Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Jestem teraz innym człowiekiem

2012-05-02, Nasze rozmowy

Z Krzysztofem Borkowskim, właścicielem firmy Drawex, rozmawia Jan Delijewski

medium_news_header_108.jpg

- Jakie powinny być schody do nieba?

- Drewniane, koniecznie drewniane, bo takie produkuję.


- Ma pan fabrykę schodów drewnianych, jedną z najnowocześniejszych w Europie, ale zajmuje się także produkcją fonograficzna, wydał m.in.  płytę Macieja Wróblewskiego, który tytułową piosenkę „Schody do nieba”, napisał specjalnie dla pana. Wcześniej była płyta z hymnem Stali, piosenkami dla kibiców żużla. Później z muzyką patriotyczną… Potrzebna jest panu ta muzyka, te płyty przy robieniu schodów?
- To czysty przypadek. Z Maćkiem Wróblewskim współpracuje od dawna,  trochę mu pomagam, trochę on mnie. Przypadki powodują, że człowiek czymś się zainteresuje i staje się to jego hobby. Ja mam właśnie takie hobby. Dziś mam takie, jutro mogę mieć inne. Robię to, co lubię. Schody zaś to sprawa poważna. Z tego nie da się tak łatwo zrezygnować, jak z hobby.  Produkcja schodów to poważna inwestycja, poważne przedsięwzięcie gospodarcze i poważne zobowiązania.


- Jest pan jak ta kobieta pracująca, co to żadnej pracy się nie boi. Pan żadnego biznesu się nie boi, było ich przecież wiele…
- Tak jakoś w moim życiu wyszło, że nigdy nie pracowałem na państwowej posadzie. Mając 21 lat wybudowałem w Lipkach Wielkich fermę drobiu i stałem się tzw. prywaciarzem, czyli kurzajem. To był 1975 rok. Od tej pory każdy mój krok, każdy błąd szedł wyłącznie na mój rachunek. Każdy kopniak odczuwałem na własnym tyłku. Czasami bolało, nawet bardzo bolało, ale dzięki temu szybko się uczyłem, nie miałem wyjścia.


- Ale za to przełom ustrojowy w końcu lat 80-tych, minionego już wieku, pozwolił panu rozwinąć skrzydła? Nie był pan już nowicjuszem.
- Skrzydła rozwijałem nawet wcześniej. Pamiętamy początki lat 80-tych… Polska zaczęła się otwierać na Zachód. Wszystkiego w sklepach brakowało… Wszędzie kolejki, komitet kolejkowe, zapisy na zeszyt… Także za telewizorami marki Rubin czy Elektron… Mówię o telewizorach nie przez przypadek, gdyż zacząłem je sprowadzać do kraju w masowych ilościach. Schodziły na pniu w każdej ilości, podobnie jak walkmeny czy kasety video. Zarabiało się naprawdę fajne pieniądze. Zresztą, nie tylko na tym. To były początki prawdziwego kapitalizmu.


- Kto wtedy miał wyobraźnie, odwagę i pomysł mógł się ustawić finansowo i biznesowo na całe życie?
- Dokładnie tak. Miałem odwagę i szczęście. I istotnie, najpierw była wyobraźnia, później odwaga i ciężka praca. I przy tym dużo szczęścia, przynajmniej w pierwszych latach…


- Bo jednak nie ustawił się pan na całe życie?
- Tak można powiedzieć. Po telewizorach i szerzej, elektronice, zająłem się importem paliw, których również w Polsce brakowało. Obroty były w milionach ówczesnych dolarów. Sprowadzaliśmy to paliwo statkami, pociągami, czym się dało… Fajnie się układało aż wprowadzono koncesje i zaczęły się przysłowiowe schody, bo wiadomo jak to wówczas funkcjonowało, jakie mechanizmy działy. A ja nie chciałem tak brzydko bawić się w biznes…


- I co pan zrobił?
- Spasowałem i wyjechałem do Niemiec, gdzie miałem już wcześniej partnera biznesowego. Zajmowaliśmy się importem miedzi, cyny, trochę też złota. Całkiem dobrze nam to wychodziło. Wydawało się, że mam już  życie poukładane, bo na koncie miałem miliony marek, myślałem o zakupie wysepki na Morzu Śródziemnym, własnym jachcie i helikopterze…


- Wtedy partner wystawił pana do wiatru?
- Gorzej, okazał się oszustem. Straciłem wszystko, a nim cała prawda o nim wyszła jaw, nim się wszystko wyjaśniło, upłynęło sporo czasu, który wolę nie wspominać, gdyż było to dla mnie bolesne przeżycie… W końcu wróciłem do kraju, ale bez majątku.


