Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Ta formuła ładnie wygląda w telewizji

2014-12-31, Nasze rozmowy

 Z  Jerzym Lisowskim, właścicielem gorzowskiej firmy Elear, rozmawia Ryszard Romanowski

medium_news_header_9906.jpg

- Jest pan specjalistą od samochodów, a szczególnie od ogumienia. Jak to się stało, że kilkakrotnie uczestniczył pan w premierowych balach  słynnych kalendarzy Pirelli?

- Bale się w Polsce skończyły kilka lat temu. Obecnie jest robiona tylko jedna impreza w Mediolanie.  Jeszcze kilka lat temu  imprezy takie odbywały się w większości krajów, w których są przedstawicielstwa Pirelli. Nie zmieniło się to, że nadal dzielone są niewielkie ilości kalendarzy na poszczególne kraje. Przeznaczone są one nie tylko dla dealerów tej marki, ale również dla znanych ludzi kultury i polityki. Takie osoby wcześniej były zapraszane na  premierowe imprezy. Organizowano je również w starannie wybranych, kultowych miejscach takich jak Muzeum Narodowe czy ambasada włoska .  Koszty  były duże, a do tego postępowała globalizacja i chyba to są główne powody tego, że premiera odbywa się tylko w Mediolanie.  Głównie tnie się koszty, a po za tym w ostatnich latach Europa jakby się skurczyła i wszędzie łatwo można dojechać lub dolecieć.

- Słynny kalendarz wydawany jest od 1964 roku z krótka przerwą na kryzys lat siedemdziesiątych. Dlaczego uważany jest za ikonę tego typu przedsięwzięć, a jego premiery stają się światowym wydarzeniem?

- Myślę, że jest w nim trochę wielkiej sztuki. Dla niektórych jego kolekcjonowanie stało się takim hobby.  Dzięki kalendarzowi marka postrzegana jest zupełnie inaczej od konkurentów. Gdyby nie kalendarz  trzeba byłoby wydać miliony dolarów na reklamę, aby być podobnie postrzeganym.  Firmy, media i instytucje mówiąc o kalendarzu  robią ogromną promocje. W innym wypadku trzeba byłoby zapłacić za reklamę.

- Kalendarz jest nobilitacją dla fotografów i modelek. Czy to już tylko reklamówka?

- Jest to wielka sztuka. Z okazji  premier kolejnych kalendarzy pokazywano filmy o tym jak powstawały zdjęcia do kolejnych edycji.  Można było oglądać kilka tygodni pracy wybitnych fotografików i modelek.

- Kto bywał na polskich premierach?

- Czołowi dealerzy z polski, ludzie polityki i ludzie kultury. Do tego znani sportowcy,   jak chociażby Irena Szewińska czy Jacek Wszoła.

- Pirelli to nie tylko kalendarz lecz również wielki sport samochodowy. Podobno miał pan okazję bywać na słynnych torach wyścigowych?

- Pirelli od trzech lat jest wyłącznym dostawcą opon do Formuły 1  i jeszcze będzie przez co najmniej dwa lata.  Tak zapisano w kontrakcie. My jeździmy na tory,  aby testować opony. Również na tory Formuły 1, takie jak węgierski Hungaroring czy do Barcelony.  Jeździmy tam wyścigowymi samochodami z założonymi oponami Pirelli a później konkurencyjnych firm. Sprawdzamy zachowanie się aut podczas hamowania, slalomu czy jeździe po okręgu. Mieliśmy również okazję przejechać się bolidem Formuły 1 oraz specjalnie budowanymi dwuosobowymi odmianami tych maszyn z kierowcami F 1. To było szczególnie ekscytujące.

- Jakie to uczucie zasiąść w takiej maszynie?

