Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Anieli, Kasrota, Soni , 28 marca 2024

Nie trzeba być Indiana Jonesem, trzeba być rozważnym

2014-08-20, Nasze rozmowy

Z Jagodą Walorek, gorzowianką która od lat pracuje dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_8478.jpg

- Jak to się stało, że dziewczyna z Gorzowa trafiła do Organizacji Narodów Zjednoczonych i od lat tam pracuje?

- Bo dziewczyna miała dużo zacięcia.

- Ta dziewczyna od zawsze miała dużo zacięcia do wszystkiego. Ale na poważnie, to jak tam trafiłaś?

- Pojechałam do Stanów Zjednoczonych na praktykę, do ONZ właśnie. Pracowałam bardzo pilnie, 24 godziny na dobę. I się udało. Myślę, że tak jest w każdej branży, że przy odrobinie szczęścia i wytężonej pracy można sobie otworzyć mały przesmyk w drzwiach, a potem wstawić w niego nogę, tak aby można było wejść. Po prostu pojawiła się możliwość, w którą ja szybko wskoczyłam. Pojechałam wtedy na staż do UNICEF (United Nations International Children’s Emergency Fund – agenda ONZ na rzecz pomocy dzieciom – red.). A ponieważ ciężko pracowałam i właśnie tę pracę zauważono w innej agendzie i dlatego zaczęłam pracować właśnie, tam, czyli w agendzie do spraw rozwojowych (United Nations Development Programme).

- Kiedy wyjechałaś z Gorzowa do tego pasjonującego życia?

- Zaraz po liceum pojechałam do Niemiec na studia prawnicze, ale to tutaj blisko, bo na Viadrinę i później pojechałam do Szwecji, na Uniwersytet w Lund, gdzie zdobyłam dyplom w dziedzinie właśnie praw człowieka, a później wróciłam skończyć wszystkie studia, czyli na Viadrinie i na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Musiałam to zamknąć, po to aby w końcu uderzyć na ONZ.

- To dziwna dziedzina, bo Polsce prawa człowieka, to temat o którym się zapomina…

- Ale się cieszę, że to mówisz, a jest bardzo duże zapotrzebowanie na to. Nie chcę wchodzić w politykę, ale mam takie wrażenie, że w związku właśnie z sytuacją polityczną, z wejściem do Unii Europejskiej parcie na zmiany ekonomiczne nie jest proporcjonalne do zmian społecznych, przy czym, moim zdaniem, społeczeństwo nie do końca jest przygotowane na przyszły napływ cudzoziemców, ani rynek pracy na to nie jest przygotowany, ani my na obecność kogoś, kto jest inny. Dodatkowo jeszcze starsi wiekiem ludzie nie są właściwie traktowani i to są właśnie te kwestie, którymi zajmują się prawa człowieka. Konwencje i prawo międzynarodowe to jedno, ale sposób, w jaki my myślimy, to jest drugie.

- Ale skąd ty wpadłaś na te prawa człowieka?

- Ja wiedziałam, że nie będę takim prawnikiem, który się procesuje. Wiedziałam też, że studia prawnicze są bardzo dobrą podstawą do absolutnie wszystkiego w tym kierunku intelektualnym. Wiedziałam, że nie ma lepszego połączenia miedzy prawem, stosunkami międzynarodowymi i polityką. A w środku tego wszystkiego jest człowiek. I chcąc, nie chcąc, myślisz o człowieku, ale obudowujesz go całym systemem zależności międzynarodowych. Tu w Europie ten system jest dobrze rozwinięty, inaczej wygląda świat poza Europą i ja dzięki tej pracy mam możliwość go poznać tak z bliska, że czasami boli, ale to jest takie przeżycie, że chciałabym, żeby więcej ludzi decydowało się na tego typu zaangażowanie. Bo w Europie jest bardzo wygodnie, a trzeba poznać i  przeżyć, żeby mieć odpowiedni punkt odniesienia do wprowadzania zmian wokół siebie. Stąd też wybór ONZ.

- Na czym polegała twoja pierwsza praca dla Organizacji?

- Musiałam zorganizować konferencję na temat mniejszości narodowych, lingwistycznych i kulturalnych. Praca trwała dwa miesiące. Moi szefowie musieli się przekonać, że ja rzeczywiście potrafię i znam się na rzeczy. Bo to jest problem międzynarodowych praw człowieka. Udało się. Zostałam zatrudniona na dłuższy kontrakt, a potem był następny, bardzo długi kontrakt w Nowym Jorku.

- I cały czas mieszkasz i pracujesz w Nowym Jorku?

