Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Byłem średniakiem, ale nad wyraz ambitnym

2014-09-17, Nasze rozmowy

Z Michałem Jelińskim, wioślarskim mistrzem olimpijskim, świata i Europy, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_8794.jpg
Michał Jeliński  urodził się 17 marca 1980 r. w Gorzowie. Zawodnik klubu AZS AWF Gorzów. Olimpijczyk z Aten (2004). Czterokrotny mistrz świata w konkurencji czwórek podwójnych mężczyzn (2005, 2006, 2007, 2009, mistrz Europy 2010).  Mistrz olimpijski z Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Absolwent Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu. Partnerami Jelińskiego w zwycięskich osadach byli: Marek Kolbowicz, Adam Korol i Konrad Wasielewski. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2008).

- Postanowił pan definitywnie odłożyć wiosła do hangaru?

- Robię to z bolącym sercem, ale taka jest kolej rzeczy. Jest mi przykro, że coś się w moim życiu kończy. Kiedy okazało się, że w Gorzowie po raz pierwszy od lat zostaną rozegrane regaty uznałem, że jest to dobry moment, żeby powiedzieć wszystkim ,,dziękuję’’. Cieszę się oczywiście, że w moim rodzinnym mieście nie zapomniano o mnie, choć od 15 lat mieszkam w Poznaniu. Nigdy jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, żebym miał w tym czasie zmienić barwy klubowe. Zawsze byłem zawodnikiem AZS AWF i dla tego klubu zdobywałem medale na wszystkich najważniejszych imprezach krajowych i światowych.

- Co spowodowało, że podjął pan taką decyzję? Brak medalu w Londynie na igrzyskach olimpijskich?

- Nie, brak medalu na igrzyskach w Londynie nie miał tu decydującego znaczenia. Przyczyny trzeba bardziej szukać w tym, że wiele innych rzeczy mocno mnie absorbuje. Po igrzyskach nie byłem gotowy utrzymać dalej reżimu treningowego w postaci ciągłych wyjazdów na zgrupowania, które trwają od sześciu do ośmiu miesięcy w roku. Dlatego porozumiałem się z trenerem kadry, Aleksandrem Wojciechowskim w sprawie przejścia na indywidualny tok przygotowań, oczywiście pod warunkiem cyklicznych startów. I daliśmy sobie trochę czasu. Sam byłem ciekawy, czy będę odpowiednio zmotywowany i czy dam radę połączyć sprawy sportowe z zawodowymi. Mimo szczerych chęci okazało się, że wioślarstwo wymaga całkowitego oddania. A mi naprawdę zależało na rozwinięciu innych spraw życiowych, stąd uznałem, że nie będę już uprawiał wyczynowo sportu na pół gwizdka. Była to w pełni świadoma i przemyślana decyzja, z której się dzisiaj cieszę. Mogę na przykład być normalnym tatusiem, odprowadzać dziecko do przedszkola. Tak w sumie prosta rzecz dla wielu, a mi daje mnóstwo radości...

- Czyli nie brakuje panu pływania, tego reżimu treningowego?

- Brakuje. Pamiętam, że jak zimą oglądałem Justynę Kowalczyk to od razu przypomniały mi się nasze obozy w Jakuszycach i miałem ochotę szybko się spakować i jechać. Żeby jednak odsunąć tę myśl zaraz przypomniałem sobie dni, w których pogoda w górach bywa kapryśna, często wieje, pada deszcz ze śniegiem i nie chce się wychodzić z hotelu. Odstawienie wioseł na szczęście nie oznacza, że odsunąłem się od sportu. Lubię biegać, ostatnio byłem w Krynicy na Festiwalu Biegu, gdzie wystąpiło ponad 10 tysięcy uczestników. Jeden z biegów nosił nazwę ,,Biegiem od cukrzycy’’ i miał na celu promocję profilaktyki cukrzycowej. Ja zmagam się z tą chorobę i uważam, że powinienem pomagać innym, pokazywać, że można z nią normalnie żyć. Kluczem do tego jest aktywność fizyczna oraz racjonalne odżywianie się.

- Jak spojrzy się na suche wyniki czwórki podwójnej, w której pływał pan przez osiem sezonów, to aż ciarki przechodzą po plecach. Sześć złotych medali w najważniejszych światowych imprezach to kapitalny dorobek.  Mogło być jeszcze lepiej?