-  Jest tam ogromnie ciasno  i niewygodnie. Bolą ręce, bo cały czas trzeba je trzymać blisko ciała. Rozumiem dlaczego Robert Kubica nie powraca na tor.  Nie można rozłożyć łokci, a do tego dochodzą ogromne przeciążenia. Jak jeździliśmy sami to były tam też jakieś duże prędkości ponad 200 km/h, ale jak jechało się  z kierowcą, to wrażenia były niesamowite. Każdy miał przycisk, który ciągle musiał być wciśnięty. Niektórzy nie wytrzymywali przeciążeń.  Człowiek nie wprawiony myśli wtedy, że nie dożyje dojazdu do pierwszego zakrętu. Trudno to sobie wyobrazić i opowiedzieć. Dopiero od połowy pierwszego okrążenia  zaczyna się przyzwyczajać. Ja myślałem, że puszczę guzik już na początku jazdy. Tam są większe przeciążenia niż w odrzutowcach wojskowych. Człowiek nie zdawał sobie sprawy, że można z taką szybkością pokonywać zakręty.  Bolid trzyma się drogi w sposób niewyobrażalny.  Opony jak są nagrzane to palec wchodzi w bieżnik jak w plastelinę.  Trzymają niemiłosiernie.  Normalnym samochodem na danym zakręcie jechalibyśmy np. 40 km/h bo już zaczyna nas wyrzucać a bolid przy 140 jeszcze się trzyma. Niewyobrażalne. Tak samo z hamulcami. Normalnym samochodem musiałbym  hamować 100 m przed zakrętem, a tam wystarczy 20 i nie ma blokowania kół.

 - Jaka jest różnica między autami F 1 a samochodami wyścigowymi innych klas?

- Dali nam kiedyś wyścigowe Porsche o mocy 600 KM z klatką i tym fajnie się jeździło. W bolidach nie ma szyby i cały pęd powietrza skierowany jest na twarz. Gdy przekraczało się 220 – 230 km/h  powietrze i przeciążenia deformowały twarz i nie można tego było powstrzymać. Teraz są nakładki usztywniające kręgi szyjne,  jak jeździliśmy tego jeszcze nie było.   Ta formuła ładnie wygląda w telewizji, ale kierowcy męczą się straszliwie podczas wyścigu. Nic dziwnego, że po mecie wychodzą zlani potem.  Wydaje się, że co to jest przejechać te  trzysta parę kilometrów z taką prędkością, tym czasem normalny człowiek z trudem wytrzymuje jedno okrążenie.

- Po  takich doświadczeniach inaczej patrzy się na problemy Kubicy?

- Oczywiście.  Wytrzymać coś takiego z ręką, która jest trochę niewładna, to naprawdę sztuka. Szkoda tego ambitnego chłopaka. Miał pecha. Gdyby podczas pechowego rajdu we Włoszech uderzył w barierę 5 cm w lewo nic by się nie stało. Gdyby w prawo to by nie żył. Poza tym na tylu kilometrach trafić w miejsce, gdzie bariera jest uszkodzona to prawdziwy pech.  Coś jak w starym przysłowiu o cegle w drewnianym kościele. Na razie Robert musi przywyknąć do rajdów, a to zupełnie inny sport. Wypadał z trasy, bo albo pilot mu coś źle podał,  albo sam robił jakiś drobny błąd. To jest  sport o zupełnie innej specyfice niż wyścigi.

- Słyszałem, że bywał pan też na rajdach?

 - Trzy lata temu byłem na rajdzie Turcji WRC również z Pirelli. Mogliśmy chodzić po padocku i wszystko oglądać z bliska. Po odcinku specjalnym taki samochód  błyskawicznie jest rozbierany i naprawiany.  Jazda wygląda niesamowicie, szczególnie na szutrze, gdy z pod kół lecą ogromne kamienie. Tam, na szutrach nie używa się gładkich slicków. Opony mają grubą i głęboką rzeźbę bieżnika. Seryjny samochód nawet terenowy nie ma tam szans.  Nie ma też odpuszczania. Wszyscy przez cały czas mają gaz wciśnięty w podłogę.  Trzeba utrzymywać wysokie obroty. Silniki robią się coraz mniejsze ale moce pozostają takie same.

- Takie wyjazdy to przyjemność czy raczej tylko praca?

- Nie jest to za częste, ale jest to przyjemne. Szczególnie,  że poznajemy opony od podszewki.  Niektóre testy są porównywalne bo np. rozpędzamy samochód do określonej prędkości i hamujemy. Widać wtedy, która opona jest w tym najlepsza. Przejeżdżamy na oponie Pirelli, później Goodyeara później Michelina i mamy mniej więcej obiektywny wynik. Niektóre testy są mało obiektywne np. wchodzenie w  zakręty. Zwykli kierowcy wchodzą  inaczej za każdym razem.  Podobnie na śliskim. Zależy to od umiejętności kierowcy. Perfekcyjnie robią to zawodowcy. Potrafią przechodzić zakręty identycznym torem, ale tacy jak my nie są w stanie powtórzyć przejścia. Mimo wszystko podczas takich jazd można bardzo dużo dowiedzieć się o oponach.  

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x