Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

Mogę mówić to, co jest niewygodne dla władzy

2016-08-24, Nasze rozmowy

Z Aliną Czyżewską, aktorką i działaczką społeczną z ruchu Ludzie dla Miasta, rozmawia Renta Ochwat

medium_news_header_15861.jpg

- Niedawno znów stałaś się znana za sprawą dużego tekstu o Tobie w „Polityce” i twojej wojnie z klubem Stal Gorzów. Rozpoznają cię ludzie w mieście?

- Nie wiem. Ta publikacja się ukazała, kiedy rozpoczęłam wakacje. Zresztą nie chodziło o to, aby być celebrytką. Ale rzeczywiście zabrakło „Polityki” w niektórych kioskach (śmiech). Poza tym nie ma wojny ze Stalą. Poruszam problem finansowania sportu zawodowego i faworyzowania jednego klubu. Natomiast cieszy mnie odzew po publikacji.

- Co to znaczy odzew?

- Po tym artykule pisali do mnie różni ludzie, z Polski i z Gorzowa. Wśród nich byli także urzędnicy z innych miast, których także dotyka patologia finansowania sportu zawodowego. Trzeba bowiem rozróżnić sport zawodowy od sportu powszechnego. Komisja Europejska bada obecnie finansowanie sportu zawodowego z pieniędzy publicznych i okazuje się, że może dochodzić do niedozwolonej pomocy publicznej. W Gorzowie natomiast cały czas dostaję odpowiedzi z Urzędu Miasta, że spółka jest po to, aby zarabiać, więc miasto daje dotacje, spółka na tym zarabia, a miastu nic do tego. Tymczasem ustawy jasno mówią o finansach publicznych i zadaniach własnych gminy.

 - Poszłaś na wojnę ze Stalą Gorzów? Jako chyba pierwsza pokazując, twoim zdaniem, patologię występującą na styku klub – miasto.

- Nie ma wojny ze Stalą. Są dyskusje dotyczące finansowania sportu zawodowego. W tej sytuacji cenne jest to, że wcześniej jakiekolwiek kontrowersje dotyczące finansowania Stali Gorzów przebiegały na linii: czy Stal, czy Stilon. Udało mi się wytłumaczyć, że nie chodzi o to, czy Stal, czy Stilon. Chodzi o to, czy Stal, czy żłobki. Stal, czy przedszkola. Stal czy drogi, szkoły i inne potrzeby niezbędne w naszym mieście. Tym bardziej, że żużel przecież nie wychowuje zastępów młodych sportowców. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że sport finansowany z pieniędzy publicznych ma służyć dobru społeczności lokalnej. Jakie są korzyści z takiego sportu? Spotykamy się na trasach biegowych, gramy wspólnie na boiskach. Kiedy podejmujemy wspólną aktywność, tworzą się więzi. A o to chodzi we wspólnocie samorządowej. Zresztą nawet w ustawowej definicji sportu zawarty jest  rozwój stosunków społecznych. Druga rzecz – sport poprawia samopoczucie i zdrowie. A więc ludzie, którzy go uprawiają, mniej chorują, mniej korzystają z opieki zdrowotnej. Starsi ludzi dłużej zachowują sprawność, nie są uwięzieni w domach przez chorobę. Takie społeczeństwo jest zdrowsze, radośniejsze, bardziej energiczne, ludzie dłużej żyją w lepszej kondycji. Tego wszystkiego nie daje sport zawodowy. Daje ogromne profity kilku zawodnikom i działaczom klubu. To są komercyjne firmy. Fakt, że organizują widowiska, igrzyska, to jest inna sprawa. Jeśli gorzowianie idą na mecz, wcale nie oznacza, że będą zdrowsi i że zbudują pozytywne relacje. Nie muszę chyba wyjaśniać, co mam na myśli – szeroko opisywane w mediach zachowania kibiców przed derby mówią same za siebie. Niech żużel będzie, ale pieniądz publiczny ma inne zadania niż dostarczanie rozrywki i finansowanie wygodnego życia działaczom klubowym.

- Ale gorzowianie kochają igrzyska. Gorzowianie kochają imprezy, takie chociażby jak ostatnie Dni Gorzowa.

- Oczywiście. Tak samo jak kochają inne rzeczy. Na przykład - dobrze zjeść. Czy miasto ma więc nam fundować wyjścia do restauracji? Mamy do czynienia z  pomieszaniem priorytetów. My, gorzowianie, fundujemy licencje na Grand Prix, wynajem stadionu za śmieszne pieniądze 2 tys. zł za miesiąc, dopłacając do utrzymania stadionu pół miliona rocznie. Fundujemy nawet odnowę biologiczną, trening mentalny i 10 tys. zł wynagrodzenia dla prezesa! Fundujemy te zawody, aby kilku panów mogło zarobić duże pieniądze.

