Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

W naszym mieście to nie przejdzie

2014-01-15, Nasze rozmowy

Z Bogusławem Dziekańskim, dyrektorem Jazz Clubu Pod Filarami, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_6171.jpg
B. Dziekański z Kenny Garrettem. Fot. Aneta Stosor

- Skończył się 2003 rok, to jest oczywiście 2013. Mówiło się, że to jest rok, zapaści kulturalnej, zapaści finansowej, kolejny rok kryzysu. Jak te sądy przekładają się działalność klubu?

- Tak po prawdzie, to wolałbym, abyśmy rzeczywiście rozmawiali w 2004 (śmiech), bo bylibyśmy młodsi o 10 lat. A poważnie mówiąc, jaki był ten rok 2013?  My, ludzie kultury musimy się  dopasowywać do istniejących warunków. Zawsze się mówi, że pieniędzy na kulturę jest mało, zawsze będzie mało. Pytanie istotne jest natomiast takie, jak te pieniądze będą wydawane i wykorzystywane. Dla klubu generalnie miniony rok skończył się właściwie jak każdy inny rok. Bo do dotacji miejskiej należy dodać dochód własny wypracowany przez klub w wysokości ok. 200 tyś złotych, co stanowi blisko 42 %  środków przeznaczonych na działalność merytoryczną prowadzonej przeze mnie instytucji kultury.

Kwoty pozyskiwane przez klub z innych źródeł są mniej więcej na tym samym poziomie od lat. Wszystkie opowieści, że klub nie stara się o dodatkowe środki finansowe, można włożyć między bajki, bo przecież nie muszą to być unijne czy ministerialne pieniądze. Przy takich projektach zresztą należy zazwyczaj mieć zabezpieczony wkład własny.  

Są jeszcze inne pieniądze, z innych źródeł. I tak dla przykładu ze STOART-u, czyli Związku Artystów Wykonawców udało nam się pozyskać środki na działalność klubu. Jednym słowem trzeba się dostosować. Nie ukrywam jednak, że pomniejszenie miejskiej dotacji na rok 2014 o kolejne środki w konsekwencji  może spowodować ograniczenie działalności instytucji. Tym bardzie, że przecież ceny nie stoją w miejscu. Nastąpił znaczny wzrost  opłat za ZAiKS. W finansach klubu zaczyna się robić od pewnego czasu ciasno. W pierwszej kolejności przełoży się to na organizację koncertów w ramach Festiwalu Gorzów Jazz Celebrations (GJC) realizowanych w dużych salach, tj. teatru czy filharmonii. Dzisiaj mając do wyboru koncerty GJC czy działalność klubową i Małej Akademii Jazzu, przy tym poziomie dotacji, wybieram działalność klubową i edukacyjną na dobrym poziomie. Od jesieni 2014 roku będą zwijane koncerty Gorzów Jazz Celebrations, a szkoda, bo stały się one marką kulturalną naszego miasta. Na obecny czas nie ma co jeszcze o tym przesądzać. Są pozytywne sygnały, że budżet klubu ze strony miasta zostanie wzmocniony.

-Ale sam powiedziałeś, że nie tylko pieniądze ministerialne są do wzięcia. Istnieją też inne źródła pozyskiwania pieniędzy na działalność. Na przykład jakie?

- Mówię o przekonaniu lokalnej społeczności do tego, co się dzieje i docierania do ludzi wrażliwych, którzy mają własne firmy i którzy chcą się utożsamiać z pewnego rodzaju działalnością. Z grantem jest tak, że może być, ale nie musi. A jeśli się ma duże zaufanie i akceptację społeczną, to środki, które można pozyskać od sponsorów, one są constans, stałe. One się mogą różnić w zależności od stanu firmy i kondycji gospodarki, ale jest to jednak dobry sposób wspierania finansowo działalności merytorycznej, a jednocześnie budowane są więzi społecznych na poziomie lokalnym z lokalnym biznesem.

- A czy te 2,5 etatu wystarcza !!!!!

