Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Zieleń w naszym mieście to fikcja

2013-06-12, Nasze rozmowy

Z gorzovianistą Robertem Piotrowskim rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_3999.jpg

- Czym dla Gorzowa, a właściwie Landsbergu był obecny park Wiosny Ludów?

- Znakiem tego, że prowincjonalne brandenburskie XIX-wieczne miasteczko stało się dużym miastem. To wtedy dokonał się przełom. Miasto się uprzednio bogaciło między innymi przez fabrykantów i ich firmy. Powstało wiele nowych wygodnych kamienic, działała dobra komunikacja i wtedy właśnie powstała idea urządzenia parku, gdzie można było pójść na spacer, spotkać się ze znajomymi, napić kawy czy oranżady, a nawet np. zrobić pamiątkowe zdjęcia do rodzinnego albumu. Było to takie miejsce, gdzie można było ufundować miastu trochę ładnych roślin, był sobie zwierzyniec, można było popatrzeć na ptaki. Być może ktoś z pomysłodawców założenia tego parku w samym centrum miasta był w Nowym Jorku lub Londynie i się przekonał, że można, a co więcej, że warto „poświęcić” kawałek miasta na taki zbytek. Idea spodobała się ówczesnym mieszkańcom na tyle, że powstał właśnie rezerwuar dla miejskiej zieleni w samym centrum. No i w 1913 r. pomysł zaczął być realizowany. Oczywiście, tę datę należy potraktować symbolicznie, bo przecież takie miejsca muszą urosnąć, okrzepnąć, aby być parkami z prawdziwego zdarzenia. Ale ważnym jest, że akurat wtedy mieszczanie landsberscy urządzili sobie park miejski ze stawem.

- Czy ten park był otwarty dla wszystkich?

- Zawsze. Każdy mógł do niego wejść o każdej porze. Ale trzeba też pamiętać, że zamknięta była część różana, od którego nazywamy dziś całość Parkiem Róż. To był wydzielony fragment, o który szczególnie dbano, i który chroniono. I ten specjalny status tego miejsca trwał jeszcze po wojnie. Sam pamiętam, że ogród różany był wygrodzony, prowadziła do niego furtka z tabliczką, na której pisało wyraźnie, że dzieci mogą w nim przebywać wyłącznie pod opieką rodziców czy dziadków. Wśród ogromnego zbioru parkowych pamiątek, mam także takie zdjęcie.

- Park powstał na prywatnym terenie?

- Tu wcześniej było mokradło, warzywniki i inne prywatne działki. I te grunty złożyły się z biegiem czasu na park. Taka była wola mieszkańców i jakoś nikt specjalnie nie protestował, ani nie żałował swych poletek.

- Kto go urządzał?

- Sami mieszkańcy. Oczywiście istniała miejska administracja parkowa, choćby po to, aby poprowadzić szatnię, bo zimą w parku było lodowisko. Zresztą bliźniaczy do stawu zagłębiony teren pozostawał w pieczy towarzystwa łyżwiarskiego i pływackiego. Ale generalnie dbali o niego sami mieszkańcy. Warto powiedzieć, że mieszkało wówczas w Landsbergu trochę takich zapalonych ogrodników, jak choćby z naszych czasów nieodżałowany śp. Bogusław Seweryński – hodowca miłorzębu japońskiego, którzy też obdarowywali współmieszkańców drzewkami z własnych upraw. Tak jak tamte, tak w parku Wiosny Ludów rośnie drzewko miłorzębu przez niego darowane ukochanemu miastu. Poza tym warto pamiętać, że w parku była oryginalna kawiarnia Cafe Voley założona przez Roberta Voleya, który też korzystał z uroków parku. Tak, by klienci po spacerze mogli się w tym miejscu napić kawy czy zjeść lody. Takich symbiotycznych działań związanych z tym miejscem było więcej.

- Czy to był pierwszy miejski park?

- Otóż nie, był ostatnim zamykającym proces zakładania parków, który zaczął się w połowie XIX wieku z inicjatywy burmistrza Neumanna. To za jego namową mieszkańcy urządzali obecne parki Siemiradzkiego, Zacisze czy Słowiański. Powstały też plany dzielnicy Nowe Miasto, gdzie zaplanowano przestrzenne skwery, jak dzisiejszy Kwadrat czy plac Grunwaldzki i skwer nad Kłodawką. Także wówczas na wszystkich landsberskich ulicach pojawiły się drzewa. Myślę, że to był wyraz tęsknoty mieszczan do zieleni, westchnień ludzi, którzy się tak na dobre nie odczepili od swoich działek i ogródków. Zresztą wówczas ich związek z „rolą” był, w końcówce XIX i początkach XX wieku widoczny – kiedy powstawały siedziby fabrykantów landsberskich, to też otoczone zielenią, jak choćby dzisiejszy Grodzki Dom Kultury – czyli willa Hermana Pauckscha, siedziba muzeum – willa Gustawa Schroedera, wille Lehmanów i Jaehne – dawna Biblioteka i byłe dołki policyjne z widokiem na park. A mieszczanie mieli swoje przydomowe czy też tuż podmiejskie ogródki.

- Co się stało z zielenią miejską po II wojnie światowej?

- Została skomunalizowana. Jeszcze kiedyś o nią jakoś dbano. Ale w czasach demokracji okazało się, że dbanie o zieleń to koszty, i to bezzwrotne, bo jak się niby mają zwrócić z prostackiego księgowego punktu widzenia? Prosty przykład to pokazuje, jak parę lat temu nieodżałowany dyrektor Biowetu Wolfgang Haag urządził wraz ze swoimi pracownikami sprzątanie parku Słowiańskiego, to miasto mocno się na ten pomysł krzywiło. Bo przecież trzeba było te zebrane stosy śmieci wywieźć, co znaczy zapłacić, wydać kasę i po innych podobnych społecznych akcjach długo jeszcze worki nam się po mieście poniewierały.

