Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Czytaj ze mną »
Kornela, Lizy, Stanisława , 8 maja 2024

O początkach gorzowskiego szkolnictwa między innymi

2017-09-16, Czytaj ze mną

Podobno lubimy czytać pamiętniki, a jednocześnie bardzo mało pamiętników ukazuje się w druku. Przynajmniej dotyczących naszego regionu. Ale właśnie coś się zmienia.

medium_news_header_19599.jpg

„Mój dom nad Odrą” to zbiór pamiętników osadników Ziem Zachodnich po 1945 opracowany przez Beatę Halicką. Autorka świadomie – mam nadzieję – nawiązała do cyklu pamiętników wydawanych w latach 70. przez Lubuskie Towarzystwo Kultury. Tam były wspomnienia odnoszące się tylko do obszaru dawnego województwa zielonogórskiego, czyli mniej więcej obecnego lubuskiego, natomiast w tym tomie dotyczą całego pasa ziem zachodnich.

*

W trakcie pracy nad rozprawą o początkach polskiej obecności na zachodzie po 1945 roku Beata Halicka dotarła do plonu konkursów na wspomnienia ogłaszanych przez Instytut Zachodni w latach 1956, 1966 i 1970 i wybrała te, które z przyczyn politycznych nie mogły być drukowane albo były publikowane we fragmentach. Zależało jej na pokazaniu krytycznego spojrzenia autorów, którzy pisali wspomnienia w niewielkim oddaleniu od zdarzeń, bo to podnosiło ich autentyczność.

Książka zawiera pamiętniki ośmiu osób, ale autorzy tematycznie związani z naszym regionem opowiadają raczej o jego południowej części. Jeden pamiętnik, za to bardzo ważny, zawiera także ciekawe informacje o Gorzowie, Skwierzynie, Międzyrzeczu, Słubicach, Sulęcinie i innych miejscowościach z północy. To Wiesława Sautera „Radości i troski szkolnego inspektora”.

*

Wiesław Sauter był przed i po wojnie związany z Nowym Kramskiem, wsią w okolicach Babimostu. Przed 1939 rokiem, mimo formalnej przynależności do Niemiec, mieszkańcy tego regionu, w tym Nowego Kramska, mocno kultywowali swoje związki z polską tradycją i kulturą. Wiesław Sauter, nauczyciel w polskiej szkole w tej wsi, obserwował rozmaite przejawy tej narodowej wojny na najniższym szczeblu.

W 1945 roku, po wejściu ziem zachodnich w granice Polski, został mianowany inspektorem szkolnym. Objeżdżał więc wszystkie miejscowości, skrzętnie notując, jak sobie miejscowe władze i zwykli ludzie radzą z organizacją szkół. Po latach na podstawie notatek opisał te wizyty.

*

Jest to znakomity materiał do budowanie własnej historii w wielu miejscowościach, do przypomnienia ludzi, którzy budowali podwaliny, a których dość szybko wyeliminowano z aktywnego życia, bo nie podobali się rządzącej partii. Jak zasłużonego burmistrza Międzyrzecza. Jak samego Wiesława Sautera, który po roku zrezygnował z funkcji inspektora i wrócił do Nowego Kramska. Ale tam był już niedobry, bo przedwojenny. Musiał wyjechać. Osiadł w Nowej Soli. Na szczęście, bo w latach 50. I 60. był jedną z najważniejszych postaci w życiu kulturalnym Zielonej Góry i całego województwa.

*

We wstępie Beata Halicka ubolewa, że po przemianach politycznych 1989 roku niemal całkowicie zaniechano powrotów do pamiętników z lat pierwszych i do krytycznej interpretacji takich źródeł.

Dla przypomnienia więc poniżej rozdział II z „Radości i trosk szkolnego inspektora” Wiesława Sautera o jego przyjazdach do Gorzowa w 1945 i 1946 roku.

***  

 „Mój dom nad Odrą”. Pamiętniki osadników Ziem Zachodnich po 1945 roku. Pod red. Beaty Halickiej, wyd. Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2016, s. 388. Korzystałam z egzemplarza z Działu Regionalnego Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zbigniewa Herberta.

Wiesław Sauter

Radości i troski szkolnego inspektora, w: „Mój dom nad Odrą”, s. 332 – 338

Pierwsza wizytacja w Gorzowie. Moja prezencja. Stan organizacyjny szkół i powiatu. Informacje z konferencji nauczycieli. Szkoła średnia. Pechowa pionierka. Co nam dał spis ludności. Dobrzy i kiepscy nauczyciele.

