Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Nie sztuka się najeść i napić, ale sztuka się utrzymać

2013-10-30, Nasze rozmowy

Z Tadeuszem Jędrzejczakiem, prezydentem Gorzowa, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_5410.jpg

- Mija dokładnie 15 lat chwili, kiedy został pan prezydentem Gorzowa. A przecież miał pan dobrą fuchę, był posłem. Poseł nie odpowiada za nic, a prezydent i owszem, za wszystko.

- Namówił mnie do tego Jan Kochanowski, który też był posłem. Argumentował, że mam twardy charakter, a w mieście trzeba zrobić trochę porządku. Druga sprawa dotyczyła mego osobistego życia, dzieci rosły, a sejm wówczas funkcjonował inaczej niż dziś, bo od poniedziałku do soboty i czasami dłużej trzeba było siedzieć w Warszawie. Bywało przez dwa albo i trzy tygodnie. Byłem wówczas trzecią kadencję posłem i też miałem takie poczucie, że to posłowanie nie przynosi żadnych wymiernych konkretów. Odpowiedzialność się rozmywa, albo jej wcale nie ma. Przesiadywanie w tej Warszawie całym dniami w tym jednoosobowym małym pokoiku było chwilami dołujące. Człowiek psychicznie czuje się źle. Wokół toczy się życie, a wpływ takiego posła na nie jest w istocie niewielki. Do tego te podróże, to jest pół tysiąca kilometrów w jedną stronę, mieszkanie na dwa domy, wychowywanie dzieci przez telefon. To jest tysiące złożonych sytuacji, gdzie człowiek ma tego wszystkiego dosyć. No i efekt był taki, że zostałem prezydentem i posłem. Łączenie funkcji trwało ponad rok. Oczywiście nie miałem świadomości, jak ta prezydentura wygląda, jak to się wszystko odbywa. Znałem samorząd z gazet, z ustaw, jakie tworzyliśmy, a byłem w sejmowej komisji samorządu. Przecież ja wówczas byłem 40-latkiem, miałem inne podejście do życia. A ponieważ jestem ambitny, pomyślałem, że spróbuję, bo przecież i tak niczego nie ryzykuję, bo jestem posłem. Wówczas też razem Kubą Krzyckim sformułowaliśmy program „21 tez gorzowskiej lewicy na XXI wiek”, który potem konsekwentnie realizowaliśmy.

- No i minęło tych 15 lat, to tak, jak pstryknięcie palcami. Nie jest pan już tą prezydencją zmęczony? Ma pan ogrom różnych obowiązków, tyleż samo spotkań z różnymi dziwnymi czasami ludźmi. Nie ma pan dość?

- Ja nie czuję zmęczenia, czasami lekkie zniechęcenie. Bo nie mam poczucia straconego czasu. Parę niezłych rzeczy się udało zrobić. Mamy, jak każde miasto w Europie, problemy, ale nie mam takiego poczucia straconego czasu. A jeśli chodzi o te spotkania z różnymi ludźmi, to trochę je jednak filtruję, żeby mnie całkowite zniechęcenie nie dopadło. Bo bywa i tak, że ludzie przychodzą tylko po to, aby się spotkać, coś tam opowiedzieć, ale nic nie wnoszą.

- Panie prezydencie, ale pan cały czas jest w niekomfortowej sytuacji, bo po tylu latach rządzenia, ciągle nad panem wisi ta nieszczęsna sprawa karna w sądzie. To nie zniechęca?

