Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Dzisiaj mamy liczne patologie w zakładach pracy

2015-11-04, Nasze rozmowy

Z Jarosławem Porwichem, nowym gorzowskim posłem, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_12946.jpg

- Tak z ręką na sercu, proszę powiedzieć, czy spodziewał się pan wyboru na posła?

- Tak, inaczej bym nie kandydował.

- Kiedy pierwszy raz pomyślał pan o tym, żeby stanąć do rywalizacji o mandat?

- Chyba dopiero w sierpniu. Po majowych wyborach prezydenckich, kiedy w całym kraju nastąpiło pospolite ruszenie i zaczęły powstawać komitety poparcia Ruchu Kukiza, zostałem poproszony, żeby przyjrzeć się tej inicjatywie w naszym regionie. Z racji wieloletniej działalności związkowej i społecznej mam dosyć spore rozeznanie, dlatego zgodziłem się pomóc w budowaniu wyborczych struktur. Nie myślałem jednak o kandydowaniu. Ta propozycja pojawiła się dużo później.

- Było to wtedy, kiedy notowania Kukiza były wyjątkowo niskie i niewielu dawało szansę temu ruchowi w przekroczeniu progu wyborczego?

- Zgadza się, ale zanim zgodziłem się, wcześniej spotkałem się z moimi współpracownikami na posiedzeniu zarządu regionu gorzowskiego NSZZ Solidarność i zapytałem się ich wprost, co sądzą na ten temat. W odpowiedzi usłyszałem, że mam pełne od nich poparcie i dopiero wtedy wyraziłem zgodę.

- Dlaczego lista Kukiza?

- Bo to jest człowiek mocno związany z nami, czyli ludźmi Solidarności. Bardzo często nam towarzyszył, potrafił przyjeżdżać do strajkujących czy demonstrujących robotników i zrobić dla nich koncert. Ale nie z tego powodu oczywiście kandydowałem. Podoba mi się jego idea rozbicia obecnie panującego w kraju systemu partyjnego, który zawładnął codziennym życiem, a ludzie stali się przedmiotami, nie podmiotami. Może nie wszyscy to widzą lub nie chcą widzieć, ale jako społeczeństwo w sposób demokratyczny zostaliśmy ubezwłasnowolnieni. Przykładem tego są miliony podpisów pod różnymi inicjatywami obywatelskimi, które potem są wyrzucane do kosza. I przez to musimy być zdyscyplinowani i podporządkowani wbrew sobie w stosunku do tego, co sami sobie zgotowaliśmy.

- Jest pan więc antysystemowcem?

- Od kiedy pamiętam zawsze czułem się antysystemowcem. W czasach PRL-u zaangażowałem się w działalność podziemną i kiedy po odzyskaniu tej wolności myślałem, że już nie będę musiał z nikim walczyć szybko okazało się, że jako działacz związkowy zacząłem często trafiać na mur niemocy. I ciągle musiałem walczyć, walczyć i walczyć. Oczywiście zawsze w państwie musi działać określony system, ale chodzi o to, żeby był on przyjazny dla społeczeństwa a nie tylko dla elit partyjnych i wybranej wąskiej grupy ludzi czerpiących korzyści z pracy innych. Proszę zwrócić uwagę, że nawet parlamentarzyści są ubezwłasnowolnieni, bo nie działają na korzyść wyborców a jedynie na swoich szefów partyjnych. Dla większości mandat posła czy senatora to zawód, nie misja. Mam nadzieję, że jako poseł będzie mi łatwiej wpływać na takie zmiany prawne, żeby były one z korzyścią dla kraju, dla społeczeństwa. Oczywiście sam tego nie uczynię, ale będę przekonywał i zachęcał innych do takich działań.

- Popiera pan jednomandatowe okręgi mandatowe?

- To jest hasło, do którego przywiązuje się zbyt dużą wagę. Kłopot tkwi w tym, że największym zagrożeniem dla Polski jest nasza słabość. Powiedzmy sobie obiektywnie, jesteśmy słabym państwem i zaklinanie rzeczywistości nic tu nie da, a tym bardziej różne statystyki prezentowane przez niedawną koalicję rządzącą. Gdybyśmy dzisiaj zaczęli robić 200-300 procent normy, to i tak żylibyśmy w większości na skraju ubóstwa. Bo obcy kapitał dalej będzie drenował nasz rynek i wyprowadzał zyski. Przez ostatnich dziesięć lat wyprowadzono około 100 miliardów dolarów. Dlatego na wszystko brakuje, choć pracujemy ciężej. Przez hasło JOW-y chcemy wzmocnić mandaty parlamentarzystów w taki sposób, żeby odpowiadali oni przed wyborcami w swoich regionach. I wtedy możemy liczyć na to, że posłowie czy senatorowie będą kreatywni. Dzisiaj mandaty w większości rozdają szefowie partii. Jeżeli dany kandydat nie będzie lojalny i nie będzie podporządkowywał się nakazom szybko wypadnie z gry.

