Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Ktoś przecież musiał wybudować tę bibliotekę

2017-12-20, Nasze rozmowy

Z Edwardem Jaworskim, dyrektorem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zbigniewa Herberta, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_20467.jpg

- Panie dyrektorze, pan na emeryturę? To nie może być prawda.

- Prawda. Skończyłem 70. rok życia i czas najwyższy na zmiany.

- To od kiedy ta emerytura?

- No od 1 stycznia 2018 roku.

- I co pan będzie robił na tej emeryturze?

- No i masz ci los. Kolejna osoba mnie pyta, co będę na emeryturze robił. I jest to tak, że na stu pytających aż 95 chce wiedzieć, co będę robił. Wszyscy się martwią….

- Ja się nie martwię. Ja zwyczajnie sobie pana na emeryturze nie wyobrażam.

- I kończąc, tylko pięciu pytających mówi – dobrze robisz. No i na emeryturze będę robił to, na co będę miał ochotę. Będę podróżował, pracował społecznie w organizacjach pozarządowych, ale nie w biznesie, choć i takie propozycje miałem. Zwyczajnie uważam, że należy mnie się odrobina odpoczynku. Przecież ja pracuję od 1966 roku.

- Fakt. Przeszedł pan różne szczeble zawodowe, pracował w różnych firmach, aż trafił do biblioteki wojewódzkiej i na dzień dobry zapowiedział pan – wybuduję nowy gmach.

- Nie, nie powiedziałem, że wybuduję nowy gmach. Powiedziałem, że wybudujemy nową bibliotekę. Bo jej przecież w Gorzowie nie było. Ktoś to musiał w końcu zrobić.

- I porwał się pan z lekka z motyką na słońce, a wszyscy dookoła stukali się w głowę i mówili, że na pewno się nie uda. Potem musieli odszczekać.

- Wie pani, ja jestem z natury optymistą. Przy czym jestem uparty i konsekwentny w realizowaniu celów. Jeśli takowy jest wytyczony, to szukam przede wszystkim zabezpieczenia finansowego, aby udało się go zrealizować. Oczywiście, jeśli chodzi o inwestycję. Bo nie zawsze to inwestycje są. Przede wszystkim trzeba być zawsze otwartym na to, co niesie los. Wtedy udało mnie się przekonać do tego celu – budowy nowej biblioteki – pana Waldemara Dąbrowskiego, ówczesnego ministra kultury, który przyznał 5 mln zł promesy finansowej na tę budowę. Przypomnę tylko, że była to pierwsza taka inwestycja w kraju po dziesięciu latach od wybudowania Biblioteki Śląskiej. No i potem zaczęliśmy przerabiać różne kwestie na różnych szczeblach. Ale wówczas nie było innego wyjścia. Trzeba było wybudować nową bibliotekę, bo w tych starych obiektach wszyscy się zwyczajnie dusili.

- Pamiętam, jak pan się boksował z marszałkiem województwa o pieniądze.

- Z marszałkiem to jakoś się udawało. Ale potem było to słynne wysypywanie książek i żużla…

- Panie dyrektorze, ja pamiętam tę sytuację, ale zechciałby pan ją przybliżyć tym, którzy być może nie pamiętają.

- To się wydarzyło wówczas, kiedy dyskutowano podział pieniędzy z Unii. Muszę od razu też zaznaczyć, że marszałek Andrzej Bocheński jak dał słowo wsparcia, to je dotrzymał, co się rzadko władzy na tym szczeblu zdarza, a co ja niezmiernie cenię. No i jak się zaczęło dzielenie unijnych pieniędzy, których nie było wówczas zbyt dużo, wówczas marszałek zdecydował, że na potrzeby biblioteki przesunie pieniądze z innych działań. I tak się udało zebrać niezbędne 18 mln złotych. Ale potem przyszły wybory i trzeba było dać na stadion żużlowy w Zielonej Górze. Nie dostali tyle, ile chcieli, więc środowisko zielonogórskie wraz z ówczesną prezydent Zielonej Góry panią Bożeną Ronowicz przyszło pod Urząd Marszałkowski z wiadrami wypełnionymi książkami przemieszanymi z żużlem. W ten sposób protestowali przeciwko dofinansowaniu biblioteki kosztem – ich zdaniem oczywiście – rozbudowy stadionu żużlowego.

