2013-11-02, Czytaj ze mną
Od 11 lat odbywają się w Międzyrzeczu doroczne konferencję o przeszłości Ziemi Międzyrzeckiej, którym zawsze towarzyszy wydawnictwo.
Mam przed sobą jedenasty tom cyklu „Ziemia Międzyrzecka w przeszłości” wydany przez Stowarzyszenie Regionalistów Środkowe Nadodrze i Starostwo Powiatowe w Międzyrzeczu. Bardzo trudno omawia się wydawnictwa zbiorowe, a jeszcze trudniej cykliczne, bo ilość i różnorodność materiału nie pozwalają nawet na jedno zdanie o każdym artykule. Tylko dziesiąty tom miał jeden temat: w ubiegłym roku z okazji nadania międzyrzeckiemu muzeum imienia Alfa Kowalskiego, wszystkie artykuły dotyczyły tego zasłużonego kustosza. Tom tegoroczny, podobnie jak wcześniejsze, gromadzi różną tematykę i dotyczy różnych okresów historii regionu. Ważne, że dzięki tym konferencjom i wydawnictwom zrodziła się całkiem niemała grupa historyków zainteresowana Międzyrzeczem i okolicami. W najnowszym tomie też widzę nazwiska znane mi z wcześniejszych prac. Dwa teksty dotyczące archeologii dała Agnieszka Indycka, nie mogło zabraknąć Andrzeja Kirmiela, dyrektora międzyrzeckiego muzeum, który pisze o historii klasztoru w Paradyżu, Grzegorz Urbanek przygotował kolejny artykuł dotyczący fortyfikacji, a Robert Michalak – znawca regionalnego kolejnictwa - zajął się liniami budowanymi w okresie wielkich inwestycji fortyfikacyjnych. Także szczegółowe wyniki swoich badań prezentują Paweł Gondek zajmujący się organizacjami niepodległościowymi i Daniel Koteluk, znawca powojennych dziejów wsi naszego regionu.
Wspomnienia Franciszka Kujawskiego
Ale mnie, przyznaję, najbardziej zainteresowały wspomnienia Franciszka Kujawskiego, który do lutego 40 aż do lutego 45 roku pracował w majątku w Osiecku (pow. Międzyrzecz) między Bledzewem a Lubniewicami, gdzie został skierowany na roboty przymusowe. A że wcześniej skończył szkołę zawodową jako ślusarz, że miał techniczną smykałkę i że nie było odpowiednio przygotowanych Niemców, właściciel majątku zdecydował, że Franz będzie u niego kierowcą. Najpierw wysłał młodego Polaka na trzytygodniowy kurs do Bydgoszczy, a potem zlecał jazdy traktorem lub samochodami nawet do sąsiednich miast. W ten sposób pan Kujawski bywał w Gorzowie, Sulęcinie, Międzyrzeczu, Lubniewicach i teraz ciekawie o tym opowiedział. Opowieść tę spisał Andrzej Chmielewski. I świetnie. Mam tylko do niego pretensję, że relację podpisał swoim nazwiskiem, choć przecież jego praca ograniczyła się do czynności technicznych. Także, że nie podał żadnych informacji o dalszych losach Franciszka Kujawskiego, który przecież w Gorzowie przez wiele lat był jedną z ważniejszych postaci życia politycznego i gospodarczego.
Wspomnienia pana Kujawskiego bogate są w rozmaite szczegóły dotyczące życia i pracy w dużym gospodarstwie rolnym, także zdarzeń w sąsiednich miastach, a nawet trybu życia bardziej majętnych Niemców w tamtym okresie, bo autor jako kierowca często z daleka był uczestnikiem np. libacji czy innych towarzyskich spotkań.
