Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Zamknięcie się w czterech ścianach jest czymś najgorszym

2016-11-15, Nasze rozmowy

Z Krystyną Zwolską, emerytką i pasjonatką fotografii, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_16745.jpg

- Czym są gorzowskie wyimki i skąd wziął się na to pomysł?

- Pewnego dnia zaczęłam spacerować po mieście z aparatem w ręku i robić fotografie interesujących obiektów, ich fragmentów, ludzi, podwórek. Słowem, wszystko co mnie zauroczyło, zafascynowało, zaciekawiło. Zaglądałam głównie w miejsca przeze mnie najbardziej ulubione, często związane z dzieciństwem i latami młodzieńczymi. Któregoś dnia zaczęłam publikować zdjęcia w różnych miejscach, głównie na portalach. I tak do głowy przyszło mi słowo wyimek, bo przedstawiam w swojej społecznej pracy jedynie fragmenty czegoś większego. Kamienicy, ulicy, dzielnicy… Zresztą zawsze powtarzam, że jak przy jednym obiekcie stanie 50 fotografów, to możemy spodziewać się, że niemal każdy dostrzeże coś innego i inaczej to pokaże. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

- Czym więc dla pani jest fotografia?

- Wielką pasją. Co ciekawe, zainteresowałam się tym dopiero niedawno. Jak byłam młodą osobą aparat był mi obcy. Zaczęłam od kupienia małego aparatu kompaktowego, zwanego ,,małpką’’. Robiłam zdjęcia i wrzucałam na portal Nasze miasto. I tak pomału, pomału zaczęłam się rozkręcać.

- Dlaczego gustuje pani w czarno-białej fotografii, której szczególnie młodsi odbiorcy chyba już nie rozumieją?

- Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się, czy ktoś rozumie lepiej czy gorzej. Wybrałam tę formę, bo w czarno-białej fotografii jest sporo miejsca na własną interpretację. Zwróćmy uwagę, że na takich zdjęciach widzimy głównie cienie, półcienie, kontury są bardziej zarysowane lub mniej. Fotografia kolorowa jest bardzo czytelna. Jak goła kobieta. A przecież wiele kobiet ubranych od stóp do głowy potrafi bardziej zainspirować swoją tajemniczością. Tak jak czarno-białe zdjęcia.

- Dzisiaj każdy zna się na zdjęciach, tak samo jak na polityce i sporcie. Ale czy dobra fotografia jest łatwa w zrobieniu?

- Nie jestem tutaj autorytetem, żeby jednoznacznie się wypowiadać. Wydaje mi się jednak, że w dobie łatwego dostępu do sprzętu, nawet tego najprostszego, każdy może fotografować. Trzeba jednak wiedzieć, co się chce zrobić. Myślę, że jest kilka czynników, wpływających na to, jakie zdjęcia ostatecznie wyjdą. Na pewno ważne jest zacięcie psychologiczne. Obserwując daną sytuację należy potrafić przewidzieć, co stanie się za chwilę i czy to może stać się podstawą do zrobienia wyjątkowego ujęcia. Podstawą dobrej fotografii jest cierpliwość. Pamiętam, że któregoś dnia zobaczyłam niewielki element na budynku i chciałam koniecznie go zrobić, ale przeszkadzały mi liście. Poczekałam aż opadną i wróciłam w to miejsce, dopinając celu. Innym razem w jedno miejsca chodziłam około 30 razy, bo wymarzyłam sobie zrobienie zdjęcia, na którym obok jednej z reklam gorzowskiej apteki na przystanku stanie kobieta w okularach, czytająca gazetę lub książkę. A nie uznaję ustawionych modeli, wszystko musi być naturalne. Trzeba być przygotowanym, że zdjęcia należy robić o różnych porach, przy różnej pogodzie, w zależności, co chce się zrobić i jak.

- Jak ludzie reagują na wycelowany obiektyw?

- Różnie. Jedni są stanowczy i proszą, żeby nie robić zdjęć z ich udziałem. Bywają sytuacje, że ktoś chce mi wyrwać aparat lub w niewybrednych słowach domagają się odejścia. Są oczywiście ludzie, którzy się tylko uśmiechną i po chwili nie zwracają uwagi na to, co robię i są też tacy, którzy specjalnie wchodzą w kadr.

- Ma pani na swoim koncie całkiem sporo prestiżowych nagród i wyróżnień  z całego świata. Czym one dla pani są?