- Książki trafiły do nas.

- Tak, są u nas. Tworzą zbiór zamknięty i raczej nieudostępniany publicznie, bo mają różnego rodzaju „dedykacje”, zresztą pisane mocno niecenzuralnym językiem. Ale są. W każdym razie bibliotekę udało się rozbudować. A kolejnym elementem była rewitalizacja starej willi, dotychczasowej siedziby WiMBP. I tu też kolejność była taka, że udało się dostać 500 tys. zł od ministra kultury, to już Zbigniew Zdrojewski, trzeba jednak dodać, że boje były bardzo ciężkie. A potem swoją działkę dołożyła marszałek Elżbieta Polak. Jednym słowem, wraz z władzami udało nam się diametralnie zmienić bazę biblioteki. I to zarówno w sensie pomieszczeń, jak i wyposażenia.

- Przecież mamy najpiękniejszą bibliotekę w pasie ziem zachodnich – to zdanie specjalistów.

- Nieskromnie powiem, że jedna z najlepszych w kraju.

- A potem przyszedł kolejny front, czyli wybór imienia, wybór patrona dla biblioteki. I się zaczęło jak na targu końskim. A może Papusza, a może Morawski, a może ktoś tam jeszcze inny. Stanęło na Zbigniewie Herbercie. Musiał pan stoczyć ciężki bój o patrona.

- Może to nie był aż taki ciężki bój. Problem polega zawsze na jednej kwestii. Jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych stereotypów. Moim zdaniem patron powinien być w miarę uniwersalną postacią, znaną szerzej. Niektóre biblioteki mają za patronów postaci znane jedynie lokalnie. No i są problemy z rozpoznawalnością tych osób w Polsce. Zbigniew Herbert jest znany. I nie jest ważne, czy on spędził w Gorzowie rok, miesiąc czy tylko kilka dni. Ważne, że jest gorzowski trop, który doskonale daje się związać właśnie z biblioteką. Istotne również jest, że obecnie uznawany jest za jednego z największych polskich poetów, to tylko dumą i zaszczytem dla nas jest, iż pani Katarzyna Herbertowa zgodziła się na to, żeby książnica wojewódzka akurat to imię nosiła. A jak dodać, że zielonogórska książnica nosi imię Norwida, to można powiedzieć, że mamy najgodniejszych z godnych patronów. Dodam tylko, że wówczas byliśmy pierwszą biblioteką w kraju, która została nazwana imieniem właśnie Zbigniewa Herberta. Zresztą poprosiliśmy o zgodę panią Katarzynę Herbertową z domu Dzieduszycką, która na ceremonię nadania imienia przyjechała. Pomogli pracownicy Biblioteki Narodowej z dyrektorem Tomaszem Makowskim na czele, którzy mieli znakomite kontakty właśnie z panią Herbert. A jak odsłanialiśmy tablicę poświęconą patronowi, to w imieniu rodziny przyjechał siostrzeniec poety. Tak więc relacje mamy z rodziną cały czas dobre.

- Panie dyrektorze, jak pan został szefem biblioteki, to nagle instytucja ruszyła jakby z kopyta. Bo ważny stał się regionalizm. Biblioteka, a właściwie wszystkie jej filie nagle stały się takimi osiedlowymi centrami kultury. Tyle się zaczęło tam dziać. Bo spotkania literackie, bo Nowa Marchia, bo dom wydawniczy, którego niby nie ma, a jednak jest.

