2014-08-13, Nasze rozmowy
Z Ireneuszem Madejem, prezesem Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Ziemi Gorzowskiej, rozmawia Robert Borowy
- Podjął pan decyzję o kandydowaniu na prezydenta Gorzowa. W czym jest pan lepszy od innych kandydatów?
- Tu nie chodzi o mnie, gdyż ja jestem tylko przedstawicielem pewnej, uspołecznionej grupy mieszkańców, która chce mieć wpływ na rozwój miasta. Dlatego będę się wypowiadał w imieniu członków naszego stowarzyszenia. W ostatnich latach w Gorzowie obserwujemy prezydenturę w wodzowskim wydaniu. Nasz pomysł jest inny. Prezydent powinien realizować zadania stawiane przez mieszkańców i w tym celu musi być w ciągłym kontakcie z nimi. Oczywiście poprzez współpracę z różnymi organizacjami, które co rusz wychodzą z ciekawymi inicjatywami. Jeżeli zachęcimy do zwiększenia aktywności społecznej jeszcze szerszą grupę mieszkańców, łatwiej będzie można wsłuchiwać się w ich głos. Zmierzamy po prostu do tego, żeby gorzowianom chciało się mieszkać w Gorzowie. Chodzi tu głównie o młodzież, często dobrze wykształconą, która po ukończeniu studiów nie ma po co wracać do rodzinnego miasta. I nie jest to jakiś slogan ,,piarowski’’, ale spójrzmy na dane statystyczne. Liczebność mieszkańców z roku na rok maleje i nie jest to tylko niż demograficzny.
- To jakimi cechami powinien charakteryzować się prezydent wybrany w listopadowych wyborach?
- Powinien być przewidywalny. Musi on uruchomić pewne schematy funkcjonowania miasta. Każda grupa społeczna, branżowa powinna wiedzieć, jak miasto działa, na co oni mogą liczyć. Prosty przykład. Oświata musi znać kilkuletnie perspektywy finansowe, kierunki rozwoju, inwestowania w placówki. To samo dotyczy innych dziedzin. Jeżeli wprowadzimy na przykład ulgi podatkowe dla firm, to trzeba ustalić również, przez jaki okres miasto jest gotowe wspomagać przedsiębiorców. Istotna jest też komunikatywność ze strony prezydenta. Na tym stanowisku trzeba umieć rozmawiać i słuchać ludzi. I stawiać na doradców z prawdziwego zdarzenia, nie kolegów, którym coś jest się tam dłużnym. Takich, którzy nie będę mówili prezydentowi tego, co chciałby usłyszeć, lecz prawdę.
- A kto powinien znaleźć się w radzie miasta?
- Nie powiem nic odkrywczego. Powinni być to ludzie, którzy chcą działać na rzecz społeczeństwa, a nie swoich partii politycznych. Wiem, że jest to oklepany temat, ale cóż tu mądrego można dodać. Pamiętam, jak jedna z partii zgłosiła w radzie wniosek o zapisaniu w budżecie kwoty 150 tysięcy złotych na prace koncepcyjne dotyczące budowy nowej hali sportowej w Gorzowie. I druga partia, mająca na sztandarach hasło budowy hali, zagłosowała… przeciw. Tylko dlatego, że to ich konkurenci zgłosili ten wniosek. Przecież tak nie możemy działać. To jest bez sensu. Jeżeli wybudujemy coś trwałego dla miasta, to żadna partia tego nie zawłaszczy. Nawet nie skorzysta na tym, gdyż ludzie nie interesują się takimi szczegółami, kto głosował za, kto przeciw. Liczy się efekt końcowy. Albo coś, jako miasto, mamy albo nie mamy. Nie wolno nam wycinać dobrych propozycji, gdyż wtedy działamy na szkodę. Wspólną.
- Stowarzyszenie zostało niedawno zarejestrowane i może przystąpić do działania jak najbardziej oficjalnie. Czy jednak nie jest już zbyt późno, ponieważ do wyborów pozostały trzy miesiące?
- Komitet założycielski uformował się w marcu i trochę potrzebowaliśmy czasu na załatwienie wszystkich formalnych spraw. Nie zmarnowaliśmy jednak tego czasu, gdyż współpracę ze stowarzyszeniem rozpoczynały 24 osoby, teraz jest ich ponad 50. A to nie koniec, gdyż już mamy sygnały od następnych dobrze znanych w Gorzowie, i nie tylko, ludzi, którzy chcą włączyć się w naszą działalność. Przeprowadziliśmy też badania na tysiącach naszych mieszkańców, zadając im kilka konkretnych pytań. Celem tych badań jest wyrobienie sobie opinii, jakie rzeczywiście potrzeby mają gorzowianie, bo do tej pory najczęściej to inni decydowali za nich. My chcemy służyć mieszkańcom, a żeby to robić właściwie, najpierw musimy zapytać ich o najważniejsze cele i na tej podstawie budować program wyborczy. I jeszcze jedna ważna sprawa. Przez ostatnie tygodnie prowadziliśmy szereg rozmów z różnymi innymi miejskimi organizacjami, żeby uspołecznić zarządzanie miastem.
