Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Augusta, Gizeli, Ludomiry , 7 maja 2024

Jest niewielka grupa, która dmucha tylko w swoją trąbkę

2015-12-16, Nasze rozmowy

Z Janem Świrepo, byłym wicewojewodą lubuskim, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_13342.jpg

- Po ośmiu latach opuścił pan fotel wicewojewody. Żal?

- Nie, nawet się ucieszyłem. Do władzy przyszła nowa opcja polityczna, która stawia na własne kadry i jest to naturalne w polityce. Poza tym osiem lat pracy na tym stanowisku nadwyrężyło moje siły, bo nie należę już do młodzieniaszków. Przez cztery lata do gabinetu na trzecim piętrze wchodziłem po schodach. Od czterech lat już tylko schodzę, a na górę jeżdżę windą.

- Pracę wicewojewody da się porównać do pracy dyrektora i prezesa dużej firmy, bo przez ponad 40 lat zarządzał pan Państwowym Ośrodkiem Maszynowym w Strzelcach Krajeńskich?

- Myślę, że jest to praca trudniejsza. Tylko w 2015 roku jako urząd wojewódzki obrócimy ponad miliardem złotych. Każda złotówka ma swoje przeznaczenie i trzeba precyzyjnie trzymać się przepisów. Tu jest naprawdę duża odpowiedzialność. Prowadzenie firmy jest bardziej wymierne. Będąc na rynku trzeba umieć się do niego dostosować w taki sposób, żeby na końcu mieć dodatni wynik finansowy. Działalność gospodarcza uwalnia interesujące pomysły, wręcz wymusza do szukania optymalizacji produkcji czy usług, zachęca do innowacyjnych rozwiązań. W administracji natomiast najważniejsze są przepisy, które nie zawsze bywają w pełni czytelne, a tym bardziej elastyczne. Zdarza się, że działając w dobrej wierze można łatwo popełnić błąd. Ponadto w urzędzie jest wiele problemów, poczynając od gospodarki nieruchomościami, kończąc na wydawaniu obywatelstw czy zatrudnianiu obcokrajowców. W każdym przypadku wszelkie działania należy przygotowywać z myślą o… kontrolujących. Jak nie będą mieli uwag wszystko jest w porządku. Pracę wicewojewody traktowałem niczym student przygotowujący się do egzaminów. Po odrobieniu każdego zadania w napięciu czekałem na ocenę wystawianą przez organy nadzorujące. Dochodzą do tego liczne kontakty z ludźmi. Często ich roszczenia oraz nieprzyjmowanie do wiadomości, że wojewoda pewnych spraw nie może załatwić bywa uciążliwe i często kończy się zdaniem ,,a pan nie chce mi pomóc’’. A ja zwyczajnie nie mogłem.

- Czy odejście z urzędu wojewódzkiego jest dla pana równoznaczne z odejściem z polityki?

- To zależy jak to rozumieć. Działać w Polskim Stronnictwu Ludowym zapewne będę, ale nie ciągnie mnie już do bardziej aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym. Nie widzę siebie już na żadnych poważniejszych stanowiskach. Wszędzie następuje zmiana pokoleniowa i skupię się na przekazywaniu doświadczeń, będę starał się pomagać młodszym kolegom w partii z pozycji członka zarządu wojewódzkiego. Chciałbym na przykład powrotu do koalicji PO-PSL w sejmiku wojewódzkim, bo nadchodzą trudne czasy i powinniśmy szukać płaszczyzny do współpracy a nie wojować ze sobą. Już pierwsze rozmowy w tym kierunku przeprowadziłem, m.in. z ministrem Andrzejem Halickim i mam nadzieję, że znajdziemy porozumienie.

- Kiedy zaangażował się pan w politykę?

- Z ruchem ludowym jestem związany praktycznie od zawsze, bo już dziesięć dni po skończeniu 18 lat wstąpiłem do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Byłem wtedy na studiach i z kolegami założyłem koło ZSL na Politechnice Poznańskiej. Traktowano nas jak takich odszczepieńców. W dawnych czasach startowałem do rady miasta, rady powiatu, ale o poważnej polityce możemy mówić chyba dopiero z chwilą nastania nowych czasów. I w 1989 roku w częściowo wolnych wyborach wystartowałem na senatora. Od tamtej pory startowałem we wszystkich możliwych wyborach do sejmu, senatu oraz sejmiku. Nawet wtedy, kiedy nie chciałem, ale – jak to się ładnie mówi – partia tego chciała, bo chodziło o głosy.