W tamtym okresie związał się z pochodzącą z Sierakowa dziewczyną (imienia nie podano), która razem z rodziną pracowała w majątku w sąsiedniej Sokolej Dąbrowie. Dalej p. Franciszek pisze: W 1944 roku, jak urodził się nasz syn, chcieliśmy wziąć ślub. Dziedzic przychylnie patrzył na nowo narodzone dziecko i nawet je lubił. Pomógł nam załatwić formalności związane z małżeństwem dwojga robotników przymusowych, ale przyszła odpowiedź z Berlina, że ustawowe przepisy określają wiek takich osób, które mogą wejść w związek małżeński – dla kobiet 25 lat, dla mężczyzn – 28. Moja przyszła żona miała wtedy 18 lat. Pozwolono tylko ochrzcić syna w kościele w Sokolej Dąbrowie.
Państwo Kujawscy pobrali się w marcu 1945 roku w rodzinnym Sierakowie żony. Szukając sobie miejsca po wojnie, Franciszek Kujawski trafił w Szamotułach na kurs dla pracowników Służby Ochrony Kolei i jako przeszkolony został skierowany do pracy na stanowisku dowódcy posterunku na dworcu Gorzów-Zieleniec. Pisze: Zieleniec po niemiecku nazywał się Rosswiese, pierwsza zmieniona nazwa tej miejscowości to przez krótki czas Kobyla Łąka, a Gorzów nazywał się wtedy Kobyla Góra, potem Zieleniec nazywał się Koniawa. W Gorzowie byłem 7 kwietnia. Zameldowałem się u komendanta wojennego Gorzowa pułkownika Draguna i na drugi dzień przejęliśmy od Rosjan placówkę w Zieleńcu.
Fragment dotyczący Gorzowa jest w tych wspomnieniach pana Kujawskiego krótki, ale warty odnotowania na tle bardzo ciekawej opowieści o życiu w okresie wojny i krótko potem w naszym regionie.
Tuż po zakończeniu wojny, 11 maja 1945 roku Franciszek Kujawski dostał rozkaz utworzenia placówki SOK w Kostrzynie nad Odrą i tam pojechał. O tym etapie życia opowiedział we wspomnieniach opublikowanych w podobnym do międzyrzeckiego wydawnictwie ciągłym ukazującym się w Kostrzynie: „Miasto i twierdza Kostrzyn nad Odrą. Wykopaliska, cmentarze, świątynie”, Zielona Góra 2012, s. 101-103.
Kostrzyński epizod pana Kujawskiego był krótki, w lipcu 1945 roku na stałe wrócił do Gorzowa, gdzie mieszka do dziś. Po wojnie ukończył studia, krótko pracował w aparacie partyjnym a potem długo był dyrektorem przedsiębiorstwa GPPL „Las”. Już po przejściu na emeryturę na części etatu pracował w Urzędzie Wojewódzkim jako inspektor do spraw organizowania konkursu „Mistrz Gospodarności”. A województwo gorzowskie przodowało w latach 80-tych w zdobywaniu tytułów w rozlicznych kategoriach tego popularnego wtedy ogólnopolskiego konkursu. Nie ujmując nic gospodarzom miast i wsi, którzy pracowali na te nagrody, wiadomo, że osiągnięcia trzeba dobrze sprzedać. Pan Kujawski był w tym zakresie bezbłędny.
Andrzej Chmielewski z Międzyrzecza w 2008 roku skłonił Franciszka Kujawskiego do opowieści dopiero teraz opublikowanej, a dotyczącej regionu, którym zajmuje się Andrzej, czyli powiatu międzyrzeckiego. Nie wiem, czy pan Franciszek napisał wspomnienia dotyczące Gorzowa, nie wiem, jak się czuje, a ma obecnie 94 lata, ale jestem przekonana, że mógłby nam dużo o gorzowskim życiu jeszcze opowiedzieć. Szkoda, że nikt z gorzowian wcześniej go nie wypytał.
Po raz pierwszy zapraszam do czytania „Pegaza Lubuskiego” online, a nie na wydruku. Bo nie ma wydruku, nie było także zwyczajowej promocji numeru z udziałem autorów tekstów i osób zainteresowanych literaturą tworzoną w Gorzowie. Takie czasy. Ale czytać można.