- I co wynika z tego badania mieszkańców?
- Dokładną analizę będziemy mieli wkrótce, ale już teraz widać, że mieszkańcy nie są zwolennikami wielkich budowli, pomników, a raczej interesują ich przyziemne sprawy. Takie jak remonty chodników, ulic, budowa placów zabaw, remonty kamienic, większa liczba parkingów.
- Przez trzy miesiące uda się dotrzeć do wystarczająco szerokiej grupy mieszkańców, którzy z sukcesem poprą was w wyborach?
- Zobaczymy. Kiedy osiem lat temu kandydowałem na prezydenta moja kampania trwała zdecydowanie krócej i niewielu zabrakło mi głosów do wejścia do drugiej tury. Było to kilkaset. Wynikało to z pewnych błędów, jakie popełniliśmy w kampanii. Teraz pomni tamtego doświadczenia chcemy przede wszystkim lobbować za zmianami w mieście. Uważam, że obecna władza jest już stanowczo za długo. Prezydent Jędrzejczak rządzi 16 lat i zawsze w takich przypadkach następuje tzw. ,,zmęczenie materiału’’.
- Moim zdaniem tylko niewielka grupa gorzowian jest tak naprawdę zainteresowana wspólnymi działaniami na rzecz rozwoju miasta. Jak zachęcić szersze grono?
- Nie jest to proste zadanie, ale już od pewnego czasu czynimy takie kroki, żeby dać szansę tym, którzy chcieliby coś przekazać od siebie, porozmawiać, lecz za bardzo nie znajdują odpowiedniego dla siebie forum. Dlatego organizujemy liczne panele tematyczne, ale również chcemy rozmawiać na luźnych spotkaniach czy nawet imprezach rekreacyjnych, jak ostatnio w Marinie. Takie eventy będziemy kontynuować w różnych częściach miasta i w trakcie ich chcemy bawić się i zarazem dyskutować.
- Jaka jest rozpoznawalność członków stowarzyszenia?
- Ze zleconych badań okazuje się, że wielu naszych członków jest powszechnie znana w lokalnym społeczeństwie i często pozytywnie odbierana.
- Nie obawia się pan, że kiedy ludzie usłyszą takie nazwiska jak Ireneusz Madej czy Arkadiusz Marcinkiewicz, to od razu pomyślą sobie, że stowarzyszenie jest jednak oparte na politykach i to konkretnych partii?
- Nie, przecież moja działalność partyjna zawsze była luźna, a od sześciu lat nie należę do żadnej partii, gdyż zajmuję się działalnością biznesową i społeczną. Jeżeli chodzi o Arka Marcinkiewicza to przecież jego wyrzucenie z PiS cztery lata temu było głośną sprawą, ale nie trzymajmy się naszych nazwisk. Przecież u nas w stowarzyszeniu są ludzie o różnych poglądach. Są byli ,,pisowcy’’, ale także byli działacze PZPR. Nasza organizacja nie jest żadną partią, lecz grupą ludzi chcących działać na rzecz regionu. Dlatego naprawdę trudno jest nam przylepić etykietkę partyjną.
- Dlaczego na każdym kroku używa pan terminu ,,uspołecznienie zarządzania miastem’’?
- Być może dla wielu te pojęcie jest zbyt proste, ale o to nam chodzi. O to, żeby mieszkańcy mieli decydujący wpływ na kierowanie pracami władz miasta. Dlatego jestem zwolennikiem zdecydowanie wyższego budżetu obywatelskiego. W Gorzowie mamy 2 mln zł, w Zielonej Górze jest to kwota pięciokrotnie wyższa. I widać to na każdym kroku. Przecież to mieszkańcy najlepiej wiedzą, czego potrzebują, a nie władza zasiadająca w urzędzie i poruszająca się po mieście co najwyżej na drodze z ratusza do domu. Żeby jednak to wszystko mogło zatrybić, ważne jest zwiększenie budżetu inwestycyjnego. W Gorzowie jest pod tym względem zastój. Zadaniem nowych władz będzie znalezienie sposobu na ożywienie gospodarcze miasta, bo tylko takie działania pozwolą na zwiększenie dochodów do budżetu, a potem inwestowanie w działania obywatelskie. Jak nie będzie pieniędzy to samo mówienie nic nie da…
- To jak zwiększyć dochody?
- Jak wspomniałem, poprzez ożywienie gospodarcze. A jak można to zrobić? Przede wszystkim nie wymądrzać się, ale porozmawiać z lokalnymi przedsiębiorcami i zapytać się ich wprost, jakie miasto może podjąć działania, żeby oni mogli rozszerzyć działalność, stworzyć więcej miejsc pracy, a także co zrobić, żeby zachęcić innych do inwestowania. W tej chwili obserwujemy niepokojące zjawisko przenoszenia firm z Gorzowa do innych miast, bardziej przyjaznych biznesowi. Ponadto musimy zacząć działać na rzecz pozyskiwania firm o wysokich technologiach, a nie skupiać się tylko na zachęcaniu przedsiębiorców oferujących nisko płatną pracę taśmową. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że takie zakłady mają u nas nie działać. Mają, ale musimy szukać wartości dodanej, gdyż jesteśmy miastem o najniższych zarobkach wśród 18 stolic wojewódzkich. W Zielonej Górze wpływy z podatku PIT są wyższe średnio o blisko 600 złotych na mieszkańca, co daje kwotę prawie 70 milionów złotych.