- Tak, ona wisi bez przerwy. Co jakiś czas, co kilka lat skraca mnie się lista zarzutów. Z dwóch zostałem uniewinniony, dwa zostały mi uchylone. Ta sprawa na początku dużo mi nerwów zszargała, może mniej sama sprawa, bo ja od początku wiedziałem, że jestem niewinny, znałem i znam przepisy. Najgorszą krzywdę w tej sprawie robili dziennikarze, którzy nawet nie zadali sobie trudu przeczytania zarzutów, a wypisywali bzdury. To tak dla przykładu, jeden z dziennikarzy lokalnej gazety zabrał całe uzasadnienie apelacji, poszedł do siebie i powtórzył to, co poprzednio już pisał. Czyli znów padło - sześć lat więzienia, kara finansowa, ale na temat tego, co w uzasadnieniu apelacji było, nie napisał już ani słowa. I przypomniał oczywiście, że … „o sprawie pisaliśmy już kilka miesięcy temu”. Ta sprawa miała dwa istotne elementy. Była to kwestia mego aresztowania i wyjścia z aresztu. I drugi, to okres po wyroku sądowym w Gorzowie. To były momenty przygnębiające. Ale kiedy zaczęła się apelacja, sąd apelacyjny wznowił postępowanie i nakazał napisanie biegłej dodatkowej opinii, było wiadome, że ta pani nic nowego z siebie nie wyciśnie. I ta opinia jest dziś na poziomie ekspertów Antoniego Macierewicza. Ta pani się na tym nie zna, co jest żenujące. Wtedy zyskałem przekonanie, że cały czas miałem i mam rację.

- A jak pana żona znosiła i znosi tę sytuację. Przecież odium sprawy także i w pana żonę uderza. No bo pan się denerwuje, jest drażliwy, pali więcej papierosów niż zwykle, podejrzewam że 60 dziennie…

- Nie, nie, kiedyś tak było, że paliłem i 60 dziennie. A jak w nocy przez tę sprawę spać nie mogłem, to co było robić? Paliłem. Obecnie już palę o wiele mniej i powoli ograniczam coraz bardziej. Dziś to może z sześć wypaliłem (rozmawiamy około 17.00 – red.). Ale fakt, gdyby to było tych parę miesięcy wcześniej, to paliłbym więcej. Ale do tematu. Oczywiście, że całe to wydarzenie odbiło się na rodzinie, na dzieciach (prezydent ma dwie córki – red.), ale to są dzielne dziewczyny i nie dały po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób straciły wiarę w ojca czy też męża.

- Czasem nie spodziewa się pan, że wydarzy się coś takiego, co przytrafiło się prezydentowi Lechowi Wałęsie, kiedy to jego żona napisała książkę o kulisach życia. Pana żona zrobi coś podobnego i wtedy się pan dowie, co i jak naprawdę myślała i myśli…

- Nie, nie (śmiech). Ja mam z żoną układ partnerski, mam też mądre dzieci i nie spodziewam się takich sytuacji.

- Znaczy, książki nie będzie?

- Jakby moja żona napisała książkę, to pewnie też byłby bestseller, co prawda może z innego powodu. Ale nie, moja żona nie miała ani jednego momentu zwątpienia we mnie. Była cały czas przy mnie, wspierała mnie i zawsze była i jest osobą, na którą zawsze mogłem i mogę liczyć. Ona nawet nigdy nie miała do mnie pretensji o to wszystko. Jeśli już, to prędzej o to, że jestem taki łatwowierny. Ona nie rozumiała i nie rozumie, po co ja z niektórymi ludźmi rozmawiałem lub rozmawiam. Jak się z kimś mieszka przez 30 lat pod jednym dachem, to człowiek wie o drugiej osobie wszystko. Żonę najbardziej denerwowało, że wszystko, co się ukazywało w mediach, było nieprawdziwe. To doprowadza człowieka do szału, a nawet bywa i rozpaczy, kiedy się wie, że ktoś napisał nieprawdę, i co więcej, autor tej pisaniny też to wie.

- Czy przy tak intensywnym życiu, i jeszcze na dokładkę z ta sprawą na karku, ma pan czas na jakieś hobby? Jest czas na odreagowanie stresów?