- Oczywiście, że mogło być lepiej. Przez sześć lat pływaliśmy bardzo stabilnie na najwyższym poziomie, czego efektem są wspomniane cztery złote medale mistrzostw świata, mistrzostwo olimpijskie i na koniec tej pięknej serii mistrzostwo Europy wywalczone w 2010 roku. Wszystko zaczęło nam się sypać rok po tym ostatnim sukcesie. Niestety, ale dopadły nas różne kontuzje. Zaczęło się od mojego złamanego palca, przez co musiałem opuścić obóz we Francji i udać się na zabieg chirurgiczny. Potem Markowi Kolbowiczowi pękło żebro i przez miesiąc został wyłączony z treningów. A już katastrofą była kontuzja Adama Korola, która spowodowała, że został on wyłączony do końca sezonu. Jadąc na mistrzostwa świata z rezerwowym zawodnikiem, Piotrkiem Licznerskim marzyliśmy tylko o uzyskaniu kwalifikacji. Mistrzostwa odbywały się w słoweńskiej Bledzie i ku naszemu zaskoczeniu zajęliśmy czwarte miejsce, co uznaliśmy za duży sukces. Wydawało nam się, że po powrocie Korola nie będziemy mieli kłopotów z powalczeniem o medal na igrzyskach w Londynie. Przed igrzyskami pływaliśmy na poziomie z wcześniejszych lat, ale świat poszedł do przodu i okazało się, że te kontuzje mocno nas wyhamowały.

- Jadąc do stolicy Wielkiej Brytanii wierzyliście jednak w sukces?

- Nie było ku temu sportowych podstaw, ale mocno liczyliśmy na medal. Zwłaszcza, że dla Marka i Adama był to ostatni start w tej wielkiej imprezie. Jak czas pokazał, również dla mnie, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Liczyliśmy na doświadczenie i wierzyliśmy też w naszą motywację. Skończyło się na szóstej pozycji, choć w przedbiegu wygraliśmy z późniejszym brązowym medalistą z Australią, minimalnie przegraliśmy za to ze srebrnymi medalistami, Chorwatami. I to w sytuacji, kiedy nie mogliśmy zrobić pełnej rozgrzewki, bo zerwała nam się linka od steru. Potem mieliśmy trochę innych różnych problemów. W półfinale płynęliśmy z bocznym wiatrem i straciliśmy mnóstwo sił, których zabrakło już w finale. Powiem tak, w Pekinie wszystko nam pasowało i wygraliśmy. W Londynie było za dużo niesprzyjających okoliczności i polegliśmy, choć start w finale dla wielu byłby dużym sukcesem.

- Kiedy pływaliście kibice i dziennikarze używali wobec was wielu przydomków. Który najbardziej panu się podobał?

- Wszystkie były fajne i sympatyczne. Ale chyba najbardziej byliśmy utożsamiani przydomkami nadanymi nam przez redaktora Włodzimierza Szaranowicza, czyli ,,dominatorzy’’ lub ,,terminatorzy’’. Jeżeli ktoś przez lata docenia twoją pracę, wysiłek i pochlebnie się wyraża trudno obrażać się na fajnie określenia.

- A kiedy w ogóle zaczęła się ta pańska przygoda z wioślarstwem?

- Wszystko zaczęło się w Szkole Podstawowej nr 13. Pierwszym moim nauczycielem lekcji wychowania fizycznego był pan Marek Kowalski i któregoś dnia zrobił nabór do klasy sportowej. Od samego początku wiosłowanie przypadło mi do gustu, gdyż jest to sport wszechstronny. I tak sobie trenowałem. Przeszedłem wszystkie możliwe selekcje i z czasem zacząłem ćwiczyć już intensywnie, co zaowocowało udanymi startami oraz powołaniem do kadry narodowej juniorów, choć nie należałem do zawodników z czołówki. Raczej byłem średniakiem, ale nad wyraz ambitnym. Pamiętam mój pierwszy start w koszulce z białym orzełkiem na piersiach. Było to w Bydgoszczy, gdzie odbywały się regaty krajów nadbałtyckich. Wypadłem tam średnio, gdyż zająłem piąte miejsce na siedmiu uczestników. Liczyła się jednak duma z reprezentowania kraju. Dodatkową motywacją były wyjazdy, szczególnie cieszyły mnie te zagraniczne, bo dla młodego chłopaka było to spore przeżycie. Pod koniec kariery każdy kolejny wyjazd stawał się koszmarem, ale to tak na marginesie.

- Kiedy i w jakich okolicznościach trafił pan do mistrzowskiej osady?

- Mając 21 lat zakotwiczyłem się w seniorskiej reprezentacji kraju. Początkowo próbowałem sił w jedynce, potem przez cztery lata pływałem z Adamem Wojciechowskim na dwójce. Wystąpiliśmy na igrzyskach olimpijskich w Atenach, ale nie był to udany start. Do czwórki trafiłem po tych zawodach i już w 2005 roku sięgnęliśmy po pierwsze mistrzostwo świata w japońskim Gifu.

- Kiedyś Tomasz Kucharski powiedział, że budowanie silnej dwójki, to nie jest taka wcale prosta rzecz, bo nie wystarczy wybrać dwóch najlepszych zawodników i wsadzić ich razem do łodzi. Musi być jeszcze to ,,coś’’, żeby dana osada pływała na najwyższym poziomie. Czy w czwórce jest podobnie?