- W latach 1993-97 był pan posłem. Jak wspomina pan tamten czas?

- Jako dobry dla Polski, bo potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Jak obserwuję dzisiejszy sejm, ale i poprzedniej kadencji, mam wrażenie, że jest to jakaś szkółka z internatem o zaostrzonym rygorze. Ze smutkiem przypatruję się samoograniczaniu praw przez posłów i senatorów. Powiem wprost, ale 20 lat temu mieliśmy dużo więcej swobody, dzięki czemu łatwiej było załatwić wiele istotnych spraw dla kraju. Pracowałem w komisjach z ludźmi wszystkich opcji politycznych i dyskusja zawsze sprowadzała się do przedstawiania argumentów. Kiedyś ostro dyskutowaliśmy na temat słynnego ,,popiwku’’, czyli podatku od zbyt wysokich wynagrodzeń. Proszę mi wierzyć, nie było podziałów partyjnych. Jacek Kuroń mnie popierał a premier Tadeusz Mazowiecki był przeciwny. Obaj z tej samej partii. Posłowie tych samych klubów mieli różne zdania i starali się przekonywać najpierw siebie, potem innych. Kolejny przykład. Ówczesnym ministrem pracy i polityki socjalnej był nieżyjący już Andrzej Bączkowski. I na jednej z komisji, gdzie rozmawialiśmy o sprawach budżetu, był ostro atakowany przez swoich posłów, a ja go wtedy broniłem, tłumacząc, że nie może więcej wydawać niż mamy. Powiem szczerze, że mnóstwo spraw omawialiśmy w kuluarach czy nawet podczas spotkań towarzyskich. To wtedy przełamywaliśmy lody i w trakcie posiedzeń plenarnych łatwiej było o kompromis, choć była spora grupa posłów, która przed kamerami chciała pokazać się różnym lobby.

- Obecnie trzeba żyć jak w klasztorze, bo inaczej można znaleźć się na ,,taśmach prawdy’’?

- Widać, że dawne czasy bezpowrotnie przeszły do historii. Dzisiaj w każdej chwili można zostać przyłapany z kieliszkiem w ręku, a przecież w gronie posłów też powinna być zasada, że jest czas pracy i czas wypoczynku. Niedługo nie będzie można stanąć obok posła z innej partii, bo wokół tego narosną liczne legendy. Inna sprawa, że politycy sami się nakręcają. Bywa, że zamiast powiedzieć wprost prawdę zaczynają kręcić, lawirować i dają pożywkę mediom oraz konkurencji politycznej.

- Potem był pan radnym i wiceprzewodniczącym sejmiku wojewódzkiego. Dlaczego to nasze województwo ciągle ma pod górkę?

- Dwustolicowość województwa powoduje, że zawsze tworzy się określona bariera. W przypadku województw z jedną stolicą wszyscy dmuchają w jedną trąbkę, u nas w dwie. Z drugiej strony dzięki dwóm stolicom jest rywalizacja i to jest naprawdę pozytywne. Mamy pod górkę, bo największym problemem są ludzie, nie system. Jeżeli ludzie nie potrafią dojść do porozumienia, to wtedy nie pomogą najlepsze rozwiązania i pomysły. Jak do mnie przychodzili starostowie, burmistrzowie, wójtowie i prosili o załatwienie sprawy, nie interesowało mnie, z jakich są opcji. Głowiłem się, jak mogę im pomóc? I tylko o to w tym chodzi. Żeby osoby zasiadające w odpowiednich instytucjach działali na rzecz województwa, a nie danej partii czy miasta. Inaczej powstają niesnaski, że jedni mają wszystko, drudzy nic. Przez minione lata poznałem mnóstwo urzędników i nie mam powodów twierdzić, że są oni ,,be’’. Owszem, jest niewielka grupa, która dmucha tylko w swoją trąbkę, ale reszta to uczciwi i profesjonalnie przygotowani do pracy ludzie, którzy działają według przyjętych norm prawnych. Jeżeli na przykład na ,,schetynówki’’ najwięcej pieniędzy trafia do Nowej Soli to tylko dlatego, że tam potrafią najlepiej przygotować projekty a nie dlatego, że ktoś tak chce. I gdybym nawet bardzo nie lubił prezydenta Nowej Soli, to nie ma to żadnego znaczenia dla wyników złożonych projektów.