- Ale przecież ludzie idą na żużel, bo ich interesuje. Kupują bilety. Kupują roczne karnety. Kupują programy. Jak dla mnie to są znaki poparcia dla żużla. Ludzie chcą chodzić na to widowisko, mówiąc twoim językiem.

- Niech chodzą. Niech żużel istnieje, niech Stal zdobywa medale. Ale budżet miasta nie jest z gumy. Ważniejsze są wygody Stali czy remont rozpadających się mieszkań komunalnych? A może chodników? A może zajęcia sportowe w szkołach? Dostęp do rehabilitacji? Taka dyskusja nigdy u nas nie nastąpiła. Wciąż trzyma się mieszkańców w takiej bańce, nie objaśniając, jak działa samorząd. Rzucana jest co chwilę rozrywka, która zamydla oczy. Weźmy Dni Gorzowa: wydrenowały one budżet Miejskiego Centrum Kultury. Mamy wielki festyn i okazję do autopromocji władz miasta. O kosztach się nie mówi. W te dwa dni śmiejemy się i bawimy, czarujemy fajerwerkami, ale jednocześnie ludzie w Domu Pomocy Społecznej zarabiają kilka złotych na godzinę i są zatrudnieni na śmieciowych umowach. Kamienice się rozpadają. Centrum straszy. Rodzice przynoszą papier toaletowy, kartki i kredki do przedszkoli. Może urzędnicy też zaraz będą przynosić kartki do pracy? A jednocześnie fundujemy paliwo do auta prezesa Stali i zakup PEPSI za 16 tys. zł dla klubu.

- Ja tylko kolejny raz zaznaczę, że ludzie w Gorzowie lubią igrzyska…I niektórym zaczyna przeszkadzać, że ty walczysz z igrzyskami.

- Zapraszam do bezpośredniego kontaktu. Wysłucham każdego stanowiska. Aby miasto się rozwijało, trzeba włączyć myślenie szersze i długodystansowe. Na razie dostaję bardzo wiele sygnałów, że ludziom przeszkadza marnotrawienie wspólnej kasy. Mają dość tego, że budynki się rozsypują, chodniki są w opłakanym stanie, że jesteśmy miastem zaściankowym. Porównajmy miasto z domem: jest dziurawy dach, dzieci chodzą głodne. Czy w tym momencie kupujemy „wypasioną” domową siłownię? Kiedy nas będzie stać, to kupimy wszystko, co będziemy chcieli. Ale najpierw musimy wybierać: chleb czy igrzyska? Wiem od pracowników pomocy społecznej, że starszych osób w Gorzowie nie stać na wykup wszystkich niezbędnych leków.

- Ale to nie jest przypadłość gorzowska, tylko ogólnokrajowa.

- Oczywiście. Ale na poziomie samorządu można z tym walczyć. Potrzeba szkoleń, specjalistów i nowatorskich rozwiązań w systemie pomocy społecznej, a nie fajerwerków. Potrzeba wsparcia przedsiębiorczości na zdrowych zasadach. Statystyki mówią, że gorzowianie otwierają własne firmy, ale po krótkim czasie je zamykają. Dlaczego tak się dzieje? To powinien samorząd zbadać i wprowadzić system wspierający biznesowe inicjatywy. Przecież dochód miasta z podatków w lwiej części pochodzi z PIT-ów – czyli z podatku od zarobków mieszkańców. Miastu powinno zależeć na tym, by gorzowianie i gorzowianki zarabiali godnie, bo z tego się bierze bogactwo miasta.

- No dobrze. Wrócę jeszcze do artykułu w „Polityce”. Część osób, które go przeczytały zauważyły jedną rzecz. Usłyszałam bowiem wówczas, że Alina Czyżewska zaczęła się tak mocno angażować w różne sprawy społeczne w mieście, kiedy się rozstała w życiu prywatnym z prezydentem Jackiem Wójcickim.

- Wiem, że są takie głosy. Wiem też, przez kogo są formułowane. Jak się nad tym zastanowić, to jest to śmieszna manipulacja. Bo każdy chyba każdy pamięta, że zaczęłam się angażować w miasto, kiedy tu wróciłam na początku 2014 roku, za Tadeusza Jędrzejczaka. To od niego się zaczęło. Przypomnę, było sadzenie słoneczników, pisanie pism, na które prezydent odpisywał mi na swoim profilu na facebooku, boje o wystawę Miasteczko Landsberg i wiele innych akcji w tamtym czasie. Idąc za tą logiką – to by oznaczało, że także „uwzięłam się na Jędrzejczaka” z powodów osobistych? Prowadzę też sprawy z marszałkiem w Toruniu w sprawie teatru oraz z Państwową Inspekcją Pracy. Jak widać, cały czas chodzi mi o to, by władza, która działa, działała dobrze.

