Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Pani rektor zeszła z drogi prawdy

2013-10-02, Nasze rozmowy

Z Wojciechem Wyszogrodzkim, dziennikarzem i wykładowcą akademickim języka włoskiego, rozmawia Jan Delijewski

medium_news_header_5046.jpg

- Jak trafił pan do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Gorzowie?

- W roku akademickim 2009/10 wypatrzyła mnie na Uniwersytecie Szczecińskim ówczesna prorektor gorzowskiej PWSZ, prof. Elżbieta Skorupska-Raczyńska. Mieliśmy zajęcia z tymi samymi studentami italianistyki. Prof. Raczyńska jest tam kierownikiem katedry języka i komunikacji religijnej, co piątek przyjeżdża z Gorzowa do Szczecina. Zatrzymała mnie na półpiętrze i powiedziała, że chce utworzyć specjalność włoską w PWSZ i miałbym być tam wykładowcą. Zgodziłem się i od roku akademickiego 2010/11 prowadziłem zajęcia w Gorzowie. Przez dwa lata pracowałem jako jedyny nauczyciel włoskiego, rok temu dołączył polecany przeze mnie doktor filologii z UAM.

- Jakie zadania, cele postawiła przed panem rektor PWSZ?

- W Gorzowie miałem zadanie „rozbujać” język włoski, co było niezwykle przyjemne. Powstawało coś nowego, można było nadać temu kształt. Sam układałem sylabusy dla wszystkich „włoskich” przedmiotów, nawet tych, których nie prowadziłem. Tak powstała filologia włosko-niemiecka i niemiecko-włoska. Byłem też koordynatorem współpracy z uczelniami włoskimi w ramach programu Erasmus. Po pewnym czasie wykrystalizowała się grupa studentów naprawdę zainteresowanych językiem włoskim, można było wspólnie organizować konkursy dla licealistów, wieczory filmowe, wyjścia do teatru na włoską sztukę, do filharmonii na spotkanie z włoską flecistką czy do pizzerii na kurs robienia pizzy. Zgodnie z życzeniem pani rektor każdy student uczący się tego języka miał wyjechać na studia za granicą. Tak też się stało. W roku akademickim 2012/13 do Włoch w ramach Erasmusa pojechało 7 osób – na 10 ze wszystkich kierunków w PWSZ. W rozpoczynającym się roku w Italii miało studiować 8 osób, na 12 z PWSZ. Nie pojedzie chyba nikt – studenci zrezygnowali z uczelni lub wyjazdu. Ponoć był problem z pomocą ze strony moich następców na stanowisku koordynatora.

- Dlaczego więc pana zwolniono?

- Trudno powiedzieć, co było powodem. Wypowiedzenia PWSZ wysyła pocztą. A tam nie było uzasadnienia. Studentom pani rektor powiedziała, że nie ma godzin i musiała zwolnić magistra, bo nie zwolni doktora. Ostatecznie „dotrudniła” licencjata. Z żalem zauważam, że pani rektor zeszła z drogi prawdy. Z siatki godzin wynika, że bez naboru na I rok nadal miałbym nadgodziny. Studenci nie muszą jednak znać takich danych. Podobnie jak opinia publiczna nie musi wiedzieć, że to ministerstwo przekazało uczelniom pieniądze na podwyżki – wszyscy zaufali słowom pani rektor wygłaszanym w mediach, że to dzięki dobrej sytuacji finansowej uczelni mogła zwiększyć wypłaty pracownikom.

- Musiały być jednak jakieś konkretne powody?

- Kiedy połączy się w całość wydarzenia związane z – moim zdaniem – nie do końca uczciwie zorganizowanym i przeprowadzonym zaliczeniem komisyjnym, można uznać, że powodem zwolnienia było nieprzepuszczenie studentki podczas zaliczenia warunkowego. W skrócie: studentka nie zalicza semestru z praktycznej nauki języka włoskiego. W terminie poprawkowym nadal nie umie, na dodatek ostentacyjnie spogląda do koleżanki z sąsiedniej ławki. Nie zdaje. Dostaje warunkowy wpis na kolejny semestr, co podlega opłacie i musi udowodnić, że nadrobiła zaległości. Chce jak najszybciej, bo ma zamiar złożyć wniosek o zmianę specjalności, z niemiecko-włoskiej na niemiecką, chodzi już na zajęcia z nową grupą. 4 kwietnia pisze test. Zadania zna z zajęć lub podręcznika. Jednak niewystarczająco. Nie zalicza.

