, że obie świątynie są w rękach kilku różnych Kościołów chrześcijańskich i trudno się dogadać, aby coś wspólnie zrobić, by te dwa miejsca zyskały należny szacunek i dostojeństwo. Przykre. Będę tam jeszcze dwa razy i za każdym poczucie przykrości będzie rosło.

 

Miejsca inne niż kościoły

Podczas pielgrzymki z franciszkanami zwiedza się wiele różnych kościołów, miejsc ważnych i czarownych. Jak choćby kościoły na Górze Oliwnej, jak święta Góra Syjon z grobem Króla Dawida. Jednak w Jerozolimie jest też kilka miejsc, których zwyczajnie nie wolno pominąć i pomyślał o tym nasz przewodnik, ojciec Feliks Rachwalik.

To on zawiózł nas nocą, na wycieczce Jeruzalem by Night do Knesetu, czyli do siedziby izraelskiego parlamentu. Inna rzecz, że w dzień trudno tam podejść. Kneset jest mały, ale piękny. To nasz przewodnik pokazał nam dzielnicę Żydów ortodoksyjnych Mea Schearim, czyli tę, którą się zna z filmów. To tak, jakby nagle człowiek znalazł się w XIX wieku w starej dzielnicy żydowskiej w Lublinie. Ludzie ubrani w chałaty, kapelusze, czapki z lisa – to mężczyźni, albo też w długie suknie i peruki – to kobiety, gdzieś się spieszą, biegną, do sklepu, starej żydowskiej jatki znanej z filmu „Oczy szeroko otwarte” i nagle doświadcza tego, że to się dzieje naprawdę. Że tam się jest. A że w autobusie, cóż trudno, tam samemu raczej wchodzić nie jest wskazane. Żydzi ortodoksyjni nie lubią innych i potrafią być agresywni.

Drugim miejscem, które powoduje, że człowiek inaczej myśli, jest Ściana Płaczu. Byłam tam dwa razy. Za każdym targały mną mocne emocje. Nie umiem tego wytłumaczyć. Byłam mocno wzruszona.

Ale żeby zbić trochę patosu tego miejsca, to zastanowił mnie jeden widok. Otóż Żydów ortodoksyjnych, którzy w drodze do Ściany Płaczu muszą pokonać dość duży plac. I bez względu na wiek widziałam tych ludzi – kobiety i mężczyzn, ubranych w szaty jak z Izaaka Babla, ale z wypasionymi telefonami komórkowymi w rękach. Więc jak? Ortodoksja, czy też nie do końca? To jak z amiszami a Ameryce. Telefonować mogą, ale innych rzeczy nie? Nikt nie umie tego wyjaśnić. Ja też nie chcę za bardzo, bo i wiedzy ku temu nie mam, ani też chęci zwyczajnie.

No i w końcu Yad-Waszem. Miejsce, gdzie są drzewa oliwne z tabliczkami „Sprawiedliwy między narodami świata”. To miejsce na Wzgórzu Herzla, twórcy współczesnego syjonizmu. To miejsce, które było trzecim dla mnie ważnych powodem, po Jeziorze Genezaret, Ścianie Płaczu i Wzgórzu Meczetów, na które nie dane mi było wejść, aby moja droga do Izraela miała sens. Byłam tam, choć po prawdzie, to też był bonus, bo w planie go nie było. Dużo wysiłku mnie kosztowało, aby się publicznie ze wzruszenia nie popłakać. A kiedy staliśmy przy drzewku Ireny Sendlerowej, jednym z dwóch na froncie tego miejsca, to opowiedziałam o Babci Nonci, gorzowskiej Cygance, Alfredzie Markowskiej, która też zasługuje na swoją oliwkę. Bo ona robiła to, o czym mówią pobożni Żydzi „Jeśli ktoś uratował jedno życie, to uratował świat”. Ona uratowała tych istnień dużo, sama nigdy nie policzyła. Bo to dla niej nie było ważne. Trzeba było uratować dziecko, żydowski, polskie, niemiecki, cygańskie albo jeszcze jakieś inne, to to robiła. Jaki piękny przykład człowieczeństwa. Całe wzgórze Herzla, cały wielki gaj oliwny Instytutu Yad-Waszem jest dowodem na człowieczeństwo. Doświadczyłam tego.