- To jest głównie dom. Wiosną i latem ogród. Właśnie sobie kupiłem nową kosiarkę i teraz jestem champion w koszeniu trawy. Uporządkowaliśmy trochę ogród. Zmieniliśmy także nieco nasze życie, bo dzieci są już dorosłe i można inaczej. Czasu wolnego jest rzeczywiście niedużo, ale się nie ma na co skarżyć. Moja żona ma takie powiedzenie, że widziały gały, co brały. A znając mnie i wiedząc, że mi naprawdę na wszystkim zależy, i staram się wszystkiego dotknąć osobiście, zgadza się na to, że często trzeba do wieczora tutaj w ratuszu siedzieć. Albo też zwyczajnie przyjechać koło 19.00 i w spokoju papiery przejrzeć, aby być na bieżąco. Prawdę mówiąc, mam parę przyjemności w życiu, jak choćby koncerty w Filharmonii Gorzowskiej, na których staram się bywać w miarę regularnie, bo daje mi to fantastyczny odpoczynek i niekłamaną przyjemność. Poza tym z żoną mamy wielu przyjaciół, z którymi się spotykamy. Do tego dochodzą książki, prasa, Internet…

- Żużel…

- A nie, żużel to obowiązek.

- Przecież to przyjemność.

- Gdybym ja szedł na mecz jako kibic, a nie jako prezydent miasta, to pewnie miałbym z tego więcej radości. A ponieważ żużel jest powiązany z przyjmowaniem różnego rodzaju oficjeli, biznesmenów, sponsorów i jeszcze z szeregiem innych służbowych spraw, to ja na meczu w znacznej części jestem w pracy. Bo to nie jest tylko kibicowanie klubowi, ale w dużej mierze okazja do spotkań, zaproszenia kogoś do Gorzowa, czyli okazja do pogadania. Tak też było w przypadku powstawania i początków funkcjonowania filharmonii. Lubię sport, ale nie jestem takim kibicem, że Jezus Maria, nie wiadomo, o co chodzi. Aż taki, to nie… Mnie przyspawano do żużla, z racji inwestycji na stadionie i znajomości z prezesem Władysławem Komarnickim. Stworzono taką oto teorię, że ja lubię tylko żużel. To po co więc remontowałem stadion piłkarski, po co zrobiliśmy z Łaźni najładniejszą w Polsce salę do uprawiania tenisa stołowego?

- Ale rzeczywiście jest taki stereotyp, że Jędrzejczak równa się żużel.

- No oczywiście, ale autorami tego są ludzie, którzy zielonego pojęcia o tym nie mają. Trochę przez to, że najłatwiej jest ten fakt uchwycić, a to z kolei i przez to, że prezes Komarnicki jest bardzo ekspansywny w stronę mediów i lubi, żebym z nim wszędzie był, więc to tak trochę wygląda, że ja się już innymi dyscyplinami nie zajmuję. A tak nie jest. No bo czy nowa przystań wioślarska nie powstała przy naszej, mam na myśli urząd, pomocy i moim udziale? A olimpijczycy, którzy dostają mieszkania za wyniki, to nie są przez nas doceniani? Stworzono takie wrażenie, że tylko jedna dyscyplina jest przez nas hołubiona, a wszystkie inne są pomijane? A przecież wcale tak nie jest.

- Jak pan zaczynał swoją kadencję, to miasto wyglądało inaczej. Nie było iluś obiektów, trudniej się jeździło. Przybyło kilka ważnych instytucji. Ale nadal mamy krzywe chodniki i dziurawe drogi… Chodzi mi o fakt, że na początku pan nakręcił spiralę inwestowania w miasto, a teraz to tak trochę przysiadło. Kryzys, czy jak?

