Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Główną zasadą jest zwrócić państwo obywatelom

2016-05-18, Nasze rozmowy

Z Piotrem Liroyem-Marcem, posłem klubu Kukiz’15, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_14832.jpg

- Jest pan zwolennikiem tego, by polskie stacje radiowe grały rodzime piosenki przynajmniej przez połowę czasu antenowego. W jaki sposób chciałby pan dojść do takiego parytetu?

- Obecnie istnieje zapis, że naszym słuchaczom wystarczy 33 procent polskiej sztuki i duże koncerny mocno tego się trzymają, promując zagraniczną twórczość. Dla mnie to jest absurd, bo w czym jesteśmy gorsi od innych. Mało tego, skoro zachęcam do wyrównania proporcji od razu podnosi się raban. O ile wychodzi on ze strony zachodnich koncernów fonograficznych to jeszcze potrafię to zrozumieć, gdyż dbają one o własny interes. Ale nie potrafię pojąć, dlaczego w jednym szeregu stają z nimi ci, co nie znają rynku muzycznego. Zwracam też uwagę, że polską muzykę najczęściej można słuchać w nocnych pasmach, bo nie jest powiedziane, w jakich godzinach musi być zrealizowany ten 33-procentowy udział. Niestety, do tego wyraźnie blokowani są niezależni twórcy. Mówię to z żalem, ale polska kultura i sztuka jest niszczona od wielu lat. Dążę do zmian, ale w tym celu trzeba zmienić wiele ustaw. Roboczo nazwałem to pakietem artystycznym.

- Jakie są najpilniejsze zmiany?

- O pierwszej już wspomniałem. Ten 50-procentowy udział polskiej muzyki w rynku to minimum. Biuro analiz sejmowych potwierdziło mi, że można już procedować zmiany, gdyż są one zgodne z prawem unijnym. Działamy również w kierunku przywrócenia twórcom 50-procentowego kosztu uzyskania przychodów. Ten przywilej otrzymaliśmy jeszcze za czasów marszałka Józefa Piłsudskiego i była to zawsze jedyna ulga, z jakiej korzystali artyści. Niestety, poprzednia ekipa rządowa była pierwszą w historii, która odważyła się zrobić zamach. Swoją drogą, mówię to uczciwie, za czasów poprzedniej władzy kultura i sztuka z niewiadomych powodów była niszczona. Dzisiaj wszystkie kluby są gotowe zaakceptować oba nasze pomysły. Kolejna sprawa to jeden z najwyższych podatków VAT na koncerty muzyczne. Zresztą z tym podatkiem jest bardzo dużo zamieszania. Dlatego powinniśmy powrócić do wcześniejszych regulacji i nie obkładać koncertów tym podatkiem. Zwłaszcza, że jest to branża, na której nie zarabia się kokosów. Swoją drogą warto tu wyjaśnić czytelnikom pewne sprawy. Parę lat temu było głośno o deficytowym koncercie Madonny. To był efekt podatku VAT. Zagraniczne gwiazdy kosztują ogromne pieniądze, takie same jak w najbogatszych krajach. W Polsce nie sprzedamy jednak widzom biletów w zachodnich cenach. Firmy organizujące takie koncerty ponoszą więc duże ryzyko finansowe, często są na jego granicy i przez ten VAT bywa, że koncerty są przygotowywane w skromniejszych wersjach, z udziałem niepełnych składów artystów. Żaden najbogatszy nawet kraj nie narzuca takich wysokich podatków na koncerty, bo wie, że to się nie kalkuluje.

- Po tych zmianach polska kultura będzie miała się lepiej?