- Jak teraz, z perspektywy czasu, ocenia pan tamte doświadczenia?
- Na pewno czegoś mnie nauczyły i z tego się cieszę. Bez nich nie byłoby dzisiejszego mnie, tej fabryki i tego co robię… Jestem teraz trochę innym człowiekiem. Po tych niemieckich doświadczeniach zrozumiałem, że samo posiadanie pieniędzy to nie wszystko, że trzeba jeszcze umieć zrobić z nich właściwy użytek. Stąd wzięło się moje otwarcie na ludzi, na ich potrzeby i cierpienia. Pamiętam jednak, ze w biznesie nie ma sentymentów, trzeba twardo stąpać po ziemi. Ale czym innym jest zarabianie pieniędzy, czym innym ich wydawanie, choć i w biznesie trzeba być też człowiekiem.


- A skąd się wzięły te schody, ta fabryka schodów?
- Znowu zdecydował o tym przypadek, a może opatrzność boska… Kiedy prowadziłem jeszcze interesy w Niemczech, kupiłem na spółkę z kolegą tartak w Skwierzynie. Miałem więc do czego wracać. Miałem pewne plany inwestycyjne, ale nie mogliśmy ze wspólnikiem się dogadać i doszło do rozstania. Znalazłem działkę blisko Gorzowa, w Dzierżowie, miałem z tartaku trochę maszyn i urządzeń, byłem więc jakby skazany na pracę w drewnie.


- O drzewa do schodów droga jeszcze daleka. Dlaczego zaczął pan robić akurat schody?
- Ano stąd, że produkowałem drewno dla schodziarzy, którzy wprowadzali mnie sukcesywnie w tajniki produkcji drewnianych schodów. Najpierw była niewiara w sens takiego przedsięwzięcia, bo i niby skąd miałem wziąć stolarzy, wykwalifikowanych fachowców od schodów ? Traf chciał, że jeden z moich odbiorców drewna kupił pierwszą w Polsce maszynę numeryczną do produkcji schodów. Jak to zobaczyłem, to sobie pomyślałem, że w ten sposób, mając maszynę i technologię, to i ja mogę produkować schody.  Kupiłem jedną maszynę, drugą i tak się zaczęło. Rozwijałem fabrykę przez lata, zrealizowałem pięć projektów unijnych, a w grę wchodziły poważne inwestycje, i mamy w tej chwili najnowocześniejszą pod względem technologicznym i ekologicznym, fabrykę schodów drewnianych w Europie.


- A zakład pracy chronionej, skąd ten pomysł?
- Też przypadek. Pojawił się koło mnie Kaziu Kukorowski. Kiedyś zwykły znajomy, teraz już przyjaciel. Często rozmawialiśmy i w jakiejś rozmowie przekonał mnie, że warto  przynajmniej sprawdzić jak to funkcjonuje. Pojechaliśmy do Wawrowa, do Janusza Woźnego, który był na naszym terenie pionierem w prowadzeniu zakładu pracy chronionej. Tam przekonałem się, że to jest to. Co ja wcześniej wiedziałem o niepełnosprawnych? Że to inwalidzi, którym należy się renta i tyle. Tam zrozumiałem, że niepełnosprawni to normalni pracownicy, mniej wydajni, ale państwo dopłaca do ich pracy godziwe pieniądze, choć też wymaga godziwych warunków pracy. Przy okazji dotarło do mnie, że to są ludzie, którzy potrzebują pracy, bo chcą normalnie żyć, mają rodziny i renta to za mało na zwykłe  życie.