Pamiętam parki z mego dzieciństwa. Były zadbane, ze zwierzakami i łódkami na stawie. Ale pamiętam też, jak w skandaliczny sposób powstał park Kopernika (na splantowanym największym cmentarzu Landsbergu nad Wartą – red.). I pamiętam, jak dziadkowie mówili – Tylko nie schodź z alejki, bo się groby zapadają. Zwyczajnie miasto się od zieleni odwróciło. Ostatnio usiłowałem pojechać z córką na spacer do parku Siemiradzkiego. Tam zwyczajnie nie ma jak wejść, a już z wózkiem? Dramat. A o tym, co się stało z klonami przy ul. Chrobrego zwyczajnie nie chce mówić, bo to było potworne barbarzyństwo.

- Jaka przyszłość?

- Żadna. Może tak: dajmy sobie spokój i nie twórzmy fikcji, że o coś dbamy. Zabudujmy grunty po parku Wiosny Ludów, no bo po co nam takie kosztowne miejsce w samym centrum miasta? Lepiej tu jakieś markety postawić. Przecież na tą chwilę jest utrzymywanie fikcji, że mamy zieleń i jesteśmy z niej dumni. Rosną słupki wydatków, rośnie frustracja mieszkańców, że te parki to jakaś porażka.

- No jakże, przecież magistrat w kółko podkreśla, że zieleń, to jeden z atutów Gorzowa.

- Ale jak przyłożyć szkiełko i oko, to fikcja wyjdzie na jaw. Przecież dziś do parku Wiosny Ludów czasem nie da się wejść. Cuchnie ptasimi odchodami, łatwo oberwać tym, co ptakom z kuprów wypada, popękane alejki nie nastrajają do spacerów.  Jakiś czas temu pojawił się projekt promenad nad Kłodawką.   Wystarczy popatrzeć choćby na Samorządowe Kolegium Odwoławcze przy ul. Chrobrego. Solidne płoty zagradzają dojście do rzeki. A kiedy powstały? Zresztą w wielu miejscach jest tak samo. Jakby się tak przyjrzeć, to wyszedłby nam szlak po garażowiskach i śmietniskach, a nie spacerownik wzdłuż uroczej rzeczki.

- Jak sądzisz, czemu miasto nie dba o zieleń, którą cały czas się chwali?

- Bo to kosztuje, a pieniędzy nie ma. To wersja oficjalna. Bo urzędnikom się zwyczajnie nie chce, bo się przyzwyczailiśmy do bylejakości i to nam wystarcza. Bo niemal nikt z nich nie mieszka już w mieście i niemal nikt nie korzysta z tego, co winni mieszkańcom oferować. Koszula bliższa ciału. A jak się mieszka w domku z ogródkiem pod Gorzowem...

- Ale przecież obchodzimy 100-lecie sztandarowego parku w tym mieście...

- No i co z tego? Nikt tak naprawdę się w urzędzie nie zastanowił, skąd ten park się wziął, po co i dokąd? Czy ktoś poza paroma okrągłymi hasłami wie komu i w jaki sposób służył? Zwyczajnie nie ma żadnej refleksji na ten temat. Dobrze by było, żeby za 100 lat można było się pochwalić nadal tym miejscem. Poprowokuję dalej - może też dajmy sobie spokój, a może powinniśmy ten park i inne miejsca pozostawić samym sobie, a może przyjadą jacyś Niemcy, jakaś Unia i o nie zadbają, a potem my znów będziemy się nimi chwalić...

- Ale ty chciałeś napisać monografię tego miejsca.

- Towarzystwo Przyjaciół Archiwum i Pamiątek Przeszłości miało być wydawcą i zgłosiło ten pomysł do konkursu na miejskie wydarzenia kulturalne. Projekt został złożony w terminie i został odrzucony, bo rzekomo nie było tzw. wkładu własnego. Fakt, towarzystwo nie ma żywej gotówki, ale za to ma niebagatelny inny wkład własny w postaci wiedzy, pracy autorów, składu, projektu, grafiki i innych rzeczy wiążących się z przygotowaniem profesjonalnego wydawnictwa.  Jednak w myśleniu urzędników to nie jest wkład własny. Mamy rok wielokulturowości i park Wiosny Ludów idealnie się w to hasło wpisuje. To między innymi dlatego miejsca został na stałe w Gorzowie pionier 1945 r. Karol Herma. Tego wybitnego pedagoga – wieloletniego dyrektora II Liceum Ogólnokształcącego zauroczyło to miejsce, ten park właśnie, kiedy, wracając z robót w Niemczech po II wojnie, przejeżdżał przez Gorzów. To w tym parku Cyganki wróżyły przechodniom, w tym sama Papusza. A jakby tak popatrzeć na drzewa – kasztanowce czerwone, czy platany – one także odwołują się do kultury państw śródziemnomorskich. No i żeby tak cały czas tylko nie narzekać i narzekać – jak oprowadzam wycieczki z Niemiec, to park też pokazuję, bo trzeba. Mógł być piękny wielokulturowy projekt wydawniczy o poniemieckim parku w polskim Gorzowie.

- Jaka jest szansa, że jednak monografia się ukaże?

- Już nie. W planach był bogato, bardzo wręcz ponad miarę ilustrowany album z rzetelną historią i ciekawostkami. Niestety, to kosztuje. Na tą chwilę nie widzę żadnego sposobu na sfinansowanie i wydanie tej publikacji.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x