Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Gospodarka »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Do Śnieżki - latem na lody, zimą  na ciastka i torty

2017-02-03, Gospodarka

Takich kultowych miejsc w mieście pozostało nam już niewiele.

medium_news_header_17446.jpg
Jan Frank: Kiedyś Chrobrego to była taka Marszałkowska w gorzowskim wydaniu.

Miejsc rodzinnych spotkań, towarzyskich pogaduszek i biznesowych rozmów przy kawie, ciastku lub lodowym deserze. W Gorzowie takim wyjątkowym miejscem jest kawiarnia Śnieżka przy ulicy Chrobrego, słynąca od ponad 30 lat ze swoich cukierniczych wyrobów  i przyjaznego klimatu.

- Mamy również dobre wino i piwo, ale na pewno nie jesteśmy pijalnią napojów alkoholowych. Wybraliśmy inny kierunek działalności. Śnieżka stała się głównie miejscem nie tylko codziennych spotkań, ale i skromnych imprez towarzyskich – zwraca uwagę właściciel Śnieżki Jan Frank.

Jest on wrocławianinem. Po szkole podstawowej nie zastanawiał się nad wyborem zawodu. Poszedł do Technikum Cukierniczego. W tamtych czasach, jak mówi, ta branża była popularna. Łatwiej było też otworzyć własną działalność. Kiedy skończył szkołę i odbębnił obowiązkowe wojsko w Kołobrzegu, gdzie był kucharzem, kilka kolejnych lat spędził nad morzem.

- Pracowałem tam intensywnie w sezonie, przez kilka miesięcy w roku, ale starczało, żeby zarobić na całoroczne utrzymanie i jeszcze coś odłożyć – wspomina. – Kiedyś przyjechałem do znajomego do Gorzowa. Tu poznałem przyszłą żonę i zadomowiłem się już na dobre. Od razu zacząłem szukać miejsca na otwarcie cukierni. Wybrałem okolice Parku Róż i przez kilka lat prowadziłem Iwonkę – dodaje.

Gierkowskie czasy, jak opowiada, to był dobry moment na rozkręcenie drobnego biznesu, choć nie brakowało różnych przeszkód. Zwłaszcza jeżeli chodzi o produkcję wyrobów cukierniczych. W 1976 roku wprowadzono reglamentację na cukier, którego brakowało. Jeszcze większym kłopotem, dla rozwijających się prywatnych inicjatyw, były ograniczenia w zatrudnieniu.

– Pamiętam, że zainteresowanie naszą ofertą rosło, a ja nie mogłem zwiększyć zatrudnienia. Były dni, że płakałem ze zmęczenia. Za dużo wziąłem na siebie obowiązków. Musiałem pracować za kilku. Często przychodziłem do pracy o drugiej w nocy i wychodziłem późnym wieczorem. Przy większych zamówieniach siedziałem 30-40 godzin w zakładzie bez przerwy - tłumaczy i zaraz dodaje, że gdyby odpuścił choć na chwilę jego miejsce na rynku zajęliby inni. – Brać rzemieślnicza jest ambitna i w każdych okolicznościach, nawet przy największych trudnościach, potrafi sobie radzić. Nie mogłem wtedy się poddać.

Potem przyszły mroczne czasy lat 80-tych. Jan Frank zdecydował się na zmianę lokalizacji. Przeniósł się na ulicę Chrobrego.

– To była taka Marszałkowska w gorzowskim wydaniu – śmieje się. – Ludzi było zatrzęsienie, mieli pieniądze, ale ja miałem limity w nabywaniu surowców. Trochę mąki, tłuszczów, cukru. Pracowało się wtedy dużo krócej. Zrobiliśmy dzienny limit, wszystko sprzedaliśmy w ciągu godziny, półtorej i zamykaliśmy interes. Pracowałem wtedy na przetrwanie – wyjaśnia.

Z chwilą przeprowadzki pojawił się pomysł na nową nazwę. Do dzisiaj obowiązującą i bardzo popularna nie tylko w Gorzowie.

 – Dlaczego Śnieżka? – chwilę się zastanawia. – Była zima a ja wprowadziłem do sprzedaży lody. Wielu pukało się w głowę, ale byli i tacy co zamawiali. A że Śnieżka jest takim symbolem zimy, to tak nazwałem firmę – tłumaczy.

