Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

Mogliby chociaż udawać, że choć trochę ich obchodzi

2016-10-05, Nasze rozmowy

Z Zofią Bilińską, artystką rzeźbiarką, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_16316.jpg

- Mija 50 lat od pani debiutu. Jak się czuje artysta, który ma za sobą tyle lat pracy twórczej?

- Mnie się wydaje, że tak samo, jak 50 lat temu. A nawet trochę lepiej, bo bardziej pewnie w swoim warsztacie rzeźbiarskim. Oczywistym jest, że więcej potrafię, niż kiedyś. Inna rzecz, że odpędzam od siebie świadomość tego, ile mam lat. Wiadomo, 50-lecie pracy twórczej liczy się od chwili zakończenia studiów, czyli człowiek ma wtedy dwadzieścia parę lat, całe życie przed nim, marzenia, plany i cele do osiągnięcia. Ostatnio staram się nie myśleć o swoim PESEL i nie patrzeć w lustro. To sposób na lepsze samopoczucie.

- W mieście w przestrzeni publicznej jest trochę pani prac. Co pani czuje, kiedy pani obok nich przechodzi? Bo mam na myśli Panny Wodne, fontannę Pauckscha, ale i rzeźbę Jana Korcza…

- Patrzę na swoje prace od strony poprawności formy rzeźbiarskiej. Czy chciałabym coś zmienić, poprawić, dodać lub ująć. A skoro mowa o rzeźbie Jana Korcza, to jestem z niej zadowolona. Uważam, że pokazuje charakterystyczną sylwetkę Pana Jana w garniturze i kapeluszu, skupionego na swojej pracy. Rzeźba powstała w oparciu o fotografię wykonaną przez Waldemara Kućkę. Wyrzeźbiony Jan Korcz nie patrzy na nas z tym swoim charakterystycznym, sarkastycznym uśmieszkiem, lecz skupiony jest na rysowaniu fragmentu pejzażu Gorzowa. Uważam, że jest to dobry portret Jana Korcza, co potwierdził kiedyś jeden ze sponsorów rzeźby, Arkadiusz Grzechociński, mówiąc, że widzi Korcza „jak żywego”.

- Czy to miasto jest przyjazne dla artystów?

- Miasto (śmiech), miasto to ludzie przede wszystkim.

- Mam na myśli władze, urząd miasta, czyli między innymi tych, którzy wpływają na kształt miasta, w tym na jego artystyczną stronę.

- Nie, absolutnie nie. Ja zupełnie nie czuję tego, że ktoś szanuje moją pracę, albo ma trochę uznania dla tego, co ja już tu zrobiłam. Absolutnie się tego nie czuje. Wręcz odwrotnie. Wygląda to tak, jakbym była spychana ciągle na jakiś margines. Ostatnio mocno mnie zdołowała sytuacja taka, że kiedy wszem i wobec rozgłosiłam wieść o tym, że zrobiłam pomnik Sukiennika dla Świebodzina. Ludzie z pierwszych stron gazet to zignorowali. Mam na myśli władze miasta, czyli między innymi tych, którzy wpływają na kształt tego miasta, w tym jego artystyczno-estetyczną formę. Przecież to moja poważna, duża realizacja pomnikowa. Sukiennik stanął w centrum Świebodzina, tuż obok Ratusza. Pracowałam nad tą rzeźba (2 m wysokości) około dwóch lat i jest to bardzo dobra kompozycja pomnikowa. Jestem w pewien sposób nawet z niej dumna i szczęśliwa, że z tego trudnego zadania wywiązałam się znakomicie. Przepraszam, ale to pierwszy raz z taką dumą wyrażam się o swoim dziele. Ponadto jestem wdzięczna Zakładowi Odlewniczemu w Pleszewie, że z zadania wywiązał się bardzo profesjonalnie. Niestety, mój model gipsowy został pocięty na kawałki, bo taki jest proces odlewniczy. Model gipsowy został zastąpiony jedną rzeźbą ze spiżu, bardzo szlachetnego materiału.  No i zaprosiłam wszystkie ważne osobistości naszego miasta na uroczyste odsłonięcie mojego Sukiennika. Nie pojawił się nikt z obecnych przedstawicieli władzy. Myślałam, że może ktoś mi chociaż przyśle gratulacje, usprawiedliwi swoją nieobecność. Ale nie, zupełnie martwa cisza. Poczułam się zlekceważona, obrażona. No cóż, chyba taka jest kultura ludzi u władzy. Mogliby chociaż dyplomatycznie udawać, że środowisko artystyczne choć trochę ich obchodzi, bo przecież takie są założenia polityki społecznej. Wniosek jest taki, że to, co jest dla twórców sensem życia, nic nie znaczy dla władzy. A przecież w naszym mieście jest wielu twórczych ludzi, którzy mogliby wiele zrobić dla dobra społeczeństwa, ale trzeba im stworzyć właściwy klimat i przede wszystkim docenić ich działalność.

- Nie ma pani wrażenia, że w ogóle w mieście nie ma czegoś takiego, co można byłoby nazwać klimatem artystycznym, intelektualnym fermentem. Bo ja mam wrażenie, że w mieście nie ma już czegoś takiego, co można byłoby nazwać środowiskiem twórczym, zespołem ludzi, którzy kreowaliby pewną aurę wokół twórców.