- Jest trudniej, bo tu trzeba połączyć cztery osobowości, cztery charaktery i czterech ludzi o określonej technice pływania. Siłą naszej osady byli Adam Korol i Marek Kolbowicz, którzy razem pływali od 1997 roku i to oni ukształtowali charakterystykę osady. Przychodząc do nich z Konradem Wasielewskim daliśmy jednak coś od siebie, bo wcześniej czwórka nigdy nie mogła wygrać ważnych regat. Owszem, stawała na podium mistrzostw świata, ale nigdy na jego najwyższym stopniu. Były lata, że wszyscy specjaliści od wioślarstwa twierdzili, że pływamy perfekcyjnie, przez ponad trzy sezony nie zaznaliśmy ani jednej porażki w zawodach, w których wystąpiliśmy. To wszystko świadczy, że słowa Tomka są właściwe. Nie wystarczy mieć znakomitych zawodników, trzeba jeszcze idealnie spasować grupę pod każdym względem.

- Jest pan rozpoznawalną osobą?

- Na pewno największą popularnością, podobnie jak koledzy, cieszyłem się po zdobyciu mistrzostwa olimpijskiego. Ale nie powiem, że ta popularność jest obecnie żadna, bo spotykam się z rożnymi sytuacjami, czasami tak zaskakującymi, że aż mam ochotę nieźle się uśmiać. Swoją drogą wiele osób pamięta mnie nie tylko ze zdobycia mistrzostwa olimpijskiego, lecz bardziej z tego, że będąc chorym na cukrzycę potrafiłem dojść tak wysoko w wyczynowym sporcie. Dlatego cały czas jestem zapraszany na różne wydarzenia związane z tą chorobą. Cieszę się, że mogę swoją postawą, karierą dać przykład innym chorym, że z cukrzycą można żyć. Celebrytą natomiast nie jestem, nie muszę opędzać się od natrętnych fotoreporterów, nie jestem nachalnie zaczepiany w sklepie czy na ulicy.

- Czy z Poznaniem związał pan już definitywnie swoją przyszłość?

- Trudno w tej chwili powiedzieć, co przyniesie przyszłość, ale jestem tej natury człowiekiem, że za bardzo nie przywiązuję się do miejsca. Wydaje mi się, że jeszcze nie raz poszukam z rodziną nowych wyzwań. Być może wyjedziemy z Poznania, lecz obecnie za wcześnie o tym mówić, ponieważ jakiś precyzyjnych planów obecnie nie mamy.

- Mówi pan, że obowiązki zawodowe pochłaniają panu mnóstwo czasu. Co pan w takim razie obecnie porabia?

- I ponownie muszę tu powrócić do choroby, z którą zmagam się od wielu lat, czyli cukrzycy. Kiedy zacząłem pływać na światowym poziomie jedna z firm farmaceutycznych zwróciła się do mnie z propozycją współpracy i tak trwa to do dzisiaj. Można powiedzieć, że jestem ,,twarzą’’ tej firmy, ale współpraca polega na tym, że swoją osobą udowadniam, iż ludzie chorzy również mogą spełniać swoje marzenia i uprawiać sport na najwyższym poziomie. Ale to nie wszystko, gdyż działam też w branży sportowej. Dokładniej jestem konsultantem i pomagam w dystrybucji sprzętu sportowego, tak zwanych inteligentnych systemów treningowych.

- Ma pan trzyletniego syna. Chyba jeszcze za wcześnie jest spekulować, czy pójdzie on w ślady ojca?

- Wojtuś jest z sam z siebie nastawiony na wysiłek fizyczny, jest w nim sporo energii i każda forma zabawy sportowej jest mile widziana. Na ergometrze już siedział, miał okazję poczuć co to za urządzenie, teraz zakochał się w rowerze dwukołowym bez pedałów. Zobaczymy, w jakim kierunku pójdą jego zainteresowania w kolejnych latach.

- A nie kołaczą u pana myśli, żeby spróbować pracy trenerskiej?

- Na początku mojej już tej w pełni profesjonalnej kariery, kiedy obserwowałem pracę trenerów powiedziałem sobie, że nigdy nie podejmę się tego zajęcia. Ale człowiek z czasem dojrzewa, nabiera doświadczenia i dzisiaj takim stanowczym przeciwnikiem tego zawodu nie jestem. Może dlatego, że od paru lat prowadzę warsztaty szkolenia na temat wysiłku fizycznego dla osób chorych i cały czas szkolę się w tej tematyce, uzupełniam wiedzę. Uważam, że mógłbym się sprawdzić jako szkoleniowiec młodych wioślarzy, ale problemem jest brak czasu. Żeby być trenerem, to tak jak w przypadku zawodnika, trzeba temu całkowicie się oddać. Pomysłu jednak nie odrzucam, bo nie wykluczam, że za jakiś czas będę chciał zmienić swoje życie zawodowe i kto wie, czy nie będzie to dobry moment na spróbowanie trenerki...

- Dziękuję za rozmowę.

 

 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x