Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Kto nie siedział po uszy w układach niewiele mógł zdziałać

2017-08-29, Nasze rozmowy

Z Liwiuszem Sieradzkim, byłym piłkarzem i wieloletnim kierownikiem drużyny Stilonu Gorzów, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_19423.jpg

- W tym roku piłkarski Stilon świętuje 70 lat działalności. W tym czasie udało się zbudować markę klubu, która wszędzie jest szanowana, ale czy udało się osiągnąć sukcesy na miarę oczekiwań środowiska i kibiców?

- Na pewno nie. Jeżeli chodzi o wspomnianą markę, to muszę tutaj pochwalić się, że w latach naszej gry w dawnej drugiej lidze byliśmy rozpoznawalni w całym kraju. Wynikało to z tego, że wszystkie sportowe gazety ogólnokrajowe bardzo dużo pisały o ligach centralnych a był to pierwszy i drugi poziom rozgrywek. Pamiętam te wielkie tytuły, w których pojawiała się nazwa naszej drużyny, a poczytność gazet była dużo wyższa niż teraz, bo nie funkcjonowało coś takiego jak Internet. Pamiętam, że jak jeździłem do centrali PZPN z ważnymi sprawami do załatwienia to wszystkie drzwi otwierały się na dźwięk słowa Stilon.

- Do dzisiaj wielu sympatyków zastanawia się, dlaczego nie udało się osiągnąć bardziej znaczących sportowych sukcesów?

- Jeżeli wspominamy historię stilonowskiego futbolu to podzieliłbym ją na kilka etapów. Pierwszy to awans do drugiej ligi w 1959 roku. Pamiętam ten sukces, choć niewiele o nim mogę powiedzieć. Tylko tyle, że mocno kibicowałem piłkarzom, a na meczach podawałem im piłki. Potem zacząłem grać i w 1971 roku zbudowaliśmy świetną drużynę, która powinna awansować do drugiej ligi. Obok mnie grali m.in. Piotr Trzęsiok, Edward Krygiel, Walerian Nowakowski, Antoni Galiński, Jan Kopiec, Jan Pindrys, Jan Suwary. Niestety, na poziomie wojewódzkim zawaliliśmy sprawę, remisując bezbramkowo ostatni mecz z Wartą Gorzów. Jako ciekawostkę powiem, że przed spotkaniem piłkarze Warty, nasi w sumie koledzy, przyszli do nas i wprost powiedzieli, że zostali mocno ,,zmotywowani’’ przez zielonogórski Zastal. Zapowiedzieli jednocześnie, że będą gryźli trawę i liczyli chyba na to, że przebijemy stawkę. Nam do głowy jednak to nie przyszło i choć cały mecz siedzieliśmy na ich połowie nie zdobyliśmy gola. Później mieliśmy baraż z Zastalem w Międzyrzeczu, który w mocno kontrowersyjnych okolicznościach przegraliśmy 1:2, tracąc gole po kilkumetrowym spalonym i dziwnym rzucie karnym. Sędzia był akurat z Żar. Zaraz później okazało się, że zielonogórzanie w wyniku reorganizacji znaleźli się w drugiej lidze. Uważam, że straciliśmy wtedy wiele lat.

- Był również słynny strajk po tej porażce z Zastalem. W jakich okolicznościach do niego doszło?

- Nazajutrz po meczu w Międzyrzeczu trzech naszych piłkarzy, Nowakowski, Trzęsiok i Krygiel było już w Zastalu. Od razu zrozumieliśmy, dlaczego oni wyjątkowo słabo zagrali w tym barażu. Zarząd Stilonu stanowczo zaprotestował przeciwko rozmontowaniu zespołu, ale decyzje zapadały na szczytach władzy wojewódzkiej. Awantura była ostra i kiedy rozpoczął się nowy sezon… zastrajkowaliśmy. Nie zagraliśmy kilku meczów w lidze okręgowej, lecz na dłuższą metę nie miało to sensu. Kiedy nam zagrożono porządnymi dyskwalifikacjami, klub musiał się ugiąć. I powróciliśmy na boisko w mocno okrojonym składzie. 

