Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Skoro tu jeżdżą tramwaje, to musi być fajne miasto

2015-03-18, Nasze rozmowy

Z Melanią Buczacką, pionierką Gorzowa, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_10658.jpg

- Pamięta pani dzień przyjazdu do Gorzowa?

- Doskonale. Było to 15 maja 1945 roku. Przyjechałam wraz z mamą i ojczymem. Kiedy tu się znaleźliśmy nie było jeszcze pewne czy pozostaniemy. Będąc wcześniej w Poznaniu, w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym zaproponowano nam osiedlenie się w Landsbergu lub Grunbergu. Sytuacja była o tyle korzystna, że jadąc pociągiem do dzisiejszej Zielonej Góry mogliśmy najpierw wstąpić do Gorzowa. Tak też uczyniliśmy.

- Kiedy zapadła decyzja, że pozostanie pani z rodzicami w naszym mieście?

- Szybko. Mama z bagażami pozostała na dworcu, który był dosyć mocno zniszczony, a ja poszłam z tatą w kierunku centrum. Pamiętam, jak zaraz po wyjściu z dworca zobaczył on szyny tramwajowe i powiedział do mnie: ,,skoro tu jeżdżą tramwaje, to musi być fajne miasto’’. I choć wszędzie był widoczny brud, wiele budynków było nadpalonych czy wręcz spalonych, miast od razu mi się spodobało. Tak jak ojciec pomyślałam, że przecież to wszytko niedługo się posprząta, resztę odbuduje i będzie dobrze. Do tego ta szeroka rzeka, choć mosty były zniszczone.

- Gdzie zamieszkaliście?

- Trafiliśmy do oddziału PUR, który mieścił się przy ul. Strzeleckiej. Ojciec od razu otrzymał posadę kierowcy. Przez kilka dni nocowaliśmy tam, ale potem mogliśmy wybrać mieszkanie. Zdecydowaliśmy się jedną z kamienic przy ul. Łużyckiej. Zresztą do dzisiaj ta kamienica stoi. Długo tam nie byliśmy. Już po roku rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę na dzisiejszą ulicę Ukośną, wtedy były to Chwalęcice Dolne, podległe pod Kłodawę. Dzisiaj, po latach żałuję, że nie pozostaliśmy przy Łużyckiej.

- A żałuje pani, że pozostaliście w Gorzowie, a nie pojechaliście do Zielonej Góry?

- Nie, Gorzów mi odpowiadał, odpowiada i zapewne pozostanie tak do ostatnich moich dni. Miasto rosło wraz ze mną. W pierwszych latach łatwo nie było, gdyż wszystkiego brakowało. Szczególnie materiałów budowlanych. Większe potrzeby miały duże miasta, ale jakoś sobie radziliśmy. Dużym wydarzeniem było rozpoczęcie budowy Stilonu, który na początku lat 50. uruchomił produkcję. I od tego momentu prace budowlane ruszyły z większą energią. Dzisiaj Gorzów jest dla mnie ładnym miastem. Problemem jest tylko to, że dużo inwestycji robimy za nie swoje pieniądze. Co będzie jak skończą się dofinansowania z Unii Europejskiej i do tego trzeba będzie zacząć spłacać zobowiązania, które teraz zaciągamy? Z drugiej strony gdybyśmy mieli rozwijać miasto tylko z własnych środków nic zapewne konkretnego byśmy nie zrobili. Problem dotyczy całego kraju, nie tylko Gorzowa. Za dużo pieniędzy publicznych jest marnotrawionych, a za mało przeznaczanych na konkretne społeczne cele. Ale to już inny temat…

- Powróćmy jeszcze do lat pani dzieciństwa. Dlaczego w ogóle pojawił się pomysł przyjazdu na ziemie zachodnie, skoro pochodzi pani z okolic Bielska-Białej?

- Rzeczywiście, urodziłam się w Kętach, 15 km od Bielska-Białej. Niestety, mój biologiczny ojciec który był telegrafistą kolejowym, któregoś razu przeziębił grypę i w wyniku powikłań zmarł. Nawet go nie znałam, bo miałam roczek. Jak potem opowiadała mi mama, było nam ciężko i moja starsza o 9 lat siostra wyjechała do ciotki ze strony ojca do Krakowa. Ja natomiast z mamą przeprowadziliśmy się do babci, dokładnie do miasta Tłumacz, znajdującego się w obwodzie iwano-frankowskim, dawniej w województwie stanisławowskim. Tam mama ponownie wyszła za mąż i wyjechaliśmy do Borysławia w województwie lwowskim, gdzie zaczęłam chodzić do szkoły. W czasie wojny mój ojczym pewnego dnia o mało nie zginął z rąk gestapowców, tak został pobity. Ostatecznie wyszedł z tego, ale obrażenia, jakie poniósł uniemożliwiły mu potem normalną pracę i wróciliśmy do Tłumacza. Kiedy Niemcy zostali wypędzeni do akcji wkroczyli banderowcy. Zaczęli mordować nie tylko Polaków, ale także Rosjan. I trzeba było wyjeżdżać. Decyzję taką rodzice podjęli w styczniu 1945 roku. Podróż do nowego miejsca zamieszkania trwała cztery miesiące.

