Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Jaropełka, Marii, Niny , 3 maja 2024

Nieważne gdzie się mieszka, ważne z jakimi ludźmi się mieszka

2016-03-16, Nasze rozmowy

Z Romanem Bukartykiem, pionierem i byłym radnym Gorzowa, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_14168.jpg

- Pochodzi pan z Lwowa i do Gorzowa przyjechał razem z rodziną w 1945 roku. Dlaczego akurat Gorzów?

- Mój ojciec był tartacznikiem i koniecznie chciał pracować w swoim zawodzie. Przed wojną pracował nawet w dyrekcji lasów państwowych. Kiedy okazało się, że w Gorzowie istnieją możliwości uruchomienia tartaku ojciec długo nie zastanawiał się, wziął nas i przyjechaliśmy. Osiedliśmy przy tartaku na Wieprzycach, a ja trafiłem do Szkoły Podstawowej nr 12. Nie poszedłem w ślady taty, bo po skończeniu szkoły średniej, jeszcze jako młodociany, rozpocząłem pracę w Stilonie. Potem przeszedłem do działalności w ruchu młodzieżowym. Skończyłem też studium nauczycielskie i zostałem nauczycielem, a przede wszystkim działałem w harcerstwie w mojej byłej szkole podstawowej. Z czasem ukończyłem studia zaoczne. W trakcie mojej pracy zawodowej wiele lat spędziłem też w Zielonej Górze.

- Świetnie zna pan Zieloną Górę i Gorzów. Przez 12 lat był pan miejskim radnym. Nie ma pan wrażenia, że jako miasto nie potrafimy wykorzystać szans rozwoju, jakie się pojawiają?

- Radnym nie jestem od pięciu lat, dlatego wszelkie opinie z mojej strony mają charakter czysto subiektywny i wynikają z tego co obserwuję z boku. Niestety, ale muszę podzielić pańską uwagę, że w ostatnich latach nie wykorzystaliśmy wielu szans na szybszy rozwój, mając przecież szerokie możliwości pozyskiwania środków zewnętrznych. Nadal takie możliwości istnieją, ale pojawia się pytanie, czy nasza lokalna władza ma w sobie tyle zdolności, żeby poprowadzić miasto ku takiemu rozwojowi?

- A ma?

- Nowy prezydent rządzi miastem od półtora roku. To dużo i mało. Dużo, bo już zdążył zaaklimatyzować się, poznać system działania samorządu, poustawiać wszystko kadrowo według swojego schematu. Mało, gdyż wiarygodną ocenę powinno się wystawiać po upływie pełnej kadencji. Choć, kiedy przypomnę sobie rządy poprzedniego prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka, to on praktycznie od pierwszego dnia wziął się za realizowanie istotnych spraw dla miasta i już po kilku miesiącach wszyscy widzieliśmy tego efekty. Nawet nieprzychylni mu politycznie oponenci kręcili głowami z podziwu. W przypadku Jędrzejczaka katastrofą okazała się ostatnia kadencja, stąd taka potem porażka w wyborach.

- Kibicuje pan prezydentowi Jackowi Wójcickiemu?

- Oczywiście, bo jako emeryt chciałbym jeszcze zobaczyć pozytywne zmiany w mieście. Mam jednak wrażenie, że nadal szuka on sposobu na wzmocnienie swojej siły, bo trochę nie nadąża za odbywającą się w mieście walką różnych sił polityczno-partyjnych.

- A jest coś, co podoba się panu po tych blisko półtorarocznych rządach prezydenta  Wójcickiego?

- Na razie nic takiego nie widzę. Mało tego, jak słyszę, że mają powstać rady dzielnicowe to od razu mam ochotę krzyknąć: nie daj Boże! To jest zawracanie głowy. Zresztą kiedyś już taki pomysł się przewijał, ale szybko go odstawiono w kąt. Gorzów jest za mały, żeby tworzyć dodatkowe nieformalne ciała, które nie wiadomo czym będą się zajmować. Kolejna sprawa to budżet obywatelski. Jest to świetna inicjatywa powstała jeszcze za rządów poprzedniego prezydenta, ale przestańmy o tym rozmawiać przez kilka miesięcy w każdym roku. Przeznaczenie czterech milionów w ponad półmiliardowym budżecie na ten cel nie jest godnym tego wydarzeniem.

