Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Trzeba mieć pomysł na siebie w takim mieście, jak Gorzów

2015-03-04, Nasze rozmowy

Z Cezarym Żołyńskim, aktorem gorzowskiego Teatru Osterwy, reżyserem i pisarzem sztuk dla dzieci, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_10508.jpg

- Czy w Gorzowie da się żyć z grania w teatrze?

- Generalnie się nie da żyć z grania w teatrze w mieście typu Gorzów czy nawet w takim Poznaniu lub Wrocławiu.

- We Wrocławiu?

- No pewnie, że nie. Nawet w takim Wrocławiu. Jak się pracuje w teatrze, to trzeba dorabiać. I to ważne zastrzeżenie. Mówię o pracy tylko w teatrze. I powtórzę, że nie da rady, czy to będzie Płock, czy to będzie Legnica, Elbląg, Koszalin, Tarnów… Można wymienić mnóstwo miejscowości, ale wszędzie jest tak samo. Nie ma takiej możliwości, aby z teatralnej gaży spokojnie żyć. A wynika to z prostego faktu.

- Jakiego?

- Nikogo obecnie sztuka nie interesuje. Mam na myśli ludzi, którzy są odpowiedzialni za podział pieniędzy, czyli władze. Bo władza zaczyna się interesować teatrem czy innymi sztukami tylko wtedy, kiedy są wybory. Wtedy ludzie władzy pokazują się w teatrach, wtedy są zainteresowani sztuką. Zwyczajnie decydenci i politycy grzeją się przy artystach. A kiedy wyborów nie ma, to obcinają dotację i to najlepiej aktorom, bo aktorzy przecież nie wyjdą strajkować na ulice. Na te ulice wyjdą górnicy, rolnicy, ale nie aktorzy, bo i z czym? Z maską, z marionetką? No i mamy proste przełożenie, że zupełnie nie ma znaczenia, jak bardzo dyrekcja teatru walczy o swój teatr, bo nie znam żadnego szefa, który chciałby zamknięcia swego teatru, bo i tak wszystko, znaczy poziom dotacji zależy od tych, którzy te pieniądze dzielą, czyli od władzy. A jak nie ma pieniędzy, to zwyczajnie nie da się zrobić sztuki. Bo nie da się zrobić spektaklu za złotówkę lub za darmo. Jak nie ma pieniędzy, to dyrekcja może zrobić jedno. Obciąć gażę za spektakl, obciąć koszty scenografii, muzyki do spektaklu, innych kosztów. I nagle się okaże, że robimy teatr z niczego, ze szmatki i sznurka. Ale to już nie będzie teatr. Takie błędne koło.

- To z czego żyją aktorzy w takim mieście jak Gorzów, skoro gaża jest za mała?

- Mogę mówić tylko o sobie. Ja robię trochę różnych dodatkowych rzeczy poza tylko graniem w teatrze. Kiedyś tam zainwestowałem w siebie i teraz w całej Polsce reżyseruję. Choć papierów na scenografię nie ma, to jednak i to też robię. Piszę jakieś teksty, prowadzę jakieś imprezy, dodatkowe spektakle. Zwyczajnie trzeba dorobić w różnych miejscach, w których można. Dorabia się na normalne życie.

- To w Gorzowie aktorzy mogą sobie dorobić do gaży?

- Da się, oczywiście. Choć ja nie mówię tylko o Gorzowie.

- Ale reżyseruje pan poza Gorzowem…

- Naturalnie, ale tak akurat wyszło, że poza miastem. I nie chodzi o to, że ja nie chcę tego robić tu, ale tak się składa, że propozycje pracy przychodzą spoza miasta. I cały czas są to spektakle dla dzieci, bo już nie chcę się bawić w teatr dla dorosłych. Może jeszcze kiedyś gdzieś zrobię spektakl muzyczny, nie musicalowy, tylko muzyczny. Chodzą za mną takie pomysły łączące się z moim ulubionym wykonawcą, czyli Leonardem Cohenem. Ale nie ma też takiego wielkiego parcia, aby to robić na już.

- No to wróćmy do teatru gorzowskiego, ostatnio pan wyreżyserował tu…

- „Czerwonego Kapturka”, a jeśli chodzi o inne spektakle dla dzieci, to dyrektor Jan Tomaszewicz zrobił „Królową Śniegu”, zresztą sukces wystawienniczy, a Beata Chorążykiewicz „Tajemniczy turban”, więc mamy całkiem sporą ofertę dla najmłodszych. Prawdopodobnie w czerwcu, z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka będzie kolejna bajka. Prawdopodobnie będzie kontynuowana scena lalkowa. Nie jest aż tak kiepsko, jeśli chodzi o najmłodszych.