- Gdyby były JOW-y byłby pan dzisiaj posłem?

- Zapewne nie, ale to nie jest istotne. Przypuszczam, że klasyczne jednomandatowe okręgi wyborcze to jest melodia przyszłości, bo w sejmie nie będzie dla takich działań dużego poparcia, ale to nie może zniechęcać. Droga ku temu musi prowadzić przez rozwiązania pośrednie. Może na początek przydałby się system mieszany. To wymaga oczywiście bardzo szerokiej dyskusji, analiz i właściwego przygotowania w taki sposób, żeby wzmocnić siłę pojedynczych parlamentarzystów.

- Łatwiej jest zostać posłem niż radnym?

- Nawiązuje zapewne pan do ubiegłorocznych wyborów samorządowych, w których w Gorzowie przeszło tsunami Jacka Wójcickiego i Ludzi dla Miasta. W przypadku wyborów parlamentarnych mieliśmy inne okoliczności, ale tu nowość również poważnie zaistniała. Paweł Kukiz w mojej ocenie rozbetonował scenę polityczną, zwłaszcza w trakcie wyborów prezydenckich. To był znak, że jednak można naruszyć dotychczasowy sztywny układ. A społeczeństwo szuka własnego miejsca i poprzez pospolite ruszenie potrafi zmienić krajobraz polityczny. Cieszę się, że dostrzegło ono Kukiza i moją kandydaturę.

- Dlaczego jest pan przeciwko przyjmowaniu uchodźców?

- Imigrantów, chciał pan powiedzieć. Proszę wyraźnie rozróżniać te dwa pojęcia, gdyż uchodźca to jednak osoba uciekająca przed wojną i pozostająca w najbliższym bezpiecznym dla siebie kraju. I uchodźcom powinniśmy jak najbardziej pomagać poprzez dostarczanie żywności, środków higieny, lekarstw, udzielenie pomocy finansowej w budowie obozów. Natomiast praktycznie wszyscy, którzy w setkach tysięcy dotarli już do środkowej czy północnej Europy to są imigranci zarobkowi. Uważam, że jako Polska powinniśmy udzielać schronienia czy wręcz zachęcać do powrotu naszych rodaków ze wschodniej Ukrainy, ale nie tylko. Nasz kraj powinien być otwarty również dla repatriantów i ich rodzin. Przez 15 lat sprowadziliśmy zaledwie pięć tysięcy takich osób, a teraz jednym pstryknięciem premier Ewa Kopacz chce sprowadzić kilkanaście tysięcy ludzi nie mających nic wspólnego z naszą kulturą i sposobem życia. Oni nie są w stanie zasymilować się w naszym środowisku. Wyznają prawo szariatu, które wyklucza wolność religijną. I wreszcie aspekt ekonomiczny. Kto ich będzie utrzymywał, skoro w Polsce żyje około pięciu milionów ludzi w ubóstwie? Pamiętajmy też, że każdy kto zostanie przyjęty będzie mógł z czasem ściągnąć rodzinę. A są to najczęściej wieloosobowe klany.

- Jako związkowiec z krwi i kości zapewne będzie pan w sejmie opowiadał się za polityką roszczeniową?

- Uważam, że każdy poseł powinien działać na tym wycinku, na którym zna się najlepiej. Dlatego zgłoszę chęć bycia członkiem komisji polityki społecznej i rodziny. Jest to mi bliska tematyka, do której merytorycznie jestem przygotowany. Co do drugiej komisji to jeszcze się zastanawiam, najpierw będę chciał to przedyskutować na forum klubu. Natomiast pod pojęciem ,,roszczeniowy’’ można rozumieć wiele działań. To nie jest tak, że skoro wywodzę się ze związku zawodowego, to na sercu leży mi tylko dobro pracowników, a w przypadku bycia posłem to dobro rozszerzę na wszystkich obywateli. Mi zależy na systemowych zmianach. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli wydawać pieniądze uprzednio ich nie pozyskując do budżetu.

