Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

W końcu nikt mi nie zasłania tego świata

2015-02-11, Nasze rozmowy

Z Krzysztofem Cegielskim, byłym żużlowcem, obecnie komentatorem sportowym, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_10307.jpg
Krzysztof Cegielski z małżonką Justyną Żurowską

- Jak się czułeś podczas gali najlepszych polskich sportowców minionego roku, kiedy szedłeś do mównicy, żeby wręczyć statuetkę Krzysztofowi Kasprzakowi?

- Przede wszystkim męczyłem się idąc pod górę, ponieważ dojście na scenę prowadziło przez stromą, jak dla mnie, rampę. Do tego za późno dostałem sygnał, że powinien już ruszyć ze swojego miejsca, a wiadomo że moje tempo chodu jest dużo wolniejsze niż w pełni sprawnych osób. Kiedy już dotarłem do mikrofonu było chyba widać, że miałem kłopoty ze złapaniem tchu. Nie czułem natomiast stresu, choć zdawałem sobie sprawę, że ogląda mnie kilka milionów telewidzów. Może dlatego, że byłem mile zaskoczony, kiedy organizatorzy zaproponowali mi uczestnictwo w gali. To jest corocznie wielkie wydarzenie. Nigdy nie miałem okazji być w dziesiątce najlepszych sportowców. Raz kiedyś byłem na balu z Januszem Kołodziejem, przetrzymałem go nawet do słynnej porannej jajecznicy, by mógł zobaczyć tradycję tego balu. A teraz spotkał mnie zaszczyt, dlatego byłem bardziej podekscytowany niż zdenerwowany.

- Niedługo minie rok jak zaskoczyłeś wszystkich stając na własnych nogach po 11 latach poruszania się na wózku inwalidzkim. Udowodniłeś, że ciężką pracą można choć trochę poprawić swój los. Jak się teraz czujesz?

- Najważniejsze dla mnie jest to, że wreszcie dobrze czuję się wśród ludzi. W końcu nikt mi nie zasłania tego świata. Jestem w miarę wysoki, mam 186 cm wzrostu i kiedy stoję w grupie osób i oglądam na przykład mecz, to praktycznie wszystko dobrze widzę. Oczywiście od wypadku starałem się choć trochę żyć w pionie przy pomocy odpowiednich urządzeń, ale było to w zamknięciu. Moja sprawność fizyczna nie pozwalała na wychodzenie z domu bez wózka. Po latach ćwiczeń doszedłem do takiego stopnia, że już mogłem spróbować. Zanim uczyniłem to publicznie trochę trenowałem. Pamiętam, jak z moją obecną żoną, poszedłem na pierwszy spacer na krakowskie błonia, to miałem ogromne problemy ze złapaniem odpowiedniego balansu, a cały świat mi wirował. Dużo takich spacerów zaliczyłem zanim wyszedłem już oficjalnie do ludzi, bo wcześniej nie chciałem zapeszyć.

- Często spotykasz się ze stwierdzeniami, że swoją postawą oraz otwartością dałeś nadzieję innym osobom niepełnosprawnym?

- Tak, zdecydowanie tak. Bardzo dużo ludzi dało mi znać, iż moja walka o lepsze życie pozytywnie wpłynęła także na nich. Doceniają to, że potrafiłem przez ponad dziesięć lat walczyć, żeby stanąć na nogi i w miarę normalnie zacząć chodzić przy pomocy odpowiedniego chodzika. Radość ze mną podzielają zwłaszcza ci, którzy są świeżo po wypadkach. Po pierwszym szoku, jaki zawsze jest związany z utratą sprawności, potem przychodzi refleksja i szukanie pomysłu co by tu zrobić, żeby odnaleźć się w nowych realiach. I mój przykład jest tu ważny dla tych ludzi. Czasami jestem zmęczony tą ,,inną’’ popularnością, uważam że za dużo mówi się o moim przypadku. Z drugiej strony jeżeli ma to pozytywnie wpłynąć na poszkodowane osoby, dać im potrzebną do życia energię, to czuję się wtedy spokojniejszy. I nie kręcę głową, jak mam o tym publicznie rozmawiać. Muszę tu jednak powiedzieć o jednej istotnej sprawie. Nie można skupiać się tylko na ćwiczeniach i postawieniu sobie jednego celu w postaci na przykład stanięcia w pionie. Należy chcieć przede wszystkim żyć na wózku. Być otwartym, aktywnym, wskazać sobie cel, który będzie takim motorem napędowym. Świetnym sportowym przykładem jest tu Rafał Wilk. Też były żużlowiec, na torze stracił władzę w nogach. Nie zrezygnował jednak z kariery sportowej. Zaczął uprawiać narciarstwo oraz kolarstwo na rowerze z napędem ręcznym. Został dwukrotnym mistrzem paraolimpijskim. Znalazł miejsce w życiu i jest z tego powodu bardzo szczęśliwy.