- Wnioskuję, że jest pan przeciwny również konsultacjom społecznym?

- Niekoniecznie, konsultacje jak najbardziej, ale nie w obecnej formule. Przecież od zawsze wiadomo, że tam gdzie jest dwóch Polaków są trzy zdania. I pogaduszki na takich spotkaniach nic nie wznoszą. Dla mnie miasto powinno przygotowywać 2-3 propozycje na dany temat i w ramach takich konsultacji zaprosić specjalistów, niech oni się wypowiadają, a nie ekspedientka z kiosku czy pan Kaziu ze spożywczaka, którzy raz, drugi może przyjdą z ciekawości, ale szybko im to się znudzi, bo ważniejsza jest praca, rodzina albo odbywający się w tym czasie mecz. Ponadto mieszkańcy często wychodzą z założenia, że skoro regularnie płacą podatki, to niech odpowiedzialność za miasto wezmą utrzymywani z tych podatków urzędnicy.

- Powróćmy jednak do pytania, co stoi na przeszkodzie, żeby dynamicznie rozwijać Gorzów, skoro inne miasta podobnej wielkości swoje szanse wykorzystują?

- To co powiem może nie wszystkim się spodoba, ale jest nawiązaniem do tego, co powiedziałem przed chwilą. Mam wrażenie, że w tej chwili w Gorzowie brakuje jednego centrum dowodzenia. Każdy, kto zabiera głos w sprawach miasta właściwie chce być najważniejszy. A liderem ma być prezydent. To on ma przysłuchiwać się, lecz na samym końcu samodzielnie podejmować decyzje. W Zielonej Górze, co by nie mówić o tamtejszych elitach, oni zawsze jednoczyli siły, kiedy trzeba było dowalić Gorzowowi. I najczęściej osiągali zakładany cel. Tak jest do dzisiaj. Czy widzi pan tam podziały polityczne, jak trzeba coś wyszarpać dla miasta? Mówię to z własnego doświadczenia i nie chciałbym, żeby dzisiejsza młodzież zarządzająca naszym miastem popełniała błędy poprzedników. Zachęcam do pełnej jedności, przynajmniej w sprawach rozwoju gospodarczego oraz budowy nowoczesnego miasta. Od prawej do lewej strony sceny politycznej. Oczywiście jednym z warunków musi być stawianie na kompetentnych urzędników, a z tym widzę, obecna władza ma problem.

- A lewa strona jeszcze w Gorzowie istnieje?

- Po zlikwidowaniu klubu radnych SLD można powiedzieć, że przeszła do historii. Byłem sceptycznie nastawiony do tego. Uważam, że lepiej mieć nawet niewielki, trzyosobowy własny klub niż pozbywać się wizerunku i przechodzić do sztucznie powołanego tworu, jakim jest Gorzów Plus. Sztucznego, bo opartego bardziej na interesie politycznym niż ideowym. Była to jednak decyzja moich młodszych kolegów, a o jej skutkach przekonamy się zapewne podczas kolejnych wyborów. Zapewne liczą oni na rozszerzenie klubu o kolejnych radnych i tym samym odgrywanie kluczowej roli w radzie miasta.

- Może to jest dobry kierunek, że w samorządzie odchodzi się od partyjnych gier, a buduje się koalicje obywatelskie?

- Zobaczymy, może miasto chwilowo na tym zyska, ale na dłuższą metę na pewno straci gorzowska lewica, która od kilku lat systematycznie zsuwa się w dół. Nie tylko zresztą lewica straci, ale inne obywatelskie kluby też stracą. Już widać, że Stowarzyszenie Ludzie dla Miasta przechodzi poważny kryzys, gdyż tak naprawdę silne są tylko te grupy, w których znajdują się ludzie o zbliżonych poglądach. I czy się to komuś podoba czy nie, zawsze górą będą ugrupowania partyjne.

