Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Wielu artystów, którzy tu mieszkali, przestało się udzielać

2015-06-03, Nasze rozmowy

Z Ewą Hornik, byłą dyrektor Miejskiego Centrum Kultury, radną Klubu Ludzie dla Miasta, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_11505.jpg

- W ostatnich dniach z pejzażu miasta zniknęła Kamienica Artystyczna Lamus. W ten sposób zakończyła się reforma gorzowskiej kultury. Jak pani ją ocenia?

- Z bólem serca. Zastanawiałam się, skąd się wzięła taka idea. Wzięła się stąd, że pojawiła się na mapie piękna sprawa, jaką jest filharmonia, ja  naturalnie nie oceniam w kategoriach, czy to drogo, czy też nie. Cieszę się, że jest taka instytucja kultury. Natomiast bardzo ubolewam, że ta szala tak bardzo się przeważyła, że kiedy przybyła nowa jakość, to jednak nie przybyło nam więcej i gęściej instytucji, tylko zaczęto szukać oszczędności. Wymyślono, że te oszczędności się pojawią, kiedy pewne instytucje się połączą. Chodziło o administrowanie, a nie o lokale, a przy okazji zastosowano takie kategorie, jak: jakieś obrzeże, jakiś tam Małyszyn (były Dom Kultury Małyszyn – red.) – niepotrzebny. No cóż, a to że wielkie osiedle Londyńskie powstało i jest tam taka atmosfera wyizolowanie, to się nie liczy. Taki dom kultury jest tam niepotrzebny. Grodzki Dom Kultury – tradycja i kawałek historii, ale przede wszystkim problem z infrastrukturą, bo to obiekt zabytkowy, ze szczegółowymi wymaganiami do przebudowy czy jakiejś adaptacji też niepotrzebny. Przypomnę tylko, że  na początek zlikwidowano Klub Nauczyciela. Uważam, że kultura ma być dostępna. Ma być taką siatką i im ta siatka jest bardziej gęsta, tym ludziom łatwiej trafić. Tak samo możemy powiedzieć, po co nam tyle szkół w różnych miejscach. Wybudujmy jedną wielką. Albo po co nam tyle przychodni. Z przerażeniem stwierdzam, że zaniedbania w sferze infrastruktury są olbrzymie, to się wszystko wali.

- Popatrzmy więc na poszczególne instytucje.

- Miejski Ośrodek Sztuki – zawsze niepewnie jedną nogą w wydzierżawionym pomieszczeniu, skąd inąd z dużym potencjałem. Ciągle z jakimiś pomysłami na nową siedzibę. A w ocenie dyrektor instytucji obecna lokalizacja jest racjonalna i zasadna, bo przecież MOS jest praktycznie w centrum. Można do niego bardzo dobrze dojechać miejską komunikacją. No i ma atut niepodważalny, duże parkingi. A to obecnie jest ogromny problem. Nawet sama idea umieszczenia instytucji w willi Jaehnego jest już mniej trafna, choćby z powodu dostępności dla wycieczek szkolnych, które dojeżdżają po edukację kulturalną autokarami. Uważam, że powinno się inwestować w obecny obiekt.

Grodzki Dom Kultury, to też według mnie nietrafiona decyzja. Owszem, niektóre formy, jak choćby Zespół Tańca Ludowego Gorzowiacy był firmowany przez GDK, ale próby odbywał w Miejskim Centrum Kultury Zawarcie. Można to było uporządkować i zespół faktycznie przenieść do MCK. Ale nikt o tym nie dyskutował, bo były pewne pomysły i koniec.

Klub Nauczyciela mógł też dalej działać jako klub osiedlowy dla przykładu i też afiliowany przy MCK.

Jesteśmy po reformie ustrojowej 1989 roku, która spowodowała, że właśnie takie kluby osiedlowe, prowadzone przez zakłady pracy czy spółdzielnie mieszkaniowe, poznikały i ostały nam się tylko nieliczne. I co nam z takiej ewolucji przyszło? Pozostały nam bowiem obiekty, które są bez mała ruina, która nie przyciągnie odbiorców, ot choćby MCK.

- Ale pani tam była dyrektorem i to przez kilka poważnych lat…

- No byłam. I bardzo się starałam, aby tę sytuację zmienić. Bo przecież doprowadziłam do takiego stanu, że było już pozwolenie na budowę, był cały projekt, na który zostały wyłożone miejskie pieniądze. Pieniądze poszły na koncepcję, na inżyniera kontraktu, na przetargi, na firmę, która wykonała projekt. Były też pieniądze pozyskane od ministra kultury i sztuki, osobiście przeze mnie zdobyte w kwocie 100 tys. zł i miały być taką wędką. Zabrakło woli wydania na kompleksowy remont 14 mln zł z kasy miasta.

