Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Ludzie z całego kraju chcą się tutaj pokazać

2016-05-25, Nasze rozmowy

Z Barbarą Schroeder, szefową prywatnego Klubu Na Zapiecku, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_14903.jpg

- Za chwilę będziemy święcić 15-lecie Na Zapiecku. Jak się pani udaje sztuka poprowadzenia tego w gruncie rzeczy prywatnego klubu

- Nie umiem powiedzieć (śmiech). Sama się dziwię, że to już 15 lat. Dopiero jak zaczęłam przeglądać Zapieckową stronę w Internecie, Zapieckowe kroniki, które mam, to na nowo zobaczyłam tę wielką różnorodność tematów, osób, osobowości, bo praktycznie każda z osób, która występuje w Zapiecku jest jakąś osobowością. Właściwie zaczynałam to jako klub literacki. Ale bardzo szybko zaczęłam zapraszać ludzi z różnych profesji, z różnych dziedzin. Doszłam bowiem do wniosku, że jest wiele osób, które się czymś zajmują, czymś się pasjonują, mają głęboką wiedzę, a też nie bardzo mają się gdzie zaprezentować. Szybko się okazało, że tak jest, że ludzie, którzy czują coś głębiej, wchodzą w coś głębiej, chcą się swoją wiedzą, swoją pasją podzielić. I tak się właśnie kula te 15 lat.

- Zaprasza pani do siebie twórców lokalnych, bardzo różnych, bo to i pisarze, malarze, fotograficy, ale i regionaliści… Ale też przyjeżdżają ludzie spoza regionu. Czym się pani kieruje przy wyborze swoich gości?

- W Gorzowie staram się wyłapać tych wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia. Natomiast spoza regionu to są ludzie, o których wiem, których poznają przez kogoś. Ja nie bardzo mam pieniądze na tę działalność, więc decyduje i ten czynnik. Mam pomysły na gości, ale zwyczajnie nie mam na to kasy. Przez pierwszych dziesięć lat prowadziłam Zapiecek w firmie, którą zarządzałam, czyli w Chlebku. A potem Zakład Utylizacji Odpadów zaproponował mi kontynuację tej działalności, którą ja zresztą przyjęłam z wdzięcznością wielką. I cały czas staram się to robić, znaczy prowadzić Zapiecek po jak najmniejszych kosztach. Jak kogoś zapraszam z zewnątrz, to się z nim zaprzyjaźniam. Oznacza to, że taka osoba nocuje u mnie w domu, razem coś tam jemy. Są oczywiście drobne honoraria na pokrycie kosztów podróży, w wysokości 300-400 zł i to mi ZUO za ostatnich pięć lat sponsorowało, za co jestem ogromnie wdzięczna. Cieszy mnie to, że mam telefony z Polski. Ludzie sami dowiadują się o Zapiecku i próbują u mnie dostać termin na spotkanie. Tak było niedawno z Alicją Tanew, artystką z Krakowa, która tam ma swoją scenę artystyczną. Sama pisze teksty, muzykę. No jednym słowem, to znacząca postać w Krakowie. Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chce przyjechać do Gorzowa, do mnie, na Zapiecek. Na co ja jej odpowiedziałam, że pani Alicjo, ja pani nie znam, ale wiem, że mnie na pani występ u mnie nie stać. Na co ona – pani Basiu, mnie nie chodzi o pieniądze. Ja się chcę pokazać w innym regionie. I chcę się właśnie pokazać u pani. I ona za te 400 zł przyjeżdża z mężem, sami sobie tu płacą za nocleg w hotelu, bo mąż pani Alicji jest takim dziwakiem, że nie lubi sypiać u nieznanych sobie ludzi. W każdym razie, jak się już poznaliśmy, oboje stwierdzili, że mogliby się spokojnie u mnie zatrzymać. Zresztą z Poznania mam podobne telefony. Z Warszawy. No z całej Polski.

- Okazuje się, że sława Zapieckowa poszła w Polską.

- Jest coś na rzeczy, chyba tak. Jeśli poszła, to głównie pocztą pantoflową. Choć jest strona, ale na tę stronę trzeba trafić. No i to są właśnie takie drobne sukcesy.

- A nie próbował pani występować do miasta o jakieś wsparcie?