- I ponownie powróćmy do miasta. W jakim kierunku powinien pójść rozwój?

- To nie jest proste siedząc w fotelu ot tak sobie pstryknąć i powiedzieć robimy to i to. Zwróćmy uwagę, że pieniądze unijne za parę lat się skończą i co wtedy zrobimy? Uważam, że pewne pomysły prezydenta Jędrzejczaka niosły w sobie ten element rozwoju Gorzowa i powinniśmy iść w tym kierunku. Nie mówię o wszystkich pomysłach, bo niektóre były na wyrost, jak budowa nowego magistratu. Ale weźmy ulicę Kostrzyńską, przy której mieszkam. Mi ona do szczęścia nie jest już potrzebna, ale słucham sąsiadów. I wie pan co oni mówią? Śmieją się z tego, że będzie to dalej wąska uliczka przypominająca te w Deszcznie, a różniąca się jedynie tym, że ma jedno torowisko.   

- Temat Kostrzyńskiej jest już przesądzony.

- Wiem, ale daję to jako przykład nieprzemyślanej decyzji, której konsekwencje będziemy odczuwać przez lata. Ale dobrze, wróćmy do kierunków rozwoju. Powinniśmy postawić na szeroką współpracę z sąsiednimi gminami i stworzyć silny subregion. Musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby zbudować silną akademię w oparciu o dwie uczelnie, a nie tylko PWSZ. Jak zwyciężą tu partykularne interesy i powstanie akademia tylko na bazie PWSZ, to obawiam się, że przez kolejne ileś lat trudno będzie zbudować silną markę. Dla mnie to test na to, czy potrafimy się w mieście jednoczyć. Gorzowski AWF to uznana już uczelnia nie tylko w kraju, a publikacje przygotowane przez tutejszych pracowników były prezentowane w wielu językach. Trzeba wykorzystać ten potencjał. Mam nadzieję, że 1 października pójdę na inaugurację nowego roku akademickiego już do akademii. Dobrze, że nowy prezydent chce inwestować w rozwój tramwajów, ale – jak mówiłem – nie poprzez kładzenie tylko jednego torowiska. Tramwaje to nie tylko wygodny środek transportu. To wyznacznik tradycji Gorzowa. W kolejnych latach powinniśmy jeszcze bardziej zainwestować w ten środek lokomocji, bo dzisiaj mamy mniej obsługiwanych tras jak po wojnie. Przyszłościowo powinniśmy mieć od pięciu do siedmiu linii. Oczywiście nie wolno zapomnieć o nowoczesnym taborze, bo inaczej nikt nie będzie chciał jeździć. Jako miasto powinniśmy wreszcie określić kierunek promocji. W mojej ocenie najtańszą i najskuteczniejszą formą rozwoju miasta w tym obszarze jest sport, z którego zawsze słynęliśmy. Za tym powinna pójść budowa centrów szkoleniowych w wybranych dyscyplinach. Inwestowane dzisiaj unijne pieniądze w takie choćby obszary za kilka lat będą przynosić korzyści również finansowe. Bo im silniejsza uczelnia tym więcej studentów z regionu. Jak zbudujemy centra szkoleniowe będziemy mieli sportowców z różnych stron i odpowiednie dofinansowania.

- Kiedyś powiedział pan, że lepiej być miastem powiatowym w województwie zachodniopomorskim lub wielkopolskim niż w województwie lubuskim. Czyżby rzeczywiście groziła nam, pana zdaniem, degradacja do miasta powiatowego?