Jeszcze dołożę do tych wszystkich instytucji sieć filii Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej. Moim zdaniem, bardzo ważna działka, z ogromnym potencjałem, to takie wpuszczone w przestrzeń miejską oczka kulturalne, które powinny przyciągać przestrzenią, dostępnością, nowoczesnością. Każda filia powinna mieć przynajmniej siedzibę o powierzchni przynajmniej 200 m kwadratowych, bo takie są standardy. Zresztą mówił o tym dyrektor książnicy Edward Jaworski. W każdej powinna być sala multimedialna, czytelnia, dział dla dzieci i dział dla dorosłych.

- A my mamy w większości takie malutkie dziupelki…

- Te dziupelki powstały przed laty i tak do dziś są. Są gdzieś tam na piętrach, gdzie nie mają szans się dostać starsze osoby lub na wózkach. Generalnie moc kultury tkwi w jej dostępności. Powtórzę kolejny raz. Wszystko jest jedną wielką ruiną, poza dwoma obiektami. Jeden, miejski, czyli filharmonia. Drugi, marszałkowski, siedziba biblioteki wojewódzkiej.

- Czy pani zdaniem miasto obecnie stać, aby doinwestować kulturę w tej dziedzinie?

- Myślę, że nie ma odwrotu. Miasto chce się rozwijać, a jedynie przez uczestnictwo w kulturze można budować kapitał społeczny. Podam prosty przykład, Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji prowadzi wielki program uporządkowania gospodarki wodno-ściekowej. I tu jest ogromny problem, żeby uzyskać kompleksowy efekt ekologiczny, należy uzyskać efekt taki, że przyłącza do indywidualnych domów czy instytucji muszą być sfinansowane przez właścicieli w wysokości 90 procent kosztów. Tu właśnie musi być przygotowany kapitał społeczny. Ludzie muszą wiedzieć, po co to się robi. Za uchylanie się od programu są kary, takie bardziej papierowe, albo do wysokości 5 tys. zł. Ludzie nie chcą się dołączać. Gdyby najpierw poszła edukacja, która wytłumaczyłaby, co to za sobą niesie, jaki ma wymiar społeczny i ekologiczny właśnie, nie byłoby takiego problemu. Właśnie uczestnictwo w kulturze pozwala na rozwój wyobraźni, na otwartość. Bo takie umysły, otwarte, są innowacyjne. A innowacyjny człowiek, mieszkaniec miasta, przynosi to, co oczekujemy, rozwój miasta.

- Mamy obecnie taką sytuację, że edukacji artystyczno-kulturalnej w szkołach różnego szczebla praktycznie nie ma. Siatka instytucji kultury została poważnie okrojona. Co dalej więc?

- Fakt, edukacja w szkołach to prawdziwy dramat. W planach pracy komisji kultury, jak i finansów jest wola, ale i potrzeba pochylenia się ponownie nad strategią rozwoju kultury. Strategia nadaje kierunek, ale ona nie jest sztywna. Trzeba zwyczajnie jeszcze raz ją przeanalizować, choćby w kontekście edukacji. To między innymi kiedyś Urszula Kołodziejczyk tak walczyła, by nie likwidowano Domu Kultury Małyszyn, dlatego że tam działała świetna pracownia ceramiczna z profesjonalnym piecem do wypalania i właśnie ona podnosiła ten problem w różnych dyskusjach, mówiła, że mamy w szkołach lekcje religii, ale nie mamy muzyki, sztuki. A przecież to są przedmioty, które wpływają na rozwój aktywności każdej jednostki. To jest jakiś błąd w koncepcji programowej samej edukacji. Ale na szczęście pozostały jeszcze instytucje i organizacje pozarządowe. Te instytucje, które zostały, muszą przeformułować swoją pracę, ponieważ kultura jest jak lustro, w którym odbijają się wszystkie zmiany. Instytucja kultury musi być bardzo otwarta na potrzeby lokalnej społeczności, musi traktować mieszkańców jako uczestników, ale i współtwórców swojej oferty. Ale jeśli nie stworzy się sprzyjających warunków bazowych, takich ludzkich, ja nie wiem, jak to może dalej się dziać.