- Ja od początku stawiałem na taką filozofię prowadzenia klubu-instytucji kultury, że para czyli środki finansowe idą nie w gwizdek - etaty, a w maszyny czyli na działalność. I te 2,5 etatu, które tu mamy, znakomicie wystarcza do świadczenia tej codziennej działalności. Ale kiedy dochodzą te duże projekty, to naturalnie angażujemy dodatkowych ludzi. Mamy rewelacyjnego akustyka, Huberta Zbiorczyka. Mamy też świetną Anetę Stosor od grafiki. Oni nie pracują na etacie, tylko są angażowani na potrzeby poszczególnych wydarzeń. Są i inne osoby które nam pomagają na zasadzie wolontariatu. Jest świetna Rada Programowa, która włącza się nie tylko w opiniowanie działalności klubu, ale kreatywnie ją wspiera. Ostatnio spotkałem podobną strukturę. Właśnie zaczęliśmy grać Małą Akademię Jazzu w Zwierzynie, i tam dom kultury działa podobnie, tam jest też 2,5 etatu. Zresztą, dzisiaj dopuszcza się  model ośrodka kultury bez siedziby, czyli taki dom kultury bez domu kultury. Krótko mówić, może to być jedno, dwa  pomieszczenia, gdzie logistyka i księgowość jest, a działalność realizuje się w  innych przestrzeniach.

- Ale ja jeszcze chciałam wrócić na moment do pieniędzy. Uważa się, że Gorzów jest miastem płytkim na pozyskiwanie pieniędzy na kulturę, a szczególnie na jazz, który jest przecież klasyką współczesnej muzyki…

- Tak, właśnie Herbie Hancock powiedział dokładnie takie słowa ,,jazz to współczesna muzyka klasyczna”.

- Rzeczywiście znajdujesz ludzi, którzy wspierają finansowo klub?

- Oczywiście.

- Znaczy gorzowskich przedsiębiorców?

- Tak, tak, gorzowskich. Mam taką zasadę, że lepiej kilku sponsorów z mniejszymi pieniędzmi, niż jeden ze sporą kwotą. Bo jeśli ten będzie miał kłopoty, to co, klapa. A tak zawsze jest gwarancja, że jakieś pieniądze będą. Znamienne jest to, że wspierają nas ludzie, te firmy, których właściciele wywodzą się z dawnego środowiska studenckiego. To znaczy, jeśli ktoś działał w ruchu studenckim, to dostrzega potrzebę wspierania działalności kulturalnej.

Tu również należy wspomnieć o publiczności, która jest bardzo ważnym ogniwie w kreowaniu kondycji finansowej klubu, w szczególności w kontekście koncertów Gorzów Jazz Celebrations, które są wysoko budżetowe, a bilety z racji tego nie tanie jak na nasze miasto. Dobry wynik finansowy ze sprzedaży biletów to wartość dodana, ale to i tak nie pokrywa kosztów organizacji tych koncertów. Aby zbilansować jeden koncert GJC należałoby sprzedawać co najmniej 400 biletów w cenie od 200 zł wzwyż. W naszym mieście to nie przejdzie.

- Czyli ci, co kiedyś mieli bliski styk z kulturą i dorobili się pieniędzy, to teraz chcą okazać,  że są dobrymi mecenasami?

- Tak, dokładnie tak, chcą pokazać, że wspieranie kultury jest po prostu dobre.

- Dobre wizerunkowo dla firmy?

- Na pewno tak, ale czy to się przekłada na przykład na sprzedaż ich produktu?  Raczej wsparcie działalności Jazz Clubu ,,Pod Filarami” nie spowoduje, że oni nagle sprzedadzą stali, bram, pomidorów czy nie wiem … cegieł więcej. Bardziej chodzi o ich o satysfakcję i wspieranie tego z czym się utożsamiają. W tych dużych firmach, jest nieco inaczej. Tu obok satysfakcji, że nam pomagają lubią się pochwalić, że wspierają kulturę, na przykład przed szefostwem z zagranicy czy swoimi kontrahentami. Mało tego, oni nawet zapraszają szefów z zagranicy na koncerty.

- No i dochodzimy do fajnego styku. Jakaś firma X sponsoruje niektóre wydarzenia, poczym ty zapraszasz ich na koncert, przyjeżdżają ludzie zza granicy na takie wydarzenie. I w taki sposób dowiadują się, że ten Gorzów to nie jest tylko fabryka  śrubek czy zakrętek, ale jednocześnie miejsce, gdzie się tworzy coś dodanego, jakaś większa  wartość. Bo mogą spędzić fantastycznie czas na dobrym koncercie, a potem przyjść tu jeszcze na pierogi. Czyli w dość nietypowy sposób promujesz Gorzów.