- Do drugiej ligi zdołaliście awansować dopiero w 1978 roku.

- Już wtedy nie grałem, byłem pracownikiem klubu, natomiast kierownikiem drużyny był Adam Ritter, od którego obowiązki przejąłem za namową trenera Ksola w 1979 roku. Po zaledwie trzech latach od naszego debiutu pojawiła się pierwsza, a rok później druga okazja do awansu do ekstraklasy.

- Co było prawdziwą przyczyną, że nie doczekaliśmy się tego awansu?

- To były czasy, kiedy powstawały silne kluby oparte na dużych przedsiębiorstwach, stawiające przed sobą wyraziste cele. Najczęściej awansu do najwyższej ligi. I miały one duże pieniądze. My mogliśmy o takich jedynie pomarzyć, choć na pewno byliśmy bardzo stabilnym i solidnym klubem. Niemniej problem tkwił w braku zdecydowania. Nigdy tak naprawdę w zakładzie nie podjęto konkretnej decyzji, co chcemy tak naprawdę osiągnąć. Brakowało zwykłego powiedzenia ze strony dyrekcji zakładu. Wystarczyło jedno zdanie: ,,Słuchajcie, macie tu wszystko co potrzebne i w ciągu 2-3 lat awansujcie do ekstraklasy’’.

- A prawdą jest chyba, że sami piłkarze unikali ekstraklasy jak ognia?

- Na początku lat 80-tych mieliśmy zawodników, którzy bardzo chcieli awansować. Może dlatego, że piłkarsko byli przygotowani na grę w najwyższej klasie rozgrywek. Zresztą budowa tej drużyny trwała kilka dobrych lat, a takim motorem napędowym był Michał Leśniak, który przyszedł w 1975 roku ze Szczecina do Urzędu Wojewódzkiego i razem z Romkiem Bukartykiem oraz komendantem miejskim milicji Leonem Bukańskim przekonali dyrekcję zakładu, że trzeba ostro postawić na futbol w nowo powstającym województwie gorzowskim. Pojawił się trener Eugeniusz Ksol i bardzo szybko sprofesjonalizowaliśmy piłkę w mieście. Zespół z roku na rok stawał się coraz lepszy i w 1981 roku ograliśmy całą górę drugiej ligi, ale polegliśmy z zespołami, które spadły potem z ligi.

- Do dzisiaj na dźwięk Kryształ Stronie Śląskie u wielu starszych kibiców otwiera się nóż w kieszeni.

- Nie byliśmy w tym czasie jeszcze wprowadzeni w tajniki grania na tym poziomie. Po latach dowiedziałem się, że piłkarze Kryształu byli mocno motywowani finansowo przez pięć klubów, żeby tylko odebrać nam punkty. Przecież oni w meczach z nami grali jak szaleńcy. Nigdy nie widziałem tak zdeterminowanych graczy. Podobnie było w meczach z innymi zespołami, które nie miały już szans na utrzymanie, ale w pojedynkach z nami góry przenosili. Nas zaś zacząć paraliżować strach, bo każda kolejna porażka była przez otoczenie odbierana jako oddawanie punktów, żeby tylko nie wejść do ekstraklasy.

- Co mamy rozumieć pod pojęciem ,,nie byliśmy wtajemniczeni w tajniki grania na poziomie drugiej ligi’’?

- Dzisiaj wszyscy doskonale wiemy, jak funkcjonowała ta nasza piłka przez dziesiątki lat, a wiedzy dostarczyła nam słynna afera „Fryzjera”, czyli znanego działacza z Wronek. To funkcjonowało we wszystkich ligach już w latach 70 czy 80-tych. Nikt jednak dawniej tym się nie zajmował, a jak gdzieś pojawiła się drobna afera ukręcano jej łeb.

- Chyba nie do końca. W Gorzowie wielu jeszcze pamięta turniej barażowy w Koninie w 1976 roku, gdzie Stilon walczył o wejście do drugiej ligi?