- Ale mamy na przykład Miejski Ośrodek Sztuki, gdzie działa Galeria BWA i Galeria Sztuki Najnowszej, kiedyś to było Biuro Wystaw Artystycznych dobrze postrzegane w kraju. Niedaleko od nas, w Zielonej Górze jest nadal Biuro Wystaw Artystycznych, które od lat jest postrzegane i dostrzegane w Polsce. U nas się edukuje dzieci, a tam splendor przynosi miastu właśnie BWA. MOS się zwyczajnie nie przekłada na znaki kulturowe miasta. Bo na razie mamy takie dwa Filharmonię i Jazz Club ocalony od kosiarki magistrackiej…

- No tak. Pamiętam dyskusje nad niefortunną zmianą BWA w MOS. Trzeba przyznać, że sfera działań tej instytucji przestała być postrzegana jako ta kojarząca się z wysoką sztuką. Ale ta działalność, taka u podstaw, jest bardzo potrzebna i nie można tego krytykować, że nie przynosi korzyści, oczywiście rozłożonych w czasie i dotyczących wysokiej sztuki. MOS zapełnia ogromną lukę, może właśnie kosztem tego, że nie jest rozpoznawana w kraju jako instytucja związana stricte ze sztuką wysoką. Inna rzecz, że wielu artystów, którzy tu mieszkali, przestało się udzielać.

- Nie ma środowiska…

- Właśnie. Nie ma środowiska. Były takie czasy, że wszystko było bardziej powiązane, artyści, instytucje, środowisko. Ale na to się nakłada cała technologia, która wkroczyła w nasze życie w latach 90. Żyjemy w czasach globalizacji, cyfryzacji, spada czytelnictwo, idziemy w multikulturowość, medialność, nie da się od tego uciec. Raczej trzeba chcieć za tym nadążać. Ja nie mam na to recepty, aby trend zatrzymać. Jestem natomiast takiego zdania, że nie powinno się przenosić instytucji, jeśli są one zakorzenione w danym środowisku. Natomiast trzeba dać im szansę na zmianę wizerunku, żeby były normalne i współczesne. Bo co, wszystkie banki, ZUS czy też inne są lepsze od kultury? Myślę, że nie należy zaczynać od jakichś wielkich rzeczy. Jest, że powtórzę, siatka małych klubów i filii bibliotek. Uważam, że miasto jest stać, aby przyjąć program zmiany lokalizacji bibliotek na przestronniejsze, pozyskiwania środków, tak aby umocnić siatkę bibliotek, bo one odgrywają wielką rolę w krzewieniu kultury. Bo to są miejsca spotkań lokalnych środowisk. W filharmonii nie zrobi się spotkania takiej społeczności. Przecież tam się spotyka określone środowisko, podobnie jak w Jazz Clubie czy w MOS na wystawie. To są takie identyfikowalne grupy. A jak dotrzeć do innych? Jak u nich wzbudzić potrzebę uczestnictwa w kulturze? Dlatego powtórzę, kluby osiedlowe, filialne biblioteki właśnie mogą takie zadanie wypełnić. Przywołam przykład Gdańska. Tam w jednej z galerii uruchomiono filię biblioteki i co się stało? Okazało się, że wbrew wcześniejszym obawom, pomysł sprawdził się znakomicie. Może to też jest pomysł dla jakieś filii? Po to, aby stworzyć dobre miejsce dla odbiorcy, aby było użyteczne i nie obrażało warunkami potencjalnego użytkownika.

- Skoro mówimy o miejscach, to przecież mamy jedno, nowe, znakomicie odbierane już w Polsce, ale i w Europie, czyli filharmonię. A ciągle pod jej adresem padają takie teksty, że trzeba ją zlikwidować, bo za nowa, bo nie ma odbiorców, a przecież to nie jest prawda…

- Oczywiście, że nie. Uważam, że są to jakieś poglądy skrajne. Nieprawdą jest, że nasza filharmonia w sensie utrzymania należy do najdroższych. Jest to instytucja, która bardzo zabiega o pozyskiwanie pieniędzy zewnętrznych, tu trzeba przyklasnąć, bo im się udaje i to bardzo. Zespół jest bardzo ambitny, ma ogromy potencjał. Inna rzecz, że jak jestem w gorzowskiej filharmonii, to widzę młodą, bardzo młodą, energetyczną orkiestrę. Ale publiczność jest w dość średnim wieku. Jak jestem w Szczecinie, gdzie pojechałam, żeby zobaczyć Filharmonię z wiadomych względów (budynek zdobył nagrodę Miesa van der Rohe – architektoniczny Nobel za 2014 rok – red.), to tam jest odwrotnie. Widzę orkiestrę w mocno średnim wieku, ale publiczność jest znacznie młodsza. Przychodzą rodziny z nastolatkami. Wiem oczywiście, że to uwarunkowania kulturowe decydują.

