więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

Został żużlowcem, bo z żużlowej rodziny był

2020-02-27, Żużel

W żużlu, w sporcie wyjątkowo rodzinnym, często mamy do czynienia z powiedzeniem, że ,,niedaleko pada jabłko od jabłoni’’. Klanów rodzinnych w tym sporcie wciąż jest bardzo dużo. Przed laty było podobnie.

Piotr Pilarczyk z ojcem Edwardem
Piotr Pilarczyk z ojcem Edwardem Fot. archiwum rodzinne

Może coś na ten temat powiedzieć Piotr Pilarczyk, który zapewne nigdy by się nie zainteresował żużlem, gdyby nie jego ojciec Edward czy wujek Marian. Obaj panowie z większym lub mniejszym powodzeniem startowali jeszcze w latach 50. Edward szybko jednak zrezygnował i zajął się przygotowywaniem sprzętu żużlowego i z czasem stał się jednym z najlepszych polskich mechaników, bardzo cenionym w żużlowym świecie.

- Ojciec oddał się całkowicie pracy i jako dziecko bardzo rzadko widywałem go w domu. On nie miał nawet czasu pójść do lekarza, jak źle się poczuł – wspomina Piotr Pilarczyk, który wielokrotnie chciał być przy tacie na zawodach żużlowych, ale nie miał tego szczęścia. - Tata niechętnie mnie zabierał, ponieważ tak mocno był skupiony na pracy, że nie miał czasu mnie pilnować – przypomina.

Mały Piotr, który na świat przyszedł 25 lutego 1970 roku w Gorzowie, bardzo jednak chciał jeździć po torze żużlowym i jak tylko mógł to przychodził na gorzowski stadion, żeby popatrzeć choćby na motocykle, czasami na trening. – Pamiętam, że bardzo lubiłem bawić się także psami pana Olka Ilnickiego, który był gospodarzem stadionu i mieszkał w budynku od ulicy Kwiatowej, tam gdzie teraz jest siedziba klubu – dodaje.

Mając 11 lat Piotr dostał od taty mały motorek z silnikiem Rometa, na którym pokazywał się na różnych zawodach w przerwach między biegami. Co ciekawe, silnik miał zablokowane drugi i trzeci bieg, mógł więc jeździć tylko na ,,jedynce’’. Rama zaś została sprowadzona ze Szwecji, gdzie produkowano już motocykle do mini żużla.

- Byłem z tego motorku dumny i szczęśliwy. Pierwszym domowym torem stał się dla mnie Poznań, bo akurat tam w 1981 roku jeździła Stal. W debiutanckim dla mnie sezonie pokazałem się również na kilku innych torach, m.in. w Zielonej Górze i Gdańsku. Na żużlu sił swoich spróbował również mój starszy brat Janek, ale po jednym z upadków zrezygnował z uprawiania tego sportu – dodaje.

Piotr Pilarczyk licencję zdał na ostrowskim torze w wieku 15 lat, choć w tym czasie, kiedy przystąpił do egzaminu limit wiekowy wynosił 16 lat. Jak to możliwe?

- Wszystko odbyło się legalnie – śmieje się. – Egzamin był zaplanowany jesienią 1985 roku, ja zaś 16 lat kończyłem w lutym następnego roku. W tym czasie i tak nie miałbym żadnych możliwości wystartowania w jakikolwiek zawodach i na prośbę mojego ojca, ale bardziej na oficjalną prośbę Stali, Główna Komisja Sportu Żużlowego wyraziła zgodę na wcześniejszy mój udział w egzaminie – wyjaśnia.

Pomimo dużego już doświadczenia, jazdy po różnych torach od pierwszych oficjalnych zawodów Piotrowi Pilarczykowi nie szło najlepiej. Jak sam twierdzi, nawet po 30 latach od szybkiego zakończenie kariery nie wie dokładnie, gdzie tkwił błąd?

