więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Wicemistrzostwo Polski na półwiecze nadwarciańskiego żużla

2012-12-20, Żużel

medium_news_header_2398.jpg

Stal Gorzów w 1997 roku przed meczem w Lesznie. Stoją od lewej: Mariusz Staszewski, Piotr Paluch, Robert Flis, Tomasz Bajerski, Piotr Świst, Antoni Galiński (kier. drużyny). Klęczą od lewej: Paweł Nizioł, Tony Rickardsson i Krzysztof Cegielski.

 

W październiku cieszyliśmy się ze srebrnego medalu wywalczonego po 15 latach przez żużlowców Stali Gorzów. Z przychodzących obecnie na stadion kibiców zapewne wielu doskonale pamięta 1997 rok i heroiczną walkę ówczesnych rycerzy w żółto-niebieskich barwach o złoty medal. Są też tacy, którzy speedway’em zainteresowali się już po tamtych wydarzeniach, dlatego nie zaszkodzi przypomnieć sobie drogi do wicemistrzostwa Polski w 1997 roku. Wicemistrzostwa szczególnego, bo odniesionego na 50-lecie Stali i żużla w Gorzowie.
Jest to zarazem fragment książki „Żużel nad Wartą 1990-2012”,  która już wkrótce ma zostać wydana i stanowić kontynuację do pierwszej części autorstwa Jana Delijewskiego, wydanej przed miesiącem, którą można nabyć w sklepiku klubowym Stali w Askanie.

W wielkim finale

Marek Kraskiewicz, wieloletni menadżer reprezentacji Polski, na początku 1995 roku udzielił wypowiedzi dla ,,Tygodnika Żużlowego’’, w której nie oszczędził gorzowskiej Stali. Powiedział m.in.:
,,Nie mogę przekonać się do Stali, która choć od wielu lat ma bardzo stabilny skład, zawsze melduje się w środkowej strefie tabeli. Uważam, że bez poczynienia nowych kroków, nie należy oczekiwać większej zmiany w jeździe drużyny. Dobrze byłoby, gdyby do zespołu weszła świeża krew, pojawił się ktoś nowy. Kibice w całym kraju doskonale wiedzą na co stać stalowców. Umiejętności poszczególnych zawodników są znane i nie jest trudno przewidzieć wyniki spotkań z ich udziałem. Grający w totka na obstawianiu tej drużyny wiele zapewne nie zarobili’’.
To były ostre słowa, ale... prawdziwe. Ba! Marek Kraskiewicz nie tylko podsumował starty żółto-niebieskich w pierwszej połowie lat 90-tych, ale przewidział, co będzie działo się w kolejnych latach, jeżeli nie nastąpią zauważalne zmiany. Nikt jednak tych słów na poważnie w Gorzowie nie potraktował. I zarówno w 1995, jak też rok później stalowcy jeździli bardzo solidnie, ale w pełni przewidywalnie. To znaczy byli zespołem ciekawym, lecz nie odnoszącym większych sukcesów. Może dlatego na początku 1997 roku nowy prezes klubu postanowił zagrać va banque. Po wygaśnięciu emocji związanych z nazwą klubu i zakontraktowaniu Rickardssona, szef firmy Areco-Sweden wziął do ręki listę transferową i ku osłupieniu wszystkich wskazał palcem na pierwszą pozycję. A na niej znajdował się dwukrotny młodzieżowy indywidualny mistrz Polski Tomasz Bajerski. Nie on jednak wzbudzał największe emocje, a kwota, za jaką można było go wykupić z toruńskiego Apatora - 600 tysięcy nowych złotych. Dla porównania budżet Stali w 1995 roku wynosił 530 tys. zł.
Do parafowania sześcioletniej umowy z ,,Bajerkiem’’ doszło 8 stycznia 1997 roku. Działacze Apatora osłupieli na wiadomość, że pomimo wystawienia zaporowej ceny mogą stracić najbardziej utalentowanego żużlowca ostatnich lat. Kiedy tylko odejście Bajerskiego stało się realne, nawet wojewoda toruński włączył się do akcji zatrzymania tego zawodnika w swoim mieście. Mało tego, już po podpisaniu umowy sternicy ,,Aniołów’’ korcili swojego wychowanka pozostaniem coraz to wyższymi apanażami finansowymi. Do ostatniej chwili liczyli również, że Pergo nie zapłaci 6 miliardów starych złotych. Cudu jednak nie było i po wielu latach gorzowianie sięgnęli po zawodnika z zewnątrz.