- Od 10 stycznia 2008 roku nieprzerwanie był pan wicewojewodą przez osiem lat i miał nad sobą aż czterech wojewodów, a teraz przyszedł piąty - Władysław Dajczak. To jak to jest - fotel zastępcy jest pewniejszy od fotela szefa?

- Nie, po prostu ja mam dobrą rękę, choć jestem urzędnikiem drugiego planu. Proszę zwrócić uwagę, że nikt z tej czwórki nie został odwołany. Można jedynie przy panu Jerzym Ostrouchu powiedzieć, że nie otrzymał on od premier Ewy Kopacz mandatu na dalszą pracę, choć jego dymisja została przyjęta w ostatnim dniu, w którym mogła zostać przyjęta. Helena Hatka odeszła z urzędu z chwilą zdobycia mandatu senatora, Mirosław Jabłoński poszedł do ministerstwa spraw wewnętrznych, a Katarzyna Osos została posłem. I za każdym razem musiałem przez pewien czas radzić sobie samemu. Po odejściu Heleny Hatki było to ponad dwa miesiące.

- Z którym wojewodą pracowało się panu najlepiej?

- Pełną kadencję przepracowałem z Heleną Hatką i w tym czasie w pełni się ,,ułożyliśmy’’. Każdy zawsze ma coś za uszami, ale poradziliśmy sobie z tym i tę kadencję oceniam wysoko. W przypadku Marcina Jabłońskiego mogę powiedzieć, że miał on całkowicie inną filozofię zarządzania. Musiałem się do tego dostosować. Jerzy Ostrouch starał się kontynuować politykę Jabłońskiego, lecz na wiele rzeczy miał inne widzenie, co powodowało, że długo musieliśmy się docierać. Katarzyna Osos, to z kolei młoda, inteligentna osoba, starająca się szybko poznać wszelkie problemy. Była jednak zbyt krótko, żeby można ją ocenić.

- Każda zmiana rządu najczęściej wiąże się z wymianą kadr na ważnych  i mnij waznych posadach państwowych. Czy pańskim zdaniem kiedyś to się zmieni i nie szyld partyjny, a kompetencje będą decydowały o tym, kto zasiada na ważnych stanowiskach publicznych?

- Ostatnio usłyszałem, że po zmianie władzy w urzędzie wojewódzkim nikogo z PSL-u nie zwolnią, bo Świrepo nikogo nie zatrudnił ze swoich. To taka ironia, ale zdecydowana większość ludzi tu zatrudnionych to są specjaliści na swoich stanowiskach i nie widzę powodów, żeby ich wymieniać ze względu na inne wyniki wyborów. Oczywiście, ze względów politycznych wymianie powinni ulec wojewoda, jego zastępca i dyrektor generalny. Reszta to już pracownicy merytoryczni. Takowi powinni być też w innych miejscach, jak choćby w różnych agencjach, gdzie swego czasu stworzono za dużo stanowisk politycznych. I tam siedzą tacy z nadania, starają się coś robić, ale nie twórczo. Idźmy dalej, hurtowo zwalnia się prezesów, członków zarządów i członków rad nadzorczych w spółkach Skarbu Państwa. To jest nasze nieszczęście, ale jestem przekonany, że kiedyś to się zmieni. Zapewne z chwilą, gdy praca w służbie państwowej, w spółkach przestanie być atrakcyjna. Już widzę, że nie mamy czyszczenia stanowisk do sprzątaczek, jak to kiedyś bywało. To dobry znak.

- Czy ta zmieniająca się polityka, zarówno w kraju jaki na  szczeblu regionalnym, nie odbiera społeczeństwu wielu szans na szybszy rozwój?

