Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Taka jest rzeczywistość i wygrywa w niej głównie basen

2017-02-14, Nasze rozmowy

Z dr. Piotrem Klattą, politologiem z Akademii im. Jakuba z Paradyża w Gorzowie, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_17546.jpg

- Od pewnego czasu gorzowskie instytucje kultury zauważają odpływ uczestników wydarzeń. Widać to choćby w Jazz Clubie Pod Filarami, Filharmonii Gorzowskiej i kilku innych. Z czego to może wynikać?

- Mogę odpowiedzieć w sposób dowcipny?

- Jak najbardziej.

- Mamy pociąg do Berlina!

- Fakt, mamy pociąg. A serio?

- Fakt, wyjazdy na imprezy kulturalne do Berlina nie są jednak głównym powodem takiego stanu rzeczy. Trzeba podkreślić, że udział w kulturze maleje nie tylko w Gorzowie.  Zresztą na problem można patrzeć z różnych stron. Może to dziwnie zabrzmi, ale w skali globalnej liczba osób biorących udział w wydarzeniach kulturalnych rośnie. Mam na myśli zarówno region, jak i miasto. Duża część tego wzrostu generują uczestnicy imprez masowych, których mamy coraz więcej. Po drugie wydarzenia kulturalne zmieniają swój charakter. Mamy coraz więcej imprez, które pojawiają się bardzo spontanicznie i do tego gdzieś zupełnie na zewnątrz, poza instytucjami kultury. Często właśnie takie wydarzenia oferują konsumentom kultury właśnie to, czego ci potrzebują. I zastrzegam, to niekoniecznie są koncerty disco-polo.

- Na przykład?

- Na przykład Parking Day organizowany raz do roku społecznie, spontanicznie, na ulicy i nieomal bezkosztowo. To jest właśnie to, co wielu ludziom, zwykłym przechodniom, wystarcza. Chcą wziąć udział w jakimś wydarzeniu? Tu mogą pojawić się w sferze publicznej i zaistnieć raz do roku to akurat, czyli tyle ile potrzebują. W taki sposób ci uczestnicy realizują swoją potrzebę uczestnictwa w kulturze. Do tego, jeśli włączą się w działanie, to mogą być twórcą. Nie można tego bezpośrednio porównać do instytucji kultury wyższe. Jej instytucje, jak właśnie Jazz Club czy Filharmonia, mimo intensywnych działań istotnie mogą mieć problem dotarcia z ofertą do nowych odbiorców. 

- A czy uprawniona jest także opinia, że ludzie nie lubią wydawać pieniędzy na koncert, bo wolą te 30 zł wydać na coś innego? To też może być bariera? Te 30 zł?

- Mamy w Gorzowie bardzo specyficzną sytuację. Kiedy w kraju, w miastach podobnej wielkości, działały od lat instytucje kultury wyższej, u nas ich nieomal nie było. Istniał teatr i jazz club, ale na większe wydarzenie trzeba było pojechać do innego miasta. Tanie to nie było. U osób czujących potrzebę korzystania z kultury wyrobiło to nawyk wyjazdów np. na koncerty, spotkania autorskie czy przedstawienia. Natomiast reszta społeczności wyrosła w przekonaniu o elitarności i niedostępności wydarzeń kulturalnych.  Ta świadomość do dziś się nie zmieniła.  Ludzie nie uczestniczą w kulturze, bo nie wiedzą jak, nie wiedzą, że mogą. Nie mają wyrobionego nawyku albo się boją. Zresztą osoby uczestniczące w wydarzeniach kulturalnych też mają swoje problemy. Mam na myśli określoną pulę środków, jakie mogą wydać. Wygląda to tak, że najczęściej stać nas na jedno rodzinne wyjście: albo na basen, albo do kina, albo do Filharmonii. Taka jest rzeczywistość i wygrywa w niej głównie basen.

- Doszliśmy więc do kwestii, że Gorzów to miasto niezamożne.

- Gorzów to miasto niezamożne. Konsumpcja jest skierowana na inne tory.

- Na przykład?

