więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Obawiał się wstydu, przeszedł do historii

2020-04-18, Żużel

Jerzy Rembas, jedna z legend gorzowskiego żużla, skończył 64 lata.

medium_news_header_27452.jpg

Jerzy Rembas na świat przyszedł w Bogdańcu 18 kwietnia 1956 roku. Od dzieciństwa uwielbiał jazdę na motocyklach. Już w wieku sześciu lat śmigał po okolicznych górkach.

- Podkradałem braciom WFM-kę z garażu, pchałem ją na górkę, podstawiałem cegły, żeby wdrapać się na siodełko – opowiada Jerzy Rembas. –  Potem koledzy lekko mnie pchali, włączałem bieg i już się jechało. Gdy przejechałem odpowiedni odcinek, zwalniałem bieg na luz i... zeskakiwałem z motocykla. Również od czasu do czasu podbierałem ojcu stary motocykl marki ,,Mińsk’’. Oczywiście ojciec coś tam podejrzewał, ale wszystko wydało się dopiero, kiedy miałem dość poważną kraksę. Jechałem pod stromą górę i w pewnym momencie wyskoczył mi bieg. Niestety, nie zdążyłem wyhamować i nabawiłem się dużego krwiaka na nodze – przypomina.

 

Wojskowy pas Plecha

W wieku 13 lat trafił do sekcji motocrossowej w Stali, ale po jednym treningu sekcję rozwiązano i przeniósł się do sekcji żużlowej. W 1971 roku zdał licencję, w następnym wiosną zadebiutował w lidze, a już jesienią wystąpił w pierwszych meczach towarzyskich reprezentacji Polski przeciw zespołom ZSRR i Szwecji.

Zaledwie rok później miał już serdecznie dość żużla. Na jednym z treningów miał wypadek i doznał złamania miednicy. To wtedy powiedział do kierownika stadionu Aleksandra Ilnickiego, że więcej na motocykl nie wsiądzie. Po miesiącu był z powrotem na torze, a zimą przeszedł oficjalny chrzest na reprezentanta Polski.

- To było na obozie w Zakopanym – opowiada. – Zenek Plech wziął ze sobą wojskowy pas, choć najczęściej chrzest robi się żużlowymi laczkami. Heniek Żyto pierwszy zadał mi pytanie, dając szansę, że nie dostanę tym pasem. Miałem tylko udzielić prawidłowej odpowiedzi. Zapytał, czy akumulator samochodowy może zabić? Odpowiadam, że nie, bo jest w nim małe napięcie. On na to, że jak spadnie mi na łeb z dziesiątego piętra to chyba nie przeżyję. I ciach tym pasem w tyłek. Inni też zaczęli zadawać pytania bez odpowiedzi, a ja z głową włożoną pomiędzy sztachety i z wypiętymi pośladkami przyjmowałem te uderzenia pasem. Nie mogłem potem dojść do pokoju, ale reprezentantem Polski zostałem – zauważa.

 

Huk na Wembley

Wspominając swoje reprezentacyjne występy najbardziej żal mu jest, że w 1978 roku na legendarnym stadionie Wembley w Londynie nie stanął na podium indywidualnych mistrzostw świata. Do zawodów przystąpił praktycznie z marszu. Był zawodnikiem rezerwowym, lecz kilka dni przed finałem dowiedział się, że zastąpi kontuzjowanego Niemca Hansa Wassermanna.

- Wszyscy Polacy wcześniej bali się tam jeździć, a ja podszedłem do imprezy spokojnie. Dużo pomógł mi Edek Jancarz. Przygotował mnie mentalnie, ale przede wszystkim podstawił mi świetny motocykl.  Już na treningu jeździło mi się kapitalnie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie miałem tak rewelacyjnego sprzętu. Kiedy przyjechałem na stadion w dniu finału dostałem ,,gęsiej skórki’’ na widok tysięcy kibiców z trąbkami, klaksonami i piszczałkami. Żeby w parkingu porozmawiać trzeba było mieć megafon. Redaktor Jan Ciszewski powiedział mi, że będzie bezpośrednia relacja do Polski, co mnie załamało. Bałem się wstydu. Na duchu podtrzymywali mnie kibice z mojego angielskiego klubu Leicester, których sporo przybyło na zawody. W sumie jeździło mi się znakomicie. W pewnym momencie przeraziłem się, że mogę wygrać. Niestety, w dwóch biegach zrobiłem zbyt poważne błędy i przyjechałem w nich na trzecich pozycjach. Pozostałe wygrałem. Potem doszedł jeszcze ten niefortunny baraż o brąz. Po starcie uniosło mi przód motocykla i było po medalu. Nie dociążyłem odpowiednio tylnego koła i złapał on uślizg – kręci głową.

 

Pechowiec w IMP

Do dzisiaj żal jest mu także, że nigdy nie stanął na najwyższym stopniu podium w indywidualnych mistrzostwach Polski. Dwukrotnie był drugi. Najpierw w 1976 roku przegrał ze Zdzisławem Dobruckim, a właściwie z defektem motocykla. Nie tylko on, bo także Edward Jancarz miał defekt i wylądował na trzeciej pozycji.

