2019-05-23, Na szlaku
Trzy tygodnie trwała podróż Stefana Piosika po zachodnich wybrzeżach Australii, Indonezji i Sigapurze.
I choć tym razem wrócił z antypodów bez modlitewnego młynka, to zachwyt dla odległych krain ciągle go gdzieś tam gania.
- To był wycieczkowy, turystyczny rejs, na który wybraliśmy się w osiem osób. A ponieważ byłem już na wschodzie Australii, bardzo chciałem zatem zobaczyć zachodnie – opowiada Stefan Piosik, gorzowski przedsiębiorca, podróżnik, niegdyś myśliwy, dziś zapalony fotograf.
W trwająca ponad trzy tygodnie rejs po antypodach, bo przecież Australia to odwrotna strona globusa, ale i półkula południowa, czyli zamiast Wielkiej Niedźwiedzicy na niebie pojawia się Krzyż Południa, Stefan Piosik z towarzystwem wybrał się z Gorzowa. – Daleko to jest i nieco skomplikowanie droga tam przebiegała. Bo z Gorzowa pojechaliśmy do Warszawy, a stamtąd już samolotami do Frankfurtu nad Menem, potem do Kuala Lumpur i w końcu do Perth. Z powrotem było znacznie prościej, bo z Singapuru do Warszawy – mówi Stefan Piosik.
Wyprawa ruszyła 6 stycznia, czyli w środku europejskiej zimy, tak aby dotrzeć do Australii w środku lata. – Było okropnie gorąco. Ponad 30 stopni Celsjusza, bywało nawet 40 stopni. No i do tego dochodzi sam fakt, że podróżowaliśmy po Oceanie Indyjskim też sprawy nie ułatwiał, bo to bardzo ciepłe morze, wcale nie dało się ochłodzić – mówi podróżnik.
Trasa wiodła całym zachodnim wybrzeżem Australii, przez Timor Wschodni do Indonezji. Z Indonezji przejechali do Malezji, ale tylko po to, żeby dwa dni spędzić w jednym z najnowocześniejszych miast świata – Singapurze dwa dni. – Zawsze chciałem je zobaczyć – mówi Stefan Piosik.
- Miasta w Australii są czyste, zadbane, widać dbałość o rzeczywistość. Tam podobał mi się system karania za przewinienia. Za drobne uchybienie sądy karzą szybko i z reguły skazują na prace porządkowe na rzecz miasta. I żeby wszyscy widzieli, tacy ludzie pracują w kombinezonach, żeby było widać – opowiada Stefan Piosik.
Wspomina, że zachodnie wybrzeże Australii jest inne, aniżeli to wschodnie. Bardziej pustynne, ale misie koala i kangury też się spotyka.
Spotyka się także rdzenną ludność Australii, czyli Aborygenów. – Siedzą sobie zwykle pod drzewami w cieniu i tyle. W ich filozofii jest coś takiego, że człowiek ma pracować tyle, aby się najeść. Nie budują domów, tylko takie konstrukcje z gałęzi. Zresztą teraz państwo im pomaga w sprawach bytowych – mówi Stefan Piosik.
Jednak w tym kawałku świata najciekawsze okazały się …. krokodyle na rzece Darwin. – To było niezwykłe doświadczenie, tak sobie patrzeć na te gady pływające po dość dużej rzece – mówi gorzowski podróżnik.
I właśnie tam, w Darwin dopadły ich też niezwykłe upały. – Było 43,6 stopnia Celsjusza. To już było mocno dolegliwe. Bo nawet kąpiel w wodzie nie chłodziła, woda była zwyczajnie za ciepła – opowiada Stefan Piosik.
Z Australii trasa wycieczki wiodła na Timor Wschodni. – To od niedawna wolne państwo. Jako katolickie niedawno oddzieliło się od części muzułmańskiej. Tu pojechaliśmy zobaczyć niezwykły pomnik Jezusa Chrystusa, który stoli na kuli ziemskiej. Podobny jest nieco do tego w Rio i do naszego w Świebodzinie – mówi Stefan Piosik i dodaje, że aby do niego podejść, trzeba było pokonać 500 stopni. – I proszę sobie wyobrazić, że ostatecznie poszedłem tam ja i nasz wycieczkowy przewodnik. Pozostali jakoś nie chcieli w upale drapać się tak wysoko – śmieje się podróżnik.
Zresztą Timor uwiódł go także i tym, że kobiety i dziewczyny chodziły i jeździły na skuterach ubrane po europejsku. Tym bardziej, że następny krok, to już Indonezja, kraj muzułmański, gdzie obowiązuje inny kanon mody.