- Dają mi dużą satysfakcję i motywację do kontynuowania pasji. Wie pan, jeżeli wrzucam jakąś fotografię na ogólnoświatowy portal, mający siedzibę w Australii i tam dziennie wpływa dwa tysiące fotografii od pasjonatów z całego świata, a moja znajduje się w piątce wyróżnionych, to jak mam to odebrać? Muszę tu dodać, że w Polsce mamy jedną taką stronę – Street Dogs Of Poland – i tam otrzymać wyróżnienie jest wielkim wydarzeniem.

- Chodzi pani spokojnie po naszych gorzowskich ulicach z aparatem w ręku i obserwuje wszystko co się wokół dzieje. Jakie jest to miasto dla pani,  gorzowianki z krwi i kości?

- Rzeczywiście, urodziłam się tutaj i całe życie jestem związana z Gorzowem. Uważam, że jesteśmy miastem specjalnie nie odbiegającym od innych polskich miast podobnej wielkości, a także od tych, które tak naprawdę nie mają swojej historii, kultury. Ma to związek z tym, że wprowadziliśmy się tu dopiero po drugiej wojnie światowej. Miałam kiedyś, w latach 70., okazję przez pół roku mieszkać w Częstochowie, w słynnej dzielnicy Raków. Tam właśnie panował niesamowity klimat. Szokiem dla mnie było przykładowo to, że ludzie nie zamykali mieszkań. Mówili mi, że przecież nikt tu nie obcy nie wejdzie. I tak mieli z pokolenia na pokolenie. Dzisiaj to się zapewne zmieniło, ale tam jakaś kultura została wypracowana przez setki lat. My nie mieliśmy tej szansy. Przypuszczam, że na to potrzeba wielu pokoleń. Gorzów jest także miastem kontrastów, ale to można powiedzieć o każdym mieście.

- Mamy jakieś atuty, umiemy je wykorzystać?

- Atuty mamy, ale nie potrafimy ich właściwie wyeksponować. Życie Gorzowa powinno toczyć się wokół rzeki. Przez środek miasta płynie Warta, ale jakoś nie zwracamy na to uwagi. Ktoś powie, że mamy bulwar. Fajnie, że jest, choć osobiście on mi się nie podoba. Za dużo jest tam naciapanych różnych niespójnych rzeczy i przez to brakuje klimatu. Mówiąc o wykorzystaniu mam na myśli więcej atrakcji wprost związanych z wodą. Brakuje mi, szczególnie latem, pływających stateczków, jachtów, większej liczby miejsc do rekreacji i wypoczynku.

- A potrafimy wykorzystać, pokazać walory architektoniczne?

- Zawsze powtarzam, że z każdego miejsca, nawet najbardziej zaniedbanego, można wycisnąć coś pięknego. I to jest pewien problem ze mną, bo mnie fascynują stare rzeczy, nawet zaniedbane, ale mające ten niepowtarzalny charakter, swoją duszę. Jak spoglądam na stare, ozdobne gzymsy, lekko odłupane balkony, wszelkie dekoracje w postaci elementów rzeźbionych, to czuję ich duszę. A i zdjęcia wtedy wychodzą niesamowite. Po zrobieniu remontów kamienica może zyskuje wizualnie, ale staje się tylko kolorowym pudełkiem. Pamiętam jak kiedyś zrobiłam zdjęcie fragmentu starej kamienicy i po pewnym czasie wróciłam po jej odnowieniu. Zdjęcia z tekstem trafiły na główną stronę do Wirtualnej Polski i mnóstwo było opinii, że fotografie prezentujące kamienicę przed remontem oddają jej niesamowity charakter. A te po remoncie są zwykłe, normalne. Czasami śmieję się, że jak wszystko w Gorzowie zostanie wyremontowane to będę musiała odłożyć aparat na półkę. 

- Czyli nie kibicuje pani mecenasowi Jerzemu Synowcowi, który od lat zachęca do usuwania miejskiej brzydoty?

- Kibicuję mu, bo każdy chciałby mieszkać w schludnych warunkach. Ponadto tu chodzi również o bezpieczeństwo nas wszystkich. Skoro jakieś budynki grożą zawaleniem, nie można pozostawiać ich samym sobie. Powinniśmy zmieniać miasto na korzyść, ale póki mogę, szukam miejsc mojego dzieciństwa. Podwórek z rozpadającymi się komórkami, kałużami, sypiące mury, bo tam można zrobić wspaniałe zdjęcia. Z drugiej strony w takie miejsce nie zabieram mojej wnuczki, chodzę z nią w miejsca czyste, zadbane, aczkolwiek nie jestem zwolenniczką robienia wszystkiego jak w puzderku. Klimat miasta tworzą kontrasty. Dlatego pod tym względem jestem trudnym rozmówcą, gdyż na wiele spraw spoglądam przez pryzmat własnej pasji.