Z Gorzowa odeszli zaś Hućko (za 150 tysięcy złotych do Łodzi) i już w trakcie sezonu w ramach małego kontraktu Franczyszyn (do Gniezna). Ostatecznie więc stalowcy zgłosili do sezonu następujących żużlowców: Rickardssona, Śwista, Bajerskiego, Palucha, Flisa, Staszewskiego oraz pięciu młodzieżowców - Moskwiaka, Nizioła, Cegielskiego, Radzkiego i kolejnego wychowanka Pawła Dmitrzaka. Dwaj ostatni nie mieli jednak okazji wystartować w lidze. Trenerowi Zenonowi Plechowi nadal pomagał Jarosław Gała. Szkółką zajmował się Bogusław Nowak, a zajęcia ogólnorozwojowe z zawodnikami prowadziła Bożena Szumna.
Po takim dozbrojeniu Zenon Plech obiecał kibicom nową jakość w wykonaniu ,,wiecznie czwartych’’. Na łamach ,,Gazety Lubuskiej’’ powiedział wprost: ,,Mierzymy w wielki finał!’’. I dalej dodał: ,,Skoro w ubiegłym roku zdołaliśmy awansować w słabszym składzie do play off, to dlaczego teraz nie mielibyśmy poprawić tego wyniku?!’’.
Gorzowianie na pierwszy mecz pojechali do Leszna, gdzie zmierzyli się z Unią, która po dwóch latach powróciła do ekstraklasy. I wygrali w ostatnim wyścigu. Para Świst-Rickardsson nie dała szans duetowi gospodarzy i cały pojedynek zakończył się rezultatem 47:43 dla Pergo. – Jak za dawnych lat zawodnicy obu drużyn toczyli zacięte pojedynki, a niektóre z nich publiczność oglądała na stojąco. I jak za dawnych lat często bywało, minimalnie lepsi okazali się goście – pisał w relacji dla ,,Tygodnika Żużlowego’’ red. Wiesław Dobruszek. Punkty w tym dramatycznym spotkaniu zdobywali: Baliński 10, Jankowski 9, Adams 8, Mikołajczak 7, Skórnicki 5, Korolew 2, Szymański 1, M. Jąder 1 dla Unii oraz Rickardsson 14, Świst 13, Bajerski 10, Paluch 4, Nizioł 2, Staszewski 2, Flis 1 i Cegielski 1.
W drugiej kolejce podopieczni trenera Plecha podejmowali na własnym torze Apatora i wygrali pewnie 35:25. Mecz został przerwany po 10 wyścigach z powodu opadów... śniegu. Najlepszym zawodnikiem na torze był Ryan Sullivan, który wygrał cztery wyścigi. Tydzień później stalowcy pojechali - po pewne wydawałoby się - punkty do Gniezna. Tuż przed rozpoczęciem meczu kierownik zespołu Antoni Galiński zwrócił uwagę sędziemu Wojciechowi Grodzkiemu, że obcokrajowiec gnieźnian Greg Hancock nie posiada przy sobie oryginału lub kserokopii licencji, a jedynie kopię potwierdzenia uzyskania licencji w macierzystej federacji, co było w tym czasie niezgodne z regulaminem. Po sprawdzeniu dokumentu sędzia przychylił się do opinii gości i nie dopuścił Amerykanina do walki. W tym momencie wydawało się, że gorzowian czeka spacerek. Gospodarze gryźli jednak tor, a najmocniej czynił to Sawina, który jeździł wyśmienicie. Przyjezdni zupełnie pogubili się i przez długi czas pachniało sensacją. Ale znowu para Rickardsson-Świst uratowała dwa punkty meczowe. Pergo wygrało 46:44.