- Nie, już nie. Przeszłam przez Bangkok w Tajlandii, gdzie też byłam analitykiem do spraw praw człowieka, cały czas w ONZ. Moja praca była fascynująca. A ona jest fascynująca dlatego, że to jest tak, jakby zamienić dobro ludzkie na coś, co robisz na co dzień i zarabiasz tym na życie. Budzisz się codziennie i masz już satysfakcję z tego, co robisz. Idziesz spać po bardzo ciężkim dniu, bo i w Stanach, i w Tajlandii, i w Kenii pracowałam zawsze długo i intensywnie, ale zawsze wiem, że robię coś dobrego.

- Ale na czym polega twoja praca?

- W programie do spraw rozwoju byłam analitykiem, więc moim zadaniem było analizowanie prawa międzynarodowego, patrzenie porównawcze na różne kraje. Ja znałam mój region, znaczy Europę Środkową, ale żeby poznać inne kraje, trzeba było pojechać, zobaczyć, poznać, rozmawiać z ludźmi, żyć tam po prostu. No i potem robi się analizę, na podstawie której tworzy się pewien wzór do świadczenia usług doradczych, czy innych. Jak pracowałam w kwaterze głównej ONZ, to były to wzory dla biur regionalnych i krajowych. Natomiast jak pracowałam w Bangkoku, to tam była praca dwutorowa. Z jednej strony to było doradztwo, z drugiej to była współpraca z krajami tego regionu. ONZ łączy ludzi, ekspertów, wiedzę. ONZ tworzy platformę, na której różni ludzie i na różnych szczeblach czy to rządowych, czy pozarządowych, naukowcy, ktokolwiek, mogą rozmawiać ze sobą, tworzyć nową jakość w kontaktach na różnych szczeblach. ONZ z definicji jest neutralny i mocą swojej błękitnej flagi może to robić – łączyć ludzi.

- Teraz mieszkasz w Kenii i co ty tam robisz?

- Jestem doradcą do spraw praw człowieka w Agendzie do Spraw Urbanistyki i Polepszania Miast, ale już będę zmieniać pracę i, cały czas żyjąc w Kenii, będę pracować w Pakistanie w Biurze Wysokiego Komisarza ONZ do Spraw Narkotyków i Przestępstw.

- Ale jakim cudem ty, będąc cały czas w Kenii, będziesz pracować w Pakistanie? Przecież to inny kontynent.

- Przecież nowoczesny świat jest. Mamy internet, telefony są. Mam taką sytuację rodzinną, że nie mogę się wyprowadzić z Kenii, więc będę tak pracować.

- O tym, że będziesz na chwilę w Polsce, dowiedziałam się od twojej siostry, która powiedziała takie słowa: „Wiesz, my za nią nie nadążamy, strach się bać”…

- Nie, nie, bać się nie należy. Ale prawda jest taka, że my żyjemy bardzo szybko. Pomiędzy różnym i etapami nie ma żadnego okresu przejściowego. Bo lądujesz w kraju, który jest dla ciebie obcy pod każdym względem i nie mówię o Tajlandii, bo tam łatwo, podobnie jak i w Stanach. Ale Kenia była kompletną nowością dla mnie. Ja nigdy nie żyłam w Afryce, owszem byłam w Afryce, ale tam nie mieszkałam wcześniej. Musiałam się nauczyć wszystkiego od nowa. Musiałam się nauczyć, dlaczego niektóre rzeczy nie działają, jak postępować z ludźmi, którzy świadczą usługi. To było rzucenie na głęboką wodę i to było fantastyczne przeżycie. I to takie, że powtórzyłabym je jutro, aczkolwiek chętnie odpoczywam w Polsce.

- Jagoda, podróżując po tak egzotycznych miejscach na świecie, ty się nie boisz, że może ci się przytrafić coś złego, spotkasz jakichś nienormalnych ludzi?

- Zracjonalizowałam to bardzo dawno temu na podstawie prawdopodobieństwa. Pamiętaj, ONZ jest bardzo ustrukturyzowaną jednostką i organizacją. Nas się bardzo dokładnie informuje, gdzie i co się dzieje. A my jesteśmy rozważni i zwyczajnie nie chodzimy w miejsca zagrożenia. Nie trzeba być Indiana Jonesem, trzeba być rozważnym. A prawdopodobieństwo zagrożenia, według mojej teorii jest takie, że równie dobrze by mnie mogła taksówka w Nowym Jorku potrącić, jak miałoby mi  się coś stać w Kenii.

- Masz taką przygodę, na wspomnienie której jeszcze dziś cię mrozi?