Droga Krzyżowa

Ukoronowaniem naszego wyjazdu – pielgrzymki przecież była Droga Krzyżowa ulicami Starej Jerozolimy, miasta przedziwnego, podzielonego między nacje i religie. I kiedy tam szliśmy, od tej stacji pierwszej, zaczynającej się od Bramy Lwów, od miejsca, gdzie jest wejście na Wzgórze Meczetów, dawniej Świątynne, gdzie w piątki mogą wejść tylko ci wierni, znaczy muzułmanie, a wejść pilnują, jak i do katolickich miejsc kultu, policjanci i wojskowi, czułam, że to jest właśnie ten środek świata, to miejsce początku i końca. I szkoda tylko, że tak trudno się porozumieć. Przeszliśmy Drogę wijącą się między kramami, po arabskim suku. No i ona też zmusza do myślenia.

Nasza wizyta w Ziemi Świętej, nasza pielgrzymka, bo taką w istocie była, kończyła się w sobotę. Nasz nieoceniony przewodnik, ojciec Feliks Rachwalik w drodze to Tel Awiwu zwiózł nas do Abu Gosh. Małej miejscowości z meczetem, ale i z piękną świątynią, która wcale nie przypominała świątyni, tylko warowną fortalicję. No i co się dziwić, wszak z czasów krzyżowców jest i w rękach katolików, więc ład i porządek tam panuje.

A potem już lotnisko im. Dawida Ben-Guriona, czyli Ben Gurin Airoprt. Odprawa była bezproblemowa, bo to szabat, sobota. A na ostatniej bramce, od wysokiego funkcjonariusza Państwa Izrael usłyszałam parę miłych słów i takie pożegnanie - Say hello to Zibi Boniek. Jak będę miała okazję, to na pewno powiem. Ale wiem, że za jakiś czas znów powiem Szema Israel.

 

Renata Ochwat

 

Nie opisywałam dokładnie miejsc historycznych, które są znakomicie przedstawione w szeregu różnych książek i przewodników oraz z Internecie. Sama historia Izraela jako państwa oraz Jerozolimy, jako faktycznej stolicy to cała biblioteka. Zainteresowanych odsyłam do znakomitego przewodnika po Jerozolimie właśnie pt. „Jerozolima” wydanego przez Agorę S.A. Poza tym warto poczytać teksty Eli Barbura w „Gazecie Wyborczej” lub też sięgnąć do jego wywiadu rzeki, który przeprowadził Krzysztof Urbański w książce „Właśnie Izrael”. No i trzeba czytać Biblię, najlepiej jak tam się jest. Oczywiście, że o całej żydowskiej egzegezie nie wspomnę, bo tego raczej nikt nie przeczyta.

Poza tym warto czytać książki pana profesora Janusza Daneckiego, wybitnego arabisty, który tłumaczy, skąd i jak Arabowie w Ziemi Świętej się wzięli. A jak już się przeczyta, to warto samemu tam być.

Warto również wiedzieć, że jeśli się jedzie pierwszy raz do Izraela, to naprawdę warto wybrać się na pielgrzymkę-wycieczkę z franciszkanami. Może nie zobaczy się muzeów, ale za to miejsca, których na żadnej wycieczce komercyjne raczej nie, a i trudno będzie te miejsca wytropić w przewodnikach. Poza tym nie przeżyje się bardzo wielu miłych chwil, które także ojcowie franciszkanie zapewniają. Bo o wiedzy mówić nie trzeba.

No i jedna ważna rzecz. Można się zorientować, jak to państwo funkcjonuje. Czyli, że nie ma kolei, w szabat wszystko staje, nawet lotniska inaczej funkcjonują. Do Autonomii Palestyńskiej nie wjedzie się samochodem na prywatnych numerach izraelskich, wszędzie odchodzi handel i trzeba się nauczyć mówić nie.

Ale tam trzeba pojechać. Bo środek świata widziany własnymi oczyma zupełnie inaczej wygląda, niż ten z telewizji.

0.1_jerozolima (7).JPG
1.jerozolima (1).JPG
2.jerozolima-10.JPG
3.jerozolima-11.JPG
4.jerozolima-13.JPG
5.jerozolima-14.JPG
6.jerozolima-2.JPG
7.jerozolima-3.JPG
8.jerozolima-4.JPG
9.jerozolima-5.JPG
10.jerozolima-6.JPG
11.jerozolima-8.JPG
12.jerozolima-9.JPG
0
0123456789101112

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x