- Co się w takiej sytuacji standardowo dzieje?

- Są dwie możliwości: skreślenie z listy studentów lub zaliczenie komisyjne - w określonych sytuacjach – na podstawie wniosku złożonego w ciągu 7 dni od niezaliczenia przedmiotu. Sprawdzam w sekretariacie – w tym czasie nic nie wpłynęło. Po 20 dniach od zaliczenia spotykam studentkę wychodzącą z gabinetu dr Doroty Skrockiej, dyr. Instytutu Humanistycznego. Po chwili dowiaduję się, że ma  wpłynąć podanie o „komis”. Pytam o powody. Dr Skrocka mówi, że studentka nie ma do mnie zarzutów, że „może napisze” w uzasadnieniu, że był hałas za oknem. Gdy zauważam, że pisali też inni i nie narzekali, słyszę, że jej akurat mogło coś przeszkadzać. Informuje mnie też, że w komisji nie będzie dr. Sławomira Brauna, filologa romańskiego i włoskiego, zatrudnionego na etat od ub. roku akademickiego – później okaże się, że nawet do niego w tej sprawie nie zadzwoniono, ale ona, ks. prof. Paweł Prüfer i ja. Z zastrzeżeniem, że nie mogę zadawać pytań. Gdy ciekawią mnie uprawnienia księdza, który wykłada socjologię wychowania, do egzaminowania z włoskiego, słyszę, że był we Włoszech na studiach. I tyle. W rozmowie wspominam też, że na początku maja w ramach szkolenia będę w Wenecji. Właściwie przypominam, bo dyr. Skrocka musiała wcześniej wyrazić zgodę na wyjazd. Gdy już szkolę się we Włoszech, studenci piszą do mnie, że właśnie ma być zaliczenie komisyjne. Dowiaduję się też, że dyr. Skrocka poszukuje mnie w PWSZ… Zaliczenie odbywa się przed dwuosobową komisją, studentka w końcu zdaje.

- Co pan wtedy zrobił?

- Po powrocie zwracam się do pani rektor o unieważnienie zaliczenie, gdyż – moim zdaniem – złamano przepisy. Wyliczam: przyjęcie wniosku o „komis” po czasie, komisja bez nauczyciela włoskiego… Pismo składam 15 maja. Wypowiedzenie umowy o pracę trafia do mnie 2 lipca. Kilka dni później otrzymuję też odpowiedź na pismo do pani rektor. Czytam w niej, że studentka tak późno złożyła podanie o „komis”, bo opiekowała się chorą babcią, a na zaliczeniu warunkowym jej nie poszło, bo miała problemy zdrowotne – bolało ją gardło. Hałas już nie przeszkadzał. A ks. profesor ma certyfikat z włoskiego: jaki, do czego uprawnia – tego chyba nikt nie wie. No i przeczytałem też podziękowania za troskę o jakość pracy na uczelni.

- To jaka jest ta nasza PWSZ?

- Nasza PWSZ? To temat na elaborat. Swego czasu pan redaktor napisał, że cieszy się, iż uczelnia pozbawia się balastu, który hamuje dojście do akademii. Chodziło wtedy o masowe zwolnienia lektorów języków obcych – angielskiego i niemieckiego. Bardzo to było niesprawiedliwe z pańskiej strony. Sądzę, że znajomość języków obcych bardziej pomoże absolwentom PWSZ niż dyplom tej – nie ma co ukrywać: cieszącej się umiarkowaną renomą – uczelni. Tymczasem władze ograniczyły do roku lektoraty na kierunkach niefilologicznych, zwolniły dobrych i zaangażowanych w swą pracę nauczycieli angielskiego i niemieckiego. To kto ma teraz jeździć na Erasmusa za granicę? Jedynie pracownicy z wykładami? Przecież za granicą trzeba prowadzić zajęcia w języku obcym… Zwolniono lektorów, a jednocześnie w PWSZ zwiększono liczbę godzin zajęć z kultury języka polskiego np. na filologii włosko-niemieckiej. Kosztem włoskiego: na I roku jest go mniej niż niemieckiego, który jest dodatkowy. Ale w końcu stawiamy na językoznawstwo. Na polskie językoznawstwo. I na polonistykę, po której pracy nie można znaleźć. Oferują ją chyba wszystkie ośrodki akademickie i trudno oczekiwać, by szkoły mając taki wybór, zatrudniały absolwenta PWSZ.

