Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Umierają ludzie, naoczni świadkowie historii

2015-07-08, Nasze rozmowy

Z dr. hab. Dariuszem A. Rymarem, Honorowym Obywatelem Gorzowa, dyrektorem Archiwum Państwowego, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_11822.jpg

- Został pan Honorowym Obywatelem Gorzowa. Takie obywatelstwo zobowiązuje?

- Oczywiście. Muszę powiedzieć, że do tej pory czułem się rozpoznawalną osobą w mieście i w związku z tym nie mogłem się nigdy zbyt swobodnie zachowywać w sytuacjach publicznych. Bo byłyby odbierane, nie jako normalne, a takie w typie „O ten się tutaj za kogoś więcej uważa”. No i w sytuacji, kiedy jeszcze nadano mi ten zaszczytny tytuł, to zobowiązuje.

- Do czego?

- Przede wszystkim do tego, żeby godnie to miasto reprezentować, gdzie tylko można, gdzie się będę znajdować. Honorowy Obywatel przestaje de facto być osobą prywatną, staje się osobą publiczną, cokolwiek to znaczy. Bo pewne zachowania mogą zwykłym obywatelom uchodzić, a honorowemu niekoniecznie. Najlepiej taki tytuł otrzymać dwa dni przed śmiercią i wtedy wiadomym byłoby, że człowiek nie splami tego honoru. Trzeba pamiętać, że wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy z nas może jakiś błąd popełnić. A w przypadku Honorowego Obywatela nie bardzo można tego robić.

- Jakie błędy na przykład? Wachlarz jest bowiem szeroki.

- Fakt, wachlarz jest szeroki. Dla przykładu, jestem dyrektorem instytucji, więc nie powinienem popełniać błędów w zarządzaniu, bo to może skutkować odwołaniem ze stanowiska. Absolutnie niedopuszczalna jest, także i z innych powodów, chociażby jazda samochodem pod wpływem alkoholu. Oczywiście nikt nie może jeździć po alkoholu, ale gdyby to się przydarzyło Honorowemu Obywatelowi, to byłoby już podwójnie źle. Bo to - no proszę bardzo, na świeczniku jest, a taki daje przykład. Mniej wolno tak naprawdę. To jest właśnie to zobowiązanie, ale jednocześnie też zobowiązuje do pracy na rzecz tego miasta. To akurat najmniej mnie martwi, bo akurat ja się tym zajmuję od lat i mam zamiar kontynuować tę pracę. Będę tylko powiększać swój dorobek naukowy dotyczący historii naszego miasta.

- Podczas wystąpienia po nadaniu Honorowego Obywatelstwa użył pan takiego sformułowania, że kiedy przyjechał tu w 1991 roku, to miasto miało siłę i potencjał oraz energię. Obecnie tego nie ma. Jak pan uzasadni tę tezę?

- Takie mam wrażenie. Nie wiem, czy to nie jest rezultat momentu życiowego, w jakim się człowiek znajduje. Bo ogląd rzeczywistości zmienia się z wiekiem. Inaczej świat się postrzega, kiedy ma się lat 20, 30, 40 i w końcu 50. W 1991 roku tu się bardzo dużo działo. Powstawało radio, powstawała Telewizja Vigor, były media papierowe. Była „Gazeta Wyborcza” z osobnym dodatkiem lokalnym, były też inne, jak „Kurier Szczeciński”, przez jakiś czas mutacja „Głosu Wielkopolskiego”, była „Gazeta Nowa”. Dziś te media są skurczone tylko do Internetu, co oczywiście nie jest złe. Ale siła rażenia mediów papierowych jest ogromna, nieporównywalnie większa. Przykładem niech będzie wywiad, jakiego udzieliłem jakiś czas temu właśnie EchuGorzowa.pl, w Internecie przeszedł, tak mi się wydaje, bez większego odzewu. Kiedy został przedrukowany do papierowego wydania gazetowego, wywołał komentarze, w każdym razie takie do mnie dotarły.