- Na ten temat niewiele mogę powiedzieć, bo akurat przebywałem w tym czasie w Belgii. Sprawa była jednak głośna, przez wielu nazwana aferą konińską. Chłopacy odpuścili jeden mecz, sprawa wyszła na wierzch i skończyło się poważnymi sankcjami. Nasz zespół karnie został zdegradowany do klasy A, posypały się indywidualne kary. Niektórzy piłkarze zostali zatrzymani i przesłuchiwani w Warszawie w siedzibie Stołecznej Komendy MO na Rakowieckiej. Jak wróciłem z Belgii byliśmy we wspomnianej klasie A i przez to opóźnił się czas awansu do drugiej ligi. Nie kryję jednak, że ta afera długo się za nami ciągnęła. Można powiedzieć, że była to czarna plama na honorze klubu.

- W środowisku piłkarskim wszyscy wiedzieli, że nie zawsze mecze są czyste?

- Bardziej się domyślaliśmy, szczególnie w pierwszych latach pobytu w drugiej lidze. Bo w dużej mierze nie sprzedawano meczów za pieniądze. Wyniki były ustawiane bardziej na zasadach meczów przyjaźni czy różnych układów. Szczególnie, kiedy interes miały dwie grające ze sobą drużyny. Skoro do osiągnięcia celu wystarczał im remis, nie przeszkadzano sobie. Albo pod koniec sezonu ktoś potrzebował punktów to je dostawał i oddawał na początku następnego sezonu. My długo nie mogliśmy załapać o co chodzi, a poza tym, po tej aferze konińskiej, baliśmy się zrobić jakikolwiek ruch, który mógłby sugerować, że coś kombinujemy. Wszyscy mieli na nas baczenie. Były też układy sędziowskie. Arbitrzy często byli powiązani z klubami. I między sobą ustalali, kto komu pomoże. Niestety, tak to wyglądało.

- Na ile Janusz Zaorski oddał tamtą rzeczywistość w filmie ,,Piłkarski poker’’?

- W całości. Tak po prostu było i dzisiaj nie ma co tego ukrywać. U nas w Gorzowie zawsze sędziowie byli goszczeni w stilonowskim hotelu, częstowani dobrą kolacją i całymi reklamówkami prezentów. Obowiązkowym zestawem były żyłki wędkarskie i taśmy magnetofonowe. Nasze prezenty oczywiście nie robiły na nich wrażenia. Gdzie indziej mieli lepsze prezenty. Cztery koła do malucha, nowe opony, maszyny do szycia, kryształy. Trudno było z tymi klubami rywalizować o sędziowskie względy. Po iluś tam latach gry wchodziły jeszcze tak zwane sympatie. Jak któryś arbiter przyjechał do Gorzowa po raz enty, to najczęściej mogliśmy liczyć na jego drobną przysługę. Ale zdarzały się sytuacje, o których wiem z opowiadań, że byli sędziowie, którzy brali łapówki od obu drużyn za… uczciwe poprowadzenie spotkania. Jak już dobrze poznałem środowisko piłkarskie, to z wielu stron usłyszałem, że w ekstraklasie krążyły duże pieniądze. Zdobycie mistrzostwa Polski bez odpowiedniego wsparcia finansowego nie było dawniej możliwe. Najbardziej śmialiśmy się z tych trenerów, którzy z dumą podkreślali, że wywalczyli mistrzostwo kraju, zapominając dodać, iż działacze kupili mu przykładowo osiem meczów.

- Powróćmy do straconych szans. Mało się o tym mówi, ale w 1982 roku również była duża szansa awansu. Czego wtedy zabrakło?

- Jesienią zespół prowadził Stanisław Adamski i wszystko układało się świetnie. Na półmetku do lidera traciliśmy tylko jeden punkt. Rada drużyny w tym momencie wyszła z projektem… zwolnienia trenera i zatrudnienia kogoś z ,,nazwiskiem’’. Po odejściu Adamskiego w Polsce wprowadzono stan wojenny i zostaliśmy na lodzie. Tak trochę na zasadzie łapanki pojawił się u nas Witold Szyguła z Chorzowa. Był bardzo przesympatyczny, ale nic wielkiego nie wniósł. Drużyna grała dobrze, lecz bez odpowiedniego polotu i trochę do tego awansu zabrakło.

