więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Z jego mistrzostwa cieszyło się całe miasto

2017-02-15, Żużel

Edmund Migoś  był tak naprawdę pierwszym wychowankiem gorzowskiej Stali, który zdobył szczyty żużlowej sławy. Dla kibiców zawsze był ,,Mundkiem’’, dla kolegów ,,Saperem’’ lub ,,Dziadkiem’’.

medium_news_header_17552.jpg

Całe swoje dorosłe życie związany był z Gorzowem i klubem Stal. Urodził się 20 sierpnia 1937 roku w Świerczewie. Powojenne losy rzuciły go jednak do naszego miasta. Jako młody chłopak był bardzo aktywny i gotowy uprawiać każdy sport.

Fatalny debiut

Kiedy późną jesienią 1954 roku zgłosił się do sekcji żużlowej już boksował w Stali. Gdy po pierwszych próbnych jazdach SHL-ką poczuł, że to jest właśnie to, co chciałby robić, zaczął jeździć na motocrossie. Boksu wcale nie porzucił. Jeszcze w 1956 roku, mając już w ręku licencję żużlową, był powoływany do reprezentacji województwa zielonogórskiego juniorów na mecze o puchar GKKFiT. I przyszedł dzień 22 lipca 1956 roku. W tamtych mrocznych latach uroczyście obchodzony w kraju, dla Migosia był wyjątkowy z innego powodu. Ze względu na kontuzje Bronisława Rogala i Kazimierza Wiśniewskiego kierownictwo drużyny przed wyjazdem na drugoligowe spotkanie z Resovią Rzeszów (właściwie były to rezerwy Budowlanych Warszawa) musiało sięgnąć po nieopierzonego 19-latka. Nie krył on radości, że będzie mógł wreszcie zadebiutować w prawdziwym meczu, choć składającym się z zaledwie dziewięciu wyścigów, bo tak wówczas jeszcze rozgrywano pojedynki ligowe. Co ciekawe, ze względu na remont rzeszowskiego toru, Resovia  ścigała się w tym czasie w Siedlcach. Migoś, jak i cały stadion, przeżył tego dnia mocną traumę. Jak potem wspominał w rozmowie z red. Romanem Siudą dla Gazety Gorzowskiej, w pierwszym wyścigu miał groźnie wyglądającą wywrotkę. Nic mu się nie stało, ale jedna z kobiet na trybunach w reakcji na widoczną kraksę doznała zawału serca. I, niestety, zmarła w karetce. Obserwujący całe zdarzenie jej mąż po chwili w dramatycznych okolicznościach podzielił jej los. Pierwszy zdobyty punkt w lidze nie mógł w takich okolicznościach cieszyć, ale początek został zrobiony.

W drugim sezonie startów Migoś jeszcze się uczył, ale już w 1958 roku zdobył dla drugoligowej Stali najwięcej punktów. Tak było również w dwóch kolejnych sezonach. Bardzo szybko, bo już w 1960 roku zadebiutował w eliminacjach do indywidualnych mistrzostw świata. Dotarł do półfinału kontynentalnego. Zresztą w tych rozgrywkach akurat nie miał szczęścia.  Kilka razy był bliski awansu do światowego finału, lecz ciągle coś stawało mu na przeszkodzie. W sumie wystąpił tylko raz, w 1970 roku we Wrocławiu, i to z pozycji zawodnika rezerwowego.

Przyjacielski dla kolegów

W 1961 roku, w którym Stal awansowała do ekstraklasy, razem z Bronisławem Rogalem zdobył 512 punktów. Było to ponad 52 procent zdobyczy całej drużyny. Nic dziwnego, że obaj byli najbardziej hołubieni.

Przez następnych kilka lat Migoś zawsze był jednym z najważniejszych filarów gorzowskiej drużyny, z którą w 1969 roku wywalczył drużynowe mistrzostwo Polski, zaś w latach 1964-66, 1968 i potem jeszcze w 1971 roku srebrne medale. Był dobrym duchem drużyny, bardzo lubianym przez kolegów.

- ,,Mundek’’ był moim idolem – wspomina jeden z gorzowskich żużlowców lat 60. Władysław Opala. - Jemu w meczach ligowych nigdy nie zależało na wyniku indywidualnym. Zawsze liczyło się dobro drużyny. Na torze starał się pomagać partnerom, dlatego bardzo lubiłem jeździć z nim w parze. Do tego był niezwykle przyjacielskim człowiekiem – dodaje.

W 1966 roku Migoś został powołany, jako rezerwowy, do reprezentacji Polski na finał drużynowych mistrzostw świata. Na wrocławskim torze miał pecha, ponieważ pojechał raz i akurat zdefektował mu motocykl. Mógł jednak z czystym sumieniem odebrać złoty medal. Został mistrzem świata. W finałach drużynowych mistrzostw świata pojechał jeszcze dwukrotnie. I to na legendarnym torze Wembley w Londynie. W obu przypadkach wywalczył z polskim zespołem brązowe medale, będąc w obu przypadkach ważnym ogniwem. Był również wicemistrzem Polski w 1968 roku na rybnickim torze.