- Powstał ruch Ludzie dla Miasta, który wyniósł do władzy obecnego prezydenta Jacka Wójcickiego. Niedługo trwał mariaż LdM z władzą. Szybko się rozstaliście, potem ty się rozstałaś z prezydentem…

-  Nie chcę, aby to był jakiś dominujący wątek tej rozmowy. Wolę rozmawiać o mieście, a nie o życiu osobistym.

- Ale ja po to pytam, żeby tę sprawę wyjaśnić. Bo sporo ludzi zarzuca ci właśnie to, że wojna z prezydentem zaczęła się po ustaniu waszej prywatnej relacji.

- Nie ma żadnej wojny. Jest troska o miasto. Zaczęła się za Jędrzejczaka, którego surowo punktowaliśmy za to, że źle rządził. I cały czas tak będzie, że prezydent, który źle rządzi miastem, będzie miał na karku Alinę Czyżewską. Władza, która działa wbrew obywatelowi, a na rzecz grupy pewnych interesów, będzie zawsze na cenzurowanym.

- Oznacza to, że Jacek Wójcicki nagle rozstał się z LdM i zaczął działać na rzecz jakichś innych grup?

- Przestał działać według wartości, które nam przyświecają. Wartości, o których mówiliśmy w trakcie kampanii.

- Czyli o czym?

- Wyliczać można długo. Zatrudnianie znajomych bez kompetencji. Zamknięcie się na mieszkańców. Nie ma polityki dialogu - są pomysły z kapelusza. I ciągłe dbanie o własny wizerunek, miasto jest na drugim planie. Określenie „konsultacje” zostało przez prezydenta  zdeprecjonowane, ponieważ używał go, kiedy nie wiedział, co powiedzieć. Wówczas mówił, że „skonsultuje”. I nawet ja, będąca wielką zwolenniczką partycypacji społecznej, kiedy teraz słyszę słowo „konsultacje”, dostaję drgawek. Obecna władza tę wartość kompletnie zdyskredytowała. Strzałem w kolano okazało się też zwolnienie prawników i zatrudnienie zewnętrznej kancelarii, która nie ma wystarczającego doświadczenia w prawie samorządowym. Stąd wiele wpadek prawnych i przegrane przez Urząd sprawy w sądzie administracyjnym.

- Ale nie ma światów idealnych i władza jednak musi czasami iść na kompromis.

- Zależy, jak daleko pójdzie i komu ten kompromis ma służyć. Bo my mamy wrażenie, że nie mieszkańcom.

- My, czyli kto?

- My, Ludzie dla Miasta.

- A są jeszcze Ludzie dla Miasta?

- Są.

- A ilu was jest?

- Na początku w 2014 roku było to siedem osób, które wznieciły tę całą rewolucję. Grupa ludzi zainteresowanych miastem wciąż rośnie. Coraz więcej osób interesuje się sprawami publicznymi. Współpracujemy z innymi organizacjami. LdM pączkuje. Jesteśmy poza tym członkiem Kongresu Ruchów Miejskich, angażujemy się w sprawy na poziomie krajowym, dotyczące polityk miejskich.

- Ale też i mieszkańcy mają wątpliwości, bo jak przychodziła do pracy pani Hanna Gill-Piątek, to także podniosły się głosy, że co to ma być. Załatwianie roboty znajomym bez konkursu. I jakoś nie mieliście wy Ludzie dla Miasta z tym problemu.

- Zatrudnienie odbyło się zgodnie z prawem, na podstawie porozumienia o przeniesieniu między samorządami. Hanna jest jednym z lepszych ekspertów, pracowała dla ministerstwa, współtworzyła ustawę o rewitalizacji, ma ogromną wiedzę – i co ważne – wrażliwość, której brakuje wielu osobom zajmującym się polityką społeczną.

- Ależ ja to rozumiem, że zgodnie z prawem. Jednak obserwatorzy życia miejskiego odebrali to jednak tak: jeśli chodzi o naszych, to wszystko jest w porządku, natomiast jeśli chodzi o innych, to powinny być konkursy.

- Ależ konkurs był – Hanna wyłoniona została spośród 30 kandydatur w łódzkim konkursie. Nie dostała nowego zatrudnienia w Gorzowie – została przeniesiona z łódzkiego magistratu. Prezydent mógł zrobić konkurs, ale mógł też pozyskać najlepszego pracownika przez przeniesienie. To prezydent zadecydował o takiej formie zatrudnienia. Ja nie pracuję w wydziale organizacyjnym urzędu. A pozyskanie Hanny to świetny ruch i zysk dla miasta. Bardzo się z tego cieszymy.

- Wracając do ciebie. Urzędnicy żartują, że lada chwila trzeba będzie stworzyć biuro, albo choć pojedyncze stanowisko do odpisywania na zapytania publiczne Aliny Czyżewskiej. Rzeczywiście zasypujesz miasto kwitami?