- Ależ oczywiście, że tak jest. Mnie się wydaje, że o środowisku artystycznym można było mówić, kiedy żyli artyści starszego pokolenia. Mam na myśli Zdzisława Morawskiego, Mieczysława Rzeszewskiego i ludzi skupionych wokół nich. To jest moje pokolenie, bo ja oprócz Anny Szymanek jestem chyba już jedyną osobą z tamtej ekipy. Jeszcze jak był klub Lamus, to tam się wpadało na chwilkę, żeby się podzielić nowinami, zaczerpnąć energii do dalszej pracy. Bo artyści są odizolowani od siebie, właściwie skazani na samotność w swoich pracowniach. Od czasu do czasu trzeba wyjść do ludzi i niekoniecznie rozmawiać o sztuce. Klub Lamus był miejscem ucieczki od samotności. Przychodzili tam też aktorzy, muzycy, ludzie blisko kół artystycznych. Było gwarno, było wesoło, sympatycznie. Czuło się wokół ludzi życzliwych, którzy myślą jak ja i czują podobnie. To był klimat cyganerii artystycznej. Ale tamtych ludzi i tamtejszego Lamusa już nie ma. Czasami też można było liczyć na solidarność i poparcie. Kiedy na Cmentarzu Świętokrzyskim było poświęcenie mojego pomnika więźniarek Ravensbrück, to na tej uroczystości zjawił się tylko Zdzisław Morawski, choć zaprosiłam bardzo wielu kolegów. Następnie pan Zdzisław wkroczył do Lamusa i głośno zrugał plastyków za taki afront wobec mnie. Byłam mu bardzo wówczas wdzięczna za to wystąpienie.

- No właśnie, jednak w tamtych czasach był ktoś, kto dyscyplinował towarzystwo za nieuczestniczenie w życiu artystycznym…A czy wy się spotykacie, mam na myśli artystów, choćby prywatnie?

- Nie ma takich spotkań. Choć czasami wpada do mojej pracowni Iwona Winiecka i to wszystko. Pracownię Juliusza Piechockiego czasami odwiedzam, aby popatrzeć na jego nowe prace. Czasami coś kupuję dla siebie lub rodziny. Zdarza się, że jakiś obraz Julka tak mnie zauroczy, że muszę go nabyć, choć mam już zawieszone wszystkie ściany w swoim domu.

- Czy w Gorzowie jest rynek sztuki?

- Raczej bardzo wąski, jeśli w ogóle. Każdy stara się dotrzeć do indywidualnych odbiorców. Myślę, że większość wykorzystuje w tym celu Internet. Ale są tacy, którzy tworzą z potrzeby serca, nie traktują swoich działań komercyjnie. A na życie i utrzymanie zarabiają w inny sposób – w szkole, firmie reklamowej itp. Tylko na dorocznych Salonach Jesiennych (Doroczny przegląd sztuki lubuskiej – red.) dowiadujemy się, kto nad czym i jak twórczo pracuje. Ogólnie nie ma zapotrzebowania na ambitną sztukę i trudne jest życie artystów. Nie wiemy, ilu z nich zmaga się z depresją, bo każdy żyje sam i sam boryka się z problemami.

- Wobec tego jak się artystce żyje w takim mieście jak Gorzów?

- Jakoś trzeba tu żyć. Ja jestem w tej dobrej sytuacji, że miałam i miewam od czasu do czasu zlecenia na konkretne prace. Choć po prawdzie nie zarabiam na tym dużo. Ja jednak chcę być czynna zawodowo. Jeśli nie mam nic konkretnego, na zamówienie, to mogę sobie robić coś, co nie ma konkretnego nabywcy. Jak to się mówi, sobie a muzom, czyli pod wystawę, dla siebie. Ale mimo wszystko chciałabym mieć świadomość, że jest jakieś zapotrzebowanie na moje prace, choćby na jakąś małą formę czy większą rzecz, jak choćby ten pomnik Sukiennika, o którym już mówiłam. Inna rzecz, czy się da z tego żyć. Ja mam aż 1 tys. zł emerytury. Po 21 latach pracy w szkole i jako twórca, to jednak nie jest coś oszałamiającego. Trzeba więc dorabiać

- Nigdy pani nie myślała, żeby jednak z Gorzowa wyjechać?

- Powiem pani, że gdybym miała dziś 40 lat, to bym się nie wahała i bym stąd wyjechała. Ale teraz? No nie, nie przesadza się starych drzew, a tym bardziej ludzi. Ja mam męża, który całe życie pracował na potrzeby domu. A moje wynagrodzenia były zawsze dodatkowe. Chociaż bywały czasy, że coś tam więcej wpadło, jak choćby za większe realizacje. Ale to też nie są jakieś takie bardzo wielkie kwoty. Biorąc pod uwagę wysiłek, który muszę włożyć w realizację dzieła i koszty związane z dodatkowymi usługami rzemieślniczymi, to nie są duże pieniądze.

- Jednym słowem nie opłaca się być artystą.

- Czasami się opłaca, ale trzeba mieć nazwisko, być w centrach, mieć zakłady. Ja jednak robię, to co lubię i, tworząc swoje prace, nigdy nie myślę w kategoriach: czy mnie się to opłaci. I to chyba w życiu jest najważniejsze. Kochać swoją pracę a czasami mieć z tego jeszcze korzyści materialne.

- Dziękuję i życzę wszystkiego najlepszego na następne 50 lat pracy twórczej.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x