- Utalentowany nie byłem, podobnie jak ojciec, wujek czy brat – kontynuuje. – Natomiast w moim przypadku prawdopodobnie błąd był w tym, że przez pięć lat sam jeździłem, sam trenowałem. Techniki jazdy na motocyklu można nauczyć się w kilka miesięcy, potem ważne jest jej kształtowanie w czasie bezpośredniej walki z rywalami na torze. Tego mi zabrakło i gdy wyjechałem już z licencją w kieszeni okazało się, że mam problemy ze znalezieniem się w żużlowym tłoku. Nie czułem się wtedy pewnie – kiwa głową.

Najbardziej z krótkiej, bo zaledwie czteroletniej kariery Piotr Pilarczyk zapamiętał upadki i kontuzje. Raz złamał obojczyk, innym razem potrzaskał sobie kość ogonową. Najbardziej jednak żal jest mu, że pomimo otrzymania szansy pojechania w dwóch meczach ligowych nie udało mu się w sześciu wyścigach wywalczyć choćby jednego symbolicznego punktu.

- Nawet w finale młodzieżowych drużynowych mistrzostw Polski w Gorzowie w 1987 roku nie potrafiłem zdobyć punktu, choć bardzo się starałem. Pamiątką po tamtych zawodach jest jednak srebrny medal, jaki dostałem, przy czym to bardziej koledzy wywalczyli to wicemistrzostwo kraju, ale cieszyłem się razem z nimi – zaznacza.

Decyzję o zakończeniu kariery podjął już w wieku 19 lat po zawodach w Rudzie Śląskiej. – Na pięć wyścigów miałem tam cztery upadki i powiedziałem dość. W kolejnym sezonie odpoczywałem, zaś na początku 1991 roku otrzymałem propozycję powrotu na tor w Polonezie Poznań, który akurat powstał i zgłosił się z ofertą reprezentowania ich barw. Chwilę się zastanawiałem, ale uznałem, że nie wracam na tor i dobrze, bo niewiele by to zapewne zmieniło, a mógłbym jeszcze zrobić sobie lub komuś krzywdę po tak długiej jednak przerwie – podkreślił.

Piotr Pilarczyk nigdy w tym czasie nie mógł narzekać na sprzęt, który przygotowywał mu ojciec. – Dokładnie, tata zajmował się dopieszczaniem silników, ja zaś ich rozbieraniem, czyszczeniem, składaniem, słowem wszystkim czym tylko mogłem – przypomina i tłumaczy, że z chwilą odstawienia własnego motocykla do warsztatu wziął się za przygotowywanie sprzętu kolegom z toru. I to z różnych klubów, ponieważ w tym czasie jego tata otworzył własny warsztat i realizował zamówienia płynące z różnych ośrodków.

- Byłem jego prawą ręką – mówi dalej. – Starałem się przede wszystkim jak najwięcej nauczyć się od ojca, dla którego sprzęt nie miał żadnych tajemnic. Kiedy już opanowałem ten fach częściej zacząłem jeździć na zawody. Głównie z Mirkiem Daniszewskim, z Czarkiem Owiżycem, a potem jeszcze z innymi, bo trafiłem do pracy w Stali Gorzów i zajmowałem się sprzętem zawodników będących na kontraktach amatorskich, czyli klubowych. Ostatecznie z pracy mechanika zrezygnowałem w 2007 roku – kończy.

Później przeprowadził się do Danii, gdzie zamieszkał. Najpierw pracował jako kierowca, z czasem przebranżowił się na mechanika, ale rowerowego. Nadal jest kibicem czarnego sportu i interesuje się głównie występami gorzowskich żużlowców. Mocno trzyma też kciuki za Bartosza Zmarzlika i bardzo ucieszył się, kiedy nasz 24-latek wywalczył mistrzostwo świata.

Robert Borowy

Fot. archiwum rodzinne

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x