- Było takich sytuacji kilka (Jagoda nie chce mówić o szczegółach – red.), gdzie ja zauważyłam, że jestem nieprzygotowana na wszelkie ewentualności. Czyli jak Indiana Jones zapuściłam się kawałek za daleko. Ale szybko się cofałam, decydował o tym jakiś człowiek, albo moment. Ale to był impuls do wycofania. Myślę, że strach o bezpieczeństwo, zdrowie, dzieci, psa, rodzinę, wszystko, nie jest czymś złym. Ale za dużo go jest czymś niepotrzebnym. Nie wiem, czy człowiek jest w stanie coś osiągnąć w życiu, bojąc się na zapas.

- Umiesz policzyć kraje, w których byłaś?

- Tak, około pięćdziesięciu. Praca tego ode mnie wymaga. Nawet i zwłaszcza jeśli chodzi o kraje które nie są na utartych szlakach turystów.

- W ilu językach mówisz?

- Mówię po niemiecku i angielsku, w tych językach pracuję normalnie na co dzień. Mówię też po francusku, ale nie jestem z niego jeszcze zadowolona. I teraz szykuję się na kolejny język…

- Włoski, arabski, suahili?

- Suahili? Nie, nie, (śmiech). To będzie kolejny oficjalny język ONZ, czyli arabski albo rosyjski. Ale najpierw muszę skończyć francuski.

- Masz czas, żeby zaglądać do Gorzowa?

- Mam rodziców w Gorzowie i dom zawsze tu jest.

- Jak często przyjeżdżasz do Gorzowa?

- Na święta.

- Ale zawsze na każde święta jesteś? Na każde Boże Narodzenie i Wielkanoc?

- Mój mąż jest z Warszawy, więc to wymaga trochę logistyki. Zazwyczaj udaje się tak zrobić, że na Boże Narodzenie jesteśmy trochę w Warszawie, a trochę w Gorzowie, to wymaga tylko kilku godzin w pociągu. A na Wielkanoc spotykamy się gdzieś pomiędzy, gdzieś w Polsce. I nasze rodziny, to jest mego męża i moja tam dojeżdżają. Maż też pracuje w ONZ, pracowaliśmy razem, ale teraz każde zajmuje się czymś innym.

- A jak już wpadniesz do Gorzowa na te króciutkie chwile, to masz czas, żeby pooglądać miasto?

- Widziałam dzisiaj bulwar (śmiech). Ale już nie potrafię się poruszać po Gorzowie. Dziś chciałam dojechać z domu, czyli końca ul. Walczaka do poczty na rogu ul. Sikorskiego i nie wiedziałam, którą drogą jechać, co tylko świadczy o tym, że jest tyle dróg. Ja lubię Gorzów, bo jak można nie lubić Gorzowa. On jest taki… (Jagoda czyni rękami gesty, jakby uklepywała coś małego i puszystego – red.).

- No i w tym momencie nie mogę cię nie zapytać, jak oceniasz zmiany w  mieście.

- Nie widzę ich na tyle wystarczająco, aby ocenić. To, co widzę, to bulwar, nie byłam jeszcze w nowym centrum handlowym, co rozumiem że jest błędem. Ale drogi widzę, nowe drogi. Nie ma wybojów, a ja jeżdżę z psem, który wybojów nie lubi, więc jeżdżę tam, gdzie ich nie ma.

- Przywiozłaś z Kenii psa???

- Tak… Przygody były. Bo udało nam się go przywieźć, zanim wydarzyło się to, co się dzieje teraz w Afryce w zakresie zdrowia…

- Ale Kenia leży przecież na wschodzie Afryki, a ebola to zachód.

- Ale się rozprzestrzenia. Ale wracając do mojego psa, to na szczęście w Polsce nie ma kwarantanny i jak tylko dopełniliśmy wszystkich formalności, to już nie trzeba było go męczyć dalej. Krótko był obrażony.

- Jakie masz plany na dalej?

-Docelowo my zawsze wrócimy do Polski, bo tu jest dom. Ja miałam szczęście, że weszłam w struktury międzynarodowe, bo dzięki temu zobaczyłam z bliska jak działają kraje, jak żyją ludzie i to daje bardzo szeroką perspektywę do porównań. Ale jeszcze kilka lat zamierzam pracować dla ONZ, a potem będę wracać.

- Czego się życzy pracownikom ONZ?

- Pokoju na świecie. (śmiech)

- No to ci tego życzę i bardzo dziękuję za rozmowę.

Renata Ochwat

Jagoda Walorek ma 32 lata, jest absolwentką I Liceum Ogólnokształcacego im. Tadeusza Kościuszki w Gorzowie oraz prawa na Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, Uniwersytetu w Lund oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mężatka, mąż Marcin. Za swoje główne hobby uważa zajmowanie się psem oraz malarstwo, którego, jak zaznacza, dopiero się uczy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x