Czyżby na wyjazdach nasi mieli wszystko wygrywać w ostatnim biegu, a u siebie deklasować rywali - zastanawiali się kibice po trzech kolejkach. Ich spostrzeżenia potwierdził czwarty mecz w sezonie, a drugi na własnym torze. Gorzowianie pewnie pokonali obrońców mistrzowskiego tytułu - Włókniarza 54:36. Nikt w tym momencie nie spodziewał się, że żużlowcy spod Jasnej Góry dokonają nie lada wyczynu. Zostaną pierwszą w historii drużyną w polskiej lidze, która w następnym roku po zdobyciu mistrzowskiego lauru spadnie do drugiej ligi. Uczyniła to jednak w dobrym towarzystwie, ponieważ drugim spadkowiczem zostali mistrzowie kraju z trzech wcześniejszych lat (1993-95), Atlas Wrocław.
Powróćmy jednak do gorzowian. W piątej kolejce stracili oni pierwszy punkt, remisując przed własną publicznością z najgroźniejszym rywalem w walce o mistrzowski laur - Polonią Bydgoszcz. Było to fantastyczne widowisko, w którym pierwszoplanowymi postaciami byli Rickardsson (15 pkt. w sześciu wyścigach) ze strony Stali i Tomasz Gollob (13) oraz Jacek Gollob (10) ze strony Polonii. Jeszcze po 9. biegu goście prowadzili 30:24, ale znakomity finisz miejscowych pozwolił im uratować bezcenny punkt. Było to nie tylko dramatyczne, ale bardzo nerwowe spotkanie. Już po ósmym wyścigu starli się Jacek Gomólski i Tomasz Bajerski. Ten drugi miał pretensje do rywala za niesportowe blokowanie go w czasie jazdy. Bardzo zdenerwował się ojciec Bajerskiego, który w nerwach ostro odepchnął bydgoskiego zawodnika. Ale jeszcze większa awantura miała miejsce po ostatnim biegu. W parkingu Rickardsson doskoczył do młodszego z Gollobów za to, że ten po starcie do biegu... złapał za kierownicę jego maszyny. Pomiędzy zawodnikami doszło najpierw do ostrej wymiany zdań, potem rękoczynów, ale obaj byli w kaskach i nie zrobili sobie żadnej krzywdy. Do walki niespodziewanie włączył się również papa Gollob, który nabił siniaka interweniującemu porządkowemu. A tak potem tłumaczył swoje zachowanie w rozmowie z red. Kamilem Drągiem na łamach ,,Przeglądu Sportowego’’:
,,Porządkowy powinien mieć jakiś identyfikator, oznaczenie, że jest osobą służbową, a skąd ja mam wiedzieć kim jest stary gramot, który skacze z pięściami do mojego syna. Nigdy na nikogo nie podniosłem ręki pierwszy, nigdy nie prowokowałem bójek, ale kiedy ktoś porywa się do bicia, nie pozostanę dłużny. Zleję po mordzie każdego, kto waży się podnieść rękę na mnie bądź mojego syna (...)’’.
W czasie, kiedy trwała szarpanina kierownictwo Pergo szykowało protest na Jacka Golloba, a konkretnie jego sprzęt. Sędzia Marek Czernecki po sprawdzeniu motocykla nie stwierdził żadnych uchybień i wynik utrzymał w mocy.
W Święto Pracy 1 maja, stalowcy udali się do Piły i podobnie jak wcześniej w Gnieźnie byli bardzo ,,wyczuleni’’ na kruczki regulaminowe. Po szóstym wyścigu oprotestowali brak homologacji opony, na której startował Okupski. Sędzia Maciej Spychała protest przyjął i odebrał eks-gorzowianinowi zdobyte do tego momentu trzy punkty. Na niewiele to się jednak zdało, bo gospodarze byli lepsi i zasłużenie zwyciężyli 48:39. Po tej pierwszej porażce w sezonie Pergo spadło na drugie miejsce w tabeli.