Wśród nazw natychmiast kojarzących się z dalekimi i egzotycznym podróżami jest Komodo. Mała wyspa na Oceanie Indyjskim znana przede wszystkim z tego, że żyją tam olbrzymie jaszczurki. – Komodo to tropik, to strefa równikowa. Bardzo wysoka wilgotność powoduje, że roślinność rośnie bujnie, bardzo bujnie. No i właśnie Komodo jest porośnięte takim gęstym poszyciem. Musieliśmy przejść kawałek w głąb wyspy, żeby je zobaczyć – mówi Stefan Piosik.
Okazuje się, ze wielkie gady, które wyglądają jak zminiaturyzowane smoki, są bardzo aktywne rano i wieczorem. – My byliśmy tam w ciągu dnia, więc warany były takie mało aktywne, niezbyt szybko się ruszały, można było do nich podejść na bezpieczną odległość – opowiada podróżnik. I dodaje, że na jego oko warany chyba się przyzwyczaiły, że ludzie je oglądają i fotografują.
Z Komodo podróżnicy popłynęli na Bali, symbol raju na ziemi, wyspy ze znakomitym klimatem, gdzie przez cały okrągły rok trwa sezon turystyczny. – Raj to był, dziś to jest raj pożarty przez katastrofę ekologiczną. To jest coś strasznego, co tam się stało – mówi Stefan Piosik. I tłumaczy, że chodzi o laguny pływających po wodach śmieci. – Już bliżej Australii widać było, że coś złego się tu dzieje, ale to, co zobaczyliśmy właśnie na Bali, przekroczyło moje wyobrażenia. To katastrofa cywilizacyjna – mówi z przejściem gorzowski podróżnik.
Opowiada, że koledzy z wprawy koniecznie chcieli fotografować na rafie koralowej, ale się zwyczajnie nie dało, bo wszędzie były plastikowe odpady. – My w Europie wiemy, jak sobie z tym radzić, oni tam nie. To jest coś strasznego, raj, który jest piekłem – mówi Stefan Piosik.
W drodze do Singapuru podróżnicy też kolejny symbol dalekich podróży, czyli Surabaya. – Duże miasto, z długim mostem liczącym 4,5 km – opowiada Stefan Piosik.
Dalej po drodze było miasto Probolinggo. –Stąd ruszyliśmy do słynnych wulkanów. Bromo i Semeru. Udało nam się podejść na 800 metrów do wlotu krateru. Ale dla mnie coś niebywałego to było to, że u stup tego wulkanu stał klasztor buddyjski. Przecież to czynne wulkany, w każdej chwili mogą wybuchnąć. A ci mnisi jakby nic sobie z tego nie robili – mówi Stefan Piosik.
Na buddyjskie ślady trafił jeszcze w Semarang. – To jest największy kompleks budynków buddyjskich na świecie. Borobo- dur się nazywa. One tam powstały ponad 2 tys. lat temu. To jest coś niezwykłego, kiedy tam się chodzi. Człowiek ma poczucie dotykania pewnego absolutu. Tym bardziej, że tam nie chodzi o jakieś wymierne treści, tylko o czystą medytację. Zresztą to trudno wyjaśnić. Mnie to miejsce zauroczyło – opowiada.
Gorzowscy podróżnicy swój tropikalny rejs zakończyli w Singapurze. – Widziałem bardzo wiele miast, różnych, małych, dużych, nowoczesnych i mniej nowoczesnych, ale Singapur mnie zaskoczył – mówi Stefan Piosik.
Co najbardziej zaskoczyło gorzowskich podróżników? Przede wszystkim kliniczna czystość i niemal brak ruchu na ulicach. – W Singapurze jest system kolejek podziemnych, które mają aż trzy piętra. System komunikacji miejskiej jest tak dobry, że mocno zniechęca do korzystania z własnych samochodów. Inna rzecz, że ceny paliwa też zniechęcają do korzystania z własnego transportu – opowiada Stefan Piosik.
Kolejną rzeczą jest wszechobecna zieleń, nawet na sztucznych konstrukcjach. – No i pełna świadomość ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za ziemię. Tego nam wszystkim brakuje – mówi podróżnik.
Zdjęcia z wyprawy na antypody Stefana Piosika będzie można oglądać w Małej Galerii GTF przy ul. Chrobrego. Wernisaż połączony z gawędą autora o podróży na drugą stronę globusa odbędzie się 29 czerwca podczas Nocnego Szlaku Kulturalnego. Stefan Piosik opowie wówczas o swoim niezwykłym rejsie.
Renata Ochwat
Fot. Stefan Piosik
Jedno z ulubionych przez rzymian na letni wypoczynek miejsc – niewielkie Anzio to nie tylko piaszczysta plaża i lazurowe morze. To także miejsce nasiąknięte historią i to taką z wyższej półki.