- Kilka miesięcy temu lekarze z Wrocławia ogłosili, że można naprawić rdzeń kręgowy metodą wszczepienia glejowych komórek węchowych. Na razie trwają próby i czas pokaże, czy ta metoda okaże się sukcesem na skalę światową. Twoim zdaniem jest szansa, że w jakiejś niedługiej perspektywie będzie można na masową skalę przeprowadzać operację dające szansę powrotu do pełni zdrowia?

- Myślę, że pojawiła się duża nadzieja dla poszkodowanych. Rozmawiałem nawet z prof. Włodzimierzem Jarmundowiczem, który jest szefem Kliniki Neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Na obecną chwilę ja nie nadaję się na tego typu operację. Mój stan zdrowia jest – powiedzmy – zbyt dobry i zabieg mógłby nic nie dać, a wiadomo, że każda operacja niesie w sobie pewne ryzyko. Nie chciałbym więc stracić tego, co wypracowałem przez lata rehabilitacji. Swoją drogą podobne prace nad poszukiwaniem nowatorskich rozwiązań trwają w wielu krajach światach i tylko kwestią czasu jest odkrycie skutecznej metody regeneracji rdzenia. Należy jednak zawsze pamiętać, iż obojętnie jak będą toczyć się badania najważniejsza jest rehabilitacja. Cały czas trzeba ćwiczyć, żeby być maksymalnie w dobrej kondycji fizycznej.

- Ostatni rok był dla ciebie wyjątkowy z innego jeszcze powodu. Ożeniłeś się, a twoją wybranką została była gorzowska koszykarka Justyna Żurowska. Jak się czujesz w roli żonatego faceta?

- Wspaniale. Ciągle jestem pod wrażeniem naszego ślubu, który miał miejsce w połowie ubiegłego roku na Wawelu.  Marzyłem o tym, żeby pójść pod ołtarz i to się spełniło. Wytrzymałem na własnych nogach całą uroczystość ślubną oraz mszę. Ba, na weselu zaliczyłem również pierwszy taniec, który wszystkim się spodobał. To było tango. Oczywiście z mojej strony nie przypominało to może wielkiego tańca, gdyż bardziej ruszałem tułowiem, choć jakieś tam drobne kroki też były. Ale byłem zadowolony, bo wyszło lepiej niż to sobie wyobrażałem. Może dlatego, że przed weselem trochę trenowaliśmy.

- A jak w ogóle czujesz się w Krakowie?

- Kapitalnie, jestem szczęśliwy, że los był tak łaskawy i pozwolił mi zamieszkać w tym mieście. Teraz to szczęście jest podwójne, gdyż od blisko trzech lat mieszka tu także Justyna, która może grać w najlepszym polskim klubie. Codzienne podziwianie piękna Krakowa jest czymś wyjątkowym.

- Często przyjeżdżasz jeszcze do Gorzowa?

- Tak. To że mieszkam kilkaset kilometrów dalej nie zmieniło mojego nastawienia do Gorzowa. To jest moje rodzinne miasto, które w moim sercu zawsze pozostanie na pierwszym miejscu. Tu się urodziłem, wychowałem, ukształtowałem prywatnie i sportowo. Tu dalej mieszka moja rodzina, dlatego dosyć często przyjeżdżam nad Wartę.

- Często bywasz na meczach koszykówki kobiet i to nie tylko w Krakowie, gdzie Wisła gra jako gospodarz. Jeździsz po całym kraju i tak zastanawiam się, czy robisz to tylko ze względu na małżonkę, czy po prostu lubisz basket w wykonaniu kobiet?

- Fanem koszykówki jestem od dzieciństwa. Pamiętam jeszcze jak chodziłem na spotkania Stilonu do hali przy ul. Czereśniowej. Kibicowałem Helenie Rutkowskiej, Beacie Szamyjer czy Lucynie Wierzbickiej. Jak zespół w Stilonie został rozwiązany skończyło się moje kibicowanie. Powróciłem do niego za sprawą Justyny i oczywiście cieszę się, że mogę połączyć dwie rzeczy. Towarzyszyć jej podczas występów, ale także oglądać dyscyplinę, która mnie fascynuje.

- Mógłbyś o sobie powiedzieć, że jesteś znawcą basketu?

- Bardzo często rozmawiam z Justyną po meczach, zadaję jej mnóstwo pytań dotyczących taktyki, strategii, błędów. Uważam, że potrafię już nieźle ,,czytać’’ grę poszczególnych zespołów. Najlepiej Wisły, znam ich kilka ciekawych schematów taktycznych. Myślę, że mógłbym już spróbować sił na przykład jako asystent trenera w zespole niższej ligi. Ten bagaż obserwacji i doświadczeń zapewne mocno by procentował. Ale takich planów nie mam.