- A dla dorosłych?

- Nie zajmuję się teatrem dla dorosłych. Tylko gram w spektaklach, bo to mój zawód. Programy układa kto inny. Ja tylko myślę, że lepiej jest przygotować spektakl muzyczny, bo takie lekkie, łatwe i przyjemne zwyczajnie prościej się sprzedaje. Widzów więcej na taki spektakl przyjdzie. Bo trzeba ratować budżet, bo teatr ma małą dotację i nikt nie wie, dlaczego aż taka małą…

- Mniejszą niż teatr w Zielonej Górze?

- Dokładnie tak. Co jest w naszym przypadku zdumiewające, bo chyba jesteśmy jedynym teatrem w Polsce, który nie ma długów. I chyba właśnie za to jesteśmy karani, a inne teatry są nagradzane. Mniejsza dotacja przekłada się przede wszystkim na jakość sztuk. No bo jeśli mamy dobrego reżysera, dobrego scenografa, dobrego muzyka i tak dalej, to wszystko razem kosztuje. I to sporo. I jak się ma takie a nie inne pieniądze, to się zaczyna redukować koszty. A widza, który chce obejrzeć dobry spektakl, takie dylematy nie interesują. Widzi te wszystkie oszczędności… Niestety, teatr nie znosi kompromisów, i wszystkie te kompromisy są widoczne jak na dłoni. Choć są takie sztuki, gdzie za całą scenografię wystarczą trzy krzesła, jak to zrobił warszawski Teatr Polonia. Ale to musi być świadomy zabieg reżyserski, a nie łatanie, bo na nic nie ma pieniędzy. Nasz teatr chce teraz wystawić „Makbeta” Szekspira, ale tegoż „Makbeta” zwyczajnie nie da się zrobić na trzech krzesłach. No i trzeba też pamiętać, że dobre nazwiska, w sensie reżyserzy, mają określone stawki, poniżej których nie schodzą. A od tych nazwisk też zależy, czy widzowie przyjdą… No i dlatego też mamy takie a nie inne spektakle, bo mamy tyle pieniędzy, ile mamy.

- Czy właśnie to, finanse, nie powodują czasem prowincjonalnego charakteru…

- Nie. Prowincjonalny charakter czegokolwiek to my sobie w głowie stwarzamy. A wracając jeszcze do pieniędzy, to mnie pewna sytuacja zwyczajnie dziwi. Bo mamy w województwie dwa równorzędne teatry, no i jeden jest traktowany lepiej od drugiego, w sensie finansowym znaczy. Podobna historia ma zresztą miejsce w województwie warmińsko-mazurskim czy kujawsko-pomorskim.  Nie rozumiem tego.

- A nie myślał pan, żeby zwyczajnie wyjechać z Gorzowa?

- Nie. Mnie tu jest dobrze. Zresztą ja wyjeżdżam co jakiś czas. Jeżdżę do innych miast, gdzie sobie realizuję swoje rzeczy. Bo oprócz teatru są moje „Gwiezdne wojny” (Cezary Żołyński od lat zajmuje się rekonstrukcją filmowych wątków kultowej sagi w Legionie 501 – red.) i dzięki nim jeżdżę w różne miejsca, nawet gdzieś tam za granicę. Tu, znaczy w Gorzowie, mam fajnych chłopaków, z którymi gram w siatkę i mam to szczęście, że jestem aktorem, więc tolerują moje błędy na boisku. Wyjeżdżam na narty. Tak więc raczej nie mam zamiaru się stąd ruszać.

- Jest pan rozpoznawany na ulicach?

- Jestem. Właśnie dziś sobie załatwiłem szybszą wizytę u lekarza. Kolejka sięga trzech miesięcy, a mnie się udało i za dwa tygodnie trafię do specjalisty.

- Czyli z jednej strony jest walka o życie, a z drugiej to życie ten zawód ułatwia?

- Dokładnie tak. Ale myślę, że to nie tylko u nas tak jest. Każdy gdzieś tam walczy i coś sobie ułatwia. To chyba norma.

- Gdyby panu przyszło raz jeszcze wybierać, to zostałby pan znów aktorem i wybrał Gorzów?