- To jakim miejscem dla biznesu jest Gorzów i jego okolice? 
- Nie mogę złego słowa powiedzieć. Miejsce dla biznesu jak wszędzie, ale to jest moje miejsce na ziemi – tu są moi bliscy, moja rodzina, przyjaciele i koledzy, z którymi grałem w piłkę. A do problemów, różnych barier i trudności, nawet do tych dziur na drogach już się przyzwyczaiłem. Nie są to dla mnie przeszkody, które mnie w jakikolwiek sposób zniechęcają. Jestem zahartowany… My Polacy lubimy narzekać. Ja jednak nie jestem z kosmosu, jestem facetem stąd. Takie są tu realia, przyzwyczaiłem się  do tego co jest, cieszę się z tego co powstaje i nie narzekam. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby było lepiej, ale też cieszmy się z tego co mamy.


- Rzadko się zdarza, by przedsiębiorcy z takim rozmachem, tak konsekwentnie wspierali własnymi pieniążkami tak różne działania, często odległe od siebie. Pan wspierał i wspiera sport i kulturę, akcje charytatywne, uroczystości patriotyczne i koncerty, instytucje, organizacje i konkretnych, czasami anonimowych  ludzi. Dlaczego pan to robi?
- Nie mam zielonego pojęcia. Tak jakoś wychodzi. Proszę pamiętać o tym, co wcześniej powiedziałem, że zarabianie pieniędzy dla samego zarabiania i wydawanie wyłącznie na własne potrzeby i zachcianki już mnie interesuje. Jestem niepoprawny pod tym względem, nawet za często jestem niepoprawny.


- Za działalność biznesową, ale i społeczną, charytatywną zebrał pan w ostatnich latach sporo laurów. Jakie najwyżej pan sobie ceni?
- Było ich trochę… Szczególnie cenię sobie statuetkę Polskiego Klubu Biznesu , otrzymaną w styczniu tego roku na gali w Zamku Królewskim w Warszawie - w towarzystwie m.in. premiera Donalda Tuska, Michaela Platiniego, Zbigniewa Bońka, Michała Listkiewicza, a w obecności licznych liderów życia politycznego – w kategorii „Społeczne oblicza biznesu”. Jak napisano „Za dostrzeganie społecznych potrzeb i szczodrość dla potrzebujących wsparcia”. Cenię sobie również złoty  medal Akademii Polskiego Sukcesu „za światową jakość produktów drewnianych i szczególne osiągnięcia na rzecz działań proekologicznych”. Zresztą, nagród i wyróżnień za jakość produktów i dbałość o ekologię mamy znacznie więcej.


- Ostatnio mówi się o pańskim NOWYM pomyśle, budowy w Dzierżowie, w pobliżu fabryki, schroniska czy przytuliska dla osób bezdomnych. Co to ma być ?
- No właśnie! Schronisko czy przytulisko… Nie o to tutaj chodzi. Idea jest taka, żeby powstało zupełnie cos innego, żeby to był ośrodek dla osób, rodzin bezdomnych, biednych, w którym znajda alternatywę dla dotychczasowego życia. Często patologicznego, w oparach uzależnień i bez perspektyw. Będą  więc tu mieszkania o standardzie znacznie wyższym niż w schroniskach, będzie wszechstronna pomoc i opieka, w tym dla dzieci i wreszcie będzie też praca. Bo tutaj nie chodzi tylko o dach nad głowa i ciepło, ale o nowe, godne życie dla ludzi  po przejściach.


-  Idea piękna, ale bardzo kosztowna. Jak pan chce to zrobić?
- Myślę, że wiem jak to osiągnąć, ale na wszystko potrzeba czasu i za wcześnie mówić o szczegółach.  Na razie wspólnie z synami Patrykiem i Dawidem, powołaliśmy fundację Novum Vitae, co oznacza po prostu nowe życie. Z synami, bo skoro firma jest rodzinna, to i fundacja musi być rodzinna.


- Synowie się nie buntują, bez szemrania akceptują te różne pańskie pomysły pozabiznesowe, które przecież  kosztują wcale niemałe pieniądze?
- Ja przynajmniej o tym nie słyszałem. Jestem przekonany, że dobrze wychowałem synów, bo widzę, ze szanują ludzi, że są wrażliwi na potrzeby innych, a na tym mi najbardziej zależało. I szalenie mnie to cieszy.


- To jakie mają być te pańskie schody do nieba?
- Jeszcze nie wiem, jeszcze chyba nie powstały, nie myślę o tym. Jeszcze staram się coś sensownego tu i teraz zrobić.


- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x