Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Kupiłbym tramwaje wodne

2013-05-29, Nasze rozmowy

Z Janem Tomaszewiczem, dyrektorem Teatru Osterwy w Gorzowie, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_3853.jpg

- W tym roku w Teatrze Osterwy było całkiem sporo różnych premier. Za chwilę kolejna - „Calineczka”, potem jeszcze Scena Letnia. Skąd teatr ma pieniądze na realizowanie tylu rzeczy? Macie dotację z Urzędu Marszałkowskiego. A poza tym jest kryzys.

- Jest kryzys. Ale staram się jakoś dzielić środki finansowe tak, aby było na sporo. Poza tym im więcej gramy, to pozyskujemy pieniądze z wpływów i możemy inwestować w kolejne realizacje. A między „Calineczką” a Sceną letnią Justyna Celeda będzie realizowała „Życie jest snem” Pedra Calderona de la Barca i to będzie spektakl przede wszystkim dla młodzieży, aby młodzi ludzie zobaczyli, na czym polegał sposób myślenia w tamtych czasach. Rzecz cała dzieje się Polsce epoki baroku a bohaterem jest królewicz Zygmunt. Musimy w tym mieście stawiać na teatr edukacyjny, No choćby Samuel Beckett, czyli „Ostatnia taśma Krappa”, którego pokazaliśmy młodzieży, ale nie tylko, został przyjęty przychylnie, ale już przy szóstym, siódmym razie cieszył się frekwencją około 70 procent. Trzeba szukać czegoś nowego. Co przyciągnie do teatru.

- Ale jeszcze wróćmy do pieniędzy. Jest w kulturze od pewnego czasu takie modne hasło – szukamy sponsorów. Czy w Gorzowie jest coś takiego, jak rynek sponsorski na rzecz kultury w tym, rzecz jasna, teatru?

- Ja wiem, nie. Nie. Jest paru chętnych, którzy się deklarują, a potem to trochę inaczej wygląda. Następuje rozgoryczenie. Jest jednak parę osób, które z sympatii dla teatru przekazują środki finansowe. I dla nas jest to ważne. Szczególnie dwa lata temu i w ubiegłym roku, kiedy koszty realizacji kolejnych spektakli były dość pokaźne. Szukałem wówczas wsparcia finansowego na zewnątrz i takie otrzymałem od prywatnych sponsorów. Parę lat temu w czasie realizacji musicalu „Fame” za taką właśnie dotację od prywatnego sponsora zostały zakupione mikroporty (niewielkie mikrofony bezprzewodowe, które mają poszczególni aktorzy – red.). A to nie był tani sprzęt. Tak, że mogę powiedzieć, że zdarzają się takie rzeczy.

- Ale czy to jest taki sponsoring, z jakim mamy do czynienia na Zachodzie, kiedy podpisuje się umowę sponsorską na stałe finansowanie, czy też to są jedynie doraźne akcje?

- U nas przede wszystkim nie ma prawnych unormowań takich sytuacji. Gdyby był odpowiedni zapis w jakichś aktach prawnych, gdyby sponsor mógł sobie odliczyć dotację, tak jak jest w przypadku choćby tego jednego procentu odpisu od podatku, to wówczas sponsor mógłby sobie wpisać taki wydatek w koszty reklamy przedsiębiorstwa, lub jakieś inne. Tego brak. Z drugiej strony jednak wiemy, jaka jest polityka banków, czy operatorów telefonicznych. Oni pojawiają się w Warszawie, albo w innym wielkim mieście, bo to jest duży rynek, duży nośnik reklamowy, duży odzew. Natomiast nie pojawiają się w małych ośrodkach, takich lokalnych. Zresztą trzeba powiedzieć, że ja dużo zyskiwałem od banków. Choćby w ubiegłym roku na Gorzowskich Spotkaniach Teatralnych czy na Scenie Letniej i to było wsparcie dość pokaźne.

- A w tym roku jak będzie?

