Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy , 18 kwietnia 2024

Niezwykle niebanalne życie w tak zwanym międzyczasie

2016-05-04, Nasze rozmowy

Z Anną Łaniewską, aktorką Teatru Osterwy w Gorzowie, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_14688.jpg

- Ile już lat jesteś w gorzowskim teatrze?

- Od 1 października 1989 roku.

- Kawał czasu.

- Prawda. Kawał. Pół mego życia w ogóle i niemal całe zawodowe. W tym roku w lipcu mija właśnie 30 lat mojej pracy zawodowej. Zaczynałam pracę od ośrodka w Zapowiedniku, ośrodka resocjalizacyjnego. To jest taka mała wioseczka pod Skarszewami, a Skarszewy z kolei to takie małe miasteczko pod Starogardem Gdańskim, skąd ja pochodzę, a Starogard leży niedaleko Gdańska.

- Ale nie zaczynałaś jako aktorka?

- Nie, nie. Moja przygoda z aktorstwem, śpiewaniem poezji, śpiewaniem jako takim zaczęła się od mówienia wierszy, od udziału w konkursach recytatorskich i teatru amatorskiego w wieku 16 lat. Potem była przerwa na pracę w Zapowiedniku, jako rejestrator medyczny, czyli osoba, która musi zapisywać wszystko, co się dzieje z pacjentem. Tam urodziła się moja córka Basia. Potem wróciłam do rodzinnego Starogardu i zaczęłam pracę w Domu Kultury już jako instruktor teatralny.

- Jakie drogi więc sprowadziły cię do Gorzowa?

- To trochę skomplikowana historia. Jeszcze przed narodzinami córki wygrałam konkurs recytatorski. Mam zresztą wszystkie odznaki recytatorskie. Wygrałam konkurs im. Juliana Przybosia „Złoty lemiesz”. Jakąś tam nagrodę dostałam w Zakopanem na konkursie poezji romantycznej. Ale moją główną nagrodą był Laur Wawrzynu, czyli główna nagroda recytatorska na Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim, który zresztą do dziś istnieje, oraz główna nagroda, brązowa statuetka na konkursie „Śpiewajmy poezję” w Olsztynie. Ten konkurs do dziś się zresztą odbywa. No i kiedy wracaliśmy z konkursu w Zakopanem, to autobusie, w którym jechaliśmy, podszedł do mnie ówczesny dyrektor teatru w Gorzowie Marek Mokrowiecki i zaproponował mi pracę. Powiedział, że szuka młodych, zdolnych, śpiewających ludzi.

- Czym zaczynałaś?

- To była „Stachuriada”. Pierwszy musical w Gorzowie. Wcześniej może były jakieś śpiewogry, ale nie na taką skalę. Marek Mokrowiecki zaproponował mi udział w tym jednym przedstawieniu. Bo tego, że zostanę tu na 26 lat, to nikt nie przypuszczał. No i po tym przedstawieniu dyrektor Mokrowiecki zaproponował mi pracę na sezon, bo tak wówczas zatrudniano aktorów. Potem przyszedł kolejny, potem znów kolejny i tak minęło owe 26 lat. Potem mieliśmy już stałe umowy o pracę. W międzyczasie trzeba było zdać egzaminy zawodowe, czyli wykazać się dorobkiem ról drugoplanowych, pierwszoplanowych, zagrać przed komisją, potem pojechać do Warszawy i zdać egzamin teoretyczny z wiedzy o teatrze, potem egzaminy praktyczne z wiersza klasycznego, wiersza współczesnego, prozy, piosenki,

- Mieszkasz tu prawie całe swoje dorosłe życie. Jesteś czynna aktorką, ciągle grasz, a jednak wykonujesz masę różnych dodatkowych rzeczy.