- W jaki sposób?

- Firmy zagraniczne działają u nas na dużo korzystniejszych zasadach niż polskie. One mają u nas bardzo dobrze, nawet nie dobrze, ale właśnie bardzo dobrze. Chcemy to jak najszybciej zmienić poprzez wprowadzenie preferencji dla rodzimych podmiotów gospodarczych. Musi być zachowana z jednej strony konkurencyjność, której w tej chwili nie ma, z drugiej należy doprowadzić do tego, aby zagraniczny kapitał zacząć wreszcie płacić uczciwe podatki, a nie migał się sztuczkami opracowanymi przez ich prawników. Dalej, uważam że możliwości rozwoju gospodarczego w Polsce wciąż nie są umiejętnie wykorzystane. Może dlatego, że odchodzącemu rządowi zabrakło prostego dokumentu pod nazwą polityka rozwoju przemysłowo-gospodarczego. A może gdzieś miał, ale nic z tego nie realizował. Ich polityka sprowadzała się tylko do wyprzedaży majątku narodowego. A już przykro mi się robi, jak widzę, że jesteśmy traktowani jak krowa dojna.

- Kto nas doi?

- Sami siebie. Dam jeden prosty przykład. Obowiązuje tzw. ustawa kominowa, na bazie której osoby zarządzające firmami państwowymi nie mogą zarabiać więcej niż sześciokrotność średniego wynagrodzenia. I co obserwujemy? Podpisuje się umowy menadżerskie i wypłaca się prezesom po 100 lub więcej tysięcy miesięcznie. To jest jawna kradzież. Nie jestem przeciwnikiem dobrego wynagradzania, ale za konkretne wyniki gospodarcze, a nie tylko bycie prezesem czy członkiem zarządu.

- To może czas zrobić porządek również z górnictwem, żeby stale do niego nie dopłacać?

- Oczywiście, że należy do tego dążyć. Przykłady wielu kopalń pokazują, że może być to branża dochodowa i trzeba iść w tym kierunku. Dróg prowadzących ku temu jest kilka. Pierwsza to wycofanie się Polski z podpisanego pakietu klimatycznego, który jest dla nas bardzo szkodliwy. To, że Polska węglem stoi nie jest pustym hasłem. Musimy dalej inwestować w ten surowiec, a nie płacić kary za emisję gazów cieplarnianych. Jak mówią eksperci, z tytułu tej emisji do 2050 roku będziemy musieli zapłacić prawdopodobnie 420 mld złotych. Ponadto najwyższy czas przestać zatrudniać funkcjonariuszy partyjnych w roli prezesów i członków zarządów w kopalniach, a postawić na specjalistów.

- Co ze związkami zawodowymi, których w różnych kopalniach namnożyło się  mnóstwo?

-  Solidarność wielokrotnie głośno mówiła, że w zakładach pracy nie powinno być więcej jak trzy reprezentatywne związki, w zależności oczywiście od wielkości przedsiębiorstwa i branży, w jakiej działa. Obóz rządzący nie chciał nas słuchać i dzisiaj mamy liczne patologie zakładach pracy, w tym też w górnictwie.

- Jako związkowiec co może pan zrobić w sejmie, żeby nie dochodziło do łamania prawa pracowniczego w niewielkich zakładach pracy?

- Kłopot nie tkwi nawet w nienajlepiej skonstruowanym prawie, ale braku egzekucji obecnie istniejącego. W ostatnich latach zmieniono niektóre zapisy prawne na niekorzyść pracowników. Niektóre z nich pociągnęły daleko idące konsekwencje, jak choćby wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy. Dzisiaj mamy z tego tytułu liczne patologie. Sporo zmian wprowadzono w przepisach dotyczących działalności związków zawodowych. Te i wiele innych zmian powoduje, że do sprawiedliwości dochodzi się u nas przez kilka lat, a sprawy pracownicze powinny być załatwiane natychmiast. Nie można doprowadzać do sytuacji, żeby pracownicy czekali na uczciwie zarobione pieniądze kilka lat, jak mieliśmy to w przypadków choćby pracowników dawnego szpitala w Kostrzynie.

- Co należy zrobić szybko, żeby poprawić ten stan rzeczy?