- A jacy jesteśmy my, gorzowianie?

- Zależy od wieku. Starsi raczej już nigdzie się nie śpieszą, mają czas porozmawiać i są bardzo otwarci. Zapewne również samotni. Bardzo przyjaźni są, co może jest zaskakujące, ci nasi mieszkańcy godzinami wystający pod sklepami lub na skwerach, choćby kwadracie. Wiadomo o kogo chodzi. Jak obserwuję z kolei ludzi średniego pokolenie, to widzę, że na nic nie mają czasu, ciągle są w biegu. Widać u nich ściągnięte twarze, mało uśmiechu, niestety. Często widzę jak mamy nerwowo szarpią swoje małe dzieci, wszędzie wszystkim się śpieszy. Ja również kiedyś byłam młodsza, pracowałam i wychowywałam dzieci, ale dawniej chyba mieliśmy więcej dla siebie cierpliwości i więcej czasu na rozmowy, spotykanie się, czerpanie korzyści z życia. Najbardziej jest mi smutno, że zdecydowana większość młodych, bardzo zdolnych gorzowian wyjeżdża w świat, bo u nas szanse zrobienia kariery są znikome. Przez to stajemy się takim nijakim miastem, ale ja go zawsze kochałam i kocham, bo jest moje.

- Gorzowianie mają jakieś zalety?

- Mają, jak wszyscy Polacy. W trudnych chwilach umiemy się jednoczyć.

- Przez wiele lat pracowała pani w gorzowskim magistracie, ale już jest na emeryturze. Co zmieniło się w pani życiu w chwili pożegnania z pracą?

- Jestem świeżą emerytką  i pierwszym luksusem jest to, że mam więcej czasu. Mogę wreszcie zająć się sobą, rozwijać zainteresowania, które gdzieś tam przez lata była odkładane na bok. Negatywną stroną bycia emerytem jest to, że nie zawsze mogę pójść tam, gdzie chciałabym, bo zwyczajnie mnie na to nie stać. Słyszę, że powinniśmy zrobić jeden czy drugi deptak, wystawić mnóstwo kawiarenek i wtedy mieszkańcy wyjdą z domów. Nic tylko przyklasnąć, bo o takim czymś marzę. Pytam tylko, kogo będzie stać chodzić do tych kawiarek? Jak policzę emeryturę, to może raz w miesiącu pójdę. Nawet najlepsze pomysły i chęci nie trafią na podatny grunt, jeżeli zmierzymy się z twardą ekonomią. Co widać zresztą podczas miejskich imprez, którymi zainteresowanie jest bardzo duże. Ludzie chcą gdzieś wyskoczyć, posłuchać koncertu, ale za darmo. I to jest proza życia. Póki mam siły i chęci to szukam dodatkowych zajęć, żeby trochę dorobić do tej marniutkiej emerytury.

- Znajome emerytki zapewne mają podobne odczucia?

- Większość od razu jest zagospodarowywana do bawienia wnuków. Może i dobrze, bo czują się wtedy potrzebne.

- Są jednak takie osoby, które nie muszą bawić wnuków, a jednak nie potrafią znaleźć pomysłu na aktywne spędzanie jesieni życia. Z czego to wynika?

- To jest konsekwencja tego, jak się żyło w czasach największej aktywności życiowej. Kto się skupiał tylko na pracy, a po przyjściu do domu ograniczał się do siedzenia w kuchni lub przed telewizorem, to potem brakuje mu pomysłu na ciekawe spędzanie czasu wolnego. 

- A może w Gorzowie brakuje miejsc, gdzie seniorzy mogą przebywać,  wspólnie zarażać się pasjami?

- Ja daję sobie radę, całe dnie mam dobrze zaplanowane i nie narzekam na nic. Natomiast obserwuję najstarszych naszych seniorów, którzy chodzą przykładowo do domu dziennego pobytu i zauważyłam, że są oni przeszczęśliwi, że mogą spotykać się, porozmawiać, powspominać. Ludzie są zwierzętami stadnymi i zawsze będą szukać kontaktu między sobą. Myślę, że w tym kierunku powinna pójść pomoc seniorom. Otwierać jak najwięcej miejsc do wspólnego spotykania, zabawy, bo zamknięcie się w czterech ścianach jest czymś najgorszym.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x