- Potrzebne są jeszcze inne zmiany. Dążymy na przykład do wyprostowania wielu spraw z ZAIKSEM, bo są one ustawione na głowie, nie nogach. Ale najważniejsze jest stworzenie odpowiednich warunków dla mecenatu. I tu nie trzeba niczego wymyślać, a jedynie wziąć wzorce z innych krajów, gdzie te sprawy są dawno uporządkowane. Nikt u nas kraju nie chciał sięgnąć po te rozwiązania, twórcy odbijali się od ściany i tak było większości wygodne. Pamiętajmy, że kultura w wielu obszarach nigdy nie będzie dochodowa, to nie jest mainstream. Jej siłą jest mecenat i chodzi o to, że stworzyć warunki zachęcające miłośników sztuki do jej finansowania. Choćby poprzez odpisy podatkowe. Inwestowanie w sztukę i kulturę jest opłacalne z punktu widzenia całego społeczeństwa. Naród bez kultury nie istnieje i mógłbym tutaj przez kilka godzin przedstawiać argumenty.

- Zawsze jednak w takiej sytuacji pojawia się pytanie, czy twórczość polskich wykonawców jest na tyle atrakcyjna, że słuchacze będą chcieli np. włączać radioodbiorniki?

- To pytanie rzeczywiście często się pojawia i zadają je ludzie, którzy nie znają branży muzycznej, artystycznej. Ci, którzy śledzą muzykę polską odpowiedzą, że nie byłoby żadnego problemu z zapełnieniem czasu radiowego nawet w stu procentach. Tu nikt nie chce jednak nikomu narzucać, nakazywać. Chcemy tylko sięgnąć po rozwiązania z innych krajów. Francja gra głównie swoją muzykę i nie patrzy na innych. Proszę posłuchać stacji radiowych we Włoszech, Niemczech, Hiszpanii czy nawet w Czechach. Wcale nie zmierzam do rewolucji, a jedynie do uzdrowienia obecnie panującej sytuacji. Wiele ustaw w Polsce co do zasady jest właściwych, ale mają wady proceduralne lub w niektórych zapisach są skierowane do określonych grup interesów. Trzeba te zapisy zmienić, ucywilizować. Naszą główną zasadą jest zwrócić państwo obywatelom. Ja też jestem obywatelem i będę zawsze.

- Czy obserwując to co się dzieje w polskiej polityce, nie ma pan chwilami wątpliwości, czy dobrze zrobił decydując się na start w wyborach?

- Nie, wątpliwości nie mam. Polityką interesuję się od zawsze. Wystarczy prześledzić moją twórczość artystyczną. Zawsze poruszałem tematy polityczne w swoich utworach. W wypowiedziach medialnych również nie unikałem komentowania danych wydarzeń. Przez ostatnie lata moje zainteresowanie tym co się dzieje w kraju jeszcze się wzmocniło. Mam wielu przyjaciół politologów, z którymi często rozmawiam na te tematy. W pewnym momencie zorientowałem się, że przekonać przekonanych to ja nie muszę, a pozostałych nie dam rady zainteresować własnymi przemyśleniami tylko za pomocą tekstów. Taka działalność nie wpływa na widoczne zmiany dla mojej rodziny, sąsiadów, znajomych czy przyjaciół. Pewnego dnia uznałem, że nie tędy droga. Jeżeli cokolwiek mogę coś zmienić to tylko poprzez bezpośrednią działalność polityczną. I uznałem, że wchodzę do stajni Augiasza, żeby pewne sfery oczyścić. Oczywiście stało się to możliwe z poparciem wyborców. Do tej pory nie żałuję ani jednej podjętej w ostatnich miesiącach decyzji.

- Rozumiem, że chciałby pan na dłużej pozostać w polityce?

- Nie zastanawiam się nad tym. Mnie interesuje czas obecny. Każdy dzień chcę wykorzystać dla poprawienia sytuacji w kraju. Liczy się przede wszystkim człowiek, obywatel naszego kraju. Ile lat będę w tej polityce, nie mam pojęcia. Może być tak, że obecna kadencja skończy się dużo szybciej niż wynika to z kalendarza wyborczego, bo mieliśmy już takie przypadki. I nie jest powiedziane, że w kolejnych wyborach wystartuję, lub – jak wystartuję – ponownie zostanę obdarzony zaufaniem. Na pewno chcę skończyć pewne sprawy, które sobie założyłem i jeżeli będę potrzebował więcej czasu niż jedną kadencję to przypuszczam, że poddam się weryfikacji wyborczej. Bycie posłem dla mnie jest wielką odpowiedzialnością i nie traktuję tej funkcji po macoszemu, jak niektórzy inni parlamentarzyści. Z drugiej strony ja nic nie muszę, ja chce pomóc w naprawieniu kraju. Jestem patriotą i dla mnie Polska to coś bardzo ważnego. Czuję też poczucie misji.