- Ale studentom to nie przeszkadza. I chyba nawet specjalnie nie narzekają…

- Znam w PWSZ studentów, którym przeszkadza. I narzekają, bo wiedzą, po co przyszli. Najlepszą reklamą uczelni są jej studenci i absolwenci – sama pani rektor mi to klarowała. Dlatego warto ich szanować, dbać o nich cały czas, a nie tylko podczas egzaminu. Tymczasem II rok filologii niemiecko-włoskiej zaczną za chwilę cztery osoby – część kilka dni temu zrezygnowała ze studiów. Z tych czterech dwie dotychczas miały indywidualną organizację studiów, czyli nie musiały chodzić na zajęcia. Zostają dwie studentki. Na III roku filologii włosko-niemieckiej plan zajęć jest ewenementem na skalę światową. Język kierunkowy prowadzony jest co dwa tygodnie! Wykładowca przyjeżdża wówczas do Gorzowa na 3-dniowy maraton. Gdy coś mu wypadnie, studenci przez miesiąc nie mają styczności z językiem! Takie rzeczy dzieją się na Wydziale Humanistycznym, to dawny Instytut Humanistyczny PWSZ, gdzie kształci się nauczycieli i wtłacza, że nauka języka powinna być systematyczna…

- Czyli więcej w tym marketingu niż prawdziwego studiowania?

- Studiowanie to kontakt z wykładowcą, wymiana myśli, czytanie literatury, rozwiązywanie problemów naukowych, pewna wspólnota akademicka. Ktoś niedawno powiedział, że  studenci dziś wysiadują dyplom. W opisanym wyżej przypadku nie mają nawet jak wysiedzieć. Ciekawe, jak reklamować będą swoje studia tak wykształceni absolwenci. Marketing szeptany jest przecież lepszy od informatorów papierowych. Zwłaszcza, że te PWSZ wydaje z zamierzonymi lub nie błędami. Rok temu jedynie przy włoskich kierunkach była konkretna minimalna liczba przyjęć, a nie – jak w innych przypadkach – ogólny opis. Studenci mówili mi później, że bali się, czy kierunek ruszy i nawet chcieli wycofać dokumenty. I wtedy, i dziś są w informatorze przedmioty, które nie istniały i nie istnieją w programie studiów. W najnowszej edycji napisano też, że język kierunkowy, czyli np. włoski absolwent nabędzie na niższym poziomie od dodatkowego np. niemieckiego. To jedynie przykład z mojego podwórka.

- Pański przykład dowodzi, że na PWSZ bardzo troszczą się o studenta?

- Szkoda, że troska o studenta przejawia się jedynie w obliczu utraty subwencji, a nie w ciągu roku akademickiego. Sądzę, że w wielu uczelniach w Polsce jest przyzwolenie na bylejakość – ja udaję, że wymagam, wy udajecie, że studiujecie. I wszyscy szczęśliwi. Dopiero po latach okaże się, że papier z orłem w koronie na koniec studiów potwierdza jedynie wysiedzenie trzech lat na zajęciach. Do kogo absolwenci mają wówczas kierować swoje pretensje?

- Czy w tej sytuacji mówienie o akademii w odniesieniu do PWSZ  nie wydaje się panu trochę na wyrost?