- Na zakup nowego telewizora, nowego telefonu komórkowego, remont mieszkania. Ci, którzy mają pieniądze, wyjeżdżają poza miasto i tam się osiedlają. No i wówczas całkowicie przestawia im się system. Większość czasu zaczynają przeznaczać na dojazdy. A to trzeba dojechać do pracy, a to zawieźć dziecko do szkoły, a to odebrać je z tejże szkoły. No i gdzie w tym wszystkim jeszcze czas na jakiś koncert czy przedstawienie? Owszem, można go znaleźć, ale jest to trudne. Więcej czasu na kulturę mają osoby mieszkające w mieście. Sam mam kolegów, którzy każdego tygodnia gdzieś tam idą, i to niekoniecznie do tradycyjnego teatru czy „Pod Filary”. W Gorzowie jest sporo innych miejsc oferujących całkiem ciekawe możliwości spędzenia czasu, np. przy różnego rodzaju konkursach, występach satyrycznych, niewielkich przedstawieniach oraz słuchaniu rocka. Proszę pamiętać, kultura wymaga wielkiej promocji, promocji i jeszcze raz promocji. A w tych tradycyjnych instytucjach zwyczajnie nie ma na nią pieniędzy. O ile czasami są pieniądze na utrzymanie czy remonty budynków czy zakupy urządzeń technicznych, to zawsze brak ich na promocję. Dochodzi przez to do absurdów. Co z tego, że coś wyremontujemy, coś dokupimy, stworzymy dobry zespół i repertuar, jeśli nie możemy tego wypromować? Nikt się o tym nie dowie! Bo jedyną promocją, na jaką będzie nas stać, to jakaś rachityczna strona internetowa, ewentualnie najczęściej kiepsko prowadzony profil na portalu społecznościowym. W ten sposób dotrze się co prawda do pewnej grupy ludzi, ale czy będą oni uczestnikami? Cóż bowiem z tego, że np. 2 tys. osób zaznaczy na profilu, że „lubi” wydarzenie, albo nawet, że są „zainteresowani” uczestnictwem? Trzeba pamiętać, że niewielu z nich tak naprawdę się na nie wybierze. No i jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz. Nie zapominajmy, że ostatnimi czasy powstało sporo prywatnych instytucji, klubów i innych inicjatyw, które nie są finansowane z pieniędzy publicznych, mają własną ofertę kulturalną i sobie jakoś na tym niestabilnym rynku radzą. Ponad wszystko powinniśmy dziś inaczej myśleć o kulturze, bo dzisiaj to nie tylko  spektakle,  koncerty i wystawy. To również robione przez społeczników czy prywatne firmy warsztaty kulinarne, kursy szydełkowania czy koncerty realizowane w różnych miejscach. Tego rodzaju różnorodnych ofert w naszym mieście jest dużo. A spektrum ludzi korzystających z różnych ofert jest, jakie jest i moim zdaniem się kurczy.

- Z czego to wynika?

- Na pewno bardzo ważne są kwestie demograficzne. Trzeba pamiętać, że z Gorzowa mnóstwo ludzi wyjechało. Część, jak już wspomniałem, osiedla się poza miastem, ale duża grupa znika, ucieka za granicę. Gorzów to jednak niewielkie miasto, które najwyraźniej nie jest w stanie zaoferować ludziom takiego rozwoju, o jakim oni myślą.

- Czyli?

- Jeśli ktoś myśli o odniesieniu sukcesu, albo o „godnym” życiu, to rozglądając się stwierdza jednak, że nie tutaj. Nie mamy pozytywnych wzorców.

- No jak nie mamy? Przecież z tego miasta wyszedł jeden premier rządu, teraz prominentna minister. To nie są wzorce?

- Premier wyszedł, minister wyjechała… Mnie chodzi o ludzi, którzy tutaj odnieśli sukces, w biznesie czy pracy zawodowej i tutaj spełniając swoje pasje i marzenia godnie żyją. Zarabiają normalne pieniądze i normalnie funkcjonują, tak jak w odczuciu społecznym w innych miejscach w Polsce.

- No ja nie znam.

- No właśnie. Mnie też jest trudno takie osoby tak po prostu wskazać. Oznacza to, że nie ma zbyt wielu podobnych wzorców. My, to miasto, nigdzie takich wzorców nie tworzy. Nasze wzorce na życie tak w istocie zaczynają się na berlińskim lotnisku, albo w każdym innym większym polskim mieście. Osoby, które wymieniłaś, to politycy, to sukces polityczny, czyli zupełnie inna sprawa. Podkreślam, sukcesów biznesowych, czy fajnych karier zawodowych zwyczajnie tu nie widać. Nie widać takich, którzy by tu rozpoczęli działalność, odnieśli sukces i udowadniali, że można, że się udaje. To, że o nich nie wiemy, nie znaczy, że ich nie ma. Po prostu o nich nie wiemy. Według mnie jest jednak kilka takich firm. Na przykład Kaskat.

- Nie znam.

