Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Czytaj ze mną »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Franciszka Kujawskiego opowieść w pełni gorzowska

2013-11-07, Czytaj ze mną

medium_news_header_5499.jpg

W omówieniu poprzedniej książki („Ziemia Międzyrzecka w przeszłości”) skupiłam się na wspomnieniach z okresu wojny gorzowianina Franciszka Kujawskiego i wyraziłam żal, że nie zostały zapisane późniejsze jego losy.  Nie wiedziałam wtedy, że istnieje malutka książeczka napisana przez samego Franciszka Kujawskiego pod tytułem „Moje życie”.

Jej podtytuł: „Pionier Gorzowa Wielkopolskiego. Wspomnienia w 90-tą rocznicę urodzin”. Wydana została w październiku 2009 roku. Ma 16 stron, z czego zaledwie 13 stron luźno drukowanego tekstu. Niewiele, a jednak zawarł na nich Franciszek Kujawski najważniejsze zdarzenia ze swego długiego i ciekawego życia.

Najpierw – mozolne wspinanie się dziecka z biednej rodziny ze wsi po szczeblach dla niego dostępnych w okresie międzywojennym. W sierpniu 1939 roku ukończył szkołę zawodową przy zakładach Hipolita Cegielskiego w Poznaniu. 31 sierpnia o godz. 23.00  wraz z kolegami – jako grupa częściowo zmilitaryzowana – wyjechał do pracy w nowym zakładzie Cegielskiego w Centralnego Okręgu Przemysłowego (woj. lubelskie).  W drodze zastał ich wybuch wojny. Dopiero 30 listopada dotarł do rodzinnej miejscowości nad Gopłem ze złamaną ręką i odmrożonymi nogami.

Potem od lutego 1940 do lutego 1945 roku pracował jako robotnik przymusowy w Osiecku w gminie Bledzew i tego okresu dotyczą wspomnienia opublikowane w „Ziemi Międzyrzeckiej”, które stały się dla mnie pretekstem do przypomnienia osoby Franciszka Kujawskiego. Ubolewałam, że zabrakło informacji o dalszym ciągu życia pana Franciszka w Gorzowie. W „Moim życiu” znajduję ich więcej.

Zwróciłam uwagę na dwa  fragmenty, które przepisuję z całą świadomością, że powinny być utrwalone w historii naszego miasta. 

W ciepłym maju 1945 roku

Franciszek Kujawski przyjechał do Gorzowa 7 kwietnia 1945 roku z zadaniem szefa Służby Ochrony Kolei na stacji Gorzów-Zieleniec. O tych czasach pisze:

Najtrudniejszy okres w działalności naszej placówki SOK był w czasie, kiedy po zdobyciu Berlina Stalin dał wszystkim swoim żołnierzom trzy tygodnie urlopu i mogli oni jeździć wszędzie, gdzie chcieli, i mogli robić, co chcieli. Tereny wokół Berlina były przeważnie zniszczone, więc przyjeżdżali całymi grupami, z pełnym uzbrojeniem, na nasze tereny. W tym czasie odbywały się istne wędrówki ludów. Polacy czym mogli: wozami, rowerami itp. masowo wracali z robót przymusowych. Wielu ciągnęło swoje skromne bagaże na wózkach, bo chcieli się jak najszybciej dostać w swoje rodzinne strony. Załatwiliśmy z DOKP w Poznaniu, że w tym czasie dwa razy w tygodniu przyjeżdżał do Roswiese (Zieleńca) pociąg ze składem różnych wagonów: osobowych, towarowych, a nawet platform. Pociągi zabierały tych ludzi, którzy całymi dniami czekali. Obok stacji zostawiali swoje wozy z końmi i swoje wózki, byle się dostać do pociągu. Całe szczęście, że były wtedy bardzo ciepłe dni. Z drugiej strony, przeważnie ze wschodu, ale również z całej Polski, przybywali na osiedlenie nasi rodacy. Natomiast wolni zdobywcy Berlina, wśród których było wielu przestępców, buszowali i kradli, co tylko mogli. Nasza siedmioosobowa grupa sokistów była za mała, żeby temu w pełni zapobiec. Zwracaliśmy się więc o pomoc do pułkownika Draguna, który często przysyłał nam swoich żołnierzy.