- No tak oczywiście, bo weźmy cykl koncertowy Gorzów Jazz Celebrations i tegoroczne hity, jak Hiromi czy Noa, to są wyjątkowe wydarzenia, już  nie tylko na polskiej scenie jazzowej, są to megagwiazdy światowego jazzu. No i jeśli dana firma zaprosi swoje szefostwo, a jeszcze artystka pochodzi z kraju, gdzie szefostwo mieszka, to po prostu tworzy się fajna sprawa. Bo takie wydarzenie robi z Gorzowa, mimo tych krzywych ulic i brudu, normalne europejskie miasto.

- Bez kompleksów?

- Oczywiście że tak. Jak już zrobimy te dziurawe drogi, posprzątamy miasto to już wstydu nie będzie wcale. Teraz możemy mieć kompleks z powodu wyglądu miasta, a zwłaszcza jego starej część, ale jakie inne możemy mieć kompleksy? Jeśli ktoś mówi, że Gorzów to prowincja, to zwyczajnie mówi nieprawdę. Moim zdaniem prowincja tkwi w mentalności, bo przecież z małej wioski można zrobić wielką mentalnie aglomerację. Prowincja jest zakodowana w głowach. Przecież cykl Gorzów Jazz Celebrations wymyśliłem, aby podnieść prestiż naszego miasta, aby jego mieszkańcy mieli satysfakcję z tego, że tego typu wydarzenia nie są zarezerwowane dla dużych aglomeracji jak np. Warszawa, Kraków, Wrocław czy pobliski Poznań czy Szczecin. Zarazem my tymi koncertami uzupełniamy ofertę jazzową tych wielkich miast. Jakie kompleksy!

- Bogdan, ale klub to nie tylko jazz. Klub się nazywa Jazz Club Pod Filarami…

 - Dokładnie Instytucja Kultury Jazz Club Pod Filarami…

- Tak. Ale przecież tutaj się dzieje maksymalne dużo. Bo przecież przed chwilą (rozmawiamy w sobotę późnym popołudniem) próbę skończyli rapujący freestylowcy i beatboxerzy, no takie chłopaki po 16 lat…

- Ale fajnie się z nimi pogadało. Bo się okazuje, że coś wiedzą o muzyce. Co więcej, okazuje się, że są absolwentami Małej Akademii Jazzu.

- No O.K., ale przecież tu się także spotykają ci, co grają w znów modną Baśkę, bridżyści, stale spotyka się tu też Stowarzyszenie Elektryków Polskich, różne dziwne organizacje też. Przecież to nie ma nic wspólnego z jazzem.

- No, ale jest klimat. Jeśli klub jest otwarty i ktoś chce skorzystać, to dlaczego nie. Przywoływani elektrycy zasiadają sobie na małej sali i debatują, bo dlaczego nie. To są nasi stali goście, którzy tu omawiają swoje sprawy.

- No ale ci beatboxerzy na przykład, czy inni muzycy, ze sceny alternatywnej, co też tu próbowali swego czasu, przecież to też jest dość odległe od jazzu.

- Ci młodzi ludzie trafili tu dzięki znajomości z Ryszardem, który nam od lat pomaga. Zapytali przez niego, czy mogą popróbować, oczywiście, że się zgodziłem, ale próba miała się odbyć w takich godzinach, kiedy klub jest nieczynny. Bo nasi goście być może nie bardzo chcieliby słuchać młodych, albo wręcz bardzo młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w muzykę. Na takie rzeczy jestem otwarty, jednak pod warunkiem, że to, co się dzieje na scenie, i ta warstwa muzyczna, swoim charakterem pasują do charakteru klubu, jego klimatu. A tak się przecież składa, że rap wyrósł na bluesowo-jazzowych korzeniach.

- Czyli mała, ale wielce zacna piwnica dostrzega, że mieście jest młodzież, która dostrzega uzdolnionych i dla takich miejsce się tu znajdzie.