- W chwili przyjazdu do Landsberga miała pani 15 lat. Zapewne pamięta pani pierwsze dni pobytu w nowym dla siebie miejscu. Jakie one były?

- Jak przyjechaliśmy, Polaków było niewielu, gdyż nasz transport był jednym z pierwszych. Dominowali Niemcy i żeby jakoś odróżniać się od nich nosiliśmy biało-czerwone wstążeczki. Na początku na jedzenie dostawaliśmy kartki, podobnie jak Niemcy. Pamiętam, że kiedyś poszłam do piekarni i stanęłam w długiej kolejce, a po chwili sprzedawca mnie zawołał i od razu obsłużył, bo byłam Polką. Zrobiło mi się głupio i długo potem nie chciałam iść do tej piekarni. Z czasem zaczęto wysiedlać poprzednich mieszkańców Landsberga.

- Zanim jednak to uczyniono, jak układały się relacje polsko-niemieckie?

- Nie odczuwałam jakieś nienawiści. Starsi chyba też. Może poza tymi, którzy mocno ucierpieli w wyniku niemieckiej agresji. Zresztą w mieście było mnóstwo żołnierzy radzieckich i to z nimi Niemcy mieli więcej problemów. Dyscyplinę starał się utrzymać komendant płk Dragun, ale jak to bywa w takich sytuacjach żołnierze byli różni. Jedni w porządku, grzeczni, kulturalni, dobrze wychowani. Inni wywodzili się ze światka kryminalnego, bo Stalin posyłał na front wszystkich. I z nimi były największe kłopoty. Odczuwały to zwłaszcza Niemki, z których wiele zostało zgwałconych, do tego Rosjanie nagminnie rabowali. 

- I do tego spalili sporą część miasta.

- Jak przyjechałam, to było po wszystkim. Owszem, gdzieniegdzie jeszcze pojawiały się pożary, ale dotyczyły pojedynczych zabudowań. Zresztą w tym czasie miasto było już pod zarządem polskiej administracji. Choć pamiętam, że jak przechodziłam w pobliżu poczty z daleka czuć było trupi odór. I to pomimo naprawdę pięknej, majowej pogody. Dopiero po czasie wysprzątano ludzkie szczątki.

- Czy młodzież w pani wieku miała jakieś atrakcje?

- Szkołę, ewentualnie harcerstwo. Ze względu na wojnę miałam przerwy w edukacji i na wschodzie ostatecznie skończyłam ją na pierwszym półroczu szóstej klasy szkoły podstawowej. Dopiero w Gorzowie mogłam dalej kontynuować naukę. Po przyjeździe trafiłam do szkoły umiejscowionej w budyneczku przy ul. Strzeleckiej nad Kłodawką. W okresie od maja do sierpnia uzupełniłam szóstą klasę, a od września poszłam już do siódmej. Potem musiałam pójść do pracy, żeby pomóc rodzicom finansowo, ale w 1953 roku zdołałam zdać maturę. Nie miałam więc za bardzo czasu na zabawy czy inne atrakcje. A na i brak nie można było narzekać. Zaczęły powstawać różne organizacje młodzieżowe, na początku 1946 roku uruchomiono pierwszy teatr, potem kino, były organizowane zabawy.

- Sporo swojego życia zawodowego poświęciła pani na budowie przyjaźni polsko-radzieckiej. Przypadek, świadomy wybór?

- Do dzisiaj mam obrazek z dzieciństwa, kiedy to jeszcze przed wojną mama pokazała mi warunki, w jakim żyli robotnicy w ówczesnym kapitalizmie. Były to baraki, poprzedzielane ściankami i w malutkich pomieszczeniach gnieździły się całe rodziny. A za miesięczną ciężką pracę robotnicy dostawali po 50-60 zł. Za te pieniądze nie szło wykarmić rodzin, a co dopiero wynająć mieszkanie. Tak chyba zaczęły rodzić się u mnie lewicowe poglądy. Jak wspomniałam, jeszcze w trakcie nauki poszłam do pracy w starostwie, który mieścił się w miejscu dzisiejszego akademika AWF. Miałam 20 lat. Potem pracowałam jako pomoc laboratoryjna w Wojewódzkim Zakładzie Higieny Weterynaryjnej na terenie Biowetu. Dalej przeszłam do Zarządu Związku Młodzież Polskiej w Gorzowie na stanowisko kierownika wydziału. W wieku 30 lat zostałam radną i funkcję tę pełniłam przed dwie kadencje. Byłam członkiem władz wojewódzkich TPPR, gdzie rzeczywiście działałam na rzecz rozwoju kultury, współpracy i przyjaźni polsko-radzieckiej. Dzisiaj nie jest modne to przypominać, ale ja nigdy tego się nie wypieram. Podobnie jak tego, że byłam junakiem w Służbie Polsce. To między innymi junacy podnosili Polskę z kolan, odbudowywali ją za przysłowiową miskę zupy. Czy dzisiaj społeczeństwo stać byłoby na taki wysiłek? Wątpię. Dlatego oceniając tamte lata należy zachować uczciwe kryteria tej oceny.