- Jako obywatele powinniśmy płacić abonament radiowo-telewizyjny w sytuacji, kiedy publiczne media są tak naprawdę rządowe, bez względu na to, kto w danej chwili sprawuje władzę?

- Pytanie kieruje pan do posła, który na jednej z komisji powiedział wprost, żebyśmy w Polsce zlikwidowali publiczne media. Użyłem takiego stwierdzenia pół żartem pół serio, dlatego, że spełnianie misji wcale nie wymaga posiadania publicznych mediów. Wystarczy rozpisać konkursy na określone wydarzenia i każda stacja powinna mieć prawo uczestniczyć w tym konkursie. Niestety, ale telewizja rządowa zaczyna przypominać trupa, który nie dostrzega co się wokół dzieje. Dobrze, że znalazł się tam ktoś i przynamniej zauważył, że w Polsce jest Internet i próbuje pójść w tym kierunku. Oczywiście to działanie niczego nie zmieni, gdyż TVP ciągle jest traktowane jako tuba propagandowa, skierowana już teraz tak naprawdę do najstarszej części społeczeństwa. Młodzież generalnie nie ma nawet telewizorów, a jeśli ogląda jakieś programy to na przenośnych urządzeniach. Powiem wprost, telewizja narodowa jest na końcówce swojej działalności, dlatego wszyscy skupieni wokół niej próbują ją wydoić jak tylko się da. Dla mnie to co widzimy, to nic innego jak walka o padlinę. Chwilami jest to niesmaczne.

- Widzi pan jeszcze dla niej ratunek?

- Pod koniec kwietnia zorganizowaliśmy spotkanie ze środowiskami twórczymi, na którym pokazaliśmy obywatelski projekt tzw. dużej ustawy medialnej, który ma stanowić przeciwwagę w stosunku do tego co przygotowała partia rządząca. Ustawa została napisana przez ekspertów, przedstawicieli różnych środowisk, nie przez polityków. Jest to świetny dokument przyszłościowy, ponadpartyjny, dający sporą szansę na reanimację publicznych mediów. Może nie idealny, ale tylko dlatego, że trzeba było pójść w pewnych obszarach na kompromis. Na chwilę obecną lepszej nie da się skonstruować. I jeżeli mielibyśmy autentycznie obywatelską ustawę i media byłyby wyciągnięte spod kurateli polityków, w takich przypadku płacenie abonamentu ma sens. Przyjmując w grudniu małą ustawę medialną zawarliśmy umowę z PiS, że duża ustawa będzie przygotowywana we współpracy z różnymi środowiskami. Ta proponowana przez PiS jest w wielu miejscach zła i nie powinna być nawet omawiana. Zachęcam ludzi, żeby przeczytali oba projekty i od razu zauważą istotne różnice.

- Już w styczniu miała być gotowa ustawa legalizująca medyczną marihuanę. Patrząc na tempo, w jakim pracuje w tej kadencji sejm z senatem wydawałoby się, że ta ustawa już dawno powinna być przyjęta. Co stoi na przeszkodzie?

- Nie byłoby problemów, gdyby był to projekt partii rządzącej. Ale i tak uważam, że całe procedowanie odbywa się szybko. Proszę zauważyć, że do tej pory ta ustawa nie miała szans na poparcie, dzisiaj wiem, że zostanie przyjęta. Co prawda były zastrzeżenia komisji analiz sejmowych, ale nanieśliśmy odpowiednie poprawki i teraz już takich uwag nie ma. Myślę, że na jednym z najbliższych posiedzeń sejmu odbędzie się drugie, potem trzecie czytanie. Bardzo zależy mi na tym, żeby to wszystko przebiegło sprawnie, bo ranga ustawy jest wysoka. Dotyczy ona osób ciężko chorych, którzy każdego dnia umierają. Skoro możemy im pomóc, to musimy zrobić to jak najszybciej, a nie doprowadzać do sytuacji, że kto się nią leczy w świetle obecnego prawa staje się przestępcą. Wygraliśmy pierwszą batalię, bo doprowadziliśmy do refundacji leków na bazie marihuany, które muszą być importowane. Na razie dla dzieci chorych na padaczkę lekooporną. Czekamy na kolejny krok, a chodzi o Sativex. W Polsce jest to jedyny lek na bazie marihuany o sprawdza się w przypadku stwardnienia rozsianego. Pacjenci w tej chwili muszą płacić za niego 2,5 tysiąca złotych. To jest abstrakcja dla ludzi chorych, których po prostu nie stać na taki wydatek.

