Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Anieli, Kasrota, Soni , 28 marca 2024

Chcemy bawić kibiców naszą jazdą

2014-10-21, Nasze rozmowy

Z Piotrem Paluchem, trenerem żużlowców Stali Gorzów, rozmawia Robert Borowy.

medium_news_header_9190.jpg

- Ochłonął już pan po zdobyciu przez swoich zawodników kompletu złotych medali mistrzostw Polski w seniorach, a do tego dochodzą jeszcze medale w juniorach i na arenie międzynarodowej?

- Tak naprawdę dopiero teraz do mnie dociera, iż zrobiliśmy naprawdę wielką sportową rzecz, gdyż był to najlepszy sezon w historii Stali, który liczy przecież 67 lat. Oczywiście najważniejszy jest mistrzowski tytuł w lidze. Dla wielu kibiców był to dopiero pierwszy w życiu złoty medal, gdyż poprzednie Stal zdobywała w zupełnie innych czasach. Cieszę się, że po 31 latach mogliśmy napisać nową kartę historii klubu. Ale radość sprawiają mi inne sukcesy, w tym złoto w parach, gdyż ostatnie dwa mistrzowskie tytuły zdobywaliśmy w 1992 oraz 1998 roku i w obu uczestniczyłem jako zawodnik. Wcześniej było także złoto Krzyśka Kasprzaka w finale IMP, a także brąz Bartka Zmarzlika w MIMP, srebro juniorów w MDMP czy Brązowy Kask Adriana Cyfera. Nie zapominam o medalach w mistrzostwach świata i Europy.

- Był pan przez 21 lat zawodnikiem w Stali, potem trenerem. Czy w ogóle można wyśnić taki sezon, nie mówiąc o jego przeżyciu?

- Rzeczywiście, sukcesów nie da się przewidzieć, ale trzeba dążyć do ich osiągnięcia. Trudno w jednym sezonie zebrać tak pokaźną liczbę sukcesów. Jest to możliwe tylko w sytuacji, kiedy przez cały rok jeździ się na najwyższym poziomie i szczęśliwie, bo kontuzje zawsze w tym sporcie mogą wiele zabrać. Mieliśmy naprawdę zgrany team i chyba byliśmy skazani na tak bogatą listę laurów.

- Powróćmy do drużynowych mistrzostw Polski. W którym momencie uwierzył pan w tak wspaniałe zakończenie rywalizacji ligowej?

- Od początku sezonu przyjęliśmy założenie, że wszystkie siły skupiamy na awans do najlepszej czwórki. Nikt w klubie nie rozmawiał o podziale medali. Tego tematu nie było, liczył się tylko play off. Może gdzieś tam indywidualnie ktoś sobie wymarzył to złoto, ale ja skupiałem się na jak najlepszym przygotowaniu i prowadzeniu drużyny. Dopiero kiedy zapewniliśmy sobie ten awans zaczęliśmy zastanawiać się, co zrobić, żeby pójść jeszcze dalej i pojechać w wielkim finale. Przyznam, że dopiero w tym momencie przeszła myśl, jak pięknie byłoby wygrać ligę, ale z drugiej strony martwiliśmy się kontuzją Nielsa Kristiana Iversena. Wyrwanie z naszej stalowej maszyny tak ważnego ogniwa mogło mieć decydujący wpływ na naszą jazdę w decydujących spotkaniach, ale na szczęście chłopacy zapełnili tę dziurę.

- To był sezon pełen zwrotów sytuacji. Zaczęło się znakomicie od zwycięstw we Wrocławiu i w Gorzowie z Unią Leszno, ale zaraz potem przyszły dwie dotkliwe porażki w Tarnowie oraz Toruniu. Czy w tym momencie nie zwątpił pan w drużynę?