- Kiedy ja przyszedłem na urząd prezydenta w 1998 roku, to zrobiliśmy analizę dla siebie, dla zarządu miasta, z jakiego punktu startujemy. Wtedy budżet miasta wynosił 188 mln zł na 1999 rok i zobowiązanie konieczności spłaty 28 mln zł w tymże 1999 roku z tytułu obligacji wyemitowanych przez miasto Gorzów, a za które nie powstało żadne rozwiązanie komunikacyjne, które w sposób strategiczny rozwiązywałoby problemy miasta. A rozgrzebane inwestycje drogowe nie miały nawet żadnych sensownych projektów na ich dokończenie. Wtedy też wyszło, że blisko 10 procent gorzowian nie ma kanalizacji, czyli chodzi za stodołę. A następnie dowiedziałem się, że w żadnej spółce komunalnej miasto Gorzów nie ma nic do powiedzenia, bo nie ma większości i nie ma prawa głosu w kwestiach strategicznych dla tego przedsiębiorstwa i co za tym, dla miasta. Dlatego też pierwsze decyzje, jakie podejmowaliśmy, to było projektowanie Zachodniej Obwodnicy, druga – to powrót do własności w spółkach komunalnych od ZUO do PWiK tak, aby miasto znów mogło kontrolować te przedsiębiorstwa, które zawsze powinno kontrolować. Po trzecie – szukaliśmy możliwości sfinansowania sposobu podniesienia życia cywilizacyjnego mieszkańców tak, aby wszyscy mieli bieżącą wodę i kanalizację. Stąd powołanie do życia z gminami ościennymi Związku Celowego Gmin MG 6 i wspólne realizowanie projektów kanalizacyjnych i wodnych, które za dwa lata się zakończą i będzie to coś imponującego, bo to wydatek na poziomie około 400 mln zł. Dlatego zaczęliśmy skutecznie starać się o pieniądze z Unii Europejskiej, ale tak, aby wszystko było zgodne z obowiązującymi przepisami.

Pamiętać też trzeba, że najbardziej niezbędną rzeczą w mieście była konieczność przebudowy układu komunikacyjnego i uzbrojenie terenów w mieście w niezbędną infrastrukturę. Należało zbudować drogi, rozjazdy i masę innych rzeczy, aby mogły powstać kolejne przedsiębiorstwa. Bo aby otworzyć firmę, trzeba mieć do niej dojazd, kanalizację, energię elektryczną, ogrzewanie i parę jeszcze innych rzeczy. W maju otworzona zostanie trasa S3 łącząca Gorzów z południem, jest specjalna strefa ekonomiczna. Trzeba i może warto pamiętać, że na pierwszą moją kadencję położyło się też i to, że w tym czasie wszyscy byliśmy świadkami upadku największych przedsiębiorstw w Gorzowie: Stilonu, Stolbudu, Silwany, Ursusa. Bezrobocie wtedy w Gorzowie przekroczyło 20 procent. I wyrównywanie chodników czy łatanie dziur w drogach nic by wówczas nie załatwiło. Chodziło o to, aby stworzyć możliwości budowy nowych obiektów, nowych fabryk, gdzie ludzie znajdą zatrudnienie. Tylko Stilon, który został prawidłowo sprywatyzowany, jakoś dział. Tam obecnie pracuje 6,5 tys. ludzi, choć nie jest to jedna a wiele firm. Po to budowaliśmy drogi, aby tam dało się dojechać. Po to strefa jest tam, gdzie jest. A jak popatrzeć na ul. Kasprzaka, to tam nie było nic. Dziś tam są pierwsze sklepy, stacje paliw, salony samochodowe i ten teren zaczyna żyć na skutek takich a nie innych decyzji, wyborów i inwestycji i dlatego też bezrobocie w Gorzowie jest mniejsze niż w województwie.

Myśmy na początku tak formułowali problemy, że nie czas jeszcze na pacykowanie kamienic czy łatanie dziur, ale za to czas największy, aby coś zrobić, po to, by ludzie mieli gdzie zarabiać na chleb. Jestem zwolennikiem takiego postępowania, które prowadzi do końca. Czyli łatajmy dziury, tak aby można było jakoś jeździć po drogach, ale jak już robić remont, to taki, jak na ul. Pomorskiej, od początku do końca. Jak średnicówka, to czteropasmowa, jak wiadukt, to też. Jak obwodnica, to też porządna. Proszę pamiętać, że wówczas w tamtych latach przez Gorzów, pod samą katedrą przejeżdżało tranzytem 11,5 tys. samochodów codziennie. W tym blisko 4 tys. to były TIR-y. Jak ta infrastruktura miała wytrzymać taki ruch i to w dodatku ciągle rosnący? Jeśli już więc coś robić, to na odpowiednią skalę. Nowy układ komunikacyjny, to przecięcie poligonów, przecięcie parku Kopernika, i takie decyzje, niełatwe, trzeba było podejmować. My mieliśmy wówczas taki problem, że nie byliśmy objęci finansowaniem aglomeracyjnym, tak jak choćby Poznań czy Szczecin, więc szukaliśmy innych pieniędzy. A teraz, kiedy idą trudne czasy, to trzeba pieniędzmi gospodarować w sposób rozsądny. Bo aby żyć w mieście, do tego nie są potrzebne tylko równe chodniki, ale muszą istnieć miejsca, obok miejsc pracy, do których ludzie pójdą, do kina choćby. A przecież w pierwszym projekcie Askany nie było kina…

