Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Ilony, Jerzego, Wojciecha , 23 kwietnia 2024

Ciągle muszę się uczyć życia na nowo

2013-06-05, Nasze rozmowy

Z Bogusławem Nowakiem, niepełnosprawnym byłym żużlowcem, rozmawia Jan Delijewski

medium_news_header_3922.jpg

- Po wypadku długo walczyłeś o powrót do pełnej sprawności, ale się nie udało. Jak trudno było się z tym  pogodzić?

- Z tym nigdy nie można się pogodzić. Z takiej traumy ludzie często nie wychodzą do końca życia. Znam kilka takich przypadków osobiście. U mnie najgorsze trwało dwa lata. To był gniew, żal i niechęć do wszystkiego. To były myśli w stylu, że to już koniec, ze nie warto tak żyć, że już po mnie, że wszystko przepadło…

Nagle przecież z wysoka spadłem na beton i się roztrzaskałem. Przecież po awansie do I ligi, na który w Tarnowie czekano 15 lat, byłem tam kimś, niemal noszono mnie na rękach. Wielkie szczęście, wielka radość i codzienne uznanie były moim udziałem. Za wysoko jednak chyba odleciałem… Moment i wszystko się skończyło… Właśnie w maju minęło 25 lat od tamtego wypadku.

- To jak udało ci się ułożyć życie od nowa?

- Jakoś się pozbierałem, poskładałem to swoje życie, ale nie do końca. Cały czas muszę oswajać się z nowymi sytuacjami i wyzwaniami. Dużo pomógł mi przyjaciel, ksiądz z Tuchowa koło Tarnowa, który pochodził z Żagania i był wielkim miłośnikiem żużla. Niestety, zginął później w wypadku samochodowym. Dzięki niemu, dzięki rozmowom z nim powróciłem w jakiejś mierze do życia, którego ciągle jednak muszę się uczyć na nowo, mimo upływu lata.

- Jak jednak człowiek przyzwyczajony do tempa, ruchu i nieustannego zgiełku wokół siebie odnajduje się na marginesie życia, na którym nie z własnej woli się znalazł?

- To jest nieustanna walka z samym sobą i otaczająca rzeczywistością, która nie jest przyjazna takim osobom jak ja. W coś trzeba wierzyć, coś trzeba robić, żeby zanadto się nie rozczulać nad sobą. Najprościej jest się obrazić na cały świat, na boga, na ludzi i zamknąć się we własnej norze. To jednak ścieżka donikąd.

- To odnalazłeś się już w życiu czy ciągle musisz się odnajdywać na nowo?

- Ciągle musze się odnajdywać, przekonywać do  życia i działania. I coraz z  tym trudniej, bo łatwo się zniechęcić i poddać, jak wielu to zrobiło. Potrzebna jest więc nieustanna mobilizacja, jak na torze. Tym bardziej, że co rusz przychodzą nowe problemy, ograniczenia związane z wiekiem, ze stanem zdrowia, kłopotami i trudami codziennego życia.

- Co pomaga w tej mobilizacji?

- Znalezienie jakiegoś celu, sensu, który zmusza do aktywności dającej  satysfakcję, że jest się mimo wszystko potrzebny innym. Dla mnie najpierw była to szkółka żużlowa, którą zajmowałem się przez lata. Później powołałem fundację, która pomaga byłym i zasłużonym zawodnikom. Bardzo się cieszę, że mogę coś pożytecznego dla nich zrobić, chociażby organizując doroczne turnusy rehabilitacyjne dla podratowania zdrowia w Gościmiu.

Wiesz co to była za radość, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?! Andrzej Pogorzelski miał łzy w oczach. Jurek Padewski z niedowierzaniem kręcił głową, że to się udało, że znowu jesteśmy razem. Jurek Rembas, Rysiu Dziatkowiak i Jurek Fabiszewski… Wszyscy wyszli wreszcie ze swych nor i spojrzeli na świat jak ludzie. No i mamy już swój rytuał. Najpierw spotkamy się na  śniadaniu w McDonaldzie, następnie jedziemy na dwa tygodnie do Gościmia, później wracamy do miasta i idziemy na groby naszych przyjaciół z klubu a na koniec jemy wspólny obiad w Gracji. I wszystko jest na mojej głowie.

- Z innymi byłymi żużlowcami, w tym  zawodnikami innych klubów utrzymujesz również jakieś kontakty?

- Świetny kontakt mam z Andrzejem Huszczą, który był wielkim rywalem, ale jest i wielkim przyjacielem. Jestem w stałym kontakcie z Jasiem Muchą. Z Józkiem Jarmułą nie ma miesiąca bez telefonu. Pozostaje w kręgu przyjaciół także Stasiu Rurarz i kilku innych.