- Oczywiście, że nie. Przegrane te były wkalkulowane, lecz ich rozmiar dał nam spory materiał do przemyśleń. Skoro dostaje się mocno w kość nie można usiąść i rozpaczać, bo to nic nie da. W takich przypadkach jest potrzebna dogłębna analiza. I każdy z zawodników wyciągnął z tych występów wnioski, dokonał pewnych zmian w procesie przygotowywania się do następnych startów. Dało to szybki efekt, a utwierdził mnie w tym znakomity mecz w Częstochowie. Gospodarze robili wszystko, żeby wygrać, pojechali prawie w najsilniejszym składzie, lecz to my dyktowaliśmy warunki na torze.

- Był jeszcze jeden trudny moment, porażka u siebie z Unią Tarnów. Co prawda nie niosła ona ze sobą żadnych konsekwencji, lecz czy po tej przegranej mieliście prawo wierzyć jeszcze w mistrzostwo?

- Tak, gdyż tarnowianie znajdowali się w tym momencie na najwyższym pułapie sportowej formy, a trudno utrzymać się na wysokiej fali przez całe rozgrywki. My natomiast mieliśmy punkt odniesienia, do którego musieliśmy dojść, żeby w decydującej fazie rozgrywek pokazać optimum możliwości. To była porażka dająca nam dużo więcej od wygranej.

- Trzeba jednak przyznać, że tarnowianie w play off dużo stracili ze swojej siły z powodu licznych kontuzji. Dla niektórych to oni są moralnymi mistrzami?

- Wszystkie zespoły, które walczyły o medale miały kłopoty. Ze składu Falubazu wypadli Patryk Dudek i Krzysztof Jabłoński, u nas do Iversena doszedł Tomek Gapiński, a w Lesznie w pewnym momencie z kontuzjami borykali się Nicki Pedersen, Przemek i Piotrek Pawlicki czy Kenneth Bjerre. Większość tych zawodników pojechała w play off, ale nie zawsze znajdowali się w optymalnej formie, u nas ,,PUK’’ i ,,Gapa’’ nie mogli startować. Każdy miał swoje problemy i kto najlepiej z nimi sobie poradził ten potem świętował sukces. Jeżeli chodzi o nas, to źródłem sukcesu był monolit. A to, że pomiędzy zawodnikami czasami iskrzyło to był dowód, jak są oni zdeterminowani i dążą do zdobycia tytułu. Dobrym przykładem ogromnej siły, również psychicznej, są mecze w Zielonej Górze i Lesznie. W obu były serie trzech wyścigów przegranych podwójnie. Niejedna drużyna by w takim momencie poddała się. Ale nie twardzi chłopacy ze Stali, którzy przetrzymali napór, a potem umiejętnie skontrowali, odrabiając część strat w ostatnich biegach.

- Panie trenerze, co jest z tym gorzowskim torem, o którym jedni mówią, że jest bardzo niebezpieczny, drudzy chwalą go pod niebiosa?

- Na tor narzekają albo słabsi zawodnicy, albo specjaliści od żużla, którzy najczęściej oglądają zawody w telewizji. A fakty są takie, że nasz tor jest piekielnie trudny technicznie o szybko zmieniających się właściwościach nawierzchni. Jest to owal, który wymaga najwyższego kunsztu jazdy. I to nie przypadek, że Tomasz Gollob dopiero jak nauczył się jeździć u nas sięgnął po indywidualne mistrzostwo świata. Niels K. Iversen jak przychodził do nas z Zielonej Góry był zawodnikiem średniej klasy. Dzisiaj jest medalistą IMŚ i jednym z najlepszych żużlowców globu. Proszę zobaczyć jaką metamorfozę przeszli Krzysiek Kasprzak czy Matej Zagar. I jak wspaniale rozwijają się nasi juniorzy. Natomiast zupełnie nie rozumiem narzekań, że nasz tor jest niebezpieczny. Wiadomo, że jak jest przyczepnie, czasami pojawiają się koleiny, nawet dziurki, ale tak jest wszędzie. Nawet na torach uważanych za równe jak stół. Nie należy oceniać danego toru na oko, a tak wielu czyni.