- Pozostał on jednak w Stilonie, po czym został zwolniony w przedziwnych okolicznościach.

- Latem zorganizował obóz w Chorzowie i tam w ciągu ośmiu dni rozegraliśmy sześć sparingów w upałach. Drużyna została wykończona, po czym  zaczęła się liga a my nie mogliśmy wygrać żadnego spotkania. Lali nas wszyscy, czasami wpadł jakiś remis. I zapadła decyzja, że należy zwolnić trenera. Zbliżał się jednak pojedynek z Odrą Opole, który miał sędziować Marian Dusza, wielki przyjaciel Szyguły. Mówię na zarządzie klubu, że zwolnijmy go, ale po meczu. I nagle do akcji weszły władze wojewódzkie i nakazały natychmiastowe rozwiązanie umowy z Szygułą. Po paru latach gry w drugiej lidze poznawałem panujące układy i walczyłem do upadłego o zatrzymanie trenera, ale decyzja była stanowcza. Jeszcze w trakcie przedmeczowej kolacji sędzia Dusza z wyrzutem sumienia powiedział do mnie, że ,,Witka zwolniłem’’. Tłumaczyłem mu, jakie były okoliczności, ale on obstawał przy swoim. Przegraliśmy 1:3 i po spotkaniu mówię do sędziego, z którym dobrze się już znałem, że mógł sędziować normalnie. A on do mnie: ,,Witka zwolniliście’’. 

- W 1991 roku ponownie pojawiła się nadzieja na awans. Czy wtedy piłkarze także chcieli tego awansu?

- Myślę, że nie wszyscy, choć drużynę mieliśmy na ekstraklasę. Zawodnicy obawiali się o swoje miejsca, choć  wszyscy mieli zapewnienie, że po awansie otrzymają szansę pozostania w zespole. Jesienią chłopacy grali kapitalnie, u siebie stracili tylko dwa punkty i jednego gola. Wiosna również zaczęła się wyśmienicie od czterech zwycięstw i czterech remisów. Na 11 kolejek przed końcem byliśmy liderem drugiej ligi. Nagle przyszła seria pięciu porażek z rzędu, po których drużyna ponownie odżyła.

- I przyszedł słynny mecz w Łodzi z tamtejszym Widzewem. Podobno chciał pan sędziego Romana Kostrzewskiego ustrzeliń strzałami łuczniczymi przywiezionymi z Gorzowa?

- Aż tak ostro nie było, ale faktem jest, że miałem strzały, które dostałem od gorzowskich łuczników. Miałem je przekazać jednemu obserwatorowi z Bydgoszczy, z którym dobrze się znałem. Chciałem uczynić to za pośrednictwem sędziego Kostrzewskiego, mieszkającego też w Bydgoszczy. Kiedy po meczu wściekły wpadłem do szatni arbitrów, to rzuciłem w niego tymi strzałami, krzycząc, żeby je przekazał naszemu wspólnemu znajomemu. Pod tym pokojem stał zresztą kapelan Widzewa i widząc jak biegnę z tymi strzałami wpadł w panikę i zaczął krzyczeć. Do dzisiaj mam żal o ten mecz, bo nasi piłkarze naprawdę zostawili na boisku serce, ale nie mogli wygrać. Do tego Zenek Burzawa i Józef Ludniewski za krytykowanie orzeczeń sędziowskich zobaczyli czerwone kartki. Powiedzieli wprost, że z czarną mafią nie wygramy. Ja zaś powiedziałem Kostrzewskiemu, że więcej w życiu nie chcę widzieć go na oczy. Po latach przyjechał do Gorzowa sędziować jako sędzia boczny. Rzucił się na mnie z radości, ja mówię mu, żeby zostawił mnie w spokoju, a on się tłumaczył, że głupio byłoby wtedy, gdyby wszedł Stilon a nie Widzew.

- A jak sędziował to spotkanie na linii?

