Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Jest sporo fajnych rzeczy do zrobienia

2014-03-26, Nasze rozmowy

Z Tomaszem Kucharskim, dwukrotnym mistrzem olimpijskim w wioślarstwie,  dyrektorem Wydziału Sportu i Turystyki w Urzędzie Miasta, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_6905.jpg

- To już sześć lat, jak zakończył pan karierę. Nie brakuje panu tej adrenaliny, tych emocji związanych z rywalizacją sportową?

- Nie. Może dlatego, iż kończąc przygodę ze sportem jako zawodnik przez kolejne 2,5 roku prowadziłem treningi z najmłodszymi grupami w Zespole Szkół Sportowych. I przyznaję dzisiaj, że adrenalina związana ze startami moich podopiecznych bardziej mnie wypalała niż wtedy kiedy ja pływałem. Zawodnik denerwuje się chwilę przed startem, w jego trakcie już się rozładowuje, a za metą jest tak zmęczony, że myśli tylko o odpoczynku. Trener musi denerwować się przez całe zawody. Przyznam, że w pewnym momencie miałem dość tej adrenaliny.

- Kiedy ogląda pan w telewizji mistrzostwa świata,  igrzyska wraca pan pamięcią do swoich dwóch startów?

- Oczywiście. Bardzo przeżywam każde igrzyska, szczególnie kiedy widzę naszych reprezentantów walczących o medale. Często czuję jak mi tętno przyspiesza, niekiedy dostaję gęsiej skórki. Od razu w takich chwilach przypominają mi się emocje związane z moimi występami. Zawsze wiązały się one z dużym stresem. I powiem od razu, że jako były sportowiec zawsze doceniam tych, którzy nie poddają się i walczą o jak najlepszy wynik. Niekoniecznie musi to być medal. Najważniejsze, żeby dać z siebie maksimum.

- W takich dyscyplinach jak wioślarstwo igrzyska to zdecydowanie najważniejsza impreza. Pamiętam jak zdobył pan wraz ze swoim partnerem Robertem Syczem pierwszy złoty medal mistrzostw świata w 1997 roku. Odzew tego sukcesu był chyba znikomy?

- Środowisko sportowe zauważa takie sukcesy. Gorzej ze zwykłymi kibicami sportu, aczkolwiek muszę przyznać, że jak pojechaliśmy po tym pierwszym mistrzostwie świata do Anglii byliśmy rozpoznawalni. Może dlatego, że wioślarstwo na Wyspach Brytyjskich jest bardzo popularne. Oczywiście igrzyska mają zupełnie inny wymiar, choć wydawałoby się, że są to takie same regaty, jak mistrzostwa świata, Europy czy Puchar Świata. Na starcie są ci sami rywale, wokół kręcą się ci sami trenerzy, najczęściej są to znane już akweny, mamy też tych samych sędziów. Nic bardziej mylnego. Otoczka, atmosfera igrzysk potrafi jednego zmobilizować, innego przydusić mocno do ziemi. Dlatego zdarzają się niespodzianki, bo nie wystarczy być idealnie przygotowanym. Trzeba wytrzymać to całe ciśnienie, które chwilami jest wybuchowe. Bardzo ważne w takich chwilach jest odpowiednie działanie osób towarzyszących, w tym trenera. Co do odbioru społecznego sukcesów na igrzyskach, to nie ma nawet sensu dokonywać jakichkolwiek porównań. Te zawody oglądają miliony ludzi w kraju. Po powrocie z Sydney, gdzie zdobyliśmy pierwsze złoto, stałem się osobą publiczną. Wszędzie byłem serdecznie witany. Nawet na stacjach benzynowych w miastach, gdzie nie potrafiono odróżnić kajakarstwa od wioślarstwa.

- Gorzowscy kibice nigdy nie mogli obejrzeć pana w akcji w swoim mieście. Co najwyżej na treningu. Chyba szkoda, że mając tak liczne sukcesy w kajakarstwie i wioślarstwie nie udało się w Gorzowie stworzyć warunków ku temu?

- Pamiętam, że w 1997 roku, po zdobyciu wspomnianego pierwszego mistrzostwa świata, odbyły się na Warcie towarzyskie regaty, w których wystąpiłem. Pływaliśmy pomiędzy mostami. Dzisiaj, niestety, ze względu na skromne środki finansowe trudno jest organizować zawody, na które mogliby przyjechać najlepsi wioślarze w kraju. Może w przyszłości uda się powrócić do organizowania ciekawych regat.

- Jaki był dla pana najciekawszy moment w karierze?

- Pod koniec 1994 roku trafiłem do reprezentacji Polski, konkretnie do grupy trenowanej przez Jerzego Brońca. Byłem próbowany w dwójce wagi lekkiej oraz w czwórce bez sternika. I właśnie na tych pierwszych zgrupowaniach zobaczyłem, jak ogromną pracę trzeba włożyć, żeby walczyć o miejsce w kadrze. Trener dał mi wtedy szansę zaistnienia, a ode mnie już zależało, czy ją wykorzystam. Jak czas pokazał, udało mi się dojść do najwyższego poziomu.

