Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Nadal walczą o województwo zielonogórskie

2013-11-27, Nasze rozmowy

Z Janem Kochanowskim, byłym posłem, rozmawia Jan Delijewski

medium_news_header_5713.jpg

- Był pan jednym z architektów powstania woj. lubuskiego. O takie lubuskie panu chodziło?

- Kiedy zabiegaliśmy o powstanie własnego województwa, to nie było powiedziane jakie ono ma być. Stworzyliśmy jedynie pewne ramy, które na samym początku zostały odrzucone przez delegata rządu, późniejszego wojewodę Jana Majchrowskiego. Byłem wówczas przewodniczącym sejmiku woj. gorzowskiego i pamiętam doskonale pierwsze spotkanie, które odbyło z przedstawicielami obu sejmików w Świebodzinie, a także wszystkie następne jakie były. Na pierwszym spotkaniu nie doszliśmy do porozumienia, bo Zielona Góra chciała 17 województw  a my mówiliśmy o 25. Kiedy jednak rząd twardo obstawał przy koncepcji 12 województw, wtedy dopiero rozpoczęliśmy rozmowy o wspólnym województwie.

- Ale inaczej chyba miały układać się relacje między miastami wojewódzkim, inaczej miał wyglądać podział instytucji i agend rządowych oraz samorządowych?

- Oczywiście, bo miały być dwa filary rozwoju regionu, dwie równoprawne stolice – jedna rządowa, druga samorządowa. I przez pierwsze dwie kadencje te relacje układały się w miarę poprawnie. Nie przypominam sobie, żeby taki iskrzyło jak obecnie, kiedy marszałkiem był Andrzej Bocheński a Andrzej Brachmański był wiceministrem spraw wewnętrznych. Nie było wtedy z ich strony żadnych ruchów czy działań bez uzgodnienia z nami w Gorzowie. Ten okres dla budowania wspólnoty wojewódzkiej, poza małymi wyjątkami, był więc bardzo dobry. To później zaczęło się psuć. Nie mówiąc już o tym, że wiele instytucji wojewody pozostało w Zielonej Górze, a marszałkowskich w Gorzowie do dzisiaj właściwie nie ma.

- Nie bez pewnej winy był tu chyba wspomniany już Jan Majchrowski,  najpierw w roli delegata rządu a później jako pierwszy wojewoda w latach 1999-200. To jakie są jego główne zasługi dla woj. lubuskiego?

- Sama jego obecność była już krzywdą i nieszczęściem tego województwa, bo przyszedł człowiek bez znajomości realiów i administracji oraz szacunku dla wspólnych uzgodnień, które legły u podstaw jego powstania. Od początku ustawił się w opozycji wobec wszystkich, którzy tu coś znaczyli i powinni mieć coś do powiedzenia. Szczególnie wrogo był nastawiony względem środowisk prawicowych, z których sam się wywodził, a to one w ramach AWS rządziły przecież krajem. Do dzisiaj mam wrażenie, że wiele decyzji i działań było robionych wręcz na złość tym środowiskom. Bez względu na koszty i skutki.

- To jaki wojewoda najlepiej się nam przysłużył?  Może po kolei. Stanisław Iwan, który wojewodował w latach 2000-2001.

- Był sympatycznym wojewodą, co nie przeszkadzało mu być bardziej zielonogórski niż lubuski. Wcale tego nie ukrywał i robił dużo w tym kierunku.

- Andrzej Korski, wojewoda z lat 2001-2004.

- To był nasz wojewoda, pierwszy z Gorzowa i trochę szkoda, że musiał przedwcześnie opuścić stanowisko. Inna sprawa, że był za bardzo uległy ówczesnemu wiceministrowi Brachmańskiego, czego widomym znakiem było chociażby przekazanie ośrodka w Przełazach marszałkowi, co nie było konieczne a było ukłonem w stronę Zielonej Góry. Bez żadnej wzajemności.

- Marek Ast, który był tylko przez 2006 rok.

- To przede wszystkim znany samorządowiec, któremu przyszło być wojewodą. Był i administrował, nie wnosząc nic ciekawego

- Wojciech Perczak z lat 2006-2007.

- Jakby w ogóle go nie było. Nie dał się w żaden sposób zapamiętać.

- Później, w latach 2007-2011, była Helena Hatka.

- Próbowała reprezentować północ, ale bliżej było jej do południa, gdzie wcześniej kierowała Kasą Chorych, aczkolwiek zamieszkała pod Gorzowem. Niczym szczególnym nie zapisała się w historii regionu.

- Po niej rządził Marcin Jabłoński do 2013 roku.

- Niby nasz wojewoda, ale też nie do końca. Trzeba jednak przyznać, że próbował myśleć i działać po lubusku, na rzecz całego regionu, a nie tylko Zielonej Góry. To on, najpierw jako marszałek a później jako wojewoda, zabiegał o lepsze zaspokojenie potrzeb północnej części województwa.

- No i teraz mamy Jerzego Ostroucha.

- O którym nie można jeszcze za wiele powiedzieć, poza tym, że stara się być aktywny w mediach. Widoczne są jednak podziały na północ i południe, na domenę marszałka i wojewody, i to w sprawach, gdzie nie powinno być tych podziałów. Mogliśmy się o tym przekonać chociażby przy okazji obchodów 15-lecia województwa. Wojewoda swoje, marszałek swoje… Mimo iż oboje są z tej samej partii.

- A z marszałków, który zasługuje na miano najbardziej lubuskiego?

- Niewątpliwie na takie miano zasługuje Andrzej Bocheński. On przynajmniej próbował  łączyć środowiska zielonogórskie i gorzowskie, co w Zielonej Górze mieli ma nawet za złe. Pamiętajmy przy tym, że działał w zupełnie innej rzeczywistości – wtedy nie było tych ogromnych pieniędzy unijnych, jakie od lat płyną do kraju i regionu. A i budżet województwa był znacznie skromniejszy.