- Jedna z firm gorzowskich wspiera nas na Scenie Letniej i też jestem za to wdzięczny. Rozmowy prowadzimy z bankiem, który także deklarował się, że nas wesprze. Myślę, że dla nich jest to fajna propozycja, bo na te spotkania przychodzą również ich klienci. I oni nas za to wspierają, jako mecenas, bo teraz się takiego nazewnictwa używa. Ale to jest w proporcjach 15 procent całego wkładu, ale i za to jestem wdzięczny.

- Czy teatr, jeśli chodzi o sponsoring, mecenat, odbiega od innych instytucji kultury w Gorzowie?

- Na pewno teatrowi jest trudniej zabiegać o pieniądze w instytucjach, które są jakoś powiązane z miastem, pod auspicjami Urzędu Miasta, bo są inne potrzeby, które trzeba zaspokajać w instytucjach stricte miejskich. Ale nie narzekam. Tym bardziej, że jedną z ważniejszych instytucji, które nas wspierają, jest samo miasto. Otrzymaliśmy 100 tys. zł na Scenę Letnią i 40 tys. zł na Gorzowskie Spotkania Teatralne. To jest bardzo duży zastrzyk finansowych. A jeśli chodzi o innych przyjaciół teatralnych… Ja się cieszę, że teraz nie jest tak, jak to jeszcze kilka lat temu bywało. Ot choćby dwa lata temu. Mieliśmy otrzymać wsparcie pięciotysięczne, co to dla nas jest dość duża kwota. Ale oczekiwania darczyńcy były takie, jakby dał 50 tys. zł. Była firma, która chciała w ubiegłym roku przekazać 5 tys. zł, ale zażądała, że mediach, na plakacie będzie figurować jako główny sponsor. W tym konkretnym przypadku, nie mógłbym się sensownie wytłumaczyć innej firmie, która dawała nam 25 tys. zł. To była taka zachwiana sytuacja. No więc w takich przypadkach trzeba zachować rozsądek. Ja wiem, że dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, ale zaczynają, kiedy ich nie ma. Po prostu na takie sytuacje trzeba uważać.

- Przy okazji Spotkań, czy też Sceny letniej przyjeżdżają do Gorzowa znane postaci, aktorzy znani z telewizji, czy wielkiego ekranu. Gdzie pan zabiera kolegów aktorów, jeśli jest na to chwila czasu?

- Ja mam słabość do wody (śmiech). Więc bulwar. Nawet dziś zatelefonowała pani Joanna Żółkowska, która jechała ze Szczecina i umówiliśmy się na bulwarze. To fajnie, że można gdzieś pójść, popatrzeć na wodę, że już są takie miejsca. W Gorzowie zresztą jest wiele miejsc, które mają urok.

- Ucywilizowało nam się trochę miasto?

- Tak, na pewno. Zresztą proszę mi wierzyć, ludzie są coraz bardziej uśmiechnięci. Ludzie zresztą zaczynają być bardziej kreatywni.

- A poza bulwarem co by pan jeszcze pokazał?

- My nie wykorzystujemy różnych miejsc. Ja jestem zauroczony tą Kozaczą Górą. Tam troszeczkę trzeba byłby włożyć pracy, aby to miejsce stało się czarowne. No i moim miejscem magicznym jest jeszcze cmentarz żydowski. Moim marzeniem było i jest zrobić tam koncert.

- Nie wolno. Na cmentarze żydowskie bez potrzeby pochówków się nie wchodzi, oczywiście w myśl religii judaistycznej.

- Rozmawiałam o tym z gminą żydowską, no chcemy i zobaczymy. Na razie jest jak jest. Nadziei nie tracę. Myślę, że jest jeszcze parę innych miejsc, które mogą się podobać.

- Pan generalnie chwali, no więc muszę pana zapytać o gorzowskie drogi. Też będzie pan chwalił?

- No nie, dlatego chcę, aby ludzie chodzili na spacer (śmiech). No wiadomo, zima była długa, duża i sroga, więc jest, jak jest. Sam to odczuwam, bo już wiem, że będę musiał wydać trochę pieniędzy na stabilizatory i przednie zawieszenie. No, ale to tak jest.