- Było to z Arką Gdynia za czasów już trenera Eugeniusza Różańskiego. Tak sędziował, że myślałem, iż trener gdynian zawału dostanie. Mecz spokojnie wygraliśmy.

- Ostatnia szansa walki o awans pojawiła się w 1992 roku, to wtedy też zespół doszedł aż do półfinału Pucharu Polski. I nagle stała się rzecz dziwna, kilku piłkarzy zostało odsuniętych od drużyny. Co było tego powodem?

- Znajdowaliśmy się blisko czołówki, awansowaliśmy do półfinału Pucharu Polski i przyszedł mecz w Oławie, który źle nam wyglądał. Przegraliśmy go gładko 0:4 i trener Mieczysław Broniszewski postanowił odsunąć do składu paru zawodników tuż przed wyjazdem do Legnicy na mecz o awans do finału PP. Przegraliśmy tam gładko 0:3, choć do dzisiaj uważam, że nawet gdybyśmy pojechali z wszystkimi piłkarzami maksymalnie zmotywowani nie dalibyśmy rady. Kiedy okazało się, że będzie nam sędziował Piotr Werner, natychmiast wysłaliśmy pismo do PZPN o zmianę arbitra, argumentując że prowadził on nam mecz ligowy dwa tygodnie wcześniej, ewidentnie pomagając rywalom w zwycięstwie. Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi, przyjeżdżamy do Legnicy a tam uśmiechnięty od ucha do ucha Werner pyta: ,,No i co? Odwołać mnie chcieliście’’. Podaję to jako przykład, że na pewne sprawy nie było rady. Kto nie siedział po uszy w układach niewiele mógł zdziałać. A co do odsuniętych piłkarzy, nie wszyscy prowadzili w tym czasie sportowy tryb życia i sprawiali wrażenie, że nie są zainteresowani dobrymi wynikami.

- Czy dzisiaj futbol jest już czysty, nie ma w nim  pozasportowych wpływów na wynik?

- Myślę, że po tej aferze z „Fryzjerem”, tak. Sędziowie do tego są zawodowi, silny jest nacisk opinii publicznej, ale przede wszystkim świetny jest przekaz telewizyjny. Nikt świadomie nie będzie szargał swojej opinii, bo szybko wyleci z tego towarzystwa. Ponadto dawniej tych sędziów wyznaczonych do prowadzenia spotkań było mnóstwo i rzadziej mieli okazję prowadzić mecze. Dzisiaj jest wyselekcjonowana grupa, która z tego normalnie żyje.

- Jubileusz 70-lecia stilonowskiej piłki obchodzimy w nieco smutnych nastrojach, bo ta nasza piłka ma liczne problemy. Czego brakuje, żeby wnieść nasz futbol na wyższy poziom?

- Jeszcze niedawno, za czasów Sylwestra Komisarka, mieliśmy pierwszą ligę ale zabrakło właściwego zarządzania. Samo posiadanie pieniędzy nie oznacza, że odniesie się sukces. Trzeba jeszcze umieć nimi zarządzać. Myślę, że w dzisiejszych czasach najważniejsze jest zbudowanie silnej organizacji, w której ważną rolę spełniają menadżerowie. Czas klasycznych działaczy minął. Co ja mogę przykładowo wnieść do dzisiejszych realiów? Mogę co najwyżej służyć doświadczeniem, coś tam podpowiedzieć, ale nie poprowadzę klubu. Teraz jest czas dla młodych, dobrze wykształconych ludzi, mających w małym paluszku zasady funkcjonowania nowoczesnych organizacji. Bo klub to organizacja porównywalna do nowoczesnego przedsiębiorstwa. Potrzebny jest także porządny stadion. Kibice dzisiaj inaczej postrzegają oglądanie widowisk sportowych. Myślę, że stać Gorzów na nowoczesny 10-tysięczny kryty obiekt z oświetleniem. Bez tego trudno będzie cokolwiek konstruktywnego zrobić, aczkolwiek nawet w obecnych realiach Gorzów powinien mieć przynajmniej drugą ligę.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x