Derby z zielonogórzanami (podobnie jak Unia Leszno żużlowcy spod znaku ,,Myszki Miki’’ spędzili wcześniejsze dwa sezony w drugiej lidze) miały być łatwe i przyjemne, a zamieniły się w sportowy horror. Przez całe spotkanie trwała zacięta i wyrównana walka. I znowu o minimalnym zwycięstwie 46:44 zadecydowała para Rickardsson-Świst, która w decydującym wyścigu pokonała Crumpa oraz Sławomira Dudka 4:2. Kiedy mistrzowska para Pergo uratowała remis w Rzeszowie (wygrała 15. wyścig 4:2 a mecz zakończył się rezultatem 45:45) w całym kraju zaczęto się zastanawiać, jak długo siła tej drużyny będzie opierała się na trzech zawodnikach? Na trzech, gdyż nowy nabytek gorzowian - Bajerski - jeździł również skutecznie i często ratował remisy w pierwszym z nominowanych wyścigów, czyli w czternastym. Reszta zespołu zaś co najwyżej wspólnie ciułała po kilka punktów.
Nie inaczej było w IX kolejce, kiedy to na Śląską przyjechał ostatni w tabeli Atlas, mający na koncie zaledwie jedno zwycięstwo. Gorzowianie wygrali 46:44, choć tym razem słabszy występ zanotował eks-torunianin, który zdobył 7 punktów. O dwa więcej miał Paluch, ale i tak liderami byli Świst (13) i Rickardsson (10). Reszta drużyny znowu pojechała słabiutko.
Na półmetku rundy zasadniczej gorzowianie byli liderem. Ale nawet Plech zauważył, że aż w sześciu na dziewięć spotkań o zwycięstwie lub remisie decydowała znakomita postawa liderów w ostatnim, piętnastym wyścigu. W pięciu przypadkach była to para Rickardsson-Świst, a raz w miejsce tego drugiego pojechał Bajerski. W licznych wywiadach prasowych ,,Super-Zenon’’ dodawał, że nie należy jednak rozdzierać szat z powodu wyników i postawy niektórych zawodników, lecz trzeba wierzyć, że zdołają się przebudzić. I rzeczywiście, w drugiej rundzie wreszcie obudzili się zawodnicy tzw. drugiego rzutu, którzy przynajmniej na własnym torze jeździli skutecznie, choć nie zawsze. Mecz ze Startem stalowcy rozstrzygnęli dopiero w ostatniej gonitwie za sprawą duetu Rickardsson-Świst - 46:44. Ale przynajmniej w pozostałych meczach u siebie kibice mogli zrelaksować się na trybunach, gdyż ich pupile wygrywali bardzo pewnie. Rzeszowian pokonali 56:33, pilan 53:37, a leszczynian 54:36. Co ciekawe, obok tercetu gwiazd Pergo bardzo dobre wrażenie zaczął sprawiać najmłodszy w zespole, niespełna 18-letni Krzysztof Cegielski, który w meczu z ,,Żurawiami’’ w czterech startach zdobył dziesięć punktów z bonusami (8+2), a w pojedynku z ,,Bykami’’ nawet jedenaście (9+2) w pięciu biegach.
Na wyjazdach już tak różowo nie było. W rewanżowej rundzie gorzowianie wygrali tylko w Częstochowie 46:44, choć tym razem zwycięstwo zapewnili sobie już po 14. wyścigu. Pozostałe spotkania przegrali, odpowiednio z Atlasem 43:46, ZKŻ Polmos 42:48, Polonią B. 40:49 i Apatorem 41:49. W tym ostatnim meczu poza Rickardssonem żadnemu zawodnikowi Pergo nie udało się wygrać indywidualnie wyścigu. W sumie z dorobkiem 24 punktów uplasowali się za ekipą z Bydgoszczy (25), a wyprzedzili drugą Polonię (22) i Apatora (21). I właśnie te cztery drużyny awansowały do drugiej fazy rozgrywek. W pierwszym półfinale, w derbach pomorskich Polonia dwukrotnie pokonała torunian, najpierw na wyjeździe 47:43, potem u siebie 64:26. Zdecydowanie ciekawsza rywalizacja była w drugiej parze.
Od chwili awansu pilan do ekstraklasy gorzowianie mieli kompleks tego zespołu. Najpierw dwa razy ulegli w sezonie 1995, rok później z czterech spotkań (dwa w rundzie zasadniczej i dwa w walce o brązowy medal) wygrali tylko jedno, które i tak im niewiele dało. W 1997 roku w rundzie zasadniczej obie drużyny podzieliły się punktami, zaś w małych lepsi byli stalowcy (91:85). Na podobny wynik liczono więc w Gorzowie również w play off, choć prezes Gondor w wypowiedzi dla ,,Gazety Lubuskiej’’ doceniał klasę rywali. – Wygrać z Polonią będzie szalenie trudno. Do finału awansuje zespół, który w dwumeczu zostawi na torze więcej serca. To będzie walka dwóch godnych siebie rywali – stwierdził.