- Jaka była najtrudniejsza chwila?

- Po przyjściu do grupy trenera Brońca pływałem we wspomnianej czwórce bez sternika i szło nam naprawdę dobrze. W regatach Pucharu Świata ciągle byliśmy w czołówce. Najgorsze miejsce, jakie osiągnęliśmy to ósme. I kiedy w 1995 roku zbliżały się mistrzostwa świata w Tampere, będące jednocześnie kwalifikacjami do igrzysk w Atlancie, byliśmy przekonani, że pojedziemy do Finlandii. Awans na igrzyska uzyskiwało aż dziesięć osad i na pewno byliśmy w gronie kandydatów. Niestety, działacze Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich nie zgodzili się na wysłanie naszej osady. I to nawet za nasze prywatne pieniądze. Byłem rozczarowany, nie mogłem zrozumieć, dlaczego odbiera nam się szansę przy zielonym stoliku. Postanowiłem dać sobie spokój z pływaniem. Jesienią podjąłem pracę w barze studenckim ,,Bara-Bara’’. Po kilku miesiącach za namową trenera AZS AWF Gorzów Mariana Henniga powróciłem do sportu.

- Nie mogę jeszcze nie powrócić do 1999 roku i dziwnej ,,wpadki’’ na mistrzostwach świata w Kanadzie. Miał pan razem z Robertem Syczem walczyć o trzeci z rzędu złoty medal i kwalifikację olimpijską do Sydney, a skończyło się na wycofaniu z zawodów. Co się tam naprawdę wydarzyło?

- Za dużo zostało popełnionych błędów. Po pierwsze siedzieliśmy tam cztery tygodnie, nie będąc do tego przygotowani. Nie zadbano nawet o właściwą dla nas dietę. Jedliśmy w studenckich stołówkach i w efekcie straciliśmy kontrolę nad wagą. Ponadto na początku naszego pobytu wystąpiliśmy w otwartych mistrzostwach krajów anglosaskich. Wygraliśmy swoją konkurencję i od tamtej chwili forma zaczęła nam się ulatniać w expressowym tempie. I zamiast walczyć o medal musieliśmy wracać do kraju bez finansowych perspektyw dalszego pływania. Na szczęście mój klub wysupłał trochę pieniędzy, dzięki którym mogłem przygotować się do ostatnich kwalifikacji tuż przed igrzyskami, a potem cieszyć się z pierwszego złota olimpijskiego.

- Jaką najzabawniejszą sytuację przypomina pan sobie z tych wielu lat startów?

- Było ich mnóstwo. Do jednej zawsze powracam jednak z sentymentem. W Sydney dostaliśmy ultralekkie stroje przygotowane przez polską firmę, w których nie szło startować, ale założyliśmy je do oficjalnego ważenia. Jak wiadomo, w dwójce podwójnej wagi lekkiej nie można przekroczyć określonej wagi. I podczas oficjalnego ważenia zawsze liczy się każdy dekagram, a te stroje były lżejsze od normalnych o 200 gram, co mnożąc przez dwa dawało nam ,,oszczędność’’ 40 dekagramów. I jedna z sędzin z Niemiec uparła się, że te nasze stroje są podejrzane, gdyż z posiadanych zdjęć wnioskowała, że popłyniemy w innych. Nerwy były spore. W pewnym momencie napięcia nie wytrzymał mój partner z osady, który w stronę sędziów puścił słowną ,,wiązankę’’ w języku polskim, używając kilku naprawdę ostrych słów. Nastąpiła chwila konsternacji i nagle inny sędzia powiedział, że wszystko jest w porządku. Oczywiście popłynęliśmy w tych cięższych strojach, ale wszystkie osady zawsze kombinują, kiedy waga jest na styku. Co ciekawe, już po zdobyciu przez nas mistrzostwa olimpijskiego przyszła do nas ta niemiecka sędzina… z przeprosinami za niepotrzebne zamieszanie. A my do dzisiaj zastanawiamy się, czy komisja zrozumiała co Robert im wtedy wykrzyczał, czy przestraszyli się intonacji jego głosu.

- Niedawno postanowił pan zamienić strój sportowy na garnitur. Czy urzędniczy gorset za bardzo pana nie uwiera?

- Początkowo miałem obawy, czy ciągłe siedzenie za biurkiem mnie nie znudzi. Szybko okazało się, że praca dyrektora wydziału wcale nie sprowadza się do ośmiogodzinnego ślęczenia nad papierami. Często mam różne spotkania, wyjazdy, spotykam się z ciekawymi ludźmi z innych miast. Wraz ze współpracownikami prowadzimy działania mogące kreować dalsze kierunki rozwoju sportu w mieście. Naprawdę jest sporo fajnych rzeczy do zrobienia i to mnie ekscytuje.