- Prawda. Jednak wiele rzeczy, które wykonuję, wiąże się z teatrem. W pewnym momencie zafascynowała mnie praca z dziećmi i od ponad dziesięciu lat prowadzę zajęcia w Studio Teatralnym właśnie z dziećmi starszymi, ale i tymi malutkimi, kilkuletnimi. Poza tym prowadzę też zajęcia w różnych przedszkolach.

- Jedno z przedszkoli ma w logo twoją twarz. Jak do tego doszło?

- Bardzo śmiesznie. Ponad dziesięć lat temu Cezary Żołyński (aktor i reżyser w Teatrze Osterwy - red.) powiedział, że chciałby, abym zagrała główną rolę w bajce Hanny Januszewskiej o Tygrysku Pietrku czyli w „Przygodach małego Tygrysa Pietrka”. Pomyślałam sobie, że dobra, zagram. I zagrałam. No i się okazało, że dzieciom ten spektakl, ten bohater tak się spodobał i tak się utożsamiają z postacią Tygryska Pietrka, bo mały Tygrysek Pietrek to też jest dziecko. Tyle że tygrysie dziecko, które szuka lekarstwa dla mamy. A na dokładkę ten tygrysek boi się wszystkiego, za co dorosłe tygrysy zabierają mu paski z futerka. Musi więc przełamać strach i iść przez góry, przez burzę po to lekarstwo, a po drodze odzyskuje utraconą odwagę, a w związku z tym paski. Myślę, że te małe dzieci, które też się boją różnych strachów, tak bardzo się z tą postacią utożsamiły, że powstał pomysł wystawienia drugiej części przygód Pietrka, oczywiście ze mną w roli głównej. Zagraliśmy ją i to też był sukces. Potem była jeszcze trzecia i czwarta. A po tej trzeciej części przyszły panie przedszkolanki z przedszkola miejskiego nr 23 przy ul. Wróblewskiego. Opowiedziały, że chcą nazwać przedszkole imieniem właśnie Tygryska, bo dzieci tak bardzo go kochają i czy ja się zgodzę, aby w logo była moja twarz w kostiumie. Prezydent miasta zatwierdził nazwę, była wielka gala z oficjelami, wszystkie dzieci się opaskowały. Każda przedszkolna grupa jest taką tygrysią. Ja zostałam honorowym patronem całości i co roku pasuję tygrysim ogonem przedszkolaki, które przychodzą po raz pierwszy. Dla nich to jest ogromne przeżycie, zresztą dla mnie też. Warto tu jeszcze dodać, że tę czwartą część przygód dzieci napisały same. Rodzina Hanny Januszewskiej, czyli właściciele praw autorskich, nie mieli żadnych zastrzeżeń i tak powstał lokalny odcinek przygód Tygryska. Ja napisałam do tej czwartej części piosenki.

- To był debiut?

- Nie, nie. Wcześniej już, w tak zwanym międzyczasie, Cezary Żołyński poprosił mnie, aby napisała piosenki do jakiegoś takiego przedstawienia, które graliśmy poza teatrem. No i wówczas okazało się, że to całkiem mi nieźle wychodzi. Potem było kilka podobnych projektów, aż w końcu napisałam piosenki do spektaklu „Mała Czarownica”. Naturalną konsekwencją był czwarty odcinek przygód Tygrysa. Od tej pory napisałam już piosenki do kilkunastu sztuk, nie tylko zresztą z Teatru Osterwy. Dlatego jestem członkiem Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Ja zwyczajnie lubię te różne działania.

- No tak, z jeden strony Tygrys, z drugiej pisarstwo dla dzieci, a z trzeciej, to mówią, że jak gdzieś jakiś kot płacze, to trafia do Łaniewskiej.