- Naturalnie. Przecież tu wyrosła cała gorzowska młoda scena jazzowa. Oczywiście mamy co tu robić, więc to nie jest tak, że takie działania są nagminne. W roku 2013 zorganizowaliśmy ponad 330 działań: koncerty, MAJ, próby muzyczne itd. Ale jeśli jest młody człowiek w potrzebie, czy przywołana przez ciebie gorzowska alternatywa, to czemu nie. Korzystają, bo coś tam gdzie indziej nie mogą, ale oni i tak stąd wychodzą, bo wolą być w jakimś kompletnie wolnym miejscu nieograniczonym porą dnia czy godziną. Ale skoro są w potrzebie i przychodzą, albo też chcą zagrać tę swoją inną muzykę właśnie w Filarach, bo Filary to nobilitacja, to ja im tego nie odmawiam.

- Jakiś czas temu przeżyliśmy bardzo dużą dyskusję pod tytułem zasadność łączenia Filarów z Filharmonią Gorzowską. Na szczęście wszystko się skończyło i ucichło, a jednak do fuzji klubu i FG jednak cały czas dochodzi.

- Ona musi być dlatego, że nagle pojawiło się w Gorzowie bardzo wielu młodych muzyków, po dobrych szkołach muzycznych, przecież oni na tych studiach spotykali swoich kolegów, którzy kończyli kierunki jazzowe. Okazuje się, że wielu gorzowskich klasyków zna młodą polską scenę jazzową, bo w takich Katowicach są przecież wydziały klasyczny i jazzowy. A że nie wszyscy mają dar improwizacji, to jedni idą w klasykę, a drudzy w jazz. To jest dla mnie naturalne, że oni właśnie tę piwnice odkryli dla siebie. A tak naprawdę, to pierwszy krok w ich stronę to ja zrobiłem. Kiedy zaprosiłem wszystkich, jak tylko orkiestra powstała, na żurek pani Ewy. Zrobił się fantastyczny klimat, siedzieliśmy do białego rana. I teraz tak jest, że po różnych wydarzeniach muzycznych tu przychodzą. I tak też było w piątkowy wieczór, po koncercie, kiedy muzycy siedzieli do czwartej nad ranem. Ja się cieszę. Zresztą mało tego. Zaprosiłem ich, aby mogli w Filarach pograć trochę innej muzyki, w kameralnych składach, to tu się odbył taki koncert, potem na krótki moment to się urwało, ale znów się szykuje nowy projekt. Pojawiły się dziewczyny z Filharmonii, które 15 lutego zagrają koncert. Po nich mają się pojawić także ich koledzy. Trzeba pamiętać, że to są świetnie wykształceni muzycy i oni mogą zaprezentować bardzo ciekawą muzykę wynikającą z ich doświadczeń i fascynacji muzycznych. To nie musi być jazz czy klasyka. I ja się tylko cieszę, bo z takich działań może wyjść nowa jakość.

- Ale muzycy FG przychodzą nie tylko po koncertach, bo wpadają w środku tygodnia, na pierogi. Ale wtedy, kilka miesięcy temu przyszli i powiedzieli otwartym tekstem, że nie mogą tu grać więcej, bo mają formalny zakaz.

- Tak. Ale na szczęście realia się zmieniły, no i teraz już raczej chyba nie można  mówić o jakimkolwiek zakazie. Zresztą jak można czegoś zakazać muzykom? To wolni ludzie i w swoim czasie wolnym, poza obowiązkami zawodowymi, które muszą i powinni wypełniać jak najlepiej, mogą robić, co chcą. Zresztą my też działamy na rzecz filharmonii, otwierając scenę filarów dla gorzowskich filharmoników. Bo nie czarujmy się, to musi okrzepnąć i wpisać się w pejzaż miasta. Filharmonia jest dopiero na początku drogi. Jazzowe Filary potrzebowałem wielu lat, aby zbudować swoją historię, środowisko odbiorców, sympatyków i twórców m.in. w oparciu działalność edukacyjną oraz osiągnąć poziom, jaki jest. I to był proces, który nie powstał z dnia na dzień. Gorzowianie muszą się nauczyć słuchać klasyki, która jest nieco obca w tym robotniczym mieście. Bo póki co, cały czas jesteśmy miastem robotniczym, ale na szczęście o aspiracjach akademickich. To też będzie proces. A my jesteśmy tu i teraz więc zmieniajmy Gorzów. Myślę, ze Filarom to się udaje.