- Panie dyrektorze, załóżmy taką hipotetyczną sytuację. W teatrze wszystko hula, na nic, kompletnie na nic nie brakuje pieniędzy, ani na remonty, ani na spektakle. Ma pan 1 milion złotych na zainwestowanie w coś w mieście. Na co pan by to wydał?

- Muszę wyróżnić tu ulicę Teatralną. Bo chciałbym, żeby tu powstał deptak. Żeby stworzył się jakiś rytm, Nie wiem, ile kosztuje działka obok teatru, bo chciałbym ją odkupić, żeby coś się działo. Chodzi mnie o ten grunt między teatrem, a Filharmonią. Ogrodzoną płotem parcelę, dziś zarośniętą chaszczami. Chciałbym, żeby tam coś było. A nie ziemia zapomniana przez Boga i ludzi. To miejsce szpeci. Chciałbym właśnie, żeby akurat tu  była dynamika, rytm.

- Wtedy powstałaby dodatkowa przestrzeń teatralna.

- Powstałaby. Wtedy można byłoby coś więcej stworzyć. Tym bardziej, że jest paru twórczych ludzi, znanych poza Gorzowem, a tu nie, bo brak im przestrzeni, warunków, może też pieniędzy. A to dałoby im dodatkową szansę. Warto się do tego przychylić.

- Ma pan nadzieję, że kiedyś ten plan się ziści? Przy Teatralnej jest jedna nowa kamienica, która troszkę domyka pierzeję, porządkuje przestrzeń. Ale są te nieszczęsne garaże. Dziury w zabudowie. W dalszym ciągu jest to jednak taka szczerbata ulica.

- No niestety, my jesteśmy takim narodem, że się przyzwyczajamy. Oto moja ziemia i koniec. Oto moje garaże i koniec. Można byłoby to jakoś inaczej rozwiązać, można byłoby coś z tymi nieszczęsnym garażami zrobić. Bo choć widok na ulicę jest piękny, to jednak nieustabilizowany. To tak, jak z pięknym statkiem, który stoi na mieliźnie. O Kunę mi chodzi. A trzeba by było pogłębić rzekę, ale też pogłębić myślenie o mieście w sensie intelektualnym i emocjonalnym. Poszukać jakichś fajnych pomysłów.

- Myśli pan, że Gorzów na dziś i na przyszłość to jest miejsce do mieszkania dla wszystkich ludzi, czy tylko dla takich, którzy mają ograniczone potrzeby?

- Wydaje mnie się, że brakuje tego bodźca dla młodzieży, która chciałby tu zostać, a nie wyjechać, brakuje bodźca do kształcenia się tu, i, nie oszukujmy się, też pracy. A tego na razie bardzo brakuje. Ja to odczuwam w teatrze. Choćby ten Beckett. Byli uczniowie jednego z gorzowskich liceów – zresztą namawialiśmy ich bardzo. Pedagodzy byli niechętni – bo jak wytłumaczyć tego Becketta…

- Nie trzeba, on się sam tłumaczy…

- Dokładnie, ale trzeba go zobaczyć. I ci młodzi ludzie byli zachwyceni. Zresztą ja się bardzo cieszę, że przez kunszt pana Romana Kłosowskiego, który tam gra, możemy promować Gorzów. Byliśmy w Szczecinie, były oklaski na stojąco. Jedziemy do Łodzi, potem Warszawa, Kraków. To taki jeden z malutkich impulsów. Będziemy jeździli i promowali, jak zresztą z innymi naszymi rzeczami. Ale na co dzień uśmiechajmy się, bo to jest najważniejsze.

- Dziękuję za rozmowę.

- Och jeszcze jedno. W kwestii tego miliona. Ja bym kupił cztery tramwaje wodna, które by jeździły i nas woziły. Bo to kpina, że nie ma czegoś takiego u nas, w mieście, gdzie jest taka piękna rzeka.

- No i jeszcze raz dziękuję.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x