- Długo się broniłam przed kotami, bo miałam psy. Najpierw z moją córką Basią miałyśmy Kaję, potem Maję. Oba psy były zresztą identyczne. Koty wówczas nie wchodziły w grę. Aż przyszedł moment, że w moim życiu pojawiła się Kocia, bo rzeczywiście strasznie płakała. Znalazłam ją pod katedrą. To był styczeń, trzaskający mróz, ona się darła, bo nie mogła wyjść zza kraty takiego loszku. Pomyślałam, że dam jej jeść i na pewno ją ktoś przygarnie. Ale po tygodniu, kiedy już nie mogła miauczeć, bo taka była zachrypnięta, podjęłam decyzję, że ją zabieram. Potem, nie minął rok, a w trawie przy teatrze, coś takiego małego piszczy. I to był taki mały kociaczek, czyli jeden z trzech, które teraz ze mną mieszkają, Misza. Kolejnym kotem był Maciuś spotkany na podwórku. Ale odszedł w styczniu i Fundacja Anakonda uznała, że Serafin jest najlepszym kotem dla mnie. W taki sposób rachunek kotów znów wynosi trzy. Chciałabym dodać, że w międzyczasie rozpoczęła się moja współpraca z Anakondą, czyli fundacją działającą na rzecz praw zwierząt. Zaczęło się to od balu dobroczynnego w Gorzowie, który poprowadziłam, potem był drugi. Anakonda rozpoczęła wydawać swoje pismo i ja znalazłam się na okładce pierwszego numeru. Zbieramy pieniądze na rzecz zwierząt cały czas, bo każda fundacja prozwierzęca potrzebuje ich naprawdę sporo.

- Na jakie cele?

- Przede wszystkim na sterylizacje i kastracje. Mimo, że świadomość w narodzie rośnie, to jednak tych bezdomniaków, kotów, psów jest naprawdę bardzo dużo. Poza tym jest bardzo dużo kotów, które wymagają opieki weterynaryjnej, a to zwyczajnie kosztuje. Zbieramy pieniądze, a ich cały czas jest za mało. Ale podkreślę, kładziemy nacisk na to, aby nie rozmnażać tej bezdomnej biedy. Powiem tylko, że moje wszystkie koty są wykastrowane. Ja uważam, że nie ma potrzeby, aby one się mnożyły. Nie ma potrzeby, aby koty chodziły po śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia. Wiesz, ja nie wiem, czy to Pan Bóg mi te zwierzęta specjalnie z nieba zrzuca, czy co? Bo ciągle się coś dzieje.

- Masz na myśli tego cocker-spaniela z Janczewa?

- No właśnie. To ta suka z Janczewa. Leżała na drodze i o mało jej nie przejechałam, więc wysiadłam z samochodu i pytam, czyj to pies? No bo czyj? Taki cocker-spaniel z dredami z brudu. Okazało się, że pies ma dom, a właścicielka pyta, czy nie chcę szczeniaczków. Co było robić, znalazłam tym szczeniakom domy. Niestety, nie zdążyłam jej wysterylizować i znów były szczeniaczki i znów znalazłam im domy. W tym roku na pewno tę sukę wysterylizuję, żeby już więcej nie było tych szczeniaczków. Wiesz, na wsi świadomość praw zwierząt jest właściwie żadna. Te Burki biegają, robią, co chcą, a potem jest problem. I takie interwencje cały czas mnie się przydarzają. A to jakieś koty, a to jakieś ptaki, bo i ptaki przyszło mi ratować.

- Ptaki?