- Naprawdę?

- Naprawdę. Myśmy szukali kogoś, kto temu inwestorowi zechce kino otworzyć. Inwestor nie był zainteresowany kinem. Irlandczycy, którzy Askanę budowali, tłumaczyli, że miasto jest za małe i za biedne na taką fanaberię. Dlatego myśmy naciskali na inwestora, aby kino było. Sami jakoś szukaliśmy wyjścia. Warto tu dodać, że człowiekiem, który mnie skontaktował z siecią Helios był Władysław Komarnicki. On znał kogoś takiego. I jak już poznałem tego człowieka od Heliosa, i było po kilku rozmowach, to on się zgodził, że kino ostatecznie można tu otworzyć. Irlandczycy go przyjęli i dzięki temu mamy Helios. Potem doinwestowaliśmy remont teatru, też amfiteatru. Więc teraz przychodzi czas, aby remontować Chrobrego i wszystkie inne krzywe tory. Ale muszę podkreślić, że gdyby nie było miejsc pracy, miejsc, gdzie ludzie zarabiają na chleb, to też i nie byłoby tych miejsc, gdzie mogą wydać pieniądze.

- Panie prezydencie, mówi się o panu, że pan nie znosi słowa krytyki i otoczył się takimi ludźmi, tylko potakują, i boją się powiedzieć… - Tadeusz, zastanów się, może nie tak, może inaczej. Jak to jest ?

- Ależ to jest oczywista nieprawda. Cała moja siła i rozum bierze się stąd, że otaczam się ludźmi, którzy mi to mówią. Właśnie – Tadeusz, albo panie prezydencie, nie tak, tak się nie uda. Wrażenie, że Jędrzejczak jest zdecydowany i krytyczny oraz słowa „nie” nie przyjmuje, jest mylne. Prosty przykład – jakby pani z nami posiedziała tutaj i posłuchała, na czym polega problem wybudowania 10 czy 15 lamp na jakiejś ulicy, to by się pani zdziwiła, bo choć chcą, to nie wiedzą jak, za ile i ile to potem będzie kosztowało oraz czy to jest realny wydatek. Bo u nas w Gorzowie jest taka ekipa ludzi, którzy ciągle coś ma do powiedzenia. Choć rzadko kiedy ma pojęcie o realiach. Ja lubię takie powiedzonko Aloszy Awdiejewa, że nie sztuka się najeść i napić, ale sztuka utrzymać. I tu znów prosty przykład. Ktoś chce halę widowiskową na 10 tys. ludzi, OK, niech będzie, budujmy, nawet na 15 tys. widzów, ale jak to się utrzyma? Kto to będzie użytkował, kto przyjdzie coś tu oglądać i skąd pieniądze na utrzymanie? Ale wracając do sedna, czasem nerwy zadziałają, ale moi zastępcy i pracownicy wiedzą o tym. Zanim jednak podejmiemy jakąkolwiek decyzję, na jakiekolwiek wydatki, to zawsze jest namysł. To gra kolektywna. Czasami do danej inwestycji przygotowujemy się przez kilka lat. To nie jest tak, że Jędrzejczak sobie kazał coś tam, dla przykładu bulwar.