- No to teraz porozmawiajmy o czymś innym. Mam na myśli aktywność Ludzi dla Miasta, nieformalnego ruchu, dziś pani klubu w Radzie Miasta. Ludzie w czasie wyborów i tuż po byli bardzo aktywni. Teraz już ta aktywność przygasła. Dlaczego?

- Tymczasowo. Pewien trzon Ludzi dla Miasta znalazł się radzie. Praca w radzie jest czasochłonna. Trzeba jej poświęcić sporo czasu i energii. A skoro są to ludzie pracujący, to jednak w innych polach trzeba było ograniczyć aktywność. Poza tym przechodzimy taką wewnętrzną metamorfozę. Bo ruch Ludzie dla Miasta jest jeszcze nieformalny. A teraz się zmieniamy, będziemy stowarzyszeniem, czyli organizacją, która może wynająć lokal, aplikować po zewnętrzne pieniądze na działanie. Jako ruch miejski musieliśmy mieć partnerów. Na razie, można tak powiedzieć, nadal jesteśmy w takim zimowym śnie, w którym sobie różne rzeczy przepracowujemy, układamy. Trwają przygotowania do jesiennego kongresu Ludzi dla Miasta, kongresu takich miejskich, społecznych ruchów. Co też jest pracą. Ale warto powiedzieć, że Narodowe Centrum Kultury odwołuje się swoich stronach do takiego ważnego punktu, jakim ma być Kongres Ruchów Miejskich w Gorzowie. A my nie mamy na to pieniędzy.

Ale jest aura, która została wywołana lub jest w trakcie przywracania. Parki i trawniki dla ludzi. Potrzeba integracji. Przeprowadzenie  projektu warsztatowego „ Konsultacje z zasadami”. Jako LdM silnie wzmacniamy ogród społeczny na Staszica i parę innych inicjatyw.

- Rozmawiamy o kulturze, i to generalnie o instytucjonalnej. Ale jednak w samym ruchu Ludzie dla Miasta daje się słyszeć głosy, że instytucje nie są potrzebne. Dla kultury wystarczą takie akcje, jakie ruch robił na Kwadracie czy dla ożywiania ul. Chrobrego. Były prezydent miasta Tadeusz Jędrzejczak nazywa to grą w cymbergaja na ulicy i twierdzi, że to nie jest kultura.

- Na pewno jest to jakiś sposób, pewna gra o pieniądze, odnalezienia swego miejsca. Instytucje kultury nie spełniały swojej roli z różnych względów. Ale jest teraz taki trend, aby różne zadania przekazywać właśnie stowarzyszeniom. Prawo na to pozwala, trzeba tylko, aby instytucje miejskie się do tego przekonały. Bo na razie mamy tak, że pieniądze na jakieś projekty są tylko na rok, a aby podjąć się prowadzenia na przykład osiedlowego klubu, trzeba mieć perspektywę przynajmniej pięciu lat. Tego na razie jeszcze nie ma. Cały czas to jest krótki projekt. To trzeba zmienić. Prawo na to pozwala, że powtórzę. Do tego jednostka terytorialna musi dojrzeć. Do tego potrzebne są wieloletnie programy współpracy, a my na razie mamy jednoroczne. I dlatego stowarzyszenie skupiają się na małych wydarzeniach, takich jednorocznych. Tak więc, instytucje nie to, że są niepotrzebne, są. Natomiast potrzeba innego klucza do rozdzielania pieniędzy na działalność. Potrzeba przemodelowania podejścia do współpracy przez jednostki samorządu terytorialnego do współpracy z organizacjami pozarządowymi. Jak  regranting. Czyli jedna duża organizacja pozarządowa dostaje pieniądze i  finansuje z nich działania mniejszych. To już się dzieje.

- I ostatnie pytanie. Chcę panią poprosić o ocenę działań Miejskiego Centrum Kultury, którego pani była dyrektorem przez wiele lat.

- No trudne pytanie. A mogę nie odpowiedzieć?

- Może pani.

- No to nie odpowiem.

- Rozumiem i bardzo dziękuję za rozmowę.

Ewa Hornik

Urodziła się w Kamieniu Pomorskim, skończyła kulturoznawstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, pracowała w Biurze Wystaw Artystycznych, była dyrektorem Domu Kultury Małyszyn oraz Miejskiego Centrum Kultury. Autorka między innymi Nocnego Szlaku Kulturalnego. Obecnie kieruje referatem promocji kultury, turystyki oraz sportu w gminie Deszczno. Jest mężatką i ma dorosłą córkę Zuzannę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x