Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Czytaj ze mną »
Anieli, Kasrota, Soni , 28 marca 2024

Nudna „Historia pewnego rozwodu”

2014-01-20, Czytaj ze mną

medium_news_header_6222.jpg

Książką Przemysława Jocza „Historia pewnego rozwodu”  zainteresowała mnie pewna miła znajoma, która wie, że staram się śledzić to, co wydają autorzy związani z naszym regionem. Niestety, sam autor w informacji o sobie nie podaje żadnego miasta ani regionu, z którego się wywodzi, także brak takich danych lokalizacyjnych w samej książce.

Znalazłam tylko dwie wzmianki, które mogą coś sugerować. W pewnym miejscu bohater skręcił w prawo w ulicę Wyszyńskiego, by pod podjechać pod siedzibę policji. W Gorzowie policja mieści się właśnie przy tej ulicy. Gdzie indziej mamy wzmiankę, że w  dniach Woodstocku bohater nie wychodzi z pracy. Chyba tylko w Kostrzynie pracownicy jakiejś firmy mogą być aż tak zajęci. Jednak takie dwa drobne wtręty to na pewno za mało, żeby identyfikować autora z którymkolwiek z tych miast.

Jeśli autor nie chce pokazać swoich związków z miejscem zamieszkania, więc i ja postanowiłam nie doszukiwać się jego korzeni, choć z pomocą internetu nie jest to takie trudne. On postawił sobie trudniejsze zadania: pokazał problem o charakterze uniwersalnym, czyli mogący się zdarzyć wszędzie.

*

Notka na okładce o autorze głosi: z wykształcenia politolog, dziennikarz, autor publikacji naukowych z dziedziny propagandy politycznej. Może uwierzyłabym w dziennikarsko-polityczne zaangażowanie Przemysława Jocza, gdyby nie przerażająca ilość błędów językowych, szczególnie interpunkcyjnych. Dawno nie miałam w ręku książki tak lekceważącej zasady polskiej interpunkcji! Jako wieloletni wydawca zawsze twierdziłam, że autor nie musi być specjalistą od ortografii i interpunkcji, bo o to w jego imieniu winno zadać wydawnictwo. Wydawcą książki Przemysława Jocza jest warszawskie wydawnictwo Demar. Ogromna liczba braku a w innych miejscach nadmiaru przecinków świadczy zarówno o tym, że w Demarze nie robi się korekty, ale także, że autor sam nie wie, gdzie postawić przecinek. Z tego powodu mnie się tę książkę czytało fatalnie; stale wzrok potykał mi się o interpunkcyjne wyboje.

*

Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się, że żona (tu ślicznie nazwana Przeszłością) żyjąca w dobrobycie domu zbudowanego przez męża, matka dwóch córek (ok. 15 i 5 lat), od 16 lat otoczona czułą opieką męża pewnego dnia powiedziała: „Jutro się wyprowadzam, to nie żart”. Takie stwierdzenie, czyli tu zawiązanie akcji, natychmiast budzi moją nieufność, bo pokażcie mi dobre małżeństwo, w którym niespodziewanie żona decyduje się na porzucenie rodziny. Rozwody są ważnych problemem nie tylko społecznym, ale przede wszystkim psychicznym dla obojga małżonków. Decyzja o odejściu jednego z nich nigdy (tak myślę) nie jest wynikiem fanaberii, a dojrzewa dość długo, mając głębokie i ważne uwarunkowania.

A potem okazuje się, że Przeszłość wymyśla tysiące powodów, by pogrążyć byłego męża, że rozwód trwa  dwa lata i nawet sędziowski werdykt nie kończy wiecznych jej pretensji, że rodzice wyłącznie z powodu tej kobiety nie mogą się dogadać co do dzieci, że ona naraża dzieci na trudne badania psychologiczne i dochodzenia prokuratorskie, że… Lista tych pretensji jest bardzo długa, a same w sobie są dość monotonne. Myślę, że sporo trudu wymagało od autora ich wymyślenie, a i tak są nieprawdopodobne.