- Nie, ponieważ do tej pory nie musiałam. Tym bardziej, że Klub Na Zapiecku to jest coś nieformalnego. To nie jest ani stowarzyszenie, ani fundacja, więc nie miałam podstaw do występowania. No bo jako kto? Właśnie dlatego, że klub był w firmie, którą prowadziłam, a ostatnie pięć lat to było ZUO. I dlatego nie musiałam formalizować tej działalności. Bo te firmy były sponsorami. Teraz wystąpiłam po raz pierwszy, ale przez Fundację Ad Rem. I od miasta dostałam 4 tys. zł na organizację jubileuszu, w tym wydanie albumu prezentującego wszystkich gości Zapiecka. Fundacja zresztą napisała kolejny projekt, ponieważ miasto wspiera kulturę lokalną i regionalną. A ja powiem tylko, że przez Zapiecek przewinęło się kilkudziesięciu gorzowian, więc można wystąpić o dofinansowanie albumu. Ja zresztą mogłabym przekazać część nakładu na funkcje promocyjne miasta, bo będzie pokazywał także właśnie pejzaż kulturalny miasta. Wiem, że album będzie wydany dobrze, profesjonalnie, nie będzie się go trzeba wstydzić.

- Użyła pani określenia pejzaż kulturalny. Po dość pochopnych cięciach w gorzowskiej kulturze instytucji zostało niewiele i Zapiecek stał się taką bardzo wyrazistą instytucją w mieście. Raz na dwa tygodnie zaprasza pani na spotkanie z ciekawym człowiekiem i zawsze są tłumy.

- Prawda. Jest bardzo duże grono Zapieckowiczów, którzy czują się w jakiś sposób ze sobą związani. To stali bywalcy, którzy spotykają się w różnych innych miejscach. Umawiają się ze sobą. Dyskutują na Facebooku, piszą kto gdzie się wybiera, a kogo nie będzie. Jak dla mnie to też jest całkiem fajna sprawa. Ja przed każdym spotkaniem mam po kilka telefonów. Ostatnio tak było, kiedy redakcja SPAMU pomyliła datę wydarzenia, to ludzie dzwonili i pytali, co to się stało, że zamiast we wtorek spotkanie jest we środę. Inna rzecz, że każdemu zdarzają się pomyłki. To dowodzi, że bywalcy śledzą wydarzenia, interesują się, chcą bywać. Są zwyczajnie związani z tym miejscem. A że siedziba jest w ZUO, to bardzo dobrze, bo jest bardzo łatwy dojazd czy to autobusem, czy też tramwajem. Nawet jak ktoś przyjeżdża samochodem, to też jest miejsce na parking. Na zapiecek w Chlebku musieli się drapać pod górę, bo przypomnę, że Chlebek mieścił się przy ul. Podmiejskiej Bocznej.

- Pamiętam. Sama się tam drapałam parę razy.

- No właśnie. Za każdym razem, jak była zła pogoda, to mnie tych naszych bywalców zwyczajnie było żal. Bo musieli pokonać spore wzniesienie, ale i tak zawsze przybywali tłumnie. I wtedy przekonałam się ostatecznie, że to jest takie miejsce, gdzie ludzie chcą bywać. Dodam tylko, że po spotkaniach w klubie, ci ludzie zawsze się fajnie organizowali i organizują, na przykład na powrót do centrum. I to było cudne. Bo podkreślę, czuli się pewną społecznością. I jestem przekonana, że tak jest dalej.

- Odchodząc odrobinę od Zapiecka, jak pani ocenia zmiany w gorzowskiej kulturze, jakie zaszły w ostatnich latach?

- Staram się nie oceniać, ponieważ chyba mam za małą wiedzę…

- Ale przecież bywa pani w różnych miejscach i na różnych imprezach.

- Bywam, z przyjemnością wielką w tych miejscach, które nam zostały. Przyznam, że mnie ogromnie brakuje Lamusa. Było to miejsce, gdzie mogłam pójść z komputerem, gdzie było WiFi, gdzie mogłam się z kimś spotkać. Ale też i mogłam poprosić o pomoc przy pracy z różnymi programami komputerowymi, bo nie jestem superkomputerowa. Też korzystałam z kawiarenki w bibliotece. A teraz obu tych miejsc nie ma. Myślę, że w mieście nie ma takiej ogólnej wizji rozwoju kultury.