- Ale tak się mówi właśnie…

- No mówi się, bo się przyszywa każdemu łatkę. Taką oto, sam chodzi głupek jeden i sam decyduje… Tu coś, tam coś innego, a tam jeszcze to. Tak nie jest. Ja jestem wielokrotnie przeciwko temu, co chcą moi zastępcy. Zasada jest jedna, decyzje zapadają na poziomie zastępców, bo oni o tym decydują, to ich piony. Oni się na tym znają i odpowiadają za to. Rzadko kiedy jest tak, że ja się z nimi zgadzam, albo coś jest po mojej myśli. Ale w moim rozumieniu jest tak, że nie po to są ludzie zastępcami, skarbnikiem czy dyrektorami wydziałów, aby ich uwag nie słuchać. Bardzo często jest tak, że moi dyrektorzy wydziałów mówią mi wprost – Tak, jak szef chce, to się nie da.

- I pan się zgadza?

- No oczywiście. Wtedy podejmujemy inne decyzje.

- To skąd te łatki?

- Skąd ja mogę wiedzieć? Powiem tak, o filharmonii i jej wielkości mówią ci, którzy tam nigdy nie byli. A jak maestro Kord chodzi po scenie i sobie śpiewa, aby sprawdzić akustykę i mu się podoba, to coś na rzeczy jest. Owszem tak, możemy sobie wybudować drewnianą salę na 250 miejsc, ale po co. Nasz obiekt będzie służył przez następne 100 albo 200 lat. Z remontami koniecznymi kiedyś w przyszłości, ale jest i będzie. Jeśli już coś robić, to robić dobrze. Jak Słowianka z basenem dwa razy po 25 m i po zdjęciu przegrody mamy wymiar olimpijski. Choć też opory wielkie były. Ale jest i się sprawdza. Podkreślam raz jeszcze, że wielokrotnie się wycofywałem ze swoich pomysłów. My teraz pracujemy nad projektami, aby z następnych funduszy unijnych zyskać dotację. Zresztą uważam, że dopóki będą środki pomocowe, to trzeba zrobić wszystko, aby zabezpieczyć z tych pieniędzy dobry byt tego miasta i rozwój na kolejne lata.

- Ale przecież miasto pozyskuje pieniądze nie tylko z Unii Europejskiej.

- Tak, także od innych inwestorów. Rozmowa z biznesem jest krótka. Bo biznes mówi o biznesie, a nie o polityce. Inwestor chce wiedzieć, ile kosztuje praca. Ile w regionie zapłaci za ścieki i wodę, ile wydać trzeba na bilet na dojazd do pracy i czy autobusy miejskie tam dojadą. Potem gdzie kadra techniczna i nie tylko będzie mogła robić zakupy, jeszcze potem gdzie będzie mogła spędzić wolny czas, czy dzieci będą mogły chodzić do dobrych szkół. Dopiero po tych pytaniach i odpowiedziach zapadają decyzje na tak lub nie. Jak powstawała Faurecia – pierwsza firma w strefie, to inwestorom pokazywaliśmy zarówno sklepy, jak i miejsca rozrywki. To podstawowy standard oraz cywilizacja, jaką w mieście trzeba mieć. Jak powstawała przywołana tu wcześniej Faurecia, padło pytanie o ciepło. I wówczas nasza Elektrociepłownia w krótkim czasie, zaledwie trzech miesięcy, wybudowała ciepłociąg ze Staszica do firmy, aby ona sama nie stawiała własnych kotłowni gazowych, tylko korzystała z miejskiego ciepła. W kolejnych rozdaniach będziemy robili deptak na Hawelańskiej i Chrobrego, chodniki i wiele inne ważnych rzeczy. Najpierw jednak trzeba było zapewnić ludziom miejsca pracy i zarobku, stąd zapadały takie a nie inne decyzje. W planach jest ogrzewanie miejskim centralnym całego śródmieścia, aby obniżyć emisję gazów. Mamy na to dokumenty.

- Z tego co pan mówi, słychać, że pan wie, jak to miasto wygląda. A przecież ma pan łatkę, że pan faktycznie miasta nie zna. Bo mieszka pan w Chwalęcicach, rano przyjeżdża samochodem do pracy, po południu wraca, więc nie chodzi pan po ulicach. Ale ja pamiętam, jak pan kiedyś mi opowiadał, że lubi jeździć po mieście w nocy. Zresztą były tego przykłady. Nadal pan to robi?