- Euforia niebawem minie i trzeba będzie zmierzyć się z poszukaniem odpowiedzi na pytanie, co dalej?

- Jako trener chciałbym oczywiście, żeby zwycięskiej drużyny nie zmieniać, aczkolwiek przyznaję, że kosmetyczne retusze są potrzebne. Każdy z mistrzów Polski otrzyma od nas ofertę, zobaczymy jak sami zawodnicy do niej się ustosunkują, ale wierzę, że większość pozostanie. Pamiętajmy, że w dzisiejszych realiach nie zawsze decyduje czynnik sportowy, czasami górę bierze czynnik finansowy.

- Podobno wejść na szczyt jest łatwiej niż potem się na nim utrzymać?

- Jestem przygotowany na to, że w przyszłym sezonie każdy będzie chciał nas dogonić, ale taka jest idea sportu. Lepiej jest atakować niż się bronić, ale już zapowiadam, że nie będziemy się skupiać na bronieniu tego co zdobyliśmy. Naszym celem będzie ponownie bawić kibiców. Zawodnicy otrzymają proste zadanie, jak najlepszego przygotowania się do sezonu, a w jego trakcie mają jeździć ambitnie, widowiskowo oraz na tyle skutecznie, na ile będą potrafili. Sprawa medali, miejsca będzie dla nas wtórna. Jeżeli wszyscy pojadą na tyle, że po sezonie powiedzą, iż są zadowoleni będziemy cieszyli się z tego również tak samo, jak dzisiaj. Pamiętajmy, że zawsze może znaleźć się ktoś, kto okaże się minimalnie lepszy. I przegrać z takim przeciwnikiem nie będzie wstyd, aczkolwiek na pewno zrobimy wszystko, żeby utrzymać się na szczycie jak najdłużej.

- W przyszłym sezonie mają powrócić przelotowe tłumiki. Czy może to wpłynąć na prezentowany poziom przez poszczególnych zawodników, gdyż nowy rodzaj wydechów będzie miał wpływ na zmianę charakterystyki silników?

- Może będzie miał, ale nie na tyle żeby zrobić zamieszanie w czołówce. Ci, którzy dzisiaj jeżdżą na światowym poziomie, dalej będą to czynić. Oczywiście, każdego roku mamy zawodników, którzy z przytupem wkraczają  na światowe salony, jak choć w tym sezonie Peter Kildemand. Będą również żużlowcy, którzy pojadą słabiej, bo taki jest urok tego sportu. Ale o rewolucji nie ma co marzyć. Tłumiki nie mają większego znaczenia dla zawodników ścigających się na torze. Mają tylko wpływ na większe bezpieczeństwo i dobrze, że wreszcie działacze idą w kierunku powrotu do czegoś, co było sprawdzone przez lata.

- Czy władze i działacze klubowi wyciągną, pana zdaniem, wnioski z tegorocznych rozgrywek ligowych, które z jednej strony miały fantastyczne zakończenie, ale z drugiej było za dużo amatorszczyzny?

- Rzeczywiście, klucz w tej sprawie znajduje się w rękach władz żużlowych, ale kluby też muszą znaleźć porozumienie i potem je forsować. Nie jest to proste, gdyż tyle ilu prezesów, tyle wizji na uzdrowienie naszego sportu. Dlatego tak trudno znaleźć kompromis, bo optymalnego rozwiązania na obecnym etapie raczej się nie znajdzie ze względu na wspomniane interesy klubowe. Nie oszukujmy się, ale ten balon ligowy był dmuchany w Polsce od wielu lat i w tym sezonie jeśli jeszcze nie pękł, to zapewne wiele powietrza zostało z niego upuszczonego. Jeżeli chcemy, żeby ta nasza liga rozwijała się, trzeba powiedzieć ,,stop’’ nierozsądnym działaniom. Bardzo chciałbym, żebyśmy wreszcie wszyscy działali na normalnych zasadach i mam nadzieję, że tak się stanie.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x