- Gorzowianie nigdy nie pójdą na rzeź i nie zgodzą się na to co wyprawiają władze województwa, dla których liczy się tylko Zielona Góra. Dlatego wypowiedziałem głośno to zdanie licząc, że wcześniej czy później nastąpi opamiętanie i województwo lubuskie zacznie się rozwijać w sposób zrównoważony. W innym przypadku dysproporcja pomiędzy dwoma stolicami województwie będzie tak duża, że w którymś momencie nastąpi tąpnięcie, a Gorzów stanie się tak naprawdę miastem powiatowym na tle sąsiada z południa. To z kolei doprowadzi do rozbicia całego województwa. U nas przez lata nie potrafiono doprowadzić do powstania akademii, a na Uniwersytecie Zielonogórskim powstał wydział lekarski. Czy to nie kuriozum? U nas nie można zrobić porządnych połączeń kolejowych, a województwo topi miliony złotych na bezsensowne utrzymywanie lotniska w Babimoście. Podobnych przykładów można podać mnóstwo. I cytowane przez pana moje słowa były bardziej skierowane do elit politycznych w Zielonej Górze, żeby przemyślały swoje działania.

- Dlaczego przez 70 lat nie potrafimy się dogadać z Zieloną Górą?

- O to samo można zapytać mieszkańców Kielc i Radomia, Koszalina i Słupska, czy nawet Torunia i Bydgoszczy. Taka jest ta nasza natura, że zamiast budować najlepiej wychodzi nam burzenie. I przez tym przestrzegałem i czynię to nadal. Zachęcam zwłaszcza zielonogórzan, bo oni mają w ręku narzędzia do tego, żeby zweryfikowali swoje spojrzenie na rozwój województwa. Bo jak je nam rozbiorą, to oni staną się nieistotnym miastem w województwie dolnośląskim, a ich uniwersytet będzie co najwyżej szkołą wieczorową.

- Ostatnio sporo się dyskutuje na temat czy Gorzów powinien dalej być Wielkopolskim. Pan zapewne czuje duży sentyment do tej nazwy?

- Czuję, ale jestem za powrotem do wcześniejszej nazwy w przeciwieństwie do mojej… żony. Ale ona jest poznanianką. Ja pochodzę ze Lwowa i nigdy Lwów nie miał przymiotnika Galicyjski. Nie pamiętam też, żeby Rzeszów miał dodatek Podkarpacki. Przed 15 laty była próba skrócenia nazwy Gorzowa, ale prezydent Jędrzejczak nie miał w sobie determinacji, żeby doprowadzić do tej zmiany, aczkolwiek przeszkodzą wtedy były spore koszty. Może dlatego. Dzisiaj sytuacja jest zdecydowanie korzystniejsza i prezydent Wójcicki ma wolne pole do działania. Należy to szybko załatwić, chociażby dla budowy tożsamości miasta, bo z tym nie możemy sobie poradzić praktycznie od wojny. Oczywiście są plusy takiej zmiany, są minusy, lecz sumując wszystko byłoby to z korzyścią dla nas wszystkich, nie mam wątpliwości

- Niedługo kolejne święto gorzowskich pionierów. Czy dzisiaj, po 71 latach od przybycia do Gorzowa cieszy się pan, że los tak pokierował pańskim życiem?

- Dzisiaj oczywiście nie wyobrażam sobie, żebym miał nagle stąd wyjechać i zamieszkać gdzie indziej, choć taką propozycję usłyszałem wielokrotnie od syna, który zachęcał mnie i żonę do wyjazdu do Warszawy. Powiedziałem, że nie, bo mi tu się dobrze żyje. Zresztą zawsze uważałem, że w miastach średniej wielkości lepiej się żyje. Nie traci się u nas za dużo czasu na dojazdy, mamy jeden z najlepszych teatrów w Polsce, od kilku lat mamy filharmonię, mój kochany żużel, któremu poświęciłem wiele lat życia pięknie się rozwinął. Nieważne gdzie się mieszka, ważne z jakimi ludźmi się mieszka. W Gorzowie są naprawdę fajni i zdolni ludzie, ale nie zawsze potrafimy ich wykorzystać dla wspólnych celów.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x