- Fuzja jest, na szczęście nieformalna, ale ciekawa. Ucichły głosy o łączeniu instytucji. Choć jeszcze do niedawna były głosy, że gorzowską kulturę trzeba gruntowanie zreformować. Urzędnicy zdążyli zlikwidować dwie instytucje i groziło to kolejnym. Aż tu nagle nastała cisz i wiadomym jest, że w 2014 roku żadnych zmian nie będzie. Dlaczego nagle urzędnicy przestali nagle mówić o tej naprędce uszytej reformie?

- Z tego co wiem, że są plany likwidacji Grodzkiego Domu Kultury, ale decyzję podejmą oczywiście radni. Proces został spowolniony, bo myślę, że jednak ten szum, który się zrobił wokół Jazz Clubu, uświadomił urzędnikom, że należy rozmawiać z ludźmi. Bo instytucje są dla społeczeństwa. Ja byłem wielce i mile zaskoczony, kiedy przeciwko planom wcielania klubu do Filharmonii, w obronie suwerenności stanęły media, radni, i co ważne dla mnie osobiście, przysłowiowa ulica. Zresztą dwa lata temu podeszła do mnie moja szefowa, pani dyrektor Ewa Pawlak i powiedziała mi po koncercie inaugurującym sezon kulturalny w Gorzowskiej Filharmonii, panie Bogusławie, przygotowujemy się do tej strategii i przyglądamy się każdej instytucji kultury pod każdym z możliwych elementów. I usłyszałem – jakbyśmy pana instytucji nie oglądali, to wypada najlepiej. A potem nagle ta dziwna decyzja, pół roku później, kiedy okazało się, że klub należy wcielić do FG. I to jest do dzisiaj dla mnie niezrozumiałe.

- To dla nikogo nie było zrozumiałe. Bo w przypadku zmian w gorzowskiej kulturze sprawdziła się stara żydowska zasada, że pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł…

- Poza tym kultura to nie są klocki Lego, które możesz w różny sposób układać i one będą ładne, ale zimne. Kultura to tkanka żywa i naprawdę trzeba się z nią delikatnie obchodzić, wsłuchując się w głos opinii publicznej, twórców i ludzi kultury. Zlikwidowano Klub Nauczyciela i Dom Kultury Małyszyn. A pozostałe placówki jednak funkcjonują, nawet Grodzki Dom Kultury, choć został okrojony. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Jak ci odpadnie pierwsza płytka w schodach, to trzeba ją natychmiast przykleić, bo za nią pójdą następne. Niestety nie można dopuszczać do degradacji infrastruktury którą się zarządza. Jest coś takiego, jak gospodarz, który musi zadbać o powierzony majątek. Ja przynajmniej tak mam. U nas, jak coś się zaczyna psuć, to jest natychmiast naprawiane.

- A tak a propos remontów. Pamiętam jak kilka lat temu przyszłam do klubu i jakiś człowiek siedział pod pulpitem na małej sali i coś tam w kątku malował. Zapytałam, czy gdzieś jest tu pan Dziekański, a ów facet w papierowej czapce podniósł głowę i się okazało, że to dyrektor Dziekański sam osobiście maluje jakieś niedociągnięcia po remoncie. A kiedy zapytałam po co to robisz, bo i tak nikt o tym nie będzie wiedział, odpowiedziałeś mi, że ty i pająki tak, więc to trzeba wykończyć.

- No tak, bo ja tak mam, że trzeba to zrobić i już. Mnie korona z głowy nie spadnie od takich działań.

- Ale ty podobnie myślisz o dbaniu o poziom zachowań na sali podczas koncertów.

- No tak, bo ci młodzi jazzmani, którzy do nas przyjeżdżają, sami zauważają, że tu się nie rozmawia podczas koncertów.

- Oraz nie je pierogów…

- No tak, bo decyduje o tym specyfika sali, bo nie ma bufetu. Może gdyby był, byłoby inaczej … nie, nie było by! Uważam, że szacunek się należy muzykom.

- Ale tu nawet jak ktoś gada, to zwracasz uwagę ty, albo publiczność…

- No tak, i robie to nawet wobec sponsorów, bo respekt dla muzyki musi być zachowany.

- Dziękuję za rozmowę

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x