Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Śpiewać na scenie nie zamierzam

2013-05-08, Nasze rozmowy

Rozmowa Sylwią Beech, dyrektor Miejskiego Centrum Kultury

medium_news_header_3650.jpg

 - Czym, dla pani jest Gorzów?

- To jest moje miasto ukochane, moje serce. Tu mieszka moja dusza, tu mieszka moja rodzina, przyjaciele. To jest miejsce, do którego tęskniłam, kiedy mnie tu nie było. Wszystko, co najlepsze kojarzy mnie się z Gorzowem.

 - Ale w pewnym momencie zamieniła pani miasto nad Wartą na Stany Zjednoczone Ameryki. Dlaczego?

- To była taka potrzeba zmian. Bo ja mam też taką głęboką potrzebę oglądania świata. Nadarzyła się okazja i nie mogłam zwyczajnie z niej nie skorzystać. No i zakładam, że kiedyś, w przyszłości też będę się wybierać w inne zakątki świata. Ale zawsze do Gorzowa będę wracać. A Stany wspominam jako miejsce atrakcyjne, ale raczej turystycznie,  nie do życia.

- A dlaczego nie do życia?

- Bo ja jestem takim człowiekiem bardzo rodzinno-przyjacielskim, dla którego te więzi są najważniejsze. Tam tego nie ma. Ciężko jest. Ja tam się czułam obco, chociaż byłam w środowisku bardzo mi przyjaznym, wśród dobrych ludzi. Ale jednak zawsze czułam się tam obco, nie u siebie. Najpierw mieszkałam w pod Salt Lake City w Utah, a potem w Oregonie.

- No a Gorzów pani nie rozczarował po wielkim świecie?

- Nie. Gorzów mnie wcale nie rozczarował. Może tylko pod jednym względem. Minęło pięć lat mojej nieobecności, a niewiele się zmieniło. Ja wróciłam w dziwnej sytuacji. Przyjechałam na pogrzeb mojego taty, więc pierwszych parę miesięcy miałam wycięte z życia. A potem już zdążyłam się przyzwyczaić do tej sytuacji, że jestem tu i teraz. Pewnie byłoby inaczej, gdybym wróciła zamierzenie, w sensie, że decyduję o powrocie i obserwuję ten świat. Ja wróciłam w traumatycznej dla mnie sytuacji i po paru miesiącach postrzegałam Gorzów w taki sposób, jakbym nigdy z niego nie wyjeżdżała.

- Na a ten wszechogarniający bałagan, ten brud, popaćkane ściany, krzywe chodniki, dziury w drogach? Nie denerwują pani?

- Pewnie, że denerwują. Tylko mam wrażenie, że gdziekolwiek indziej się pojedzie, to jest dokładnie tak samo, albo podobnie. I chyba tak jest, że gdziekolwiek się jest, w jakimś miejscu, to po pewnym czasie pewne rzeczy przestaje się zauważać. Po prostu nie zawsze zwracam na to wszystko uwagę. I to też jest dziwne. Bo kiedy przyjeżdżają znajomi spoza Gorzowa, to im się bardzo to miasto podoba. I to jest ciekawe. My widzimy ten bałagan, a potem w którymś momencie przestajemy na to zwracać uwagę, albo reagować. A przyjeżdża ktoś spoza, przejdzie się ulicami Gorzowa i dostrzeże urok. Przede wszystkim to jest wszechogarniająca zieleń. Bo myślę, że mieszkamy w jednym z takich miast, które akurat na to nie może narzekać. Dziwne, ale prawdziwe.

- Pani Sylwio, zanim pani została dyrektorem Miejskiego Centrum Kultury, była pani dziennikarką. Bardzo wyrazistą DJ-ką. Jak to się zaczęło?

- No właśnie, ja określnie dziennikarz traktuję trochę z dystansem. Ja się zawsze uważałam za DJ-a. Od tego zaczynałam, to też trochę był przypadek, że tam trafiłam. Zresztą wydawało mnie się, że nie będę mogła pracować w radiu, bo miałam bardzo słyszalną wadę wymowy. Nie wypowiadałam głoski r. I ciężko pracowałam, żeby tę wadę zniwelować. To były godziny ciężkich ćwiczeń w zaciszu domowym. W samotności. A potem okazało się, że to radio pokochałam na tyle, że bardzo chciałam w nim zostać i takim moim największym sukcesem po powrocie z USA było to, że nadarzył się moment powrotu do radia. I radio zawsze będzie w moim sercu. Zawsze.

- Ale wolała pani być DJ-em, czy szeregową dziennikarką?