Nowe czasy wymagały nowych wyzwań. Pan Jan wiedział, że nie wygra w konfrontacji ze sklepami wielkopowierzchniowymi, które stawiają na produkty przemysłowe. Przez to bardzo tanie. Dlatego postawił na szeroką gamę produktów o specyficznych walorach. Latem w Śnieżce dominują lody, zimą ciastka i torty. W sumie tych pierwszych jest około 20 gatunków, ciastek nawet 50. Rozszerzył  się także zakres dystrybucji. Powstała druga kawiarnia przy ul. Obotryckiej oraz mniejsza przy ul. Sikorskiego. Jest także punkt sprzedaży w pasażu Tesco przy ul. Słowiańskiej.

- Przemysł nie jest w stanie wszystkiego wyprodukować – kontynuuje. – Nasze wyroby są niepowtarzalne, bo produkowane według starych receptur naszych dziadków i babć. Bez używania współczesnych środków, w tym sztucznych półfabrykatów. Takim firmom, jak nasza, łatwiej jest także reagować na zmieniające się gusta konsumentów. Dawniej klienci kupowali to co było, dzisiaj są precyzyjni w wyborach. Przez to w naszej branży cała tajemnica tkwi tak naprawdę w wysokiej jakości – podkreśla i jednocześnie przyznaje, że cukiernictwo to nie jest zwykły zawód. – Jeżeli ktoś chce odnieść sukces musi całkowicie oddać się tej pracy. Tak jak mężczyzna w całości oddaje się kobiecie – uśmiecha się.

Właściciel jednych z najbardziej znanych marek cukierni i jednocześnie kawiarni  w Gorzowie przyznaje, że nasz rynek z roku na rok staje się coraz trudniejszy. Systematycznie zamiera u nas życie towarzyskie.

– Jak obserwuję co się dzieje, najbardziej martwi mnie znikająca młodzież. Stajemy się miastem rencistów i emerytów. Nie mówię tak przez pryzmat tego, że to starsi mieszkańcy są najczęściej moimi klientami. Mówię to z pozycji obserwatora i mieszkańca, który w Gorzowie jest od 42 lat – podkreśla.

Pan Jan obawia się, że trudno będzie na nowo ożywić centrum miasta, ale dodaje, że próbować trzeba. To z kolei nie zachęca do prowadzenia drobnej przedsiębiorczości. Największym problemem, w jego ocenie, dla rozwoju małego biznesu w tym rejonie miasta jest brak odpowiedniej siły nabywczej gorzowian.

- Tu nawet nie chodzi o wysokość czynszu za lokale, bo jak interes dobrze się kręci, każdy zarobi na ten czynsz – twierdzi. – Kłopot w tym, że nie wiadomo, w jakim kierunku rozwijać ten biznes. Z czym można wejść na rynek. Przykładowo ulica Chrobrego, przy której mieszkam od ponad 30 lat, z roku na rok coraz mocniej się wyludnia. Mieszkańcy gdzieś znikają, nowi nie chcą tu przyjść. Do tego dochodzą upadające drobne sklepiki. Wystarczy postawić jedną Biedronkę i wszystkie mniejsze punkty spożywcze padają jak muchy – dodaje.

Przysłuchujący się rozmowie Marcin Frank, syn pana Jana, który także pracuje w tym rodzinnym interesie, zwraca uwagę na to, że od lat polskie rządy skupiają się na gospodarczym wzmacnianiu ściany wschodniej kraju, zapominając o naszych regionach. - U nas rozwijają się głównie firmy o najniższych płacach i potem ludziom brakuje pieniędzy na najskromniejsze choćby przyjemności. To zmusza do emigracji – zaznacza.

Obecnie w firmie zatrudnionych jest dziesięciu cukierników. Prace rozpoczynają bardzo wcześnie, żeby towar zawsze był świeży i gotowy już z chwilą przyjścia pierwszych klientów. Jak tłumaczy właściciel, kawiarnia jest przede wszystkim miejscem spotkań, zaś największe obroty są ze sprzedaży detalicznej prowadzonej oddzielnie. Do tego dochodzą zamówienia indywidualne na imprezy okolicznościowe.

Pan Jan myśli o powolnym odejściu na emeryturę, ale nie musi martwić się przyszłością. W prowadzeniu firmy pomaga mu przecież syn, który sposobi się do jej przejęcia.

Robert Borowy

Fot. Robert Borowy

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x