- Wszyscy jechaliśmy w jednym biegu i najpierw sprzęt nawalił Edkowi, który prowadził. Nawaliła mu dźwigienka od zaworu. Tym samym jechałem po mistrzostwo, mając za plecami Dobruckiego. I na drugim okrążeniu spadł mi łańcuch. Bliżej mistrzostwa byłem chyba w 1984 roku, ale minimalnie przegrałem z Zenkiem Plechem, który dysponował szybszym motocyklem. W decydującym wyścigu wygrałem z nim start. Zenek zaatakował mnie po szerokiej. Widziałem go, mogłem poszerzyć tor jazdy, ale mogłoby wtedy dojść do niebezpiecznej sytuacji. Wielu zawodników tak jeździ, ja jednak zawsze wyznawałem zasadę fair play na torze. Był szybszy, niech jedzie i wygrywa – dodaje.

W sumie podczas kariery Rembas wywalczył cztery medale DMŚ - dwa srebrne (1976-77) oraz dwa brązowe (1978 i 1980). Na krajowych torach wywalczył 23 medale mistrzostw Polski. W latach 1978 i 1981 startował w lidze brytyjskiej w Leicester Lions oraz Wimbledonie Dons.

 

Sześć nocy w maluchu

Kariera żużlowca to nie tylko starty. To także ciągłe przejazdy z miasta do miasta, z kraju do kraju. W dzisiejszych czasach jest dużo łatwiej. Granice w większości są zniesione, do wielu żużlowych krajów nie trzeba mieć wiz, często nawet paszportu. W 1978 roku było inaczej. I właśnie po zakończeniu sezonu w 1978 roku Jerzy Rembas spakował się i fiatem 126 p ruszył z Anglii do Polski. Kiedy sprawdzał dokumenty zorientował się, że nie ma wiz tranzytowych potrzebnych do przejechania Belgii i Niemiec. Nawalił jego menadżer z Leicester.

- Musiałem pojechać do Londynu i poszukać obu ambasad – opowiada. – W stolicy Anglii byłem wieczorem, po przespaniu się w aucie szybko załatwiłem wizę belgijską, ale zanim dotarłem do niemieckiej ambasady była już zamknięta. Pojechałem pozwiedzać Londyn i po przespaniu drugiej nocy w maluchu… zgubiłem się. Zanim z powrotem znalazłem tę ambasadę było za późno i nie chcąc już czekać podrobiłem nieaktualną wizę i ruszyłem na prom. Nazajutrz przejechałem Belgię, lecz na granicy niemieckiej szybko się zorientowano, że coś tu nie gra i mnie zamknęli. Potem puścili i kazali wrócić do Belgii, gdzie miałem załatwić już oryginalną wizę. Zaliczyłem kolejną nockę w aucie, wszystkie pieniądze jakie miałem przy sobie musiałem wyciągnąć na zapłacenie wizy i dodatkowo jakieś kary. Kiedy wreszcie znalazłem się w Niemczech nie miałem już paliwa i pieniędzy. Podjechałem pod stację, zatankowałem i zapłaciłem… prezentami, które wiozłem do domu. Po tygodniu i sześciu nocach spędzonych w maluchu wreszcie dotarłem do Gorzowa – kończy.

 

Najpiękniejsze lata życia

Z żużlowych torów Jerzy Rembas zjechał w 1989 roku. Pod koniec maja 1990 roku w Gorzowie odbył się pożegnalny turniej, zakończony zwycięstwem Piotra Śwista. Sam bohater nie wziął udziału w zawodach. Ograniczył się do przejechania honorowej rundy wraz z synem Piotrem, który przygotowywał się w tym okresie do zdania licencji. W programie zawodów Jerzy Rembas skierował do wszystkich ostatnie słowo jako żużlowiec. Napisał m.in.:

,,Na żużlu spędziłem najpiękniejsze lata swego życia. Dzięki żużlowi zwiedziłem też kawałek świata. Po 18 latach nadeszła pora rozstania się z występami na torze. Teraz chciałbym być równie przydatnym w pracy szkoleniowej, bo rozstania z żużlem po prostu sobie nie wyobrażam (...)’’.

I został drugim trenerem pomagającym Stanisławowi Chomskiemu. Nie trwało to jednak długo. Z czasem całkowicie odsunął się od żużla, ale nie obraził się na swoją dyscyplinę. Do dzisiaj jest jej wielkim fanem, chodzi na mecze Stali i mocno kibicuje naszej drużynie. I komentuje:

- Miałem okazję jeździć w czasach, kiedy zespół Stali składał się praktycznie z samych gorzowian lub zawodników z okolic. Tworzyliśmy nie tylko zgraną drużynę, ale też fajną paczkę kolegów i przyjaciół. To pozostało do dzisiaj. Cały czas utrzymujemy ze sobą kontakt, często się spotykamy, jeździmy na turnusy rehabilitacyjne, a nawet występujemy w teatrze…

Robert Borowy

Fot. Robert Borowy i archiwum

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x