- Jak przyszedłem do biblioteki to miałem do czynienia z klasycznymi bibliotekarzami. Chcę powiedzieć, że było widać schemat, który nie przystawał do rzeczywistości. Ja jestem z wykształcenia, ale i z zamiłowania historykiem, lubię regionalizm, stwierdziłem, że jeśli my żyjemy tutaj, w tej naszej małej ojczyźnie, to każdy powinien wiedzieć, jaka była historia tych ziem. To, że od 1945 roku mamy do czynienia z polskim Gorzowem, ten Wielkopolski już sobie daruję, to jednak pamiętać trzeba, że przez pierwszych 600 lat był to jednak Landsberg. Mało tego, to się nazywało Nowa Marchia. Mieszkali tu głównie ludzie, którzy byli napływowi, nie tylko Niemcy, bo i Szkoci, Francuzi, ale i Polacy też. Po tych ludziach został cały dorobek kulturalny zarówno w sensie materialnym, jak i niematerialnym. My przecież to przejęliśmy. I dobrze by było, aby właśnie o tej spuściźnie pamiętać, wiedzieć. To jest tak, jak z Kresami. Ja w latach 60. XX wieku pojechałem po raz pierwszy i ostatni do Łucka, do miasta, skąd pochodzi moja mama. Tam zobaczyłem, jak jest traktowana spuścizna po Polakach. Wiedziałem, że ja tak nie chcę. Utwierdziłem się w przekonaniu, kiedy potem jeździłem po Litwie, Białorusi i Ukrainie. Widziałem ślady polskości, ale kompletnie niezadbane. Dlatego my właśnie zaczęliśmy spotkania marchijskie. Po to, aby podkreślać ciągłość kulturową, oczywiście z zaznaczeniem, że to nasze, a to oddziedziczone. Nie powinno się niczego burzyć ani też zostawiać białych plam, bo to się mści. Biblioteki mają zapisane w statutach, że mają zbierać ślady życia, czyli dokumenty życia społecznego, to wszystko, co nie jest interesujące dla archiwów. Bo to są bardzo ważne dokumenty życia codziennego. No i taki trochę okrężny sposób doszliśmy do tego że Nowa Marchia prowincja zapomniana – bo niemiecka spuścizna, Ziemia Lubuska – wspólne korzenie, czyli to, co dotyczy nas po 1945 roku.

- To wróćmy do przyziemia. Co było dla pana najtrudniejsze w chwili, kiedy przyszedł pan do pracy w bibliotece?

- Może nie najtrudniejsze, ale ważne. Zmiana mentalności samych pracowników. Nie udało się w całości, żeby była jasność. Bibliotekarz to ma być taki człowiek, który ma być o pół kroku przed społeczeństwem. Ma być otwarty na zmiany, które następują, na nowości. Jeśli biblioteka ma być strażnikiem każdej cywilizacji, to trzeba mieć przeświadczenie, że idziemy w dobrą stronę. Mnie nie pasuje wizja bibliotekarza z XIX wieku, który tylko wydaje książki. Inna rzecz, że nasza biblioteka długo nie miała możliwości, aby właśnie realizować to inne posłannictwo. Najważniejsze było, aby bibliotekarze nie bali się podejmować wyzwań cywilizacyjnych. I nie chodzi o to, że ja mam kazać. Takie przeświadczenie o podejmowaniu wyzwań musi być w każdym z pracowników biblioteki. I chodzi o to, żeby oni dalej podejmowali wyzwania cywilizacyjne, kiedy mnie już tu nie będzie, kiedy w fotelu zasiądzie kolejny szef. Powiem tak, udało mi się przekonać samorządy, ale i biblioteki w terenie, żeby się zmieniały. Biblioteki muszą być i już są miejscami spotkań. Takimi, gdzie ludzie mają możliwość ze sobą rozmawiać. Dlatego też jestem za tym, żeby w bibliotekach były kawiarenki, żeby można było się napić kawy, herbaty, pogadać.

- Będzie pan tęsknił za tą pracą?

- Pewnie tak, jak każdy inny człowiek. Inna rzecz, że ja jestem bibliofilem mocno przywiązanym do książek. Mam zresztą swój prywatny księgozbiór. I teraz jak coś kupuję, to się zastanawiam, gdzie tę książkę położyć (śmiech). Na pewno będę tęsknił i na pewno będę tu bywał.

- Wiadomo, kto pana zastąpi?

- No nie. Musi i pewno będzie konkurs. Wiem tylko, że to musi być człowiek już z poukładanym życiem, z poukładaną głową. Ale też musi to być człowiek z poczuciem działalności społecznej. Nie może to być urzędnik. Musi to być ktoś otwarty na ludzi, na problemy do rozwiązania, gotowy łapać okazje, które się przytrafiają. No i odporny na stres.

- Dziękuję za rozmowę. I oby się pan na tej emeryturze jednak nie nudził.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x