- Każdego dnia. Powiem, dlaczego. Bo stanowisko prezydenta czy burmistrza dużego miasta, jest najbardziej samotnym stanowiskiem na świecie. Bo wszystko od takiej osoby tak naprawdę zależy. Bo ponosi się pełną odpowiedzialność, a nikt nie chce przyjść i przynieść jakiejś dobrej czy pozytywnej informacji…

- Bo się wszyscy prezydenta boją...

- …nie, nie. Wszyscy przynoszą złe informacje, w sensie problemy do rozwiązania, a nie propozycje, jak coś pozytywnie załatwić. Bo może tak najłatwiej. A trzeba wiedzieć, że ja nie jestem próżny. Nie lubię tych wszystkich przecięć, otwarć. Dlatego też nie chodzę na różne imprezy. Choć lubię te różne dyskusje historyczne. Ale nie znoszę czegoś takiego, że jak już gdzieś jestem, w muzeum na ten przykład, na dyskusji o początkach polskiego Gorzowa, bo mnie to interesuje, zresztą jak i innych ludzi, a całe spotkanie twa dwie godziny, z czego całą jedną mówi pewien znany gorzowski dziennikarz, ale od rzeczy. To już jest problem. Ja nie mogę sobie pozwolić na to, aby tracić czas. No i wracając do jeżdżenia. Jeżdżę. Powiem więcej, jak się w Internecie pokazały zdjęcia śmieci na Chrobrego, to pojechałem sam sprawdzić, jak to wygląda faktycznie. Wiem, gdzie i który prezes spółdzielni nie postawił wiat. Wiem też i o innych rzeczach. Przekonałem się, że jest taka zasada, że nie o wszystkim mi powiedzą, bo nie o wszystkim sami wiedzą. Są takie chwile, kiedy ja muszę sam się dowiedzieć, co jest i dlatego jeżdżę. Inna rzecz, że ja nie lubię krępujących momentów. Mnie nie razi ani nie krępuje, kiedy spotykam człowieka w sklepie czy na stacji benzynowej i on się do mnie odezwie. To jest nawet fajne. Mnie krępuje natomiast, że, załóżmy, jestem na placu budowy, to ci ludzie tam patrzą na mnie jakby coś ode mnie więcej chcieli. Tego nie znoszę. Ale trzeba i to przeżyć.

- Ale przecież pan często bywa i będzie bywał właśnie w takich miejscach, bo plany rozwoju miasta są duże.

- Ano tak, i wymagają olbrzymich przygotowań, aby dostać pieniądze z unii. Mamy już ponad 100 mln zł z ZIT-u (Zintegrowane Inwestycje Terytorialne – nowy system dofinansowywania lokalnych inwestycji – red. ) plus wkład własny. Jesteśmy tym programem objęci po raz pierwszy. Do tego będą pieniądze od marszałka, kilkadziesiąt milionów, na uzupełnienie wkładów własnych, tak aby powstały wielkie inwestycje gwarantujące rozwój tego miasta na następne długie lata. Mam choćby na myśli Gorzowski Ośrodek Technologiczny i parę innych, aby tu się dało mieszkać, żyć, pracować, robić zakupy, odpoczywać. Miasto musi dawać usługę mieszkańcom na oczekiwanym poziomie. Czyli musi to być miasto bezpieczne, czyste, dobrze zarządzane. W projekcie jest dla przykładu remont hali przy Przemysłowej tak, aby w końcu była sala do występów na około 2 tys. widzów. Bo po przeprowadzce Miejskiego Ośrodka Sztuki do willi przy ul. Kosynierów Gdyńskich, do tamtej siedziby przeniesie się Miejskie Centrum Kultury, a salę widowiskową będzie miało właśnie przy Przemysłowej. Zmieści się tam to wszystko, co się nie nadaje do Filharmonii. Pomyślimy, co z tramwajami, bo ja jestem za całkowitą zmianą taboru na nowy i urealnieniem sieci…

- Nie będzie tramwajów na Piaski?