- Aktorstwo tak. Co do Gorzowa, szczerze powiem, nie wiem. Jak ja zaczynałem, to były trochę inne warunki, inne czasy. Gdybym teraz zaczynał, to pewnie starałbym się zaczepić w większym mieście. Bo w takich miejscach są jakieś filmy, można zagrać w serialu. Bo twarz serialowa ma jednak większą siłę przebicia. Ale jest jak jest. Mieszkam w Gorzowie  tu pracuję. Piszę też sztuki i tu się pochwalę, że nasza wspólna, znaczy moja i pani Iwony Kusiak bajka „Inne kaczątko” będzie tłumaczona na bułgarski i znajdzie się w antologii sztuk współczesnych dla dzieci wydanej w Bułgarii. I to są fajne momenty w życiu aktora, który nie tylko gra, ale jeszcze robi inne rzeczy.

- Czyli jak ktoś jest aktorem i ma pomysł na siebie, to spokojnie może żyć w Gorzowie.

- Ależ oczywiście. Ważny jest ten warunek – pomysł na siebie. Natomiast nie każdy aktor umie robić te różne dodatkowe rzeczy i nie należy zresztą tego od każdego aktora wymagać. Bo bywa, że aktor potrafi znakomicie grać, ale nie umie kompletnie załatwić sobie dodatkowej pracy, wtedy już zaczyna być kiepsko. No i powtórzę kolejny raz, to, że aktorzy kiepsko, nawet bardzo kiepsko zarabiają, to jest wina decydentów, tych, którzy stanowią prawo. Bo gdy brakuje pieniędzy na cokolwiek w budżecie, to zawsze się obcina dotacje na kulturę. Proszę zwrócić uwagę na to, że „Ida” dostała Oscara. Już widzę kolejki polityków zapraszających twórców na śniadania i inne. A wcześniej nikt kompletnie nie chciał wesprzeć tego projektu. Teraz fetować reżysera i aktorów będą wszyscy. Taka polska hipokryzja. Teraz wszyscy będą się zachwycać wielką sztuką, bo ktoś powiedział, że to wielka sztuka jest. A w Warszawie nikt nie widzi takich środowisk, jak Gorzów, Płock, Olsztyn czy Kalisz, choć te teatry nierzadko mają lepszy repertuar niż sceny warszawskie. Ale tego nikt nie chce zobaczyć, nawet lokalni politycy, którzy nigdy palca nie zagięli, aby promować czy pomóc wypromować lokalną scenę gdzieś tam. Oni nawet nie pomyśleli o tym. A do teatru przychodzą jedynie przed wyborami.

- Sumując, trzeba wypracować takie mechanizmy, aby aktor godnie zarabiał za swoją pracę. A takie mechanizmy można stworzyć tylko na szczeblu państwa.

- Dokładnie tak. A dzieje się odwrotnie. Nagle zostały zmniejszone stawki wynagrodzenia, bo ci wielcy, uznani zarabiali za dużo. Ale nikt nie pomyślał, że tym samym tym mniej znanym też się pieniądze odbiera. A aktorstwo to nie jest łatwy zawód. Iluś czynności składających się na ten zawód nie widać. Bo najłatwiej patrzeć na ciężki zawód górników, choć już coraz mniej ludzi tak patrzy na ten zawód. A powtórzę, aktorstwo nie jest łatwe i dlatego powinno być godziwie wynagradzane.

- Dziękuję.

***

Cezary Żołyński urodził się 26 maja 1964 roku w Wałbrzychu. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Od 1994 roku związany z Teatrem Osterwy.  Wcześniej pracował w Legnicy i Elblągu.

Gorzowie zagrał w kilkudziesięciu przedstawieniach. Uznanie zdobył także jako reżyser przedstawień dla dzieci, w których też grał, a do wielu przygotował również scenografię. Reżyseruje głównie poza Gorzowem. Zagrał epizody w serialach telewizyjnych: Pierwsza miłość (2004), Fala zbrodni (2004) i Warto kochać (2005), a w 2009 roku jedną z ról w filmie fabularnym pt. Gwiazdy w czerni. W 2006 roku został uhonorowany nagrodą Pierścienia Melpomeny dla najlepszego aktora gorzowskiego.

Miłośnik filmowej sagi fantastycznej „Gwiezdne Wojny”. Członek elitarnego ogólnopolskiego Legionu 501 i prezes gorzowskiego fandomu Dagobah. Był jednym z pomysłodawców sprowadzenia w 2007 roku do Gorzowa 2 aktorów Gwiezdnych Wojen - Geralda Home'a i Paula Blake'a. Cezary Żołyński jest żonaty, dorosły syn Michał jest także aktorem. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x