- Mówi się, że Ruch Kukiza nie ma programu. Mamy 33-stronicową książeczkę, gdzie zostały zapisane najważniejsze tezy, strategiczne działania zmierzające do zmian w kraju. Jednym z pomysłów jest wprowadzenie rozpraw sądowych w trybie ciągłym, dzień po dniu, żeby nie toczyły się latami. Należy ponadto przyspieszyć publikację orzeczeń wszystkich sądów w Internecie, żeby obywatele mogli obserwować także, którzy pracodawcy są rzetelni, a którzy mają coś za uszami. Ale najważniejszy jest dialog społeczny. Rząd musi umieć i chcieć rozmawiać ze społeczeństwem za pośrednictwem także związków zawodowych.

- Prezentowane przez pana niektóre przynajmniej punkty programu Kukiza powinny zostać szybko wdrożone w życie, gdyż wydaje się, że PiS ma podobny program. Czyli rozumiem, że współpraca nowego obozu rządowego z Ruchem Kukiza jest przesądzona?

- To się okaże w praniu. Naszym jedynym i pewnym koalicjantem jest Rzeczpospolita Polska. Mogę zapewnić, że będziemy podpisywali się pod wszystkimi ustawami, które będą służyły naszym obywatelom i będą zawierały elementy naszego programu. Życie, polityczne zwłaszcza, przynosi wiele niespodzianek i to, że PiS sporo obiecywał nie oznacza, że zacznie to realizować. Wielokrotnie mieliśmy już dowody, że zapowiedzi przedwyborcze nijak miały się do rzeczywistości. Oceniać PiS będziemy po owocach.

- A co może pan zrobić dla Gorzowa z pozycji posła opozycji?

- Zacznę od tego, że to prezydent miasta powinien nakreślać kierunki rozwoju i poprzez współpracę z parlamentarzystami wskazywać możliwości pozyskiwania środków na poziomie ministerialnym. Dlatego bardzo ważne będą cykliczne spotkania z prezydentem, podczas których powinny być omawiane działania strategiczne i kierowane w naszą stronę potrzeby. Pierwsze takie spotkanie z prezydentem niedawno się odbyło i jestem z tego zadowolony, bo widać, że jesteśmy zgodni co do technicznej strony współpracy. Podobnie rzecz dotyczy radnych, ale także burmistrzów czy wójtów w północnej części województwa. Indywidualnie niewiele można zdziałać, bardzo potrzebna będzie współpraca zespołowa, której kapitanem powinna być przedstawicielka zwycięskiej partii czyli poseł Elżbieta Rafalska.

- Pańskim zdaniem, co jest najpilniejsze do zrobienia?

- Ze strategicznych działań pilne jest rozwiązanie sprawy budowy mostu w Kostrzynie oraz elektryfikacja linii kolejowej od Krzyża do Kostrzyna. To jest skandal, że przez tyle dziesięcioleci nie rozwiązano sprawy normalnego połączenia kolejowego w naszym regionie. Czujemy się jak obywatele drugiej kategorii. Wiele osób, żeby dojechać na przykład do Warszawy jedzie do Świebodzina czy Dobiegniewa i tam się przesiada na normalny pociąg. Dodam jeszcze, że ważne będą wspólne działania parlamentarzystów także w ramach rozdziału środków wojewódzkich. Wiem, że tym zajmuje się sejmik i zarząd, ale mamy ostatni okres mocnego finansowania inwestycji z budżetu unijnego i nie może dochodzić więcej do sytuacji, że na mieszkańca Gorzowa przypadała złotówka, a na zielonogórzanina prawie trzy złote. Musimy wreszcie doprowadzić do zrównoważonego inwestowania w rozwój.

- Potrzebne będą wybory dla wyłonienia nowego przewodniczącego gorzowskiej Solidarności. Czy ma pan własnego kandydata?

- W ciągu 30 dni od złożenia poselskiego ślubowania będę musiał złożyć rezygnację z przewodniczącego regionu gorzowskiego i potrzebne będą nowe wybory. Nie mam zamiaru odchodzić jednak ze związku, bo będę w nim po wieki wieków, ale mogę pozostać tylko jako szeregowy członek. Dynamika zdarzeń w moim przypadku jest tak mocna, że jeszcze wszystkiego nie poukładałem i zanim będziemy mogli mówić o jakiś kandydaturach muszę porozmawiać z moimi współpracownikami. Moja dymisja nie może negatywnie odbić się na jakości dalszej działalności związku.

- Czyli nie ma pan swojego kandydata?

- Mam, ale zobaczymy jak to się wszystko poukłada.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x