- Zobaczymy, do tego trzeba się przygotować, zrobić symulację funkcjonowania sieci, policzyć koszty. Pracy jest dużo.

- Plany są, zadań ogrom. Startuje pan na kolejną kadencję?

- Nie wiem, serio, nie wiem. Jak patrzę na siebie, to myślę sobie tak: postarzałem się, przytyłem i posiwiałem przez te wszystkie lata. Ale tak naprawdę, patrząc z punktu kariery, to ja już osiągnąłem wszystko. No i dlatego jestem na rozdrożu. Z jednej strony chciałby się otworzyć ten Zespół Szkół Artystycznych, który powstanie przy Filharmonii, a którego budowę w odpowiednim czasie zablokowali radni, Chciałoby się przyprowadzić tu te nowe tramwaje, otworzyć nowy zespół szkół technicznych w kompleksie poszpitalnym przy ul. Warszawskiej, który będzie najnowocześniejszy w całym pasie zachodnim i będzie kształcił do zawodu i zarabiania pieniędzy. Chciałoby się być przy momencie podpisywania umowy między AWF a PWSZ o powstaniu Akademii Gorzowskiej, bo się przy tych rzeczach grzebało. A z drugiej strony człowiek chciałby mieć już święty spokój. Powoli mam już takie momenty, że gadanie, jakie słychać, takie bez sensu, mnie nie denerwuje, tylko coraz częściej dochodzę do wniosku, że ludziom, którzy się wypowiadają publicznie, zwyczajnie nie chce się dowiedzieć, jak to wszystko działa.

Mamy tu w Gorzowie wielu komentatorów, którzy o wielu komentowanych przez siebie sprawach nie mają żadnego pojęcia. No i ja mówię tak, że skoro mamy filharmonię, to trzeba tam zabrać tych, co tam nigdy nie byli. I jeśli 10 procent z nich tam zostanie, to już jest postęp. Bo wrócą, a ich dzieci i wnuki też tam przyjdą. Będziemy się cywilizować coraz bardziej, jak na Zachodzie. Może kraj, a za tym i miasto, się będzie rozwijał wolniej, ale będzie. Jak ktoś przyjedzie do Gorzowa, to musi mieć bezpieczne przejście z dworca jednego i drugiego do autobusu i tramwaju, a ten z kolei musi bezpiecznie takiego kogoś dowieźć w żądane miejsce. Nam w tej chwili jeszcze tylko brakuje kilku lat, aby ten status cywilizacji miejskiej osiągnąć. A przecież trudno sobie wyobrazić, że w mieście kiedyś nie było średnicówki. A żeby ją wybudować, trzeba było wyciąć 670 drzew w parku Słowiańskim. Wydział środowiska, to znaczy jego pani dyrektor, oznajmiła, że ona takiej decyzji nie podejmie. Więc ja to zrobiłem I ja podjąłem trudną tę decyzję o 15.15 w piątek, kiedy już żaden dziennikarz się o tym nie mógł dowiedzieć. I szybko te drzewa firma Wawrzyńca Zielińskiego wycinała. Nie było to łatwa decyzja, bo przykro się patrzyło, jak te drzewa idą pod siekierę. Powiedziałem wówczas pani dyrektor wydziału ochrony środowiska, że w zamian za te drzewa powstanie inny park na 35 ha powierzchni, ale tę wycinkę zrobić trzeba. Wyjścia nie ma. Inna sprawa, że potem dostałem list od mieszkańca miasta podpisany z imienia i nazwiska oraz adresu, który nazwał mnie zbrodniarzem. Napisał, że to jest skandal największy w mieście. Inwektyw było zresztą znacznie więcej. I zakończył – „Nawet opozycja i dziennikarze nie apelowali, aby tego nie robić”. Nie mieli szans. Bo wszystko stało się szybko. Ale taka była konieczność.

- No więc, kandyduje pan?

- Nie wiem, naprawdę…

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x