Inna rzecz, jestem trochę rozczarowany elitami gorzowskimi, które mam wrażenie są coraz słabsze. Nie jest to efekt chwili, tylko dzieje się tak od kilku lat. Ten proces narasta. Mam wrażenie, że Gorzów trochę się spowiatyzował, skurczył. Powinniśmy pracować nad tym, aby te tendencje odwrócić. Dobrym przykładem jest tu kolej, a szczególnie kwestia remontu estakady, o którym zresztą mówiono podczas uroczystej sesji Rady Miasta 2 lipca. Super sprawa, jeśli coś takiego nastąpi.

- A nie ma pan czasem wrażenia, że to jest kolejna obietnica polityczna w obliczu zbliżających się wyborów parlamentarnych?

- Właśnie trzeba mieć nadzieję, że nie jest to kolejna obietnica polityczna, tylko że to się stanie faktem. To po pierwsze. Ale jeśli nawet tak się stanie, to ta linia nadal nie będzie zelektryfikowana. A przecież o to powinno chodzić. Dopóki ta linia Krzyż-Kostrzyn nie będzie zelektryfikowana, tak długo Gorzów nie będzie włączony w kolejowy obieg krajowy, ani europejski. Mówi się przecież o uruchomieniu połączenia Toruń-Berlin przez Gorzów. No i jak to połączenie ma funkcjonować, skoro od Krzyża nie ma trakcji. To co, pociąg dojedzie do Krzyża i trzeba będzie zmieniać lokomotywę? Uważam, że ta elektryfikacja powinna jednak nastąpić, choćby i po to, aby Gorzów został w końcu, po 70. latach od zakończenia wojny, włączony w pełni do Polski.

- Wróćmy do pana pracy. Przebadał pan bardzo dokładnie polską historię Gorzowa. Jednak najwięcej uwagi poświęcił pan gorzowskiej „Solidarności”. Skąd wybór akurat tego tematu?

- To jest mi osobiście bliski temat. Lata 80. to są lata mojej młodości. W roku 1980 miałem 17 lat i od początku kibicowałem „Solidarności”. Przecież to była wielka nadzieja. Trzeba pamiętać, że „Solidarność” zmieniła oblicze Polski. My dziś mamy wiele dobrodziejstw, o które „Solidarność” w 1980 roku się upomniała, przede wszystkim o wolność. I my dziś korzystamy z tej wolność, nawet ci, którzy wówczas temu ruchowi byli przeciwni. Pamiętać należy, że Solidarność przyspieszyła ten moment, kiedy upadł komunizm, bo go nie obaliła. Komunizm upadłby prędzej czy później, jako system niewydolny. Można było nie rozmawiać z komunistami przy Okrągłym Stole i ten system by jeszcze potrwał kilka lat, a tak „Solidarność” tylko przyspieszyła jego upadek, z korzyścią dla nas. Druga sprawa, to otwarcie Instytutu Pamięci Narodowej i otwarcie archiwów bezpieki. Oczywiście, zanim się IPN poukładał, musiało minąć troszeczkę czasu. Kiedy pisałem doktorat w roku 2000, nie miałem dostępu do tych archiwów. Jak już można było korzystać, to zacząłem prowadzić kwerendę na gorzowskie tematy.

- A czy fakt, że „Solidarność” bardzo prężnie działała w Gorzowie nie miał wpływu na to zainteresowanie?