I tak było. Pierwszy pojedynek nad Gwdą był bardzo zacięty i wyrównany. Gospodarze po siedmiu wyścigach prowadzili sześcioma punktami, ale natychmiast na torze pojawili się Rickardsson (jako rezerwa taktyczna) i Świst. Jak przystało na tę parę, wygrali podwójnie, a chwilę później goście doprowadzili do remisu 30:30. W samej końcówce gospodarze wypracowali niewielką przewagę, lecz ostateczny wynik 47:43 zdawał się być bardziej korzystny dla Pergo. Punkty zdobywali: Nielsen 13, Okoniewski 11, Olszewski 9, Dobrucki 8, Walczak 4, Kowalski 2, Okupski 0 dla Polonii i Rickardsson 17, Bajerski 11, Świst 9, Paluch 5, Cegielski 1 dla Pergo. Staszewski, Moskwiak i Nizioł zakończyli występ bez jakiekolwiek zdobyczy. Tydzień później na obiekcie przy ul. Śląskiej miał być spacerek, ale widzowie przeżyli wielką nerwówkę. Wszystko za sprawą inauguracyjnego wyścigu, w którym Świst i Staszewski przegrali z Nielsenem oraz Walczakiem 1:5. W dwumeczu przewaga pilan niebezpiecznie wzrosła do ośmiu punktów. Jeszcze w połowie meczu Pergo prowadziło zaledwie jednym oczkiem (w dwumeczu wciąż górą byli goście) i dopiero podwójna wygrana Śwista i Staszewskiego w IX wyścigu pozwoliła gospodarzom przejąć inicjatywę. Potem mecz znowu się wyrównał i o wszystkim musiał zadecydować ostatni, piętnasty bieg, który ponad 12 tysięcy widzów oglądało na stojąco. Gorzowianie musieli go przynajmniej zremisować. Wygrał Rickardsson przed Nielsenem, Świstem i Okoniewskim, a cały pojedynek zakończył się triumfem Pergo 48:41, dla którego Rickardsson zdobył 13 punktów, Bajerski 11, Świst 10, Paluch 5, Staszewski 4, Cegielski i Moskwiak po 3. Dla gości punktowali: Nielsen 13, Dobrucki i Okoniewski po 10, Walczak 6, Olszewski 2. Pozostali - Okupski, Kowalski i Pecyna nie wywalczyli żadnego oczka.
Do finału awansowały więc dwie najlepsze ekipy z przekroju całego sezonu, a to oznaczało, że po latach posuchy Gorzów znów mógł cieszyć się z medalu. Srebrnego, jak się szybko okazało. W wielkim finale Pergo podjęło walkę z braćmi Gollobami, Protasiewiczem i Gustafssonem jedynie na własnym torze. Po ciekawej jeździe wszystkich zawodników gospodarze zwyciężyli 46:44. W rewanżu polegli jednak wysoko 30:60, choć zaczęło się optymistycznie. W inauguracyjnym biegu Świst pokonał braci Gollobów, a chwilę później Bajerski ograł Protasiewicza. Niestety, cieniem na ten pojedynek położyło się zachowanie sędziego Jana Banasiaka, który niektórymi decyzjami skrzywdził przyjezdny zespół. Najpierw niesłusznie wykluczył z trzeciego biegu Rickardssona za dotknięcie taśmy... kaskiem, potem nie wiedzieć czemu wyrzucił do końca meczu Śwista. Jak pokrętnie tłumaczył po meczu częstochowski arbiter Śwista wykluczył za zmianę toru jazdy do linii 30 metrów po starcie, choć takiego przepisu w regulaminie nie było! Kapitan Pergo próbował interweniować i został zdyskwalifikowany. Zdarzenie to kompletnie rozbiło gości, którzy ostatnie cztery wyścigi przegrali 4:20.
