Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Kornela, Lizy, Stanisława , 8 maja 2024

Mąż ostatnio też zaczął się zapisywać w kalendarz

2015-10-07, Nasze rozmowy

Z Katarzyną Radkiewicz, animatorką warsztatów dla kobiet z chorobą nowotworową „Lucynki”, rozmawia Renata Ochwat

medium_news_header_12682.jpg

- Gdy zaczynałaś pierwszą turę „Lucynek” – akcji pomocy kobietom chorym na raka, przypuszczałaś, że te zajęcia będą się cieszyć aż taką popularnością, że będzie aż tak dużo chętnych?

- I tak, i nie. Bo tak naprawdę wykorzystywałam swoje doświadczenia z pracy dziennikarskiej. Doskonale wiedziałam, przez ostatnich 20 lat w tym mieście niczego takiego nie było. O ile działają Amazonki, to ograniczają się do pań, które przeszły raka piersi. Zresztą pierwsze reportaże dla Telewizji Vigor o Amazonkach zrobiłam ja. Każde inne stowarzyszenie czy organizacja ogranicza się do określonej grupy. A u nas nie ma tego podziału. Przyjść może każda pani. Zwyczajnie wiedziałam, że jest zapotrzebowanie na takie działania. A kiedy o tym napisałam, to ktoś mnie określił mianem Kasandra Radkiewicz. No i niech tak będzie. Ja jednak nie zmieniam zdania. Pań jest coraz więcej. Ale rzeczywiście nie przypuszczałam, że zainteresowanie będzie aż takie. Naszych uczestniczek przybywa. Bo nie jest tak, że ktoś kończy leczenie i odchodzi. Może zostać. Niektóre zaczynały przygodę z nami w trakcie chemioterapii, a po pół roku to są inne kobiety. Zresztą informacja o działaniach poszła już w Polskę. Bo mam zapytania, czy podobne rzeczy dzieją się w Szczecinie czy innych miejscowościach. No i to mnie składania do myślenia, w jaki sposób umożliwić paniom spoza Gorzowa uczestnictwo w naszych zajęciach.

- Jesteście gdzieś zrzeszone?

- Nie, choć oficjalny patronat i pieczę nad nami ma fundacja Rak-and-roll. Oni znają nasz kalendarz, oni firmują podziękowania osobom, które prowadzą warsztaty. Ale działamy same.

- Warsztaty organizujesz w parze z Igą Borowską-Krajnik.

- To prawda. My we dwie jesteśmy odpowiedzialne za warsztaty. Ale mamy grupę przyjaciół, którzy nas w tych działaniach wspierają. I jest to kilkadziesiąt osób. Bo każda osoba, która się włącza, zostaje naszym przyjacielem. I to się dzieje bez przepływu gotówki, bez pieniędzy zwyczajnie.

- Jak to bez pieniędzy? Przecież w naszym kraju nic się bez pieniędzy nie udaje.

- No i ja właśnie udowodniłam, że może działać bez pieniędzy. Ja właśnie tak widzę działalność charytatywną. Tak się stało, tak zaczęłam o tym myśleć, kiedy uczestniczyłam w charytatywnej zbiórce na pewien cel i rzeczywiście wydawało mi się, że czynię dobro. Nie będę mówić, kto organizował tę zbiórkę. Dość powiedzieć, że wszystkie pieniądze, jakie zostały wydane, poszły na opłacenie gwiazdy. A zainteresowana osoba nie dostała ani złotówki. Wtedy stwierdziłam, że to jest pierwszy i ostatni raz, kiedy ja uczestniczyłam w takich działaniach charytatywnych. Uważam, że można łączyć siły i grać na jednym polu do wspólnej bramki. To jest istota. Przecież to, co my zrobiłyśmy, na co ja wpadłam, jest takie proste i oczywiste. A z reguły jest tak, że najbardziej proste rozwiązania najtrudniej jest zacząć. Ja zresztą wiem, jak działają stowarzyszenia, prowadziłam jedno. Jakby to było stowarzyszenie, to wygrywałabym granty, bo każdy projekt byłby rozpisany co do szczegółu. Ale to nie leży w idei działalności charytatywnej, pomocy drugiemu człowiekowi.

- Ale przecież przyjdzie taki moment, że będziesz potrzebować jakiegoś finansowego wsparcia. Co wtedy?