Miał satysfakcję

W 1970 roku Migoś został pierwszym gorzowskim indywidualnym mistrzem Polski. Przez lata marzył o tak spektakularnym wyniku indywidualnym. Czuł, że powoli jego kariera dobiega końca.  Chciał choć raz wygrać finał. Okazja taka nadarzyła się 27 września na gorzowskim torze.

- Kiedy wstałem rano, zobaczyłem za oknem słońce zapytałem się żony, czy ono zaświeciło dla mnie – tak po wielu latach wspominał ten piękny dla siebie dzień, a potwierdza to małżonka naszego mistrza pani Grażyna. – Edmund bardzo chciał wygrać te zawody. Ja nie pojechałam na stadion. Za bardzo przeżywałam jego występy. Jeszcze nie wrócił do domu a już wiedziałam, że został mistrzem Polski. Tak głośno cieszyli się kibice w mieście. Pojechałam za to na uroczystą kolację. Żon co prawda tam nie zapraszano, ale Edmund powiedział, że sam nie zostanie na tej uroczystości. Głupio byłoby, gdyby na kolacji zabrakło mistrza - dodaje pani Grażyna.

Migoś bardzo chciał wygrać. Ze względu na start w finale DMŚ na Wembley tydzień wcześniej nie miał zbyt wiele czasu na przygotowanie się do zawodów. Kilka godzin przed turniejem poczuł się nieswojo. Kiedy zajechał na stadion i zobaczył tłumy ludzi wiedział, że prawie wszyscy przyszli, żeby mu kibicować.

- Jeździło mi się znakomicie i mam satysfakcję, że moje nazwisko znajduje się na czapce Kadyrowa – przyznał potem w jednym z wywiadów.

Kosztowny trening

Edmund Migoś za bardzo udany sezon został doceniony przez kibiców w plebiscycie ,,Gazety Lubuskiej’’ na najlepszego sportowca województwa zielonogórskiego, który wygrał. Razem z Padewskim otrzymali również prestiżowe tytuły ,,Mistrzów Sportu’’. W trakcie odbierania nagród zapowiedział powtórzenie sukcesu w nowym roku. Jego wspaniała kariera jednak nagle została przerwana. I to na zwykłym treningu, który miał miejsce w połowie kwietnia. Podczas przejażdżki z Zenonem Plechem, ,,Mundek’’ chciał pokazać młodszemu koledze jak należy dociążać motocykl w trakcie wejścia w łuk. Do nieszczęścia doszło na drugim wirażu. Jadący po wewnętrznej Migoś wyprzedził Plecha, ale wpadł w koleinę i przód motocykla zaczął się niebezpiecznie unosić. W ułamku sekundy później to samo zaczęło dziać się z motocyklem Plecha.

– Uciekałem w stronę bandy, żeby nie wjechać wprost na Migosia, który przecinał mój tor jazdy – tłumaczył po wielu latach Plech, który z dużą siłą wjechał w bandę.

- Zaraz pobiegliśmy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z naszym 18-letnim chłopakiem – relacjonował potem Jerzy Padewski, który w tracie feralnego zdarzenia zajmował się puszczaniem kolegów ze startu. – Nikomu nawet do głowy nie przyszło, żeby przejmować się zawsze twardym ,,Saperem’’. Migoś zdążył mocno wytrącić prędkość i po odbiciu się od siatki lekko się obrócił  i praktycznie położył się na torze. Nie wyglądało to groźnie – tłumaczył.

Niestety, podczas upadku karter silnika trafił Migosia w głowę w okolicach oka. Z uszu i nosa poleciała krew. Mistrz Polski natychmiast trafił do szpitala. Przez kilka dni leżał nieprzytomny. Potem przez wiele miesięcy walczył o powrót do pełnej sprawności. Rehabilitację przechodził w klinice w Konstancinie u prof. Mariana Weissa, który studia medyczne rozpoczął jeszcze przed wojną we Lwowie. Do dzisiaj jest uważany za współtwórcę polskiego modelu rehabilitacji. Prof. Weiss nie ukrywał, że skutki wypadku są bardzo poważne i tylko dzięki ogromnemu samozaparciu pacjenta udało się w dużej części je zminimalizować. O powrocie na tor nie było mowy. Migoś nigdy nie powrócił również do pełnej sprawności. Był częściowo sparaliżowany, ale nie obraził się na żużel. Skupił się na szkoleniu młodych zawodników. Do końca życia był wiernym kibicem swojej ukochanej drużyny, dla której na przestrzeni kilku dekad zrobił bardzo dużo. Jako zawodnik, trener, kibic…

* * *

W najbliższą sobotę w Kormoranie w Sulęcinie odbędzie się Bal z okazji 70-lecia Stali Gorzów, w trakcie którego będą zbierane pieniądze na postawienie pomnika z sylwetką Migosia. Każdy chętny może zakupić w cenie pięciu tysięcy złotych miniaturę pomnika. Ich liczba jest limitowana. Wyprodukowano zaledwie 25 sztuk. Ci, którzy chcą wesprzeć akcję, ale nie dysponują zasobnym portfelem mogą wpłacać pieniądze w dowolnej wysokości na konto: 19 1140 1443 0000 2472 4800 1003 z dopiskiem ,,Budowa pomnika - E. Migoś’’.

Robert Borowy

Fot. archiwum

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x