- Można porównać koszykówkę do żużla?

- Jak najbardziej. Obie dyscypliny charakteryzuje ogromne zaangażowanie. Bez tego ani na parkiecie, ani na torze nie osiągnie się sukcesu. Koszykówka powoli staje się sportem mocno agresywnym, wymagającym hartu ducha. Takiego, jaki często chcemy widzieć u żużlowców. Ktoś powie, że w żużlu liczą się indywidualności, w koszykówce zespół. Ale nawet w żużlu tylko drużyny w pełnym tego słowa znaczeniu odnoszą sukcesy. Takie, w których panuje dobra atmosfera, zawodnicy walczą w myśl zasady ,,jeden za wszystkich, wszyscy za jednego’’, zaś na torze umieją współpracować. I tu przykładów można podać wiele. Ile to już ostatnio mieliśmy sytuacji, że ktoś nie zdobywał mistrzostwa Polski, choć personalnie miał najsilniejszy skład. Co łączy jeszcze żeński basket ze speedwayem? Powszechnie mówi się, że w Polsce mamy najsilniejszą ligę w świecie, bo to u nas startują najlepsi żużlowcy. Zgoda, ale w koszykówce kobiet też mamy mnóstwo gwiazd. Ze względu na słabą promocję nie jest to w pełni zauważane. Gdyby do polskiej ligi męskiej przyjechali na przykład Lebron Jones czy Marcin Gortat od razu byłoby to zauważone.

- Wisła Kraków jest zdecydowanym faworytem do mistrzostwa Polski. Jak widzisz szansę gorzowianek w obecnym sezonie?

- Krakowianki w tym sezonie prezentują się rzeczywiście najlepiej, ale w sporcie niczego nie można być pewnym. Pamiętam jak przed dwoma laty w Wiśle grała najlepsza koszykarka świata Tina Charles i nie udało się wówczas zdobyć mistrzostwa. W tej chwili gra została mocno osadzona na zespołowości, trener Stefan Svitek jest bardzo wymagający i wszyscy ciężko pracują, zdając sobie sprawę, że nikt im kolejnego złota nie da za darmo. A gorzowianki? W mojej ocenie jest to bardzo silna drużyna, której kapitałem są świetni trenerzy i fantastyczni kibice. Hala przy ul. Chopina jest dla każdej przyjezdnej ekipy niezwykle trudna do zdobycia. Myślę, że akademiczki są w stanie sprawić niespodziankę i powalczyć o awans do strefy medalowej.

- Na koniec nie może zabraknąć choćby kilka słów o żużlu.  Jak to jest z tym naszym czarnym sportem: lepiej już było i teraz może być tylko gorzej?

- Też się zastanawiam nad tym. Od dobrych 15 lat ciągle słyszę, że żużel się kończy, ale jakoś on tam trwa. Przynajmniej w Polsce, gdyż w pozostałej części Europy ma coraz większe problemy i w tym przypadku możemy mówić o niebezpiecznej tendencji zwijającej ten sport. Nasz rodzimy żużel przez ostatnie kilkanaście lat trzyma się na powierzchni głównie dzięki sukcesom międzynarodowym, zwłaszcza Tomka Golloba. Kiedy on sięgał po medale w Grand Prix, kiedy ciągnął naszą reprezentację do tytułów najlepszej drużyny w świecie nastąpił promocyjny boom i to zaowocowało powstaniem u nas najsilniejszej ligi świata. Zawsze jednak pojawia się pewna granica, której nie należy przekraczać. Niestety, rozdmuchany balon w pewnym momencie gdzieś tam zacząć popuszczać powietrze i w ostatnim czasie jakoś nie potrafimy tego zahamować. Jak obserwuję obecną zimę transferową mam cichą nadzieję, że następują pozytywne zmiany. Nie wiem jak będzie, gdy poprawi się koniunktura na rynku sponsorskim, ale nie wybiegajmy już tak daleko w przyszłość.

- Ekstraliga będzie w tym sezonie, podobnie jak przed rokiem, ligą dwóch prędkości?

- Teoretycznie analizując składy, cztery zespoły, tj. Stal Gorzów, Falubaz Zielona Góra, Unia Leszno i KS Toruń wyglądają lepiej niż pozostałe, ale nie mówiłbym tu o przepaści. Dream teamy w żużlu już były i czasami kończyły fatalnie, dlatego daleki jestem od spekulowania. W tym sporcie trzeba mieć sporo szczęścia. Wystarczy jedna, dwie kontuzje, problemy ze sprzętem i zamiast walczyć o medal można znaleźć się w strefie spadkowej.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x