- Sądziłem, że PWSZ powstały po to, by wesprzeć lokalny rynek pracy. Tymczasem u nas realizuje się uniwersyteckie ambicje paru osób. To może być silna szkoła lokalna, ale nie będzie konkurencją z żadną, nawet okoliczną uczelnią, oferując wszechobecne kierunki, po których jest największe bezrobocie. Upieranie się przy języku polskim czy pedagogice zapewnia na pewno byt kadrze naukowo-dydaktycznej, przyczynia się jednak do wypuszczenia w świat kolejnej grupy sfrustrowanych bezrobotnych. Obawiam się, że mając do wyboru polonistę po uniwersytecie w Szczecinie czy Poznaniu, szkoły nie sięgną po absolwenta PWSZ w Gorzowie. Owszem, na każdej uczelni znajdziemy studentów chcących wysiedzieć dyplom, ale zdarzają się i tacy, którym zależy na podniesieniu kompetencji. Miałem szczęście do ambitnych także w PWSZ, nie bali się wyzwań. Choć początki bywały trudne.

- Jakie jeszcze widzi pan słabości gorzowskiej uczelni?

- Od uczelni wyższej można oczekiwać większego profesjonalizmu choćby w działaniach promocyjnych. Gdy szukałem uniwersytetów partnerskich we Włoszech, pytali mnie tam, gdzie znajdą na stronie internetowej PWSZ programy studiów po angielsku i które przedmioty wykładane są w tym języku. Wówczas nie mogłem skierować nawet do polskiej wersji programu. Po wielu miesiącach problem językowy PWSZ rozwiązała w ten sposób, że umieściła możliwość automatycznego tłumaczenia strony na kilka wersji przy pomocy translatora internetowego…

- Jakie, pana zdaniem, są prawdziwe powody niechęci PWSZ do łączenia z gorzowskim wydziałem AWF  w celu wspólnego stworzenia akademii?

- Ambicje? Strach przed zmianą statusu osób funkcyjnych? Nie wiem. Z jednej strony mamy uczelnię sportową z wieloma sukcesami - medale mistrzostw, i olimpiad, tradycje naukowe, absolwentów odnoszących życiowe sukcesy. Minusem są na pewno problemy finansowe. Z drugie strony jest raczkujący organizm z przechyłem humanistycznym – widać to nawet we władzach, gdzie rektorzy pochodzą z jednego tylko wydziału. To też pokazuje, że zwycięzca musi wziąć wszystko. Obawiam się, że w boju o akademię myśli się bardziej o losie kadry niż o przyszłości absolwentów.

- A podobają się panu działania prezydenta, który poprzez wspieranie AWF prowokuje i poniekąd przymusza PWSZ do zmiany stanowiska?

- Władze miasta przekazały PWSZ budynki, wspierały finansowo już wcześniej. Oczekiwały wpisania się uczelni w potrzeby Gorzowa. Widocznie prezydent zauważył, że w mieście na siedmiu wzgórzach nad Wartą powstało niezależne państwo-miasto, niczym Watykan nad Tybrem. Może władze Gorzowa chcą jakoś „przekonać” uczelnię z Teatralnej, żeby bardziej wpisała się w lokalny rynek pracy? Nie doszukiwałbym się tutaj animozji.

- PWSZ chce samodzielnie dojść akademii, a Wydział Zamiejscowy AWF w Gorzowie właśnie otrzymał zielone światło od władz macierzystej uczelni do tworzenia własnego akademickiego bytu. Gorzów stać na budowanie dwóch akademii?

- AWF jest o wiele bliżej akademii niż PWSZ. Uczelni sportowej brakuje „jednego doktoryzowania”, mówiąc w wielkim uproszczeniu, a szkoła przy Teatralnej z bólem kilkanaście dni temu wywalczyła zgodę na drugie „magisterium”. Oczywiście, że powinna pozostać na rynku jedna, porządna akademia. Jeśli będą dwie słabe, nie przetrwa żadna.

- A może akademia w mieście nie jest nam w ogóle potrzebna, skoro wszędzie dookoła mamy uniwersytety, akademie i inne szkoły wyższe, które czekają i zapraszają gorzowian?

- Rynek zweryfikuje akademickie czy uniwersyteckie zapędy Gorzowa. Dobrze zarządzana uczelnia, z kierunkami dającymi pracę absolwentom - a nie tylko wykładowcom danej specjalności, których akurat jest w nadmiarze - z badaniami naukowymi na pewno ma szansę na sukces.

- Dziękuję za rozmowę

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x