– Gratuluję mistrzostwa Polonii. Szkoda tylko, że to wspaniałe widowisko popsuł sędzia. Rywale byli dzisiaj lepsi i wygrali zasłużenie, ale zdecydowanie za wysoko – powiedział dziennikarzom Zenon Plech po ostatnim wyścigu i wraz z gorzowską ekipą udał się na płytę bydgoskiego stadionu, gdzie sami wręczyli sobie srebrne medale. Gospodarze w euforii udali się bowiem z zaproszonymi gośćmi na bankiet i dopiero w połowie ceremonii przypomnieli sobie o wicemistrzach. Ci jednak podziękowali za spóźnione zaproszenie, ustawili podium i zawiesili medale na szyjach. Brązowy krążek ponownie trafił zaś do żużlowców z Piły, natomiast torunianie nie stanęli na podium pierwszy raz od siedmiu lat. Awans do ekstraklasy wywalczyły ekipy z Grudziądza i Ostrowa.
Przez cały sezon siła wicemistrzów opierała się na wspomnianym tercecie Rickardsson (średnia 2,57), Świst (2,19) i Bajerski (2,12). Skład uzupełniali Paluch (1,11), Staszewski (0,89), Flis (0,62) oraz młodzieżowcy Cegielski (1,20), Moskwiak (1,09) i Nizioł (0,68). W ocenie debiutującego w gorzowskich barwach Bajerskiego do mistrzostwa kraju zabrakło ,,tego czwartego’’, czyli kolejnego zawodnika równo punktującego na wysokim poziomie. Choć spełnił oczekiwania kibiców, nie krył rozczarowania drugim miejscem w lidze oraz swoją postawą. W rozmowie z ,,Gazetą Lubuską’’ powiedział:
,,Atmosfera w gorzowskiej ekipie jest znakomita, bardzo dobrze układała mi się współpraca z działaczami. Nie jestem natomiast zadowolony z wyników. Miałem stanowczo za dużo problemów sprzętowych. (...) Był to mój najsłabszy sezon w karierze. Dopiero w końcówce zaczęło mi iść nieźle, stąd z optymizmem patrzę w przyszłość (...)’’.
W innych mistrzowskich imprezach było różnie. O wielkim pechu mógł mówić Świst, który miał chrapkę na awans do Grand Prix. W finale kontynentalnym we włoskim Lonigo, skąd bezpośredni awans uzyskiwało dwóch najlepszych zawodników, gorzowianin przegrał z jednym z... kibiców. Ów dowcipniś miał latarkę z czerwoną żarówką i siedząc sobie na trybunach nagle nią zaświecił. Było to po starcie do czwartego wyścigu, kiedy na prowadzeniu znajdowali się Świst i Sawina. Obaj Polacy myśląc, że został przerwany bieg zwolnili, na czym skorzystał jadący za nimi Włoch Armando Castagna. Coś niespotykanego na żużlowych torach. Świst długo interweniował u sędziego Bartnickiego, ale polski arbiter nie widział tego zdarzenia i nie powtórzył wyścigu. Potem kapitan Pergo wygrał trzy biegi, lecz w ostatnim miał defekt już na pierwszym wirażu i skończył zawody ze stratą czterech punktów do zwycięzcy turnieju... Armando Castagniego. Nasz żużlowiec miał jeszcze szansę powalczyć w Grand Prix Challenge, ale na torze w Wiener-Neustadt nie szło mu najlepiej i znalazł się dopiero na dwunastej pozycji. Zawody zaś wygrał Protasiewicz, który ponownie znalazł się wśród stałych uczestników Grand Prix.
W finale MPPK w Bydgoszczy żółto-niebiescy sięgnęli po brązowy medal. Mogło być lepiej, ale w wyścigu dodatkowym Bajerski uległ swojemu niedawnemu koledze klubowemu z Torunia - Jackowi Krzyżaniakowi. W całych zawodach Bajerski wywalczył 9, a Świst 12 punktów (rezerwowym był Paluch, ale nie wyjechał na tor). Mistrzami zgodnie z oczekiwaniami zostali bydgoszczanie startujący w składzie bracia Gollobowie i Protasiewicz. Na własnym torze stracili tylko jeden punkt, w 13. wyścigu kiedy to Krzyżaniak przyjechał do mety przed starszym z braci. Pozostałe wyścigi miejscowi wygrywali podwójnie.