- Byłam zawsze DJ-ką, potem trochę zajmowałam się szeroko pojęta dziennikarką. To zresztą się przeplatało w moim życiu dość mocno. Dlatego dziś trudno mi powiedzieć, którą rolę wolałam bardziej. Sam fakt przebywania w radio, cała ta magiczna otoczka, to było zawsze kochane miejsce. Miejsce, do którego się wraca.

- No właśnie i z tego kochanego, magicznego miejsca nagle pani przyszła do Miejskiego Centrum Kultury i to na dyrektora. I dla mnie jest to cokolwiek dziwne. Bo ja mam panią za bardzo kolorową postać, wybitnie niekonwencjonalną osobę, postać, która chyba nie lubi dokumentów, urzędniczej papierologii, ceni sobie swobodę i niezależność.

- Może to dziwnie zabrzmi, ale dotarło do mnie w którymś momencie, że trzeba się zmierzyć z trochę inną sytuacją. Właśnie z tymi papierami, biurokracją. No nie oszukujmy się. To jest instytucja, w której trzeba się trzymać sztywnych norm. Ale to też jest taka instytucja, w której może być kolorowo. Można, myślę, się kolorowo realizować. Trafiłam do miejsca, które było troszeczkę spokojne przez moment. Natomiast mam wrażenie, że tu to życie, które zawsze było, zaczyna mocno, mocno, mocno rozkwitać. Ja się bardzo cieszę, że trafiłam do tego zespołu. Bo to są niewiarygodnie fantastyczni ludzie, którzy potrafią się doskonale pracą bawić, potrafią się spiąć, kiedy trzeba wziąć się ostro do roboty. A przecież trzeba jasno powiedzieć, że przed nami wyzwań całe mnóstwo. Przecież zaczęliśmy od początku. Bo tak jest. Zmiana dyrektora, więc jakby i nie tylko jakby wszystko się zmienia. Ale ja przede wszystkim widzę zapał, widzę zaangażowanie, widzę te uśmiechnięte oczy, dobre spojrzenia na moje, niekoniecznie konwencjonalne pomysły. Możemy się spierać, ale zawsze dojdziemy do jakiegoś consensusu. Pierwszy miesiąc był trudny, ale teraz naprawdę czuję się tu dobrze, fajnie, właśnie z tymi ludźmi.

- Powiedziała pani, trafiłam do uśpionego środowiska. Nie, pani trafiła do totalnie skłóconego środowiska. I generalnie to za sprawą poprzedniczki, co nie jest w Gorzowie tajemnicą. Udało się pani już jakoś na nowo ten fantastyczny zresztą zespół zlepić w jeden organizm?

- Są w każdej grupie ludzkiej pewne rzeczy, że nie da się tak, aby wszyscy się kochają i uwielbiają. Ale myślę, że już wszyscy wspólnie doszliśmy do tego, bez względu na to, jakie są zadry, że coś, co pozostało z przeszłości, to jedno, a my jesteśmy grupą ludzi, która musi ze sobą pracować. I to musi, już nie znaczy musi, chce, a to już duże coś. To jest tak, że już na nowo ta ekipa znów chce znów ze sobą pracować. I to jest mały sukces, ale nie mój, przede wszystkim całego zespołu, wspólny sukces. I to jest bardzo dobry prognostyk na przyszłość.

- I ostatnie pytanie. Pani dyrektor, już zaczyna pani przygotowania do Nocnego Szlaku Kultury. Dobrą tradycją szlaku jest, że scenę wystawia też Miejskie Centrum Kultury. Czy pani dyrektor zaśpiewa na tej scenie?

- O Matko (śmiech). Nie, nie (śmiech). Śpiewanie to jest moja ogromna pasja, hobby, które uprawiam od czasu do czasu. Daje mi ono dużo radości, ale mam świadomość własnych ułomności. To, że czasami gdzieś wyjdę i zaśpiewam, to nie znaczy, że zamierzam być wokalistką i wykorzystywać MCK do własnych recitali. Nie na pewno nie (a śpiewać pani dyrektor potrafi i to bardzo dobrze – dop. roch). Niech śpiewają zawodowcy.

- A co z Magnatem? Jakieś pomysły są?

- Są. Nawet jestem po rozmowach z różnymi ludźmi. Ale niech ten sezon minie, będziemy potem już w szczegółach się zastanawiać. Bo teraz przed nami Alte Kameraden, Kresoviana, Dżem, Romane Dyvesa i jeszcze parę imprez.

- Dziękuję za rozmowę.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x