- A z tymi, którzy podobnie jak ty mieli to nieszczęście zakończyć karierę na wózku inwalidzkim, utrzymujesz jakieś kontakty?

- Najbliżej mi do Gienka Błaszczaka, który pochodzi z Gniezna, razem jeździliśmy w Unii Tarnów, a pół roku później spotkało go to samo co mnie. Sporadycznie spotykam się, rozmawiam z innymi. Ostatnio rozmawiałem z Rafałem Wilkiem z Rzeszowa.

- Przez pewien czas, siedząc już na wózku,  byłeś jeszcze blisko sportu i żużla, prowadząc szkółkę dla dzieci i młodzieży. To już zamknięta karta?

- Mam nadzieję, że to tylko przerwa, że może jeszcze do tego wrócę, ale to nie zależy wyłącznie od moich chęci. No i nie mogę pracować wyłącznie na paliwo, jak to bywało.

- Z czego właściwie się utrzymujesz, za co żyjesz?

- Mam niewielka rentę, a poza tym pracuję w firmie Drawex, gdzie jestem przedstawicielem, który musi odbyć określona ilość spotkań, rozmów, by otrzymać wypłatę.

- Wystarcza na życie, które kosztuje chyba trochę więcej niż zdrowego człowieka?

- To prawda, że życie osoby częściowo sparaliżowanej, przykutej do wózka inwalidzkiego kosztuje więcej. Samo paliwo do samochodu, bez którego nie mógł funkcjonować, kosztuje majątek. Do tego dochodzą inne pielęgnacyjne wydatki, to kolejne kilkaset złotych. Jakoś jednak daje radę.

- W klubie pamiętają o tobie i innych zasłużonych żużlowcach?

- Nie bardzo. Trochę to przykre, że się o nas nie pamięta. Nawet przy okazji otwarcia nowego stadionu czy imprez, które tam się odbywają. Zaprasza się innych, ale zapomina o nas. Jakoś obecni włodarze klubu zapominają o korzeniach. Owszem, chwalą się historią, odwołują się do niej, ale już nie pielęgnują w takim zakresie, jak powinni to robić.

-  Całkiem niedawno zbierałeś pieniądze na zakup nowego, znacznie lżejszego wózka, bo stary był zbyt ciężki, co odbijało się na twoim zdrowiu. Ludzie pomogli, ale nie czujesz się poniżany kiedy prosisz  o pieniądze lub coś innego?

- Przychodzi mi to z trudem, ale często nie mam innego wyjścia. Robię to z przykrością i zażenowaniem, co jednak mogę innego zrobić?

- Zdarza się jeszcze, że ktoś korzysta z twoich  podpowiedzi, jako byłego zawodnika, trenera?

- Nie. Nikogo już nie interesuje to, co miałbym do powiedzenia, przekazania. Jestem przebrzmiałą historią, do której nie warto wracać.

- Na ile miasto jest przyjazne osobom takim jak ty?

- Miasto raczej nie jest nam przyjazne. Wszędzie schody, schody i schody. Trudno gdziekolwiek dojechać, coś załatwić. Niewiele jest miejsc przystosowanych do potrzeb osób na wózkach. Dobrze, że chociaż w centrum obniżono chodniki.

- Jako osoba niepełnosprawna masz sporo doświadczeń i przemyśleń. Kogoś to interesuje?

- Tylko wtedy, gdy się zorganizujemy, o coś upominamy, czegoś domagamy. Wtedy jest odzew. Jak chociażby w sprawie miejskiej taksówki dla niepełnosprawnych. Ale trwało to prawie 10 lat.

- 24 czerwca wybierasz  się wraz z grupą niepełnosprawnych  na wózkach w trasę dookoła Polski,  chcecie przejechać niemal 2,5 tysiąca kilometrów, by coś pokazać,  zamanifestować. Co?

- Przede wszystkim chcemy wywołać ogólnopolską dyskusję wokół spraw i problemów ludzi niepełnosprawnych, żeby zmienił się nie tyle stosunek do nich, ale stosowana praktyka. Bo niby wszystko wszyscy wiedzą, ale niewiele dobrego z tej wiedzy wynika. Ciągle za dużo jest barier i przeszkód na naszej drodze.

-Myślisz, że to coś da, że ktoś się tym przejmie, poważnie potraktuje?

- Mamy taką nadzieję. Inaczej nie podejmowalibyśmy się tego.

- Dziękuję za rozmowę.

Od redakcji: o samej wyprawie na wózku dookoła Polski piszemy w Prosto z miasta.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x