16 maja 1945 roku w nocy niespodziewanie przyjechała jednostka specjalna Wojska Polskiego w liczbie 60 osób i zakwaterowała się w obecnych pomieszczeniach Szkoły Ogrodniczej. Komendantem tej jednostki był porucznik, z którym następnego dnia nawiązałem kontakt. Nie chciał mi powiedzieć, jaka to jest jednostka, nie podał mi nawet swojego nazwiska, poinformował mnie tylko, że ma na imię Roman i przyjechał z jednostką na chwilowy odpoczynek. Zapoznałem go z sytuacją i poprosiłem o pomoc w trudnych dla nas chwilach. 

Przyrzekł mi, że w każdej chwili mogę się o taką pomoc zwrócić. W tej jednostce było dwóch oficerów, sześciu podchorążych i sporo podoficerów.

Faktycznie otrzymaliśmy od nich znaczącą pomoc. Był taki moment, że znaczna grupa pseudourlopowiczów, oczywiście uzbrojonych, otoczyła naszą placówkę i chcieli nas rozbroić, bo przeszkadzaliśmy im w rabunkach. Posłałem mojego zastępcę Mikołajczaka do Romana po pomoc. Po kilku minutach zastępca Romana z dwudziestoma uzbrojonymi żołnierzami zaczął okrążać tych łotrów, którzy – gdy tylko zobaczyli polskich żołnierzy – pouciekali jak zające.

Żołnierze Romana pomagali nam jeszcze wiele razy. Z nimi byliśmy bezpieczni. Przyjechali w odpowiednim czasie. Po miesiącu, 16 czerwca 1945 roku, odjechali w nocy tak niespodziewanie, jak przyjechali. O tej jednostce, która wówczas była w Zieleńcu, nie wie nikt.    

„Las” budowany z entuzjazmem

1 grudnia 1969 roku Franciszek Kujawski objął stanowisko dyrektora Gorzowskiego Przedsiębiorstwa Produkcji Leśnej „Las”, gdzie pracował do 1981 roku, a więc ponad 10 lat. Były to trudne lata 70., gdy gospodarka kraju wpadała w coraz silniejszy dół. Tymczasem firma „Las” odnosiła wiele gospodarczych sukcesów. Przytaczam ten fragment wspomnień Franciszka Kujawskiego, by zachować wiedzę o organizacji życia gospodarczego i porównać z dzisiejszymi formami.

Gorzowskie Przedsiębiorstwo „Las” posiadało 29 różnych zakładów produkcyjnych. Zatrudniało ok. 4 tysiące pracowników. Do jego działalności należało: cały skup dziczyzny z terenu województwa, jego przetwórstwo i przygotowanie na eksport, skup grzybów i jagód, jeżyn, borówek, poziomek, ich przetwórstwo i wysyłka na eksport. W terenie rozlokowanych było 680 punktów skupu, przeważnie w wioskach przyleśnych i w leśniczówkach.

Do naszego przedsiębiorstwa należała ponad 400-hektarowa plantacja wikliny i rozwinięta produkcja wyrobów wikliniarskich, winiarnia w Gronowie koło Łagowa, 20-hektarowa plantacja dzikiej róży, której owoce, zarówno świeże jak i suszone, szły na eksport i przynosiły korzystny zysk dewizowy. Także posiadaliśmy zakłady drzewne z trakami i wytwarzaliśmy produkty na potrzeby kraju i na eksport, m. in. 100-metrowe jałowniki wielisławickie, domki letniskowe, altanki ogrodowe i wiele innych wyrobów, nawet meble kuchenne.

Przedsiębiorstwo nasze prowadziło także wysoko opłacalną produkcję spożywczą dla potrzeb kraju i na eksport, jak zupy regeneracyjne z wkładką mięsną w litrowych puszkach, głównie dla robotników pracujących na powietrzu: leśnych, melioracyjnych, budowlanych. Również konserwy, soki i marynaty, susze, solanki i inne różnego typu przetwory potrzebne na rynku. Z całej naszej produkcji i skupu 80% towarów szło na eksport, zaś pozostałe 20% przeznaczone było na potrzeby kraju. Dawaliśmy państwu pokaźną sumę tanich dewiz, znacznie większą niż gorzowski Stilon.    

Tę obszerną informację autor komentuje krótko:

Obecnie, jako 90-letni emeryt widzę, jak to, co z takim entuzjazmem budowałem i organizowałem, zostało bezmyślnie zniszczone.    

**

Jeden egzemplarz książeczki Franciszka Kujawskiego „Moje życie” znajduje się w Zbiorach Regionalnych WIMBP.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x