- Było o czym pisać. Gdybym mieszkał w ośrodku, w którym ta działalność była mniejsza, to miałbym znacznie mniej do badania i pisania. „Solidarność” w Gorzowie była bardzo silna. Zresztą do stanu wojennego wszędzie tak było. W końcu to było 10 mln ludzi. Inna rzecz, co się stało po 13 grudnia. Tu się znacząco zmieniła sytuacja. Z milionów została garstka. Ale w innych miejscach została jeszcze mniejsza garstka. Natomiast w Gorzowie była ona dość spora. Kilkaset osób prowadziło taką bardzo systematyczną i długo trwającą walkę z systemem. W zapleczu była bardzo duża grupa osób wspierających. I dzięki temu tu się bardzo dużo działo. Było radio, różne gazety, oczywiście „Feniks” jako najważniejszy. Potem powstał Ruch Młodzieży Niezależnej z własnymi wydawnictwami. Działo się bardzo dużo rzeczy, jak choćby strajk w Ursusie, który trwał niecałą dobę, a który odbił się głośnym echem w całym kraju. Było to takie wydarzenie, które nie działy się wszędzie. W tych dużych ośrodkach typu Szczecin, Wrocław czy Poznań się też dużo działo. Ale w tych mniejszych, porównywalnych do Gorzowa, to raczej nie. I naprawdę trudno znaleźć inny przykład miasta średniego, gdzie by się tyle działo, jak w Gorzowie. I według mnie jest to powód do tego, że gorzowianie mogą się czuć dumni ze swojej historii, ale ktoś musi tę historię spisać, aby ktoś inny mógł ją poznać. Właśnie od tego trzeba zacząć, właśnie od dostarczenia wiedzy na dany temat, żebyśmy wiedzieli, o czym mówimy. Weźmy książkę o radiu, to znamy jego historię, jak weźmiemy książkę o strajku w Ursusie, to możemy się dowiedzieć, co to było za wydarzenie i dlaczego takie istotne. Ja staram się tę wiedzę upowszechniać.

- No i proszę, pan, historyk „Solidarności” został Honorowym Obywatelem miasta i zasiada w jednej ławie z mecenasem Stanisławem Żytkowskim, zanurzonym głęboko w działalność „Solidarności”…

- Prawda, odsiedział to w areszcie. Prawie rok siedział, w dwóch półrocznych kawałkach. Oprócz tego z ś.p. Teresą Klimek, Bronisławem Żurawieckim, ś.p. księdzem Witoldem Adrzejewskim.

- Jak to się dziwnie historia plecie, prawda?

- Ano właśnie. Ja zawsze to podkreślam, że ja jako historyk funkcjonuję dzięki ludziom, tym ludziom. Gdyby nie było tego środowiska, tych ludzi i tych wydarzeń, to ja jako historyk bym nie istniał, lub też istniał w zupełnie innej skali. I jak kiedyś mówiłem to Bronkowi Żurawieckiemu, to on mi na to, że wówczas znalazłbym sobie inny obszar badań. Bardzo możliwe, choć kto to wie do końca. Ze mną jest tak trochę jak z panią Zofią Nowakowską, która nie jest pionierem gorzowskim, ale właśnie istnieje dzięki pionierom, dzięki Klubowi Pioniera. Inna rzecz, że mnie interesuje cała powojenna historia Gorzowa, ale faktycznie najwięcej publikacji mam na temat „Solidarności”. Zresztą na temat powojennej historii Gorzowa mam obecnie znacznie większą wiedzę, niż opisałem to w książce, czyli moim doktoracie. Ale zwyczajnie nie mam czasu, aby tę wiedzę w jednym momencie opisać. Zresztą nie mogę się tylko tym zajmować, bo mam swoją pracę zawodową i inne sprawy. Ale cały czas prowadzę kwerendę w IPN, pozyskuję nowe materiały.

- A nad czym teraz pan pracuje?

- Myślę o takiej książce na temat wydarzeń gorzowskiego października 1956 roku. W przyszłym roku mamy 60. rocznicę tych wydarzeń. W samym 1956 roku znaczących wydarzeń nie było, ale w 1957 roku były zamieszki, które kojarzy się z październikowymi wydarzeniami. Wówczas w grudniu kilka tysięcy ludzi starło się z siłami milicyjnymi.* Pozyskałem nowe dokumenty, myślę, że to może być ciekawe. Zresztą w skali całego regionu mieliśmy trzy większe wydarzenia, starcia z milicją. To właśnie owo grudniowe, następnie 1960 rok i walka o Dom Katolicki w Zielonej Górze, no i 31 sierpnia 1982 roku, kiedy gorzowianie starli się z milicją i ZOMO pod katedrą. I właśnie chcę się zająć tym „październikiem 1956 roku”, który się faktycznie skończył w 1957 roku, kiedy to Władysław Gomułka rozwiązał pismo „Po prostu”.