- Polacy w najtrudniejszych chwilach zawsze znajdują drogę wyjścia. Jak rząd dowali kolejny podatek, przedsiębiorcy zaczynają szukać sposobów, żeby go albo nie zapłacić w imię prawa albo tak przestawić działalność, żeby zapłacić go, ale nie podnosić ceny na produkty czy usługi, bo konkurencja jest zbyt silna. Oczywiście jestem temu przeciwny, bo im mniej polityki w gospodarce, tym silniejsza jest ta gospodarka. Politycy mają oczywiście narzędzia utrudniające lub ułatwiające rozwój gospodarczy. Choćby poprzez mądrą politykę podatkową. Zobaczymy, czy w perspektywie szeroko rozbudowanych planów socjalnych obecna władza będzie w stanie pomagać gospodarce poprzez zmniejszanie obciążeń, czy raczej będzie dusiła ją poprzez zwiększanie. Ja bym poszedł w kierunku obniżania podatków, bo dzięki takim posunięciom łatwiej jest uszczelnić cały system. Pamiętam, kiedy CIT wynosił 30 procent. Gdy zmniejszono go na 19 procent wpływy do budżetu wzrosły, bo nikomu nie opłacało się kombinować.

- Co teraz będzie pan porabiał?

- Mam już swoje lata i muszę trochę popracować nad zdrowiem, a także wokół domu. Przez lata odłożyło się wiele spraw do załatwienia. I wreszcie trochę pośpię, choć zawsze byłem i jestem skowronkiem. Do tej pory codziennie wstawałem do pracy o 3.33 w nocy, na emeryturze planuję wydłużyć sobie spanie do 5.30.

- Nie mogę nie zapytać o pańskie słynne nalewki. Od kiedy zajmuje się pan ich tworzeniem?

- Od ponad 40 lat, a wszystko zaczęło się od wyjazdu pociągiem przyjaźni do ZSRR, dokładnie do Moskwy, Leningradu i Wilna. Nie ukrywam, że towarzystwo, z którym byłem, nie odmawiało sobie trunków. Głównie czystej wódki. Ja natomiast byłem zwolennikiem wytrawnego wina, ale trudno było mi na tej wycieczce odmówić, bo zaraz byłbym jakiś podejrzany. Mój organizm takiego alkoholu nie tolerował i już w Moskwie czułem się źle, a w Leningradzie bardzo źle. I w Wilnie postanowiłem, że już nigdy nie sięgnę po wysokoprocentowe trunki w białym kolorze. Po powrocie do domu wziąłem się za robienie nalewek. Wziąłem jedną z książek Aleksandra Ożarowskiego, miłośnika i znawcy ziół i tak zacząłem opracowywać własne receptury. Szybko znaleźli się znajomi, którzy polubili te nalewki, co tylko motywowało mnie do wymyślania kolejnych przepisów. I tak zacząłem pracować nad nowymi, te stare odkładałem. Przed te ponad 40 lat dopracowałem się ponad stu receptur.

- Sprawia panu satysfakcję obdarowywanie gości swoimi nalewkami?

- Na początku moimi ,,klientami’’ byli głównie koledzy, którzy raczej nie mieli wysublimowanego smaku i oni szli bardziej na ilość. Nie rozumieli, że nalewki są do degustacji. Z czasem to się zmieniło, ja naprawdę uwielbiam robić te nalewki i kiedy zauważyłem, że domowe magazyny zaczynają być bogato zaopatrzone uznałem, że powinien tymi trunkami się podzielić. Kiedy przychodzą na przykład święta wręczam gościom nalewki wigilijne, które przygotowuję ze świątecznych owoców zakupionych rok wcześniej. Przygotowuję do tego specjalne buteleczki, na których razem z żoną własnoręcznie piszemy życzenia. Kiedyś zacząłem wręczać takie upominki na oficjalnych spotkaniach i to zadziałało niczym magnes. Nie mogłem zaprzestać, bo wszyscy chwalili moje wyroby, co sprawiało mi satysfakcję. Teraz rocznie obdarowuję ponad setkę ludzi.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x