- A który był czy jest bardziej zielonogórski niż lubuski?

- Chyba nikt nie ma wątpliwości, że marszałek Elżbieta Polak jest przede wszystkim zielonogórska. To widać na każdym kroku, choć stara się stwarzać pozory, że jest inaczej. Podział środków oraz wiele innych działań jednoznacznie wskazuje, że bliższa jest jej Zielona Góra i południe regionu.

- Prof. Jerzy Stępień, autor tej reformy administracyjnej, który uczestniczył w okolicznościowym spotkaniu w gorzowskiej bibliotece mówił, że nie o taki samorząd w sumie chodziło. Bo mamy samorząd, na który obywatele poza wyborami nie mają żadnego wpływu, a rządzą nim partyjni liderzy praktycznie bez społecznej kontroli i żadnej – poza polityczną – odpowiedzialności. Podziela pan ten pogląd?

- Trzeba przyznać, że na poziomie powiatów i województwa mamy w wyborach partyjne listy kandydatów i w tym sensie są to wybory partyjne, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nowy kodeks wyborczy w części to zmienia, gdyż wprowadza okręgi jednomandatowe, o to oznacza głosowanie na człowieka  a nie na partie. Nie będzie to jeszcze dotyczyć miast na prawach powiatu, takich jak Gorzów czy Zielona Góra, ale z czasem i tu się to zmieni.

- Kto właściwie rządzi w województwie? Sejmik, zarząd województwa czy może Bożenna Bukiewicz, jak mówią niektórzy?

- Formalnie rządzi zarząd województwa, który jest organem wykonawczym, wobec którego organem uchwałodawczym jest sejmik. Nieformalnie jednak rządzą liderzy partii koalicyjnych, czyli PO i PSL. Może nieco w cieniu pani Bukiewicz jest pani Jolanta Fedak, ale swój udział w tym ma.

- I nie można w żaden sposób tego zmienić?

- Można, ale tylko za pomocą wyborów. Obywatele też mogą tworzyć listy wyborcze i wystawiać swoich kandydatów. Inaczej tej praktyki się nie zmieni. Tym bardziej więc potrzebne są wybory w okręgach jednomandatowych, bo to może zmusić partie  polityczne do wystawiania ludzi wyrazistych, którzy dużo znaczą w swoich środowiskach, mają coś do powiedzenia i nie dadzą się tak łatwo sterować partyjnym liderom.

- Jak jednak zadbać o ten zadeklarowany stan równowagi i równomiernego rozwoju?

- Na to mogą wpłynąć przede wszystkim parlamentarzyści, radni sejmiku oraz władze lokalnych samorządów. Oni wszyscy musza mocniej o to się upomnieć. Razem powinni stworzyć siłę, z która będzie się liczył zarząd województwa i partyjni liderzy. Do tego potrzebny jest program, konkretne postulaty i głos, który stanie się słyszalny.

- Tymczasem mamy projekt budżetu województwa, w którym planowane inwestycje – poza melioracją – ograniczają się praktycznie do południa regionu, acz zahaczają jeszcze o Międzyrzecz. Taki budżet jest w porządku?

- Niekoniecznie. Bo chociażby Skwierzyna potrzebuje pilnie mostu, Drezdenko wymaga obwodnicy… Tych inwestycyjnych potrzeb na północy jest bardzo wiele, ale z nieznanych mi powodów bardziej dostrzega się je na południu. To nie jest dobre dla regionu rozumianego jako całość.

- Wszyscy nam wmawiają, że bez własnego województwa nie byłoby tego rozwoju, jakiego doświadczamy także w Gorzowie. Rzeczywiście nie byłoby? Drogi i tak by powstały, środki unijne na inwestycje nie byłyby chyba mniejsze, a akademii jak nie mieliśmy tak nie mamy…

- Prawda, jak zwykle, leży po środku.  Gdyby nie było województwa, to jak wynikało z różnych obliczeń na dzień dobry pracę mogło stracić około 5 tysięcy ludzi, bo tyle stanowisk mogło przestać istnieć. Po drugie istnienie województwa oznacza, że to bezpośredni w  nim następuje podział dostępnych środków budżetowych oraz pieniędzy unijnych, a to oznacza, że tych pieniędzy jest siłą rzeczy znacznie więcej. Nie byłoby także dodatkowych pieniędzy na rozwój wiodących ośrodków w regionach, do których zaliczony został Gorzów i Zielona Góra z racji wojewódzkiego statusu. Nie wiadomo też czy w takim tempie powstałaby nowa droga S3  z Gorzowa do Zielonej Góry. Tych korzyści jest naprawdę wiele. Zupełnie inną sprawą zaś jest to, że Zielona Góra znacznie bardziej korzysta na tym województwie niż Gorzów, choć chyba nasze miasto nie jest tu całkiem bez winy, bo zbyt często słyszę, że tam mają pomysły, projekty a tu ich brakuje. Może również  dlatego, że wiele projektów w Zielonej Górze inicjuje sam marszałek, którego aktywności w tym zakresie w odniesieniu do Gorzowa jakoś nie widać.

- I także tym sposobem wojewódzkość przenosi się, a raczej przenoszona jest  do Zielonej Góry…

- Niestety, nie da się ukryć. Mówiłem o tym głośno i jeszcze raz powtórzę, że niektórzy politycy z południa tak się rozpędzili, że nadal walczą o województwo zielonogórskie i różnymi sposobami zmierzają do celu. Nawet jeśli województwo ma w nazwie lubuskie.

- Dziękuję za rozmowę

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x