*

A mąż, czyli narrator? Na skrzydełku książki napisał: W moim tekście nie ma ani grama obiektywizmu. W moim tekście są wyłącznie odczucia i emocje.

Nie przeszkadza mi, że narracja jest subiektywna, bo każda książka jest formą spowiedzi autora, ale tu pokazywanie siebie jako ideału mężczyzny i ojca przekracza  granice. Akcja książki rozpoczyna się prawie rok po wyprowadzeniu się Przeszłości, czyli wtedy, gdy najbardziej bolesne rany już są, choćby lekko, zaleczone. A mimo to narrator cierpi, żyje i cierpi. Co prawda zdarzają się drobne wzmianki o jakiś Nadziejach i Przyszłościach, ale tak zmarginalizowane, że nieważne. A przecież jakże ciekawe byłoby pokazanie  bohater jak wychodzi z traumy niespodziewanego rozwodu.

Przyznaję, że ubawiło mnie stwierdzenie narratora: Czasem dopuszczam do siebie taką niefortunną myśl, że może nie jestem tak całkiem idealny, najlepszy, najwspanialszy, najbardziej dowcipny, najmądrzejszy, najgenialniejszy w łóżku. Z ogromnym trudem, ale jednak przyjmuję, że nie jestem niezastąpiony… To są tak „niefortunne myśli”, że ich narrator nigdy i nigdzie nie dopuszcza do głosu. On po prostu jest: idealny, najwspanialszy,  najbardziej dowcipny, najmądrzejszy, najgenialniejszy i niezastąpiony. I jeszcze trzeba by dodać: anielsko cierpliwy, troszczący się o córki, chętnie im robiący prezenty, zawsze gotowy do gotowania i sprzątania i tak dalej, i tak dalej.

Przykro mi, ale znów nie ufam autorowi.

*

Już na okładce książki podano, że powstała ona „na podstawie bezprecedensowego bloga”. Przemysław Jocz na okładce także podkreśla, że pisanie bloga pomagało mu w przezwyciężaniu psychicznych kłopotów. Myślę, że to mógł być niezwykle ciekawy blog, nawet jeśli jego autor wyolbrzymiał winy żony, a wybielał postawę swoją, czyli męża. Ale gdy ten mąż postanowił je zebrać w książkę, by wszem i wobec pokazać czytelnikom, że (cytuję z okładki) nie geje i lesbijki są w Polsce dyskryminowani. Obywatelami drugiej kategorii są ojcowie, to konstrukcja książki zwyczajnie się posypała .

I znów: problem na pewno jest, ale przeniesienie niemal codziennych wpisów z bloga do książki ujawnia meandry tego sposobu tworzenia literatury. W nieskończoność powtarzające się śniadanka, obiadki i kolacje, zakupy, przejazdy, wycieczki nad jeziora, nawet przygody bohatera jako płetwonurka i karateki nie prowadzą do żadnej konkluzji.  Dla mnie „Historia pewnego rozwodu” jest po prostu nudna. 

*

Ale żeby nie było tylko źle dwie pochwały. Pierwsza dla narratora, który wzruszająco pokazał swoją miłość do córek, przy ciekawym sportretowaniu obu, choć dzieli je spora różnica wieku. Przemysław Jocz wyznał w cytowanej powyżej wypowiedzi na okładce: Najważniejsze w moim pisaniu jest to, czego długo nie miałem odwagi powiedzieć głośno – miłość do córek. Szkoda, że nie pokazał właśnie tego procesu przełamywania samego siebie, by pięknie mówić o miłości.

Druga pochwała dla Krzysztofa Stefaniuka za projekt graficzny książki i za jej okładkę. Nie jest łatwo wymyśleć nową,  graficzną formę książki składającej się tylko z tekstu. Tu plastyk dodał kapitalne zdjęcia… butów, które stały się symbolem głównego tematu, czyli konfliktu rodzinnego.

***

Książka jest do kupienia w wydawnictwie i w księgarniach internetowych, także w Empiku i u Daniela. Ale czy warto? 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x