Do Gorzowa jechałem po raz pierwszy 10 września 1945 roku. Przypominam sobie dokładnie mój ówczesny ubiór i wygląd, co się zaraz wyjaśni dlaczego. Ubrany w szarą ubogą marynarkę i takież wyrzucane spodnie turystyczne, mocno pocerowane pracowitymi rękami żony kolanówki, skromne, podniszczone obuwie, na wierzch kurtka, plecak z papierami i zapasem żywności na dwa-trzy dni. Tak się jechało na wizytację. Przyjechałem na stację po lewej stronie Warty na tzw. Pragę, dziś nazywa się to Gorzów-Zamoście, i stąd ruszyłem pieszo na ul. Mieszka I, gdzie pod numerem 65 mieściło się biuro Inspektoratu. O tej porze nikogo naturalnie nie było, a ktoś wskazał mi, że inspektor Roman Ulatowski mieszka w tym samym czy sąsiednim budynku na drugim piętrze. Ruszyłem więc do jego prywatnego mieszkania. Okazały dom mieścił w swych murach luksusowe mieszkania. Służąca, która otworzyła drzwi, spojrzała podejrzliwie trochę na człowieka wyglądającego na włóczęgę, ja zaś, przyznam się, byłem onieśmielony luksusem wnętrza samego korytarza, skąd widać było przez otwarte drzwi wspaniale umeblowane pokoje. Odwykłem w czasie wojny od wszelkiego zbytku, gdyż pracując jako drwal żyłem na granicy nędzy. Poinformowałem, że chcę mówić z inspektorem. Na to dziewczyna niechętnie odpowiedziała, że państwo mają gości, ale poszła zgłosić przybycie obcego. Gdy do przedpokoju wszedł inspektor ubrany w elegancki garnitur i śnieżnobiałą koszulę, dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak licho prezentuję się w moim ubiorze. Dzięki tej scenie utkwił mi w pamięci mój ubiór. Inspektor spojrzał na mnie trochę z góry z pewną dozą niechęci i lekceważenia, ale kiedy wylegitymowałem się jako wizytator, stał się znów trochę niemile nadskakujący. W każdym razie w widoczny sposób był zaskoczony takim wizytatorem. Nigdy zapewne nie podejrzewał, że licho ubrany typ z plecaczkiem może być wizytatorem i jego przełożonym. Wprowadził mnie do salonu z pięknym Bechsteinem, gdzie poznałem drugą czołową postać ze szkolnictwa gorzowskiego, mianowicie dyrektora szkoły średniej Tadeusza Głogowskiego z żoną. Fatalnie się czułem w swoim ubiorze w tym wykwintnym towarzystwie i postarałem się możliwie w niedługim czasie udać na spoczynek, aby na drugi dzień od rana rozpocząć pracę.

W mieście Gorzowie i całym powiecie widoczna była duża inicjatywa! Czystość na ulicach, przedsiębiorczość władz administracyjnych, co okazało się choćby w zorganizowaniu imponującego obchodu Pierwszych Dożynek Lubuskich w dniach 8-10 września 1945 roku, tzn. w dniach poprzedzających mój przyjazd. Obchód ten umożliwił pierwsze na wielką skalę wyeliminowanie i zetknięcie elementów społecznie pracujących, co dla przyszłego kształtowania się życia społecznego w mieście i powiecie miało duże znaczenie. Dotychczas ludzie chodzili luzem.

Gorzów liczył już 15 200 mieszkańców Polaków i 4 200 Niemców, których planowano wysiedlić poza Odrę. Tutaj jeszcze jaskrawiej rósł stan ilościowy szkół. Szkoła powszechna w Gorzowie w dniu otwarcia, 27 maja 1945 roku, liczyła siedmioro dzieci, teraz dosięgała ośmiuset. Do gimnazjum zgłosiło się około dwustu uczniów i stu pięćdziesięciu kandydatów na kursy maturalne. Tak starosta Kroenke, jak i jego zastępca Rozmus, ustosunkowali się do szkolnictwa przyjaźnie, gorzej wyglądała współpraca z miastem. Wprawdzie prezydent Wysocki sporo obiecywał, ale wykonanie obietnic nie wyglądało zadowalająco. W chwili inspekcji w powiecie czynnych było trzydzieści dziewięć szkół oprócz jednej w mieście. Szkoła gorzowska mieściła się w budynku mieszkalnym na ul. Mieszka I, a w toku uruchomienia znajdowała się druga szkoła, dopiero co opróżniona przez Sowietów, na tzw. Pradze z drugiej strony rzeki. Tam miało na razie pracować także gimnazjum. Niemało obaw nastręczał prowizoryczny most na Warcie, przez który część dzieci musiała dochodzić do szkoły. Wiadomo, że dzieci lubią baraszkować, nigdzie nie chodzą spokojnie, a cóż dopiero mówić o moście. Przez jakiś czas w godzinach od 7:00 do 7:30 ustalono dyżury nauczycieli na moście, aby ustrzec przechodzące dzieci od wypadków. Pomyśleć, jakie kłopoty nastręczało wtedy życie!