- Dlaczego tak chętnie powołuje się pan na przykłady zielonogórskie?
- Jesteśmy sąsiadami i miastami o zbliżonej wielkości a zarazem o podobnym potencjale. I powiem coś, co może nie wszystkim się spodobać, ale niestety, zielonogórzanie w wielu obszarach zaczynają nam bardzo uciekać. I powinniśmy czerpać ich wzorce, patrzeć na ich dokonania i starać się przenosić te pomysły na nasz grunt. Na razie jesteśmy lepsi od nich w udzielaniu pomocy społecznej. U nas na ten cel idzie 84 mln, w Zielonej Górze 40 mln złotych. Proszę mi wierzyć, ale nie jest powód do dumy, gdyż świadczy o rosnącej biedzie. Zielona Góra zaczyna nam niebezpiecznie uciekać z jednego prostego powodu. Mają oni uniwersytet. A tylko wyższa uczelnia na tym poziomie może kreować przyszłość. Tam powstają kierunki potrzebne dla rozwoju gospodarczego, rozwoju intelektualnego, ale także jest to miejsce wielkich inwestycji unijnych. Do tego klasa polityczna na południu województwa potrafi przełamywać ideologiczne różnice dla wspólnego dobra. Tam parlamentarzyści wszystkich ugrupowań umieją ponad podziałami współpracować z władzami miasta. A to niesie w sobie konkretne pieniądze. Nie tylko unijne, lecz z budżetu centralnego. Są programy, z których można pozyskiwać nawet do 85 procent funduszy. Czy u nas w Gorzowie jest to realne? W tej chwili na pewno nie. Jak słyszę, ciągle pojawiają się u nas jakieś przeszkody, przez które nie można zrobić tego czy tamtego. A prawda jest taka, że pieniądze są dla tych, którzy o nie walczą i umieją działać.
- Jakie sprawy są dla pana i stowarzyszenia priorytetowe?
- Jest ich sporo. Ot choćby funkcjonowanie centrum miasta, o którym ostatnio wszyscy rozmawiają. Szkoda tylko, że nic się nie robi w tym temacie. Obecne władze miasta miały sporo czasu, żeby chociaż zaprezentować jakiś rozsądny program i rozpocząć jego realizację. Temat ożywienia centrum jest jednym z naszych priorytetów. Inna sprawa, o której już wspomniałem, to powołanie do życia akademii. Bez względu na to, jakim zaufaniem obdarzą nas wyborcy będziemy z wszystkimi siłami politycznymi w mieście i województwie współpracować, żeby doprowadzić do rozwoju wyższego szkolnictwa. Za tym muszą jednak iść konkretne działania, a nie tylko puste słowa, jakimi karmi się wszystkich od kilku lat. W 2013 roku w Zielonej Górze na wsparcie wyższych uczelni miasto przeznaczyło 5 milionów złotych, u nas 150 tysięcy. A bez pomocy miejskich środków trudno rozwijać się, przy czym od razu zaznaczę, że pieniądze zainwestowane w wyższe szkolnictwo szybko zwracają się w innej postaci. Podam dla przykładu, że gorzowski budżet rocznie ma około półtora miliona złotych z podatku PIT od zatrudnionych w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej. Pozostaje jeszcze sprawa edukacji i sportu. Jeszcze kilka lat temu byliśmy w krajowej czołówce, jeżeli chodzi o sport. Dzisiaj możemy pochwalić się co najwyżej żużlem, koszykówką, a reszta umiera. A stać nas jest na kilka jeszcze fajnych dyscyplin, bo Gorzów zawsze był usportowiony.
- Chce pan również kandydować do sejmiku lubuskiego. Czyżby nie wierzył pan w wygraną w wyborach prezydenckich?
- Nie w tym rzecz. Otrzymałem propozycję startowania do sejmiku wojewódzkiego z listy ,,Lepsze Lubuskie’’, która jest przygotowywana przez wójtów, burmistrzów, starostów i samorządy zawodowe. Jest to o tyle ważne, że jako stowarzyszenie nie wystawiamy list do wyborów wojewódzkich, ale ważne jest, żebyśmy byli reprezentowani w tych wyborach. Gdyby zdarzyło się, że wygram prezydenturę w mieście i zostanę wybrany na radnego wojewódzkiego, to oczywiście przyjmę ten pierwszy mandat, ale łatwiej potem będzie mi rozmawiać na szczeblu wojewódzkim, gdzie też są dzielone duże pieniądze.
Z Łukaszem Marcinkiewiczem, prezesem Inneko Gorzów, rozmawia Robert Borowy