- Czyli cały czas można odkrywać historię Gorzowa, tego powojennego.

- Jasne, jest tyle tematów do opisania. Ja ciągle ubolewam, że nie mogę się wszystkim zająć. Mam swoje priorytety. Coś mnie bardziej interesuje, coś mniej. Przypomnę tylko, że stale na swój opis czeka „Stilon”. Potężny zakład, instytucja, która kreowała to miasto. Bo przecież to nie tylko zakład, ale sport, oświata, kultura, a przecież wszystko ulega zapomnieniu. Umierają ludzie, naoczni świadkowie historii. Podobnie jest z Zakładami Mechanicznymi Ursus. Ostatnio grupa ostatnich pracowników Ursusa przekazała nam dokumentację fotograficzną tych zakładów. I z tej okazji spotkało się tu, w Archiwum 50 osób. I to jest następny zakład, który wymaga swojej monografii. Osobiście żałuję, że nie zdążyłem się spotkać z panią Anną Dolińską, jedną z nielicznych gorzowskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, która zmarła dziesięć lat temu. Zresztą codziennie odchodzi jakaś historia, każdy człowiek jest bowiem osobną historią. Jest jeszcze problem bezrobocia lat 90. To wszystko czeka na swoich badaczy. Ubolewam, że często powstają doktoraty na jakieś miałkie wydumane tematy, podczas gdy w samym mieście rzeczywistych i ciekawych problemów dla historyków jest mnóstwo. Są dokumenty. Jak choćby te zdjęcia z Ursusa czy też zdygitalizowane audycje radiowęzła Stilonu. Planujemy na wrzesień spotkanie pracowników tego radia. Zresztą należy pamiętać, że zakładowy radiowęzeł był prekursorem innych gorzowskiej radiofonii. Tematy są, trzeba je tylko podjąć, zrobić rzetelne kwerendy. Tematy czekają, brakuje tylko ludzi, którzy chcieliby się nimi zająć.

- Dziękuję za rozmowę.

Dariusz Aleksander Rymar urodził się 19 lipca 1953 roku w Szczecinie. Jest absolwentem historii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 1 marca 1991 roku kieruje Archiwum Państwowym w Gorzowie. Autor wielu opracowań dotyczących najnowszej historii Gorzowa. Współtwórca i animator Towarzystwa Przyjaciół Archiwum i Pamiątek Przeszłości oraz „Nadwarciańskiego Rocznika Historyczno-Archiwalnego”. Doktor habilitowany nauk historycznych, od 2 lipca 2015 roku Honorowy Obywatel Miasta Gorzowa. W życiu prywatnym syn znanego mediewisty prof. dr. hab. Edwarda Rymara, żonaty – żona Irena, ma dwoje dzieci: córkę Aleksandrę i syna Macieja.

*2 grudnia 1957 r. następstwie wypadku na dawnym skrzyżowaniu ul. Wodnej i Łużyckiej, podczas którego radiowóz MO potrącił rowerzystkę, doszło do antymilicyjnych rozruchów z udziałem 4 tys. osób; zamieszki zostały stłumione przez oddziały ZOMO z Gorzowa i Zielonej Góry, wsparte milicją robotniczą i aktywem partyjnym, zatrzymano 71 osób, aresztowano 39, 20 z nich stanęło przed sądem, który w dniach 2-10.01.1958 r. wydał wyroki od 7 miesięcy do 3,5 lat więzienia – red.).

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x