- Zostało tylko kilka instytucji, ale cały czas słychać głosy, że właściwie to należałoby zamknąć Filharmonię, bo za duża, za kosztowna, no za … wszystko.

- Błąd. Zły pomysł. Ja jestem szczęśliwa, że mamy wreszcie Filharmonię w mieście. Bywam w niej, kiedy tylko mogę. Trzeba teraz tylko zadbać, aby była na dobrym poziomie. Zadbać o dobry rozwój oraz chuchać i dmuchać…, żeby się cały czas rozwijała. Tak jak to się dzieje z Jazz Clubem Pod Filarami, który ma znakomitą opinię w świecie. A skoro tu bywa Jan A.P. Kaczmarek, a pani Monika Wolińska jedzie z orkiestrą do Poznania na Festiwal Transatlantyk, to znaczy, że Filharmonia już pewien poziom osiągnęła i to w bardzo krótkim czasie.

- A w ogóle, to jak się pani teraz mieszka w Gorzowie?

- Ja zawsze byłam związana z Gorzowem. Po studiach wróciłam do Gorzowa i mimo, że kocham Poznań, bo tam mieszka obecnie moja córka, to jednak jakoś nigdy nie chciałam się z Gorzowa wyprowadzić. Ale staram się choć na trzy dni w miesiącu wypaść do Poznania, wtedy nadrabiam wszystkie zaległości kulturalne, spotykam się z przyjaciółmi. Ale zawsze wracam, bo jakoś nie widzę dla siebie innego miejsca. No i patrzę na to miasto jak ktoś już zasiedziały.

- No i co pani widzi?

- Zastrzegam, że nie jestem osobą narzekającą i zawsze staram się widzieć pozytywy. Wbrew ogólnemu przekonaniu, w mieście jednak dzieje się trochę ciekawych rzeczy. Ot choćby wystawy w Muzeum Dekerta czy w innych miejscach. Trzeba tylko chcieć, a wszystko się ułoży.

- Myśli pani, że gorzowianie są zainteresowani tym, co się w mieście dzieje?

- W różnych miejscach na różnych imprezach kulturalnych ciągle się spotyka te same osoby. Dlatego myślę, że jest bardzo duże grono ludzi, którzy nie uczestniczą w niczym. Może w tych masowych imprezach, które ja mniej lubię. Bo ja wolę jednak te bardziej kameralne. Myślę, że na wielotysięczne miasto tych zainteresowanych kulturą jest jednak garstka.

- Pani zdaniem jest to efekt tego, że ludzie nie chcą wychodzić z domu czy też oferta jest nietrafiona?

- Ja myślę, że jest to trochę na zasadzie nie, bo nie. Nigdy nie byłem w Filharmonii, więc nie dam sobie szansy i dalej też nie pójdę, choć swoje zdanie mam. Choć po prawdzie nie bardzo wiadomo, na czym się ono opiera. Myślę, że jeśli ktoś nie zacznie bywać, nie zacznie korzystać z oferty, to nie powinien się na ten temat wypowiadać. To tak samo, jak z czytaniem książek. Nie trafiłem na książkę, która mnie zainteresowała, potem druga lub trzecia, to już kolejnych nie będę czytać, bo nie i już.

- Jest szansa, że gorzowianie się zainteresują nawet nie kulturą, ale generalnie życiem miasta?

- Myślę, że musiałaby być jakaś nadzwyczajna oferta, aby tak się stało. Choć jaskółki są, bo właśnie przeczytałam, że na Zawarciu ludzie robią wspólnie ogródek dla dzieci. To jest to. To jest pomysł na taką osiedlową integrację. W Wilnie jest takie Zarzecze, dzielnica artystyczna. Oni tam trochę tak razem żyją. W święta Wielkiej Nocy robią wspólne śniadanie. Może udałoby się coś takiego przenieść i do nas. U nich widać, że są ze sobą blisko, a myśmy się pozamykali w domach, w ogrodzonych osiedlach. Dzieci zniknęły z podwórek i ulic. Na chodnikach wszędzie parkują samochody. Pora to odmienić.

- Dziękuję.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x