2015-02-03, Czytaj ze mną
Dieter Ehrhardt (rocznik 1934) dzieciństwo spędził na Zawarciu, w domu z ogrodem, kochającą rodziną i ojcem, który był głównym księgowym w fabryce juty. Z Landsbergu wyjechał 30 stycznia 1945 roku. Miał 10 lat.
Wrócił po 50 latach, 5 miesiącach i 5 dniach przez Warszawę, z polskimi przyjaciółmi, bo nie miał odwagi sam przyjechać wcześniej. Przez te lata skończył studia prawnicze, długo pracował dla ONZ w jej agendach na całym świecie.
*
Powrót do polskiego Gorzowa zaowocował wspomnieniami. Dieter Ehrhardt napisał książkę „Landsberg nad Wartą i ja” (wydana w 2008 r.), w której opowiedział o swoim - mimo trwającej wojny - szczęśliwym dzieciństwie. Dla chłopca największym przeżyciem było powołanie w połowie stycznie 1945 roku jego ojca do volkssturmu. Kurt Ehrhardt – żołnierz I wojny światowej - miał wtedy 45 lat. Volkssturm to formacja utworzona pod koniec wojny, do której powoływano wszystkich mężczyzn dotąd nieobjętych poborem, a więc obok osób starszych byli tam i młodociani. Ojciec został przydzielony do obrony panzerwerku (schronu) nr 894 umieszczonego w wale nad Wartą, 2 kilometry od wsi Trzebiszewo, 18 kilometrów od Gorzowa. Z Trzebiszewa ojciec przysłał dwa krótkie listy, a 29 stycznia sam zjawił się w domu, bo dostał urlop na jeden dzień. Syn był najszczęśliwszy. Nic nie zapowiadało, że był to ostatni dzień dotychczasowego życia rodziny Ehrhardtów.
Następnego dnia o szóstej rano obudził ich łomot w drzwi i nakaz, że kobiety i dzieci mają szykować się do ewakuacji. Pojadą pociągiem w głąb kraju. Babcia, mama, mały Dieter i jego siostra, pożegnani przez ojca, ruszyli pociągiem do Halle. Cieszyli się, bo w Halle mieszkała siostra Kurta, a więc mogli liczyć na pomoc rodziny. A ojciec wsiadł na rower i musiał wracać do swojego schronu nr 894. Był wysoki śnieg, mróz w dzień – ok. -10 st. C, w nocy dochodził do -20. Pełnia księżyca, jasno.
*
Kurt Ehrhardt nie dotarł do bunkra. Tuż przed Trzebiszewem został zatrzymany przez patrol Armii Czerwonej.
Do rodziny wrócił w połowie sierpnia 1945 roku. Nie było go pół roku. Tylko pół roku, ale dla syna był to okres największego niepokoju. Ojciec nigdy nie opowiadał, co się przez te pół roku z nim się działo. – Może matce… - rozważa dziś 80-letni już Dieter – ale dzieciom nigdy nic nie mówił. W domowych papierach pozostały po ojcu dwa krótkie listy pisane z Trzebiszewa oraz list z 1949 roku, w którym kolega ze schronu opisuje to, co się u nich działo, gdy Kurt miał urlop. Dieter odkrył ten list dopiero po śmierci ojca.
*
W ramach powracania do lansberskich wspomnień Dieter Ehrhardt odwiedził biuro swojego ojca, gdzie często w dzieciństwie chodził. Teraz znajduje się tam pracownia dwóch architektów: Jacka Harkawika i Tomasza Klimka. W ich towarzystwie w dniu 4 czerwca 2005 roku pojechał na poszukiwanie schronu nr 894. Zobaczył ruiny pozostałe w wale odgradzającym rzekę od pustych rozlewisk. Strasznie tu musiało być w styczniu 1945 roku.
Dieter Ehrhardt postanowił zebrać wszelkie informacje o zdarzeniach, jakie miały miejsce tuż przed i po wkroczeniu Armii Czerwonej na ten teren. Pierwsze wskazówki miał w rodzinnych listach, ale to było mało. Szukał najdrobniejszych wzmianek we wspomnieniach, w opracowaniach historyków, nawiązywał osobiste i listowne kontakty ze wszystkimi, którzy mogli tu być w tamtych dniach, a także z ich dziećmi i wnukami. Na podstawie zebranych materiałów opracował książkę „1945 Trzebiszewo”. Najpierw wydana została po niemiecku, a teraz po polsku.
*
Jest to jednocześnie dokument historii i opowieść o zwykłych ludziach. Ojciec jednej z rozmówczyń został powołany do obrony sąsiedniego schronu. Podobnie jak ojciec Dietera ok. 25 stycznia też dostał urlop na jeden dzień. Wrócił do domu. Długo w nocy grał na fortepianie muzykę mistrzów. Rano poszedł. I nigdy nie wrócił.
Rosjanie traktowali mężczyzn z volkssturmu jak partyzantów, a z tym zawsze obchodzili się krótko: kula w łeb. Dieter Ehrhardt nie wie, dlaczego taki los nie spotkał jego ojca, co musiało się zdarzyć, że ojciec został tylko wzięty do niewoli. I dodaje, że chciałby podziękować dowódcy radzieckiego patrolu, którego nazwiska nie zna i pewnie nigdy nie pozna. Chciałby podziękować jego dzieciom i wnukom, że mimo szczytu wojny, ich ojciec pozwolił przeżyć jego ojcu. Jego ukochanemu, bardzo dobremu ojcu. Niemcowi.
*
Książeczka o Trzebiszewie jest także dokumentem, bo różne relacje pozwalają na odtworzenie przejmowania tego terenu przez wojsko radzieckie. Ich uporządkowanie i przeniesienie na szerszą płaszczyznę to wkład dr Grzegorza Urbanka, historyka, znawcy Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Bo bunkier 894 był jednym z najbardziej na północ wysuniętych przyczółków MRU. Bardzo to potrzebny zabieg, choć najczęściej widoczny tylko w przypisach.
*
Dieter Ehrhardt często przyjeżdża do Gorzowa. Twierdzi, że tu, wśród Polaków znalazł prawdziwych, serdecznych przyjaciół, a hotel „Mieszko” jest jego ulubionym hotelem.
Tak powiedział podczas promocji książki 29 stycznia w Archiwum Państwowym. Dziękujemy.
***
Książkę wydało wydawnictwo „Literat” Andrzeja Chmielewskiego z Międzyrzecza jako 5. pozycję cyklu pt. „Germania”. Na cykl ten składają się już wydane książki: „Widziałem Gomorę w Rokitnie”, „1945. Policko krwawa pułapka”, „1945. Bledzew zapomniana bitwa” i „1945. Przełamanie MRU”, zapowiedziano – „Koniec miasta Meseritz”. Wszystkie dotyczą przełomowego stycznia 1945 roku we wskazanych miejscowościach.
***
Dieter Ehrhardt „1945. Trzebiszewo. Pierwsze walki o przełamanie MRU”, Wydawnictwo „Literat” Andrzej Chmielewski, s. 88. Książka ta jak i inne z serii „Germania” do kupienia w księgarni „Daniel” lub przez www.wydawnictwo-literat.cba.pl. W księgarni także pierwsza książka autora ze wspomnieniami o Landsbergu.
Po raz pierwszy zapraszam do czytania „Pegaza Lubuskiego” online, a nie na wydruku. Bo nie ma wydruku, nie było także zwyczajowej promocji numeru z udziałem autorów tekstów i osób zainteresowanych literaturą tworzoną w Gorzowie. Takie czasy. Ale czytać można.