- Żona zapewne przyzwyczaiła się już do pańskiej codziennej obecności w domu?

- Oczywiście, gorzej było ze mną. Przez całe życie byłem przekonany, że sportowiec wyjeżdżający na zgrupowania i zawody ma naprawdę trudne życie. W momencie kiedy już na dobre z powrotem zamieszkałem w domu szybko okazało się, że takie codzienne życie potrafi co chwilę zaskakiwać. Wcześniej nie byłem przyzwyczajony do umiejętnego rozwiązywania prozaicznych, wydawałoby się spraw. Na nowo musiałem uczyć się być elastycznym i reagować na powstałe problemy. Takie zwykłe, jak nagła awaria pralki, choroba dziecka, załatwienie sprawy w urzędzie. Życie sportowca na wyjazdach jest poukładane. Wiadomo, kiedy jest śniadanie, trening, odnowa, obiad, drugi trening, itd. Reszta go nie interesuje. Dlatego naprawdę doceniam żonę za to, że potrafiła z wszystkim sobie radzić pod moją nieobecność. 

- Podobno lubi pan gotować?

- Gotowanie to naprawdę wielka frajda. Już teraz razem z żoną włączamy do tego dzieci, żeby poznały zalety przyrządzania potraw. Co ciekawe, nie zawsze lubię jeść to, co upichcę. Chodzi głównie o owoce morza, przede wszystkim ryby. Będąc wielokrotnie na zgrupowaniach np. w Portugalii poznałem wiele ciekawych przepisów i czasami coś z tego ugotuję dla rodziny. Im to zawsze bardzo smakuje.

- Czy dzisiejszy sport przystaje jeszcze do promowanego przez lata hasła ,,sport to zdrowie’’?

- Zależy jak na tę sprawę spojrzymy. Sport rekreacyjny ostatnio przeżywa renesans, ludzie chętnie wychodzą w teren, jeżdżą na rowerach, biegają. Widać rosnące zainteresowanie uczestnictwem w licznych programach rekreacyjnych współorganizowanych także przez nasze miasto. Mam tu na myśli choćby cykl biegów pod hasłem ,,Z biegiem natury’’. Raz w miesiącu są organizowane zawody, natomiast raz w tygodniu każdy może skorzystać z pomocy trenerów, którzy podpowiedzą, jak przygotować plan treningowy. Kiedy jesienią przyłączaliśmy się do tej akcji myślałem, że zainteresowanie nie będzie duże. Pomyliłem się. Z każdym kolejnym startem rośnie liczba chętnych, przyjeżdżają nawet uczestnicy spod Gorzowa. Ja też zresztą uwielbiam z rodziną spędzać czas wolny aktywnie. Oczywiście inaczej należy spojrzeć na wyczynowych sportowców. Moim zdaniem ,,od zawsze’’ treningi są tak przygotowywane, żeby przekraczać kolejne bariery ludzkich możliwości. Wiadomo, wszystko wokół nas się rozwija, pojawiają się nowe odkrycia i za tym idą nowe procesy szkolenia z wykorzystaniem wyników najnowszych badań. Wielokrotnie zastanawiałem się, kiedy pojawi się meta dla ludzkiej wytrzymałości, ale co rusz pojawiają się sportowcy o tak wielkich możliwościach, że potrafią wszystkich zaskoczyć. Dlatego sport wyczynowy zakwalifikowałbym raczej do ciężkiej pracy, gdzie  musimy liczyć się z ubytkami zdrowia.

- Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Kucharski – urodzony 16 lutego 1974 roku w Gorzowie. Karierę wioślarską rozpoczął w wieku 12 lat w gorzowskim AZS AWF. Początkowo pływał jako sternik. Po pierwsze medale w mistrzostwach Polski sięgnął jako młodzik. W 1993 roku zadebiutował w mistrzostwach świata w kategorii młodzieżowej. Cztery lata później pływał już w osadzie dwójki podwójnej wagi lekkiej z Robertem Syczem. Ich pierwszy występ w mistrzostwach świata seniorów w 1997 roku we francuskim Aigubelette zakończył się zdobyciem złotego medalu. Sukces ten powtórzyli w następnym roku w niemieckiej Kolonii. W latach 2001-2003 trzykrotnie sięgnęli po srebrny medal. Największe jednak sukcesy odnieśli w igrzyskach olimpijskich w Sydney w 2000 roku i cztery lata później w Atenach. W obu przypadkach stanęli na najwyższym stopniu podium. Niestety, w 2008 roku nie udało im się zakwalifikować na kolejne igrzyska do Pekinu. Tomasz Kucharski zakończył karierę sportową w 2008 roku. W dorobku ma kilkadziesiąt medali mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych. Od lutego 2012 roku jest dyrektorem Wydziału Sportu i Turystyki w gorzowskim Urzędzie Miasta.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x