- Nie wiem. Na razie jest tak, że nie dopuszczam takiej myśli. Jeśli nawet okazałoby się, że jest potrzebny sponsor, to nie chodzi o to, aby ten sponsor dawał gotówkę czy wpłacał jakąś kwotę na konto. Może dokonać sam zakupu czegokolwiek. Przez nas i tak te finanse nie będą przechodziły. Ja nie chcę się zajmować statystykami, ZUS-ami, podatkami i całą tą biurokracją. Wolę całą energię przełożyć na działania. Poza tym jest tyle świetnych ludzi, świetnie działających, bo to nie jest prawda, że w tym mieście nic się nie dzieje. I właśnie te instytucje maja określoną ofertę skierowaną do mieszkańców, że my nie musimy tworzyć niczego nowego. My chcemy korzystać z tego, co już jest i dzięki takiemu postrzeganiu to się rzeczywiście udaje. Bo ja w nasze działania włączyłam chyba wszystkie instytucje miejskie. Lucynki będą w teatrze…

- No właśnie, kiedy się patrzy na twój kalendarz, to on jest tak zapisany, że zastanawiam się, jak ty to ogarniasz.

- Mój mąż ostatnio zaczął się też wpisywać w kalendarz, bo na chwilę obecną innych metod na spotkanie ze mną nie ma (śmiech). No bo jednak musimy się dzielić opieką nad dzieckiem. Ale Kajetanowi (synek Katarzyny Radkiewicz) powiększyło się ostatnio grono cioć i jak już mam nóż na gardle, to Kajetan jedzie z nami na warsztaty.

- Ano właśnie, jak te warsztaty się układają? Co proponujesz Lucynkom?

- My w tej chwili planujemy już warsztaty z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, bo inaczej logistycznie się nie da. W październiku odbędzie się siedem warsztatów. Jeden miesiąc to jeden pełen cykl. Zapisy są takie jak zawsze, wystarczy się zgłosić e-mailowo. Były już warsztaty urody z wizażystą Przemysławem Janusem. Był też decupage. Zdobiłyśmy szkatułki podarunkowe. Nomen omen te szkatułki właśnie z własnych pieniędzy kupiła Urszula Niemirowska, która w taki sposób chciała pomóc. To jest właśnie też sposób na włączenie się w działania. Bo jeśli ktoś proponuje jakiś warsztat, to jednak pokrywa jego koszt. Będzie warsztat florystyczny, warsztat rozwoju osobistego. Prowadzi je Agnieszka Jeger, która zresztą kształci przyszłych florystów. No i teraz będziemy robić wieńce, które będzie można położyć na grobach bliskich z okazji Dnia Zmarłych. Joanna Neczajewska prowadzi warsztat rozwoju osobistego. Ja byłam taka trochę niezdecydowana, bo couching i te podobne, to coś, co nie do końca wydaje mnie się poważne. A tu jednak zaskoczenie, bo się udało. Kończymy cykl obcowaniem z kulturą i sztuką. Jak mówiłam, czy to koncert, czy teatr, film. Tym razem będzie w MOS film „Anioł”. Ale w międzyczasie jeszcze będzie zakończenie sezonu motocyklowego. Bo jak realizowałyśmy marzenie jednej z uczestniczek, która szalenie marzyła o tym, żeby przejechać się jeszcze raz motorem, bo jako młoda panna miała WS-kę i prawo jazdy. Udało się to z pomocą Jacka Sterżenia urządzić. Ryczały silniki, ale i my wszyscy też ryczeliśmy z tego wzruszenia. No i wówczas Jacek obiecał, że na zakończenie sezonu Irena, właśnie ta nasza uczestniczka, zostanie zaproszona jako gość honorowy. A drugim będzie małą Wiktoria, dziewczynka z rzadką chorobą kości, dla której zbierane są zakrętki od butelek.

- Jednym słowem masz wokół siebie ludzi, którzy pomagają, a te, które pomocy wymagają, też robią różne rzeczy.

- No tak, bo otaczamy się ludźmi, którzy potrafią się śmiać, dobrze bawić. No i ja dlatego jestem szczęśliwym człowiekiem.

- Ale po co ci ten warsztat w ogóle był?

- Chciałam oddać hołd mojej mamie Lucynie, a także hołd i szacunek tym, którzy odeszli, a jednak tak pięknie walczyli. Ale nie z własnych zaniedbań, ale z głupoty i buty tych, którzy na ich drodze stanęli. Ale też żeby odczarować wrogą karmę. Ja w pewnym momencie straciłam wiarę w człowieka. Zawsze pomagałam, w różnych akcjach społecznych liczył się człowiek. Bo w tych czasach być człowiekiem to jednak jest umiejętność. No i ja w osobach, które mnie otaczają, staram się widzieć tego człowieka. I rzeczywiście wśród tych gorzowskich przyjaciół są fantastyczne osobowości. Bo to też jest i tak, że odcinam kupony od tego, co kiedyś robiłam w telewizji. Lub też takie, z którymi już gdzieś, kiedyś mnie los zetknął. I żadna z tych osób, żadna jak do tej pory nie powiedziała – nie. A bywa, że same dzwonią i się zgłaszają, jak wspomniana Joanna Neczajewska, która od początku prowadzi te warsztaty rozwoju osobistego, napisała o sobie – tłumacz przysięgły, trener, couch – czy mogę się przydać na warsztaty i to tak się zaczęło. Bo ci ludzie, którzy do nas trafiają, mówią, że to jest niebywałe, bo bez pieniędzy można jednak łączyć siły. A jest tyle fajnych rzeczy w tym mieście, to jak tego nie łączyć. Uważam resztą, że im więcej człowiek ma zadań, tym bardziej jest zorganizowany.