- Prawnik, który robił szkolenie dla urzędników z dostępu do informacji publicznej, stwierdził, że liczba wniosków o dostęp do informacji publicznej wcale w Gorzowie nie jest wyższa niż w innych miastach. Nawet nie dobiliśmy do średniej krajowej. Jak urząd może usprawnić obsługę wniosków o informację publiczną? Robić tak, jak wiele innych samorządów, czyli publikować wszystko w BIP. Wszystko… rachunki, faktury, umowy, wszystko. W ten sposób jawność sprzyja także urzędnikom.

- Taka też była obietnica.

- Była. Dlaczego władza się z tego nie wywiązuje, proszę pytać władzę. Prezydent przestał słuchać i rozmawiać z LdM. Słucha swoich doradców, którzy widać mają inne standardy bez jawności i dialogu z mieszkańcami.

- To teraz porozmawiajmy o Alinie Czyżewskiej jako Alinie Czyżewskiej, a nie działaczce społecznej. Wielu ludzi się zastanawia, z czego ty żyjesz. Skąd bierzesz pieniądze na takie podstawowe rzeczy jak rachunki czy chleb?

- Czy pytasz wszystkich, z czego żyją?

- Tak. Ponieważ to jest podstawowe pytanie w dzisiejszych czasach. Ludzie żyją z różnych rzeczy, z pracy, z zasiłku, bywają utrzymywanie przez rodziców, albo z procentu, jeśli mają majątek. Ty masz status osoby publicznej, działasz, jeździsz po różnych konwentyklach, to ludzie są zwyczajnie ciekawi, z czego ty żyjesz?

- Nie mam wielkich potrzeb. Żyję z zawodu aktorki, który uprawiam obecnie doraźnie. Czasem poprowadzę jakieś warsztaty. Czasem zostanę zaproszona na konferencję jako prelegentka bądź moderatorka. Przy skromnym trybie życia, który zalecałabym też naszemu samorządowi, naprawdę można robić bardzo dużo bardzo ciekawych rzeczy.

- No to o aktorstwie. Objechałaś z teatrem Jacka Głomba Bałkany. Co teraz robisz?

- Niedawno robiliśmy świetny projekt we Wrocławiu w ramach Europejskiej Stolicy Kultury: spektakle na dolnośląskich podwórkach. Reżyserował Lech Raczak.

- A nie chciałabyś poszukać pracy w aktorstwie na stałe?

- W aktorstwie nie ma nigdy nic na stałe. Jestem freelancerką. Bardzo zaangażowałam się w miasto. Widzę, że moje działanie ma sens. Dostaję ciche bądź otwarte wsparcie od wielu mieszkańców, którzy cieszą się, że jest ktoś niezależny. Nie mam żadnych powiązań i mogę mówić to, co jest niewygodne dla władzy. Trochę jestem ustami tych wszystkich, którzy mają dość tego, co się wyrabia w mieście. Bo liczyli, że będzie lepiej, a mają trochę lepszą wersję Tadeusza Jędrzejczaka.

- A nie docierają do ciebie określenia, że przyjęłaś na siebie role trybuna ludowego?

- Trybunów ludowych może być tylu, ilu ludzi zdecyduje się mówić.

- Fakt, ale ty zajmujesz się tak wieloma sprawami i nierzadko tak odległymi od siebie, że stajesz się dla części przynajmniej niewiarygodna. Znów w tym miejscu wrócę do wątku personalnego, ludzie mówią wprost, że się odgrywasz na prezydencie.

- To dziwne. Politycy, radni, mogą zajmować się rzeczami odległymi od siebie i nie podważa to ich wiarygodności. Radna Marta Bejnar-Bejnarowicz też zajmuje się wieloma rzeczami, a wobec niej nie ma takich zarzutów. Za Jędrzejczaka także zajmowaliśmy się wieloma rzeczami. Komuś jak widać bardzo zależy na tym, żeby odwrócić uwagę od tego, co mówię, i przekierować sprawy na „pudelkowy” wątek.

- Jednym słowem nie odpuszczasz. Będziesz dalej walczyła z różnymi patologiami?

- Tu nie chodzi o walkę. Można też dojść do porozumienia. Spójrzmy na Placówkę Wsparcia Dziennego. Prezydent chciał ją zlikwidować, ale teraz, po doprowadzeniu przeze mnie do unieważnienia uchwały o jej likwidacji oraz po burzy, jaka obiegła miasto, prezydent odstąpił od tego zamiaru i zapowiedział rozwój działalności tej placówki. Będę oczekiwała od władz, że będzie uczciwie wywiązywała się ze swoich obowiązków.

- A jeśli nie będzie?

- To nadal będę o tym mówiła.

- Dziękuję.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x