- Pamięta pani pierwszego prezydenta Gorzowa Piotra Wysokiego i starostę Floriana Kroenke?

- Oczywiście, obaj panowie byli oddani w tym co robią, co się czuło na każdym kroku. Byli jednak zbyt krótko, co potem odbiło się negatywnie przy podziale administracyjnym. Jestem przekonana, że Gorzów dużo więcej miałby szans na lepszy rozwój, gdyby pozostał w strefie wpływu Poznania, a nie trafił w 1950 roku pod rządy Zielonej Góry. Wielkopolanie są bardziej gospodarni, a wpływ na to miało zapewne niemieckie wychowanie. Wiadomo, poznaniacy w większości mieli kontakty z Prusami, a pruski dryl był powszechnie znany.

- Uważa pani, że był to błąd?

- Niewybaczalny. Od samego początku Gorzów i Zielona Góra zaczęły się zwalczać zamiast współpracować. Zielonogórzanie zawsze myśleli tylko o swoim gniazdku i tak pozostało do dzisiaj. Ich nie interesowało i nie interesuje to wszystko co jest poza granicami ich miasta. To co mamy dzisiaj jest konsekwencją tego, co działo się ponad 60 lat temu. Jedyną chwilą spokoju były lata 1975-1999, kiedy w kraju mieliśmy 49 województw.

- Zaraz po wojnie do Gorzowa zaczęli napływać Polacy z różnych stron. Czy widoczne były podziały pomiędzy grupami wschodnimi a resztą kraju?

- Czasami tak, zwłaszcza niektórzy przybysze z poznańskiego byli złośliwi wobec kresowiaków. Generalnie jednak ludzie byli przyjaźnie do siebie nastawieni. Na każdym niemal kroku czuło się dużą życzliwość. Zresztą porównując życie wspólnotowe w tamtych czasach a dzisiaj jest widoczna przepaść. Teraz każdy zamyka się w swoich domostwach i nie interesuje się tym, co dzieje się za jego płotem czy ścianą. Kiedyś ludzie w sąsiedztwie byli zżyci, każdy każdemu starał się pomagać, nie odczuwało się podziałów społecznych. Sąsiad z sąsiadem nie był wilkiem, marazm zaczął się chyba od stanu wojennego.

- Z czego wynikają obecne podziały?

- Ze statutu materialnego. Celebryci, których wszędzie zaczyna być pełno, zawsze będą korzystać na nierównowadze społecznej, a normalni ludzie będą pozostawać za nimi daleko w tyle. I człowiek o wyższym statusie materialnym nigdy nie będzie spoglądał na sąsiada o niższym statusie. Dzisiaj nawet, jak ktoś idzie do kogoś na imieniny, to oszczędza na symbolicznym prezencie. Taki jest ten kapitalizm.  W tym kontekście przypominają mi się słowa jednej z piosenek, w której ojciec mówi do małego synka ,,zawsze opieraj się na sercu’’, ale kiedy już ten syn wyrósł ojciec powiedział ,,najważniejszy w życiu jest pieniądz’’. Do tego Polacy cały czas ,,wyróżniają’’ się specyficznymi cechami, które są szczególnie zauważane w innych krajach. Dlatego w pierwszej kolejności powinniśmy wyzbyć się zarozumialstwa, zawiści i arogancji. Niestety, ale to te cechy  tak naprawdę zaczynają dominować w naszym życiu.

- To co pani poradziłaby młodszym pokoleniom, które dzisiaj dźwigają na barkach odpowiedzialność za nasze miasto, za Polskę?

- Taka mądra to ja nie jestem. Ale zachęciłabym do sięgnięcia po jedną z węgierskich książek, gdzie zetknęłam się ze stwierdzeniem ,,nie bądź taki lekkomyślny jak Polak’’. W innej zaś było ,,nie bądź taki głupio zarozumiały jak Polak’’. Już nie przypomnę sobie wszystkich zagranicznych powiedzonek o nas, ale trzeba obiektywnie przyznać, że w tych stwierdzeniach jest sporo racji. Natomiast na pańskie pytanie odpowiedzieć sobie muszą już ci, którzy zdecydowali się wziąć tę odpowiedzialność na siebie.

- Czy przez 70 lat gorzowianie zbudowali własną tożsamość?

- Myślę, że tak, bo wszelkie początkowe podziały wynikające z pochodzenia pionierów już się zatarły. Zdecydowana większość obecnych gorzowian urodziła się w naszym mieście, tu wychowała, chodziła do szkół i założyła rodziny. Dla nich Kresy, Wielkopolska czy inne polskie regiony są najwyżej tylko wspomnieniem przodków.

- Interesuje się pani jeszcze społeczno-politycznym życiem Gorzowa?

- Tak, ale mam bardzo poważne problemy zdrowotne, zwłaszcza z kręgosłupem i nie mogę praktycznie wychodzić z domu. Nawet na ważne wydarzenia organizowane przez Klub Pioniera nie mogę się wybrać, nad czym ubolewam.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x