- Tak, ptak topił się w beczce z deszczówką, którą zresztą sama zainstalowałam. Wyciągnęłam go w ostatniej chwili. Zresztą on już nie żył, więc mu zrobiłam sztuczne oddychanie metodą usta-dziób i się udało. Ptaszek po osuszeniu odleciał w swoją drogę. Potem dzieci mi przyniosły takiego łysego szpaczka, który zamieszkał w mojej spiżarni. No i to jest kolejna sprawa, którą muszę się zająć, bo okazuje się, że w Gorzowie i okolicy nie ma ani jednego azylu dla ptaków. Na razie nie mam za bardzo czasu, ale to jest bardzo ważna sprawa. Nie ma gdzie tych znalezionych ptaków oddać na rekonwalescencję. Bo zajmowanie się takim ptakiem to jest bardzo duże przedsięwzięcie i wymaga wiedzy. Weterynarze nie mają warunków, żeby się takimi ptasimi nieszczęściami zajmować, a jak tu takie małe wyrzucić. Ja się opieki nad ptakami nauczyłam z Internetu, ale również od pani Zofii Brzozowskiej ze Szczecina. To taki ptasi ekspert. Ma jeden pokój w swoim mieszkaniu zaadaptowany na ptasi azyl. Ma ponad sto ptaków, w tym najstarsze jaskółki na świecie, mają ponad 30 lat. Pani Zofia mi bardzo pomaga do dziś. Trzeba dodać, że wszystkie moje ptaki były u weterynarza, dostawały zastrzyki B complex na wzmocnienie. Wyobraź sobie, taki wielki zastrzyk w malusią ptasią łapkę.

- Ania, aktorstwo, zwierzęta, ale jeszcze ogród. Jak mieszkałaś przy Cichońskiego, to na tym malutkim balkoniku miałaś kwiaty, pomidory i ogórki. Teraz w tym nowym mieszkaniu masz też kwiaty, drzewa i co więcej, zainfekowałaś do działań upiększających swoich sąsiadów. Jak to robisz?

- Trzeba wziąć doniczkę, kupić ziemię, zasadzić ziarenko i podlewać. Podlewanie jest bardzo ważne. No i razem z moją sąsiadką zorganizowałyśmy beczkę, bo woda jest bardzo droga i zbieramy deszczówkę. Na podwórku są już dwie beczki. Poza tym zaadaptowałyśmy podwórko. Łysy ugór zamienił się w miejsce przyjazne. Posadziłyśmy 50 tui. Sąsiedzi jak zauważyli, że tu pięknieje, to się włączyli i tak poszło. Poza tym ja posadziłam trzy drzewa owocowe, w tym szarą renetę, która jest tak zwanym starym gatunkiem. Rośnie tu jeszcze papierówka, wiśnia i gruszka. Wiesz, ja to robię w międzyczasie.

- Co to jest „międzyczas”?

- Międzyczas, to jest taki czas między różnymi zajęciami, taki wyjęty, który jest bezczasem, a który się rozciąga…

- Jak się patrzy na te twoje rozliczne zajęcia, to można dojść do wniosku, że ty cały czas żyjesz w międzyczasie. Bo przecież jeszcze dochodzi piosenka, przecież jesteś koncertującą aktorką.

- Tak, jestem, zwyczajnie lubię śpiewać. Powtórzę, moja przygoda z teatrem zaczęła się od śpiewu. Kiedyś zresztą usłyszałam taki wątpliwy komplement. Tak to szło: Anka, jesteś taka brzydka, a jak zaczynasz śpiewać, to robisz się taka ładna (śmiech). Na co ja stwierdziłam, że mnie śpiew otwiera. Zresztą chodzi mi po głowie mój własny recital, z moimi tekstami, moją muzyką, ale to kwestia przyszłości.

- Można odnieść wrażenie, że twoje życie to aktorstwo, zwierzęta, działalność na ich rzecz, rośliny, ale i działania społeczne, bo zaktywizowałaś całą kamienicę.

- Można tak powiedzieć. Ludziom się to spodobało i jakoś tam coś wspólnie robimy.

- Niedawno z okazji 70-lecia Teatru dostałaś Glorię Artis, nagrodę dla twórców. Czym to dla ciebie było?

- Ogromnym szokiem i czymś czego się nie spodziewałam. Mało zresztą pamiętam z samego momentu wręczenia. Dla mnie ta Gloria to podsumowanie pewnego etapu w życiu, docenienie tego, co zrobiłam, ale na pewno nie zamknięciem.

- Dziękuję.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x