Szybki wzrost liczby dzieci stawiał na porządku dziennym problem przyspieszenia opuszczenia pozostałych szkół przez wojska radzieckie. Najbardziej nęciła „Herman Góring-Schule", okazały i najnowocześniejszy gmach, gdzie obecnie mieści się PLP (Państwowe Liceum Pedagogiczne) zmieściłaby się w nim i szkoła powszechna, i gimnazjum.

Z konferencji powiatowej nauczycieli w dniu 13 września 1945 roku dowiedziałem się, że stan bezpieczeństwa w powiecie jest lepszy niż w powiecie świebodzińskim! Poza zranieniem kobiety we wsi Stolec, rabunkiem bydła w Santoku [Zantoch] i napadem maruderów sowieckich połączonym z rabunkiem gospodarzy w Jeninie Wielkim, w innych miejscowościach panował względny spokój. Władze oddolne za przykładem z góry szły szkołom na rękę i pomagały nauczycielom. Taki np. wójt w Lipce, Józef Wackermann, chcąc zdobyć dla wszystkich wsi nauczycieli, każdemu osiedlającemu się stawiał do dyspozycji umeblowanie mieszkania i krowę-żywicielkę, a dla szkoły fortepian poniemiecki. Podobnie czynił wójt w Bogdańcu [Duhringshof] i zastępca wójta w Kłodawie [Kladow]. Miały miejsce i wypadki wręcz przeciwne, narzekała na prezydenta Gorzowa kierowniczka gorzowskiej szkoły, narzekali nauczyciele na wójtów w Łagodzinie [Egloffstein] i Koniawie [Rosswiese], którzy początkowo utrudniali pracę. Przy zrozumieniu jednak ze strony starosty Kroenkego łatwiej było się z nimi uporać. W wielu szkołach brakowało jeszcze szyb i najkonieczniejszych pomocy do nauki, nie mówiąc już o bibliotekach. Światłem dysponował tylko Gorzów i południowa część powiatu, czerpiąc prąd z elektrowni gorzowskiej, na zimę miał być doprowadzony prąd z elektrowni wodnej w Bledzewie.

Choć Gorzów już 23 sierpnia 1945 roku przy próbnym wpisie do szkoły średniej dostarczył stu sześciu kandydatów i trzydziestu na kurs maturalny, a 12 września 1945 roku odpowiednie liczby wynosiły sto dziewięćdziesiąt dziewięć i sto czterdzieści siedem, gimnazjum jeszcze z braku sił nauczycielskich nie uruchomiono. Zgłosiło się do pracy, prócz organizatora, tylko dwóch nauczycieli: pan Cierkoński Zbigniew, polonista, i Lisowski Jan, matematyk i fizyk. Za moją radą zdecydował się organizator Tadeusz Głogowski rozpocząć pracę choćby w zmniejszonym wymiarze godzin.

Kiedy do Gorzowa zajechałem 13 grudnia 1945 roku, szkoła pracowała już w pełni w tymczasowym budynku (korzystała z niego również OD (Oświata Dorosłych). Ponieważ budynek został ogołocony przed opuszczeniem przez Sowietów z mebli, żeby rozpocząć pracę - uroczystość otwarcia szkoły miała miejsce 14 października 1945 roku - dyrektor zmobilizował młodzież i każdy dostarczył do szkoły krzesło i stolik. Oczywiście wyglądało to arcykomicznie, taka zbierania umeblowania najrozmaitszego kalibru, ale można było podjąć pracę. Największe trudności sprawiała obsada personelu nauczycielskiego. Zatrudnionych nauczycieli przeładowano jak juczne wielbłądy do zagrożenia ich zdrowia włącznie. Nieustannie kogoś do kompletu brakowało. Dopiero akcja Komitetu Rodzicielskiego, który zdobywał fundusze i dopłacał do nikłej pensji nauczyciela po tysiąc złotych miesięcznie, stanowiła zastrzyk pobudzający napływ nowych sił. W czasie mej bytności zgłosiła się druga polonistka, pani Jacynowa z gimnazjum Paderewskiego w Poznaniu, która chciała się przenieść do Gorzowa ze względów czysto ideowych. Chciała przyczynić się do odzyskania na trwałe ziemi przed wiekami przez nas utraconej. Pracowała ona w Gorzowie prawie dziesięć lat jako prawdziwa pionierka i szkoda, że przedwcześnie zginęła w wypadku samochodowym w Poznaniu. Mogła jeszcze długo dla Polski pracować.