- Chcesz mnie przekonać, że w Gorzowie żyją fajni ludzie, którym się chce, choć opinia jest zupełnie inna.

- Oczywiście. Przecież tu się cały czas coś dzieje. Weźmy choćby akcję „Oddałeś głos, oddaj teraz włos”. W tej chwili 66 osób, bo nie tylko kobiety, oddały minimum 25 cm swoich włosów. Minimum, bo było i więcej. Ja sama oddałam 40 cm włosów. Dwie peruki z prawdziwych włosów już wróciły do Gorzowa, do pań po chemii. W tym właśnie 13-letnia Wiktoria też. Może to ni jest spektakularna akcja, że przychodzi nas tysiąc osób, ale przez ten krótki okres od wyborów średnia jest 5,5 osoby na miesiąc, która się decyduje na taki gest. A przecież ja od malkontentów słyszałam, że to się nie uda… Bo to jednak dość długie włosy trzeba obciąć, to poważna decyzja. Ale jednak akcja idzie do przodu, udaje się ją prowadzić. Co więcej, ci ludzie przychodzą specjalnie, aby wesprzeć te akcję, nie po to, że chcą zmienić sobie fryzurę. Chcą podarować cząstkę siebie. To tak działa. Kiedy to się udało, pomyślałam, że można zrobić coś więcej.

- I tak urosły Lucynki.

- Tak, tak urosły Lucynki. To naturalny wynik akcji oddawania włosów. Bo Lucynki trwają cały rok, a ścina się włosy tylko raz u przeuroczej fryzjerki Danuty Pydo, która od 20 lat dba o moje włosy. Zresztą ona społecznie robi wiele, bo dba o głowy na przykład pensjonariuszy domu spokojnej starości. Ja mam to szczęście, że trafiam właśnie na takich ludzi, którzy coś robią z potrzeby serca. I skoro kiedyś ci ludzie stanęli na mojej drodze, to nie było to bez przyczyny. I teraz razem możemy różne rzeczy robić. Zresztą ja w tym miesiącu muszę zrezygnować z kilku warsztatów, bo zwyczajnie jest ich już zbyt dużo. Pierwotny plan był taki, że jeden warsztat na tydzień, ale ich jest po kilka. Bo takie jest zainteresowanie i zapotrzebowanie. W grupie jest 20 osób, ale nie trzeba brać udziału we wszystkich warsztatach. Były takie uczestniczki, że pojawiły się w maju, a potem napisały maila, że badanie wykazało, iż nie ma komórek rakowych, nie chcą kusić losu. I ja to rozumiem. Ale my poszłyśmy dalej, bo nie jesteśmy grupą wsparcia. Bo my nie leczymy, choć z drugiej strony jednak tak, bo śmiechem. Ale pojawił się problem, rzeczywiście. I psycholog był potrzebny. No i zgłosił się psycholog – Urszula Onichowska i w tej chwili Lucynki, które korzystają z warsztatów, mogą korzystać z indywidualnej terapii psychologicznej. Bo nasze Lucynki są w różnym stanie zdrowia. Mało tego, zgłosiła się do nas pani prawnik, tak więc Lucynki mają swego mecenasa, to pani Kinga Zientarska. I to też jest potrzebne, bo czasami zwyczajnie nie można działać intuicyjnie i potrzebny jest adwokat. Kolejną nowością jest też i to, że zaczynamy się uczyć hiszpańskiego.

- A jest jakaś data graniczna? Postawiłaś sobie taką granicę?

- Dopóki mi sił wystarczy. A jak mnie zabraknie, to mam nadzieję, że jednak ktoś się znajdzie, kto to pociągnie. Ale jest jeden oblig. W dzień moich imienin mają jeść pierniczki Katarzynki.

- No to ci tego życzę. Dziękuję za rozmowę.

Katarzyna Radkiewicz, gorzowianka, była aktorka Teatru Kreatury, pracowała w lokalnej telewizji Vigor, w TVN. Ma męża, dorosłą córkę Martę i syna Kajetana, obecnie przedszkolaka.

Fot. Iga Borowska-Krajnik

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x