- No widzisz, to jeden z największych producentów mleka w proszku oraz innych produktów mlecznych. To tylko jeden z przykładów. W tym mieście nigdy nie było dobrej atmosfery do nagradzania ludzi, którzy sukces odnoszą. Nagradzania w sensie społecznym. Mamy na przykład pana senatora Władysława Komarnickiego, o którym ja myślę, że jest człowiekiem wielkim. To taki gorzowski w amerykańskim stylu self made man. Pan senator osiągnął sukces w każdej dziedzinie – w polu organizacji społecznych, sportowej, także w sensie politycznym, ale przede wszystkim w sferze biznesowej. Warto pamiętać, że pomagał przy okazji różnym osobom.

- Znaleźliśmy jeden przykład.

- Tak, ale to też trzeba zaakcentować. Jego biznesy są w dużej mierze poza Gorzowem. A mnie chodzi o taki rzeczywiście lokalny przykład. No i z tym, jak już wcześniej zauważyłem, jest zwyczajnie ciężko. A wracając do kwestii kulturowych, ja zajmuję się również kwestą bezpieczeństwa kulturowego.

- Co to znaczy?

- Bezpieczeństwo kulturowe dotyczy kwestii trwania i rozwoju rodzimej, w naszym przypadku polskiej kultury w otoczeniu innych kultur. My w Polsce zachodniej mamy bardzo blisko silną i wybitnie dominującą kulturę niemiecką. Inna sprawa, że Niemcy w wielkich miastach mają sytuację wielokulturowości, bo są tam mniejszości: turecką, polska, żydowską, ormiańską itd. Do nas, do Polski zachodniej przybywa bardzo wielu Ukraińców. Szukają i znajdują tu pracę. Ale przywożą też swoją kulturę. Bezpieczeństwo kulturowe właśnie tu u nas jest szczególnie istotne, głownie w kontekście Niemiec. Bo odkąd otworzył się niemiecki rynek pracy, my wolniutko zaczęliśmy rodzimą kulturę opuszczać. I właśnie ten odpływ uczestników życia kulturalnego, od którego zaczęliśmy rozmowę, jest mocno niepokojącym trendem i niejako potwierdzeniem tego, że nas ubywa. To taki kolejny wskaźnik zagrożenia bezpieczeństwa kulturowego. To o czym rozmawiamy uzupełnia się z moimi badaniami na temat spadku czytelnictwa. W całej Polsce oprócz Gdańska i Warszawy mamy spadek liczby czytelników w bibliotekach.

- Nic nowego, od lat Polska Izba Książki notuje ten spadek.

- Dobrze. Spadek jest stały. Warto przy okazji zauważyć, że biblioteka to już dziś mały albo duży, nawet nie dom kultury, ale kombinat kultury. Oprócz książek oferuje wystawy, spotkania, występy i wiele innych atrakcji. W gorzowskiej WiMBP (chwała jej za to!) odbywa się gigantyczna liczba takich wydarzeń, a ich uczestników jest coraz więcej i to też kultura. Ale wracając do czytelnictwa, to według danych GUS, od roku 2010 do 2015 na terenie województwa lubuskiego, gdzie w 2015 mieszkało 1 018 075 osób, w tym w północnej części  386 119 osób, ubyło  27 718 czytelników.  I uwaga, w tej liczbie spadek aż o 14 720 czytelników dotyczy tylko miasta Gorzowa. To jest około 53% całości.

- To jest szokująca liczba.

- Fakt, szokująca. I podkreślam, nie jest to wina bibliotek, ale wskaźnik pewnego trendu. Zwyczajnie coś tu nie gra. Te dane między innymi pokazują, że faktycznie z Gorzowa wiele osób ubyło. Tak drastyczny spadek  to również wskaźnik zagrożenia dla bezpieczeństwa kulturowego. Jeśli dodać do siebie odpływ uczestników wydarzeń kulturalnych, o którym rozmawialiśmy oraz dane o czytelnictwie, to mamy co? Mamy nadciągającą katastrofę kulturową i to jest dramatyczna sytuacja.

- Co to może dać? Jaki to efekt może przynieść?

- Ludzie coraz częściej wyjeżdżają do pracy do Niemiec. Osłabiają swój kontakt z rodzimą kulturą. Być może w drugim, trzecim pokoleniu zostaną tam na stałe, przyjmą tamtejsze wzorce kulturowe. I moim zdaniem nie jest to pozytywne.

- Smutne scenariusze nam się malują.

- Fakt. Smutne. Ale pamiętać należy, że jednak w mieście sporo się dzieje i jak nam już się te remonty dróg, gdzieś w okolicach następnych wyborów pokończą, to ludzie zaczną jednak do miasta i centrum zjeżdżać, po kulturę właśnie.

- Chciałabym bardzo. Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x