Niestety, po raz drugi z rzędu zabrakło żużlowca z Gorzowa w finale IMP. Sensacją było odpadnięcie już w ćwierćfinale w Rybniku Śwista. Jego śladem poszli też Bajerski i Paluch. Była jeszcze szansa na dobry wynik w DPP, ponieważ gorzowianie zakwalifikowali się do finałowego czwórmeczu, który odbył się w Toruniu. W związku jednak z czekającymi ich bardzo ważnymi meczami ligowymi do boju wysłali rezerwowych. Flis, Nizioł, Moskwiak, Radzki i Aszenberg nie byli w stanie powalczyć i w 20 biegach uzbierali dziesięć punktów, z czego połowę na nieszczęściach rywali (defekty, upadki, wykluczenia). Nieco lepiej było w finale Złotego Kasku, gdzie drugie miejsce zajął Bajerski (przegrał jednym punktem z T. Gollobem), a siódmy był Świst.
Niewiele dobrego można też napisać o postępach młodzieżowców. Pretensji nie można było kierować jedynie w stronę najmłodszego Krzysztofa Cegielskiego. Ten chłopak rozwijał się w ekspresowym tempie, czego dowodem była znakomita postawa w finale Pucharu Europy juniorów do lat 19 (zaczątek indywidualnych mistrzostw Europy U-19). We Wrocławiu ,,Cegła’’ był piąty pozostawiając za plecami wielu już uznanych młodzieżowców, m.in. Andreasa Jonssona, Lukasa Drymla czy Hansa Andersena. Cegielski nieźle spisał się również w finale Brązowego Kasku, gdzie też zajął piątą pozycję (piętnasty był Nizioł). W nagrodę za tak dobre wyniki w listopadzie wyleciał wraz z czterema innymi utalentowanymi zawodnikami młodego pokolenia na cykl turniejów do RPA. W pozostałych imprezach młodzieżowych naszych nie było w finałach. Ani w MIMP (Moskwiak był rezerwowym), ani w MDMP (do awansu zabrakło dziesięciu małych punktów), ani w Srebrnym Kasku.
Był to w sumie dobry rok dla Pergo, był to też świetny rok dla polskiego żużla. Tomasz Gollob po 18 latach posuchy zdobył dla naszego kraju medal w indywidualnych mistrzostwach świata. Przed nim ostatnim medalistą był Zenon Plech w 1979 roku. I wreszcie kibice doczekali się Polaka na podium. Na razie był to najniższy jego stopień, bo - jak czas pokazał - Gollob dopiero tak naprawdę rozpoczynał wielką międzynarodową karierę.
W finale drużynowych mistrzostw świata w Pile, rozgrywanym jeszcze systemem parowym, biało-czerwoni sięgnęli po srebrny medal, ustępując tylko Duńczykom. Walka była jednak bardzo ciekawa i trzymała w napięciu do ostatnich wyścigów. Polacy przegrali złoto zaledwie dwoma oczkami. W ekipie mistrzów 14 punktów zebrał Hans Nielsen, ale godna najwyższego uznania była postawa Tommy Knudsena, który zdobył 13 punktów i po odebraniu złotego medalu ogłosił zakończenie kariery. Brązowy medal przypadł Szwedom, dla których aż 17 punktów zdobył Rickardsson. Naszych barw ponownie bronili T. Gollob i Protasiewicz. Tym trzecim był Krzyżaniak, który jednak w jednym starcie nie zdobył żadnego punktu.
Kolekcję medalową uzupełnił Dobrucki. W dramatycznych okolicznościach wywalczył wicemistrzostwo świata juniorów w czeskim Mseno. Przegrał tylko z Jesperem Jensenem, a trzeci był Scott Nicholls. Dopiero jedenaste miejsce zajął późniejszy mistrz żużlowych torów Nicki Pedersen, który w tym finale ,,wyróżnił się’’ tym, że w jednym z końcowych biegów dwukrotnie ostro staranował Dobruckiego. W tym momencie w stosunku do późniejszego, wielokrotnego duńskiego mistrza świata chciałoby się przypomnieć znane polskie powiedzenie, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci...
Robert Borowy

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x