- W Czechach można, w Polsce grozi za to odsiadka. Czy takie sprawy nie powinny zostać uregulowane w ramach Unii Europejskiej?

- W całej praktycznie Europie można korzystać z marihuany w ramach leczniczych. Prawo narkotykowe jest wewnętrzną sprawą krajów członkowskich, ale rzeczywiście w Unii Europejskiej są mocno zaawansowane rozmowy, żeby w przypadku marihuany na cele lecznicze obowiązywało wspólne prawodawstwo. Powiem nieskromnie, że nasz projekt robi furorę na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie najbardziej opiniotwórcze portale medyczne pozytywnie oceniły zawarte rozwiązania. Może dlatego, że jak w przypadku ustawy medialnej pracami zajmowali się fachowcy, nie politycy. I od razu wyjaśniam, że nie ma mowy o wprowadzeniu legalizacji marihuany jako takiej. Może dlatego wrogów mamy niewielu i wierzę, że ustawa zostanie w krótkim czasie uchwalona. Jeżeli ktoś zagłosuje przeciwko to uznam, że albo nie chciał przeczytać projektu, albo jest na tyle niewykształcony, że nie potrafi czytać ze zrozumieniem. Chyba, że w sejmie zasiadają osoby odporne na cierpienie ludzkie. Na jednej z takich komisji widziałem ludzi, dla których ważniejszy był przecinek niż ludzki dramat, godność umierania. To co mówię jest może przerażające, ale w parlamencie widzę posłów, którzy nie wiedzą po co przyszli do Sejmu.

- Korzysta pan z programu Rodzina 500+?

- Póki co nie korzystam. Decyzję w tej sprawie pozostawiłem małżonce, ona zdecyduje czy złoży odpowiedni wniosek. Wiem do czego pan zmierza, dlatego odpowiem wprost: te 500 złotych na dziecko nie jest żadnym prezentem, żadną nagrodą. Najpierw zabiera nam się pieniądze w różnej postaci a potem rzuca się okruchy. Mało tego, żeby dać te 500 złotych trzeba najpierw wyciągnąć z naszych kieszeni 700 złotych, bo obsługa administracyjna jest u nas droga. Z drugiej strony chcę, żeby rodzina przeprowadziła się do mnie do Warszawy, ale mam problem z miejscem w żłobku dla najmłodszego. Brakuje żłobków, przedszkoli. Co w tej sytuacji mam zrobić? Muszę dać do prywatnego lub wynająć kogoś do opieki. A to kosztuje, dlatego wzięcie tych 500 złotych na dziecko choć w części zrekompensuje mi koszty. To nie jest żadna łaska. Rząd nie ma własnych pieniędzy i wmawianie nam, że coś nam daje to jest bezczelne. Najgorsze, że nasze dzieci, na które teraz mamy te kilka stów w przyszłości będą to spłacać. Dlatego wolałbym zamiast jałmużny, żebyśmy potrafili zlikwidować istniejący u nas klin podatkowy. Wystarczy mniej zabierać ludziom.

- Z czym kojarzy się panu Gorzów?

- Z miejscem, gdzie mam paru przyjaciół, z koncertami i żużlem. Przy czym od razu wyjaśniam, że czarnym sportem jako tako nie interesuję się, ale mam paru kolegów, którzy są fanami jazdy w lewo i będąc w ich towarzystwie często słucham różnych ciekawych opowieści.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x