Z tą obsadą w Gorzowie mieliśmy parę razy prawdziwego pecha.

Ilekroć ktoś zgłosił gotowość wyjazdu i objęcia pracy w szkolnictwie średnim, przede wszystkim kierowaliśmy go do Gorzowa, gdzie stale brakowało nauczycieli, a szkoła rozrastała się szybko. Dla ilustracji gwałtowności tego rozwoju parę dat i liczb:

Data      Kandydaci względnie uczniowie           Kandydaci na kurs maturalny
28 sierpnia 1945 106   30
19 września 1945    182   147
26 września 1945 218  158
5 października 1945 272   174
7 grudnia 1945 351   208
22 stycznia 1946 390 210
15 lutego 1946    414  200

 

Pewnego razu zgłosiła się jakaś nauczycielka, zdaje się historii, z jednej ze szkół poznańskich, trochę wyegzaltowana na punkcie chęci służenia Ziemi Lubuskiej. Naturalnie, mile widziany dla nas w kuratorium gość. Zaraz postarałem się dla niej o zasiłek na podróż, udzieliłem wszelkich wskazówek i skierowałem do Gorzowa. Pojechała i ślad po niej zaginął. A miała po powrocie z rekonesansu przyjść do mnie i zadeklarować, czy zdecydowała się tam pracować. Myślałem, że dyrektor Głogowski z miejsca ją zatrzymał do pracy. Tymczasem po jakichś trzech tygodniach przychodzi do kuratorium znękana i okulawiona.

W drodze powrotnej z Gorzowa postrzelił ją w kolano w pociągu jakiś żołnierz sowiecki w czasie bójki z pasażerami, którym usiłował zrabować walizki. Prawdziwy pech. Biedaczka nie tylko sama zniechęciła się do wyjazdu, ale swoimi relacjami o wypadku odstraszała innych chętnych. Nie pamiętam niestety nazwiska tej pechowej pionierki.

Wśród innych kobiet-pionierek trzeba koniecznie wymienić wieloletnią dzielną kierowniczkę szkoły gorzowskiej, panią Waliszko, która w pierwszej najtrudniejszej fazie pracy umiała obronną ręką wyjść z wszystkich trudności.

Gdy zajechałem do Gorzowa na ponowną inspekcję w dniach 12-19 lutego 1946 roku, wiele zmieniło się w powiecie na korzyść. Prawie wszystkie budynki szkolne w mieście zostały już opuszczone przez wojska sowieckie i szkoły mogły rozsiąść się w nich wygodnie. Ostatni potężny blok Herman Göring Schule był właśnie zwalniany przez szpital wojskowy, 18 lutego 1946 roku komendant sowiecki miasta przysłał z tą wiadomością swego zastępcę do inspektoratu. W powiecie sieć szkół zagęściła się, wzrosło bezpieczeństwo, choć jeszcze zdarzały się napady, rabunki i kradzieże. Sprawa polepszenia bezpieczeństwa ściśle wiązała się ze stanem zaludnienia. Wzrósł on poważnie i wynosił w tym czasie w powiecie 21 030 osób, a w Gorzowie 18 841 (przed wojną 53 109 - 48 078). Zaludnienie wynosiło więc 40%. Niemców mieszkało jeszcze w mieście 2 700, a na wsiach 1 330. W tych dniach przeprowadzano spis ludności w całej Polsce, a ponieważ do prac spisowych wciągnięto głównie nauczycieli, miałem możność rozmawiania z kilku komisarzami spisowymi, którzy podzielili się ze mną swymi spostrzeżeniami.

Chodząc od domu do domu, mieli oni możność stwierdzić, że:

1) większość ludności Gorzowa żyje w nędzy i złych warunkach sanitarnych, przeważnie zubożali repatrianci,

2) mimo że w Gorzowie wiele mieszkań jest wolnych, niektóre są formalnie zatłoczone ludźmi (chyba działa tu wzgląd bezpieczeństwa),

3) sporo osób w osiedlach wiejskich uchyla się od dawania informacji o sobie, co świadczyłoby o tym, że mają obciążone sumienie - może nawet to ukrywający się Volksdeutsche lub kolaboranci,

4)  co najsmutniejsze dla szkolnictwa, że duża ilość dzieci w Gorzowie pozostaje poza szkołą, najczęściej z powodu braku obuwia i odzieży, a nieraz z niedbalstwa rodziców. Na niektórych arkuszach spisowych liczba niewypełniających obowiązku szkolnego sięgała zastraszającej liczby 40 - 60%. Na wsiach występuje to zjawisko w łagodniejszej formie, gdyż o wiele łatwiej przeprowadzić tam nauczycielom kontrolę.

Na podstawie tych obserwacji oszacowaliśmy liczbę dzieci w Gorzowie poza szkołą na około czterysta. Fakt to zastraszający i poświęciliśmy wiele czasu na omówienie sposobów jego usunięcia. Władze szkolne muszą tu działać w ścisłym porozumieniu z władzami administracyjnymi i tylko generalnie da się tę sprawę załatwić.

W czasie tej ostatniej wizytacji uruchomiono już w powiecie pięćdziesiąt szkół (cztery w mieście) przy stu nauczycielach (trzydzieścioro czworo w mieście). Koniecznie trzeba uruchomić ponadto czterdzieści szkół, ale brak nauczycieli uniemożliwia na razie wypełnienie tej luki.

Gdy przejeżdżałem przez powiat, chcąc zorientować się w pracy szkół, wieziony na motocyklu przez inspektora, napotkałem w Gralewie [Gralów] na dzielnego nauczyciela-społecznika, pana Kłopotowskiego, którego zazdrości wiosce cała okolica. Ujął on w swe ręce nie tylko sprawy szkoły, ale całe życie kulturalne wsi i stał się jej duchowym przywódcą. Urządził już dwa przedstawienia amatorskie ze starszą młodzieżą, parę poranków z dziećmi, a na kurs OD (Oświaty Dorosłych) zwerbował sześćdziesiąt osób.

Ze wzruszeniem, wspominając pamiętną dla nas przeszłość historyczną, zwiedzałem Santok, regni custodia et clavis, jak go określał Gallus, ale jeśli chodzi o szkołę, nie byłem nią zachwycony. W jej otoczeniu raził nieporządek, szkoda, że nie zastaliśmy kierownika, który właśnie kończył spis ludności i nie mogliśmy go odnaleźć.

Przejazd przez powiat, a właściwie jego południowo-wschodnią część, przyniósł mi pewne rozczarowanie. Nie zastaliśmy przy pracy nauczycielki w Janowcu [Janisfelde] i od ludności dowiedzieliśmy się, że od grudnia już prawie nie uczy dzieci, przebywa przeważnie w Gorzowie. A pobory pobierała w inspektoracie co miesiąc i nikt nie wiedział o jej samowoli. Podobnie w Santoku, gdzie kierownikiem był pan Kaczor i miał do pomocy dwóch nauczycieli. Zajmował się on więcej swoim gospodarstwem niźli szkołą i jeszcze 18 lutego 1946 roku zajęty był rzekomo spisem, co budziło podejrzenia, gdyż w innych wsiach akcję spisową już ukończono. Jakiż to stanowiło kontrast z pracą nauczycielek z Opalewa i Smardzewa. Inspektor Ulatowski, który świetnie kierował kancelarią inspektoratu, jak się okazało nie miał dostatecznego wglądu w teren, zwizytował dopiero jedną szkołę w powiecie, a wpływało to bez wątpienia rozluźniająco na dyscyplinę wśród nauczycieli. Przykrość powiększał fakt, że w powiecie gorzowskim był najmniejszy odsetek nauczycieli niekwalifikowanych (8%), od których można się było spodziewać solidniejszej pracy. Stan szkoły w Santoku drażnił mnie, gdyż ze względu na historyczne znaczenie miejscowości szkoła powinna stanąć tam na najwyższym poziomie.

Na tym wyjeździe zakończyły się moje kontakty z powiatem gorzowskim. Do końca roku szkolnego 1945/1946 sprawowałem nadal nadzór tylko nad szkołami średnimi i tak się złożyło, że porozumiewałem się albo pisemnie, albo przy bytności dyrektora Głogowskiego w Poznaniu, a sam nie miałem czasu tam ponownie zajechać. Wyłoniły się wiosną pilniejsze sprawy do załatwienia, w szczególności kwestia zorganizowania